×

Zbiornik #2 Szczypta zachwytu, łyk cierpienia

Dzień dobry lub dobry wieczór, zależy o której godzinie odwiedzacie tę stronę, aby przeczytać najnowszy Zbiornik, czyli przegląd niepełnowymiarowych omówień kilku k-dram, które obejrzałam w ostatnich tygodniach. Dowiecie się m.in. jaki może być pożytek z syreny, co trapi ponad 900-letniego goblina, co łączy pewnego koreańskiego wiceprezesa z Alihanem z Yasak Elma, a Bruce'a Willisa i Carlę Bruni z pewną nietypową parką, jak się dobrze bawić po dyżurze w szpitalu oraz jak dojechać swojego arcywroga siłą determinacji. Ready? 

Ja też bym chciała, żeby raz w życiu
ktoś dla mnie zrobił coś takiego,
żebym ja uwierzyła w prawdziwą miłość.

Halinka Kiepska, odc. 242, Wszystko dla ciebie


Goblin / Guardian: The Lonely and Great God

Zacznę od serialu, który polecaliście mi namiętnie, odkąd tylko wciągło mnie oglądanie wytworów koreańskiego przemysłu serialowego. No i przyznam, że początkowo miałam obawy, czy aby na pewno przypadnie mi to do gustu, bo opisy tak średnio mnie zachęcały, ale w końcu dałam się przekonać i było warto.

Główny wątek, kręcący się wokół tytułowego Goblina i pewnej wyjątkowej nastolatki, okazał się bardziej przystępny, niż przypuszczałam. Wiedząc, że między tą dwójką jest dość spora różnica wieku (hehe, no spoko eufemizm - zapomniałam, że on przecież tylko wygląda na mocne 35+, a naprawdę ma ponad 900 lat, ona zaś jakieś 19), spodziewałam się raczej, że będzie mnie w tym mierzić sugar daddy vibe. A tu nic z tych rzeczy i za to ukłony dla scenarzystki, bo wybrnęła z tego koncertowo.

Guardian: The Lonely and Great God, TvN, foto z zasobów baz IMDb

Potrzeba ogromnego wyczucia, żeby przedstawić tego typu historię w równie czysty, bezpretensjonalny sposób. Goblin jest idealnie wyważony; z taktem, dobrym smakiem, bez szarżowania, dośmieszniania, doprzystojniania, efekciarstwa, żerowania na emocjach. Twórcom udało się oddzielić sferę duchową od fizycznej i wyabstrahować czystej próby uczucie, pozbywając się przy tym podtekstów seksualnych, które wyglądałyby po prostu niesmacznie. Dzięki temu większość serialu, w której Eun-tak jest młodziutką dziewczyną, nie jest rozerotyzowana, a samą bohaterkę przedstawia się jako uroczą, niewinną i dziewczęcą, a nie jako lolitkę. Związek Goblina i jego Oblubienicy nabiera intensywności dopiero wtedy. gdy Kim Shin powraca po wielu latach, a Eun-tak jest już w pełni dorosłą kobietą. Tu muszę zwrócić uwagę na to, jak cudowna jest w tym serialu Kim Go-eun, po prostu tak kochana i urocza, że chciałoby się ją przytulić. Bardzo podobała mi się jej rola. 

Innym aspektem, dla którego zdecydowanie warto obejrzeć ten serial, jest znakomita tragikomiczna relacja między Goblinem a Ponurym Żniwiarzem, którzy mieszkają w jednym domu i w równym stopniu nie ogarniają współczesności. Humor związany z ich "przygodami" jest lekki i naturalny, i naprawdę jest solą tej produkcji. Ach, no i jeszcze dorzućmy do nich Deok-hwa, zdesperowanego, aby odzyskać kartę kredytową - on też dodawał komizmu temu serialowi. 

Goblin rewelacyjnie wypada w warstwie realizacyjnej. Są tu bardzo dobre zdjęcia, efekty specjalne nie wyglądają jak taniocha, ani nie są przesadnie wyeksponowane, a całość jest po prostu estetyczna. Minęło parę lat, a ta produkcja wciąż wygląda "świeżo". Niby od 2016 roku nie minęło wiele, ale już np. serial, o którym przeczytacie za moment, a który leciał w tym samym roku, wygląda znacznie gorzej, po trosze dlatego, że efekty się zestarzały. 

oglądam sobie klipy z Goblina, a tu nagle taka reklama xD

Skłamałabym mówiąc, że to serial bez wad, bo pojawia się tu dość sporo zastojów i niemrawych momentów. Niemniej to i tak ciekawa produkcja (i to nawet bez większych absurdów), za której polecenie serdecznie wam dziękuję :)

A i jeszcze jedno. Wiecie, co mi przyszło na myśl, jak to oglądałam? Że gdyby Turcy chcieli zrobić remake (no, raczej nie zrobią, bo ich nie jara fantastyka, ale gdyby jednak), to ja w głównej roli totalnie widziałabym Merta Fırata, pasowałby mi idealne :) 


The Legend of the Blue Sea 

No przyznam, że w przypadku tego serialu dupy mi nie urwało. Pierwsze odcinki są nawet niezłe, ale tam się właściwie nic nie dzieje, więc dość szybko zaczęłam się nudzić, do tego nie jestem wielbicielką tych wstawek retrospektywnych, które potem okazały się schizami głównego bohatera, który to zaczął sobie przypominać swoje poprzednie wcielenie. A tak w ogóle, to ten prestidigitator, hipnotyzer, oszust i złodziej w jednym był taki fascynujący, że za Chiny Ludowe nie pamiętam jego imienia. Pamiętam, jaki miał dzwonek w telefonie (Day by Day, miałam tę melodyjkę ustawioną na budzik w telefonie), a imienia w ogóle. Ale żeby oddać sprawiedliwość, tak naprawdę nie pamiętam ani jednego imienia z tego serialu, wybaczcie, będę operować wymyślonymi naprędce ksywkami, typu Syrena i Główny Typ. 

Najfajniejsza i najciekawsza jest w tym serialu właśnie Syrena. Przy niej cała reszta to nudne tło. Może się czasem wydawać, że aktorka, która ją gra, nieco szarżuje i ta postać jest nieco przerysowana, no ale tak w sumie to jaka ma być bohaterka wyjęta żywcem ze świata baśni i legend? Bardzo podobała mi się jej pozytywna charyzma, świetna mimika, wdzięk i naturalność. Poza tym syrena miała ciekawszych znajomych. Cwana dziewczynka i fashionistka spod kontenera były postaciami o wiele bardziej interesującymi, niż towarzystwo Głównego Typa, które na domiar złego siedziało u niego na chacie na krzywy ryj. 

każdy serial w tym Zbiorniku miał mieć swoją wersję tego mema,
ale tylko ten wyszedł naprawdę spoko
The Legend of the Blue Sea, SBS, odc.1

Ten serial to w sumie takie H2O: Just Add Water w wersji dla dorosłych, czyli nieziemskie pierdoły o syrenach. Co ciekawe, wiedząc o tym, że to nieziemskie pierdoły, ja wciąż próbowałam rozkminić kwestie czysto pragmatyczne, jak np. to, że tak na zdrowy rozum, to dlaczego Główny Typ nie próbował dowiedzieć się kim ona w ogóle jest? To znaczy, przychodzi jakaś obca, dziwna kobieta, nie wie kim jest, jak się nazywa, zachowuje się jak dzika, nie umie jeść jak człowiek, a ten sobie po prostu ją przygarnął, dał imię i luz. No ja bym zadzwoniła w pierwszej kolejności po jakieś służby, nie wiem, może zgłosiłabym to do fundacji szukającej osób zaginionych, przecież skąd miałabym wiedzieć, że to syrena? 

Jest takie stare, seksistowskie, wąsisto-januszowe porzekadło, że z syreny nie ma właściwie żadnego pożytku, bo ani tego nie usmażysz, ani nie wyruchasz. Ten serial udowadnia, że jeśli chodzi o to drugie, to jest to jak najbardziej wykonalne, a tak w ogóle to związek z syreną może być naprawdę dobrą inwestycją. Wystarczy od czasu do czasu doprowadzić ją do łez, a potem sprzedać perły i już mamy profit. 


Swoją drogą, gdyby Eun-sang z Heirs była syreną, to za pieniądze ze sprzedaży pereł ze swoich nieprzerwanie płynących z oczu łez mogłaby wykupić całą rezydencję rodziny Kimów i ich z niej wypierdzielić, no może poza Tanem. 

A jeśli ktoś z was ma problemy ze zwizualizowaniem sobie tego, jak wyglądałby bejbuś Syreny i Głównego Typa, z pomocą przybywa moja sześcioletnia chrześniaczka i jej zabawki...


Największym żartem całego serialu jest dla mnie jego zakończenie. I bynajmniej nie mam na myśli happy endu związanego z rom-comową częścią fabuły, bo jestem naprawdę wdzięczna twórcom, że nikogo w tej parze nie uśmiercili, ale śmieszy mnie już to, jak główny został na sam koniec... prokuratorem. No beka xD To może ja przypomnę taki fakt, o którym najwyraźniej wszyscy zapomnieli - on na początku był oszustem i naciągał ludzi na kasę pod fałszywymi tożsamościami (miał nawet w piwnicy cały magazyn rozmaitych przebrań, jak Paździoch w odcinku Zagraniczniak). Nie uważacie, że po tym wszystkim to już lekka przesada? No dobra, nawrócił się, porządny chłop się z niego zrobił, ale c'mon? I jeszcze ta gadka na egzaminie, że najchętniej to jakby go wysłali gdzieś nad ocean i tak się przypadkowo składa, że kupił sobie dom gdzieś tam nad wodą, i że byłoby super, jakby mógł właśnie tam czynić swoją prokuratorską posługę. Na co oni w tej komisji niby nie powiedzieli, ale uśmiechnęli się znacząco, co oznacza, że super, gościu, masz tę robotę! Bohaterowie seriali to mają jednak klawe życie. 

za każdym razem, kiedy sobie przypomnę tę scenę z egzaminem, wyglądam zupełnie jak Peralta;
Brooklyn Nine-Nine, FOX, a obecnie NBC, sezon 3, odc. 10

Tak, ja wiem, że to w sumie mogło być taką niby klamrą, żeby połączyć jego obecne życie z poprzednim, no ale tak czy inaczej - beka xD

No i wreszcie mogę przejść do najważniejszej rzeczy, którą mam wam do przekazania w tej części Zbiornika. Ten komiks gnił u mnie na pulpicie od początku maja i czekał..., czekał..., potem to już w ogóle nie wypadało pokazać (zresztą po takich śmieszkach nie mogę się już więcej zwać prawdziwym Polakiem, zwłaszcza dodając, że nie znoszę Barki :O). Zatem dopiero dziś wielka premiera. Enjoy!

Gdyby był oszustem w Polsce... 

What's Wrong with Secretary Kim?

Fantastyka tak mnie zmęczyła, że postanowiłam sobie obejrzeć jakiś rom-com, najlepiej taki, który da się oglądać bez nerwów. No i trafiłam na taką oto zwykłą komedię romantyczną, w której po pierwsze - wiadomo o co chodzi, po drugie - nie trzeba się obawiać, że ktokolwiek umrze. Po prostu 100% przyjemnej rozrywki bez dramatów, rozdzierania szat, rozdzielania postaci pod byle pretekstem, zapychaczy w stylu: jojczenie, że mezalians, zołza chce mi odbić faceta, a ja nic nie robię, meteoryt spada na mój dom itp., i w ogóle nie ma tego okropnego rozdźwięku między tym, że niby p r z e z n a c z e n i e, a jednak Wszechświat rzuca kłody pod golenie. 

Nie mogę powiedzieć, by było to jakieś mega ambitne widowisko, ale jego prostota jest wręcz ujmująca, a sam serial jest bardzo przyjemny w odbiorze. Bohaterów da się polubić, zwłaszcza sekretarkę Kim, która ma w sobie pełno pozytywnej charyzmy. Naprawdę, aż miło popatrzeć na protagonistkę, która jest mądra, rozsądna, rozważna, a do tego cały czas uśmiechnięta i nie robi miny cierpiętnicy za każdym pieprzonym razem, kiedy jej facet ją obcałowuje, a nawet sama czerpie z tej czynności przyjemność (no szok jak sto pińdziesiąt dla takiej Eun-sang z Heirs i dziesiątek podobnych jej bohaterek - że też człowiek z człowiekiem mogą robić takie rzeczy...). 

Tak w ogóle, to trzeba przyznać, że wymiana płynów ustrojowych między głównymi odbywa się w tym serialu zaskakująco często, długo i intensywnie (niech ktoś zadzwoni po karetkę, Eun-sang z Heirs ma zawał!), bez robienia z tego wielkiego halo i wydarzenia wyczekiwanego niczym narodziny potomka państwa Majdanów.  

minuta ciszy dla tych, co musieli kryć się po szafach;
What's wrong with secretary Kim, screen z odcinka, TvN

Wiceprezes Lee, że tak wrócę do postaci, o dziwo przypadł mi do gustu, chociaż narcystyczni z zawodu dyrektorzy to nie jest moja ulubiona grupa zawodowa w serialach. Ale gość ma taki totalnie alihanowy vibe. No nie wiem, jak wam to wytłumaczyć. Po prostu od razu skojarzył mi się z Alihanem z Yasak Elma, nie tylko przez wzgląd na garnitur, ale przede wszystkim na charyzmę, dzięki której tej postaci nie trzeba już było "doprzystojniać". Facet - konkret, nie certoli się w tańcu - może chwilę (chwilę, haha, dobra chwila - 9 lat) mu zajęło przejrzenie na oczy, że jego urocza sekretarka jest dla niego ważną personą, ale jak już to sobie uświadomił, to nie stał jak pipa, tylko zaczął działać. 

Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo dobry rom-com bez dram i zbytniego naciągactwa (no, może ten wątek z porwaniem w dzieciństwie był trochę wydumany, ale z drugiej strony było to tak proste do zrozumienia, że każdy przedszkolak wiedziałby od razu, o co chodzi). Serial można oglądać na spokojnie i robić przy nim symultanicznie inne rzeczy, np. wyprasować wreszcie piętrzącą się górę świeżo wypranych ciuchów. 
*
Ponieważ jestem strasznie wygodnicka, wolę oglądać seriale na Netflixie, za który i tak płacę, niż szukać ich gdzie indziej, bo tu mam aplikacje na wszystkie urządzenia i bez reklam, i bez zacinania, i to wcale nie jest reklama Netflixa. No i tak przeglądam tę swoją niekończącą się listę rzeczy odłożonych na potem, aż w końcu wybieram z niej wszystko, co nie jest kryminałem ;) 
Więc reszta seriali będzie z Netflixa. 
*

Itaewon Class

Lubię, kiedy serial, który zaczynam oglądać, ma jakiś cel - metę, do której biegną bohaterowie. I tak jest właśnie w Itaewon Class - dramie, którą oglądał nawet Nino. 

screen z filmu No Bake Oreo Cheesecake na kanale Nino's Home

Pewnie wam się wydaje, że to naturalne następstwo po Sekretarce Kim, no bo przecież Park Seo-joon, ale czy myślicie, że ja naprawdę jestem na tyle inteligentna, żeby skumać, że on to on? Haha xD Ja się dopiero po jakimś czasie pokapowałam, że Park Saeroyi to Wiceprezes. 

Itaewon Class, kadr z odcinka, JTBC, dystr. Netflix

Jest to logiczna, solidnie zrealizowana i angażująca opowieść o sile wytrwałości, cierpliwości i podążaniu małymi kroczkami do założonego celu. Park Saeroyi musi długo znosić upokorzenia ze strony starego Jang Dae-hee i jego niedorobionego starszego synalka Geun-wona. Niemniej jego determinacja i siła charakteru sprawiają, że po wielu latach osiąga on swój cel. Wystarczyło nie zachowywać się jak głupi idiota, ale podejść metodycznie do swojego zadania. 

W Itaewon Class po raz pierwszy od dawna czułam jakieś emocje związane z negatywnymi postaciami. Zwykle bardziej skupiałam się na postaciach pozytywnych, a antagoniści nie wzbudzali we mnie większych uczuć. A tu wnerwiała mnie aż trójka postaci. Pierwsza z nich, Soo-ah, która tyle lat kręciła się wokół Saeroyiego i zawracała mu gitarę, nie dając absolutnie niczego poza jakimiś mrzonkami, niemożebnie mnie irytowała. Ale to i tak nic przy tym, jak bardzo denerwowali mnie panowie Jang. Stary to przegniły cyniczny bogacz, którego postępowanie i ta jego mania klękania przed nim są po prostu obrzydliwe. Jeszcze gorszy wydaje mi się ten jego "oficjalny" syn (bo jest jeszcze ten "nieoficjalny"), Geun-won. Tutaj składam gratulacje aktorowi, który go grał, bo tak przedstawić postać zepsutego do szpiku kości typa, który nie ma żadnego kręgosłupa moralnego, a jednocześnie jest totalnym leszczem i żałosną mendą, to naprawdę godne szacunku. 

Itaewon Class, kadry z odcinka 16, JTBC, dystr. Netflix

Innym ciekawy aspektem tego serialu jest to, że dotarł tu duch słynnej netflixowej poprawności politycznej, która jednak, przynajmniej w moim odczuciu, bynajmniej nie wygląda na forsowaną, a wręcz dodaje kolorytu. Ale jeśli ktoś ma problem z tym, że wśród bohaterów mamy czarnoskórego faceta i osobę trans, to sorry, chyba trzeba wybrać inny serial. Z empatią pokazano dylematy Ma Hyun-yi związane z transpłciowością, jak również dyskryminację przesympatycznego Kim Toniego ze względu na odmienny kolor skóry. Tu przypomniał mi się jeden z najstarszych odcinków Kiepskich - Korzenie, w którym Ferdek budzi się pewnego razu jako czarnoskóry mężczyzna. Dziś ten odcinek może budzić kontrowersje, głównie za sprawą wymalowanych czarną farbą aktorów udających osoby ciemnoskóre, natomiast jego wydźwięk jest ultra antyrasistowski, a puentą, którą uważam za trafną analogię do Itaewon Class jest scena, w której Paździoch, jedyny "biały" w kamienicy, mówi do Ferdka przejętym głosem te słowa: ja jestem takim samym Murzynem jak pan, tylko że białym. Tak samo musiał czuć się Kim Toni, gdy powtarzał, że jest takim samym Koreańczykiem, jak oni wszyscy, którzy wmawiają mu, że jest kimś zupełnie innym. Moment, w którym bohaterowie naprawdę uznają go za swojego, jest naprawdę pokrzepiający. 

Najlepszą rzeczą w tym serialu jest jego zakończenie - SPOILER ALERT! - tak kapitalne, że brak mi słów. To absolutnie najbardziej satysfakcjonujący finał serialu, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Wszystkie wątki zamknięte, brak niedomówień, tryumf sprawiedliwości, piąte koła u wozu same odpadają - po prostu rewelacja. A najważniejsze, że finalnie Park Saeroyi dojechał swojego największego wroga niczym Janusz Tracz rolnika. Szacun!


Hospital Playlist 

Który gatunek serialu ignoruję tylko trochę mniej niż kryminały i teen dramy zmiksowane z klasistowskimi telenowelami? Oczywiście seriale medyczne! Bo seriale medyczne przestały mnie bawić jeszcze za czasów doktora House'a, którego wraz z kolejnymi sezonami przerobili na miękką faję, za co naprawdę nie szanuję tego serialu i uznaję tylko jakieś trzy pierwsze sezony, kiedy House jeszcze miał jaja i nie sypiał z Cuddy. W każdym razie naprawdę trudno mi zmusić się do zaczęcia oglądania czegoś z akcją w szpitalu. Jak więc to się stało, że zaczęłam oglądać Hospital Playlist? Ano tak:


Po Met You By Chance nie było już odwrotu :)

Hospital Playlist to dla mnie takie stare dobre Na dobre i na złe, to z czasów Kuby i Zosi (bo dzisiejsze NDiNZ hejtuję bardziej, niż miękką faję House'a). Serial pełen empatii, ciepła, momentów smutnych i radosnych w idealnym balansie. Nie ma jednego lekarza, który jest gwiazdą, wokół której kręci się życie całego szpitala, bo tylko on jeden jest wyjątkowy i na niego patrzcie, cała reszta może mu co najwyżej zawiązać sznurówki. Ludzkie dramaty nie są rozpatrywane w kategoriach ciekawego przypadku, który trzeba rozwiązać jak Sherlock Holmes zagadkę kryminalną. 

Nie jest to także tego typu serial, w którym fabuła ma nas zaprowadzić od punktu A do punktu B. W Hospital Playlist czeka na nas po prostu mały wycinek z codziennego życia grupy lekarzy, którzy często nie mają nawet czasu, żeby na spokojnie zjeść, a co dopiero, gdyby mieli jeszcze gwiazdorzyć i leczyć cały odcinek tylko jednego (ale za to wyjątkowego) pacjenta. Do tego, co niemniej ważne, nikt nie knuje tu żadnych intryg, a jak są jakieś spięcia między pracownikami, to są one szybko rozładowywane, jak to w życiu. Fajnie, że oprócz głównej piątki bohaterów mamy jeszcze cały szereg innych postaci, rezydentów, stażystów, pielęgniarki, którzy nie są spychani gdzieś na zupełnie boczny tor. To wszystko sprawia, że ten szpital wydaje się prawdziwy, a nie tylko zainscenizowany. Gdybym kiedykolwiek miała trafić do szpitala, to chciałabym właśnie do tego. 

Główna piątka, której najbardziej się w tym serialu przyglądamy, to cudownie zgrana paczka przyjaciół, którzy będąc kompletnie różnymi ludźmi, tworzą doskonały team, a do tego, co jest zresztą rzeczą wyróżniającą ich spośród innych serialowych lekarzy, dzielą wspólną pasję i zakładają zespół muzyczny, którego próby są dla nich odskocznią od pracy i problemów. Ich covery robią się z odcinka na odcinek lepsze i są fajnym przerywnikiem, a piosenki zawsze łączą się w jakiś sposób z fabułą danego epizodu. 

Nie potrafię wybrać, kogo z piątki głównych bohaterów lubię najbardziej, bo każda z tych postaci mnie czymś ujęła, ale ostateczny wybór rozegrałby się chyba między przezabawnym Ik-joonem, który generuje dosłownie 80% komicznych sytuacji w całym serialu, a Joon-wanem, który może się czasem wydawać nieco oschły, ale drzemią w nim pokłady uczuć. 

każdemu tutaj (i sobie samej również) życzę, aby ktoś kiedyś zareagował wasz widok,
jak Song-hwa i Joon-wan na widok jedzenia;
Hospital Playlist, kadr z odcinka, TvN, dystr. Netflix
 
Hospital Playlist to serial, który robi mi dobrze. To jest najlepsza rzecz z tego Zbiornika. Z każdym kolejnym odcinkiem było mi coraz bardziej przykro... że za chwilę się skończy. Ale na szczęście będzie drugi sezon, więc już teraz przebieram nogami z uciechy. 


Mystic Pop-up Bar

Po Hospital Playlist to mój ulubiony tytuł z tego Zbiornika. Mystic Pop-up Bar jest serialem, w którym dzieją się szalone, totalnie abstrakcyjne i niedorzeczne rzeczy, a jednocześnie nie brak w nim momentów cholernie poruszających. Jeśli miałabym wskazać tytuł, podczas oglądania którego najbardziej się wzruszałam, to o dziwo byłby to właśnie ten zwariowany serial o kobiecie przenikającej do ludzkich snów.

Koncepcja Zaświatów jako miejsca o rozbudowanej biurokracji, gdzie poszczególne postaci (bóstwa, dusze, które się tam dostały po śmierci, itp.) są urzędnikami odpowiedzialnymi za dany sektor, np. sny o poczęciu, piekło, sąd decydujący o formie reinkarnacji, przypomina mi nieco tę z The Good Place i jestem fanką tego pomysłu. To w dzisiejszych czasach o wiele bardziej przystępne i bliskie współczesnemu człowiekowi wyobrażenie tamtego świata, aniżeli jasełkowe diabły i kotły z siarką, a jednocześnie takie zderzenie duszy z administracyjną machiną może być wizją bardziej przerażającą od tej ze smażeniem w smole.

jeden z lepszych gagów - aluzja do tego, że niby Steve Jobs po śmierci zajął się komputeryzacją akt Zaświatów;
Mystic Pop-up Bar, odc. 4, JTBC, dystr. Netflix

Uwielbiam trójkę głównych bohaterów, zwłaszcza wtedy, gdy są już dobrze zgranym teamem. Fajnie, że nie są jakimiś dyrektorami z korpo, ani w ogóle kimś cool i trendy. Weol-joo, która w ramach pokuty za przewinienie sprzed 500 lat pomaga ludziom w problemach, przenikając do ich snów,  prowadzi dla przykrywki prosty bar z jedzeniem w staromodnym namiocie. Pomaga jej tam Guibanjang, policjant z Zaświatów, który zajmował się dotąd ściganiem i łapaniem złych duchów, które wydostały się z tamtego świata do naszego. A w barze jego obowiązkami są przeważnie krojenie cebuli i czosnku, ewentualnie czyszczenie ryb. Zaś Kang-bae to uroczy pracownik punktu obsługi klienta w supermarkecie, który od dzieciństwa musi nosić brzemię wyjątkowego parapsychicznego daru. 

Weol-joo jest dla mnie kimś w rodzaju damskiej wersji Son O-gonga, bez futra co prawda, ale z podobną energią, niechęcią do ludzi jako ogółu, ekscentryzmem, bezpośredniością i szeregiem innych cech, za które uwielbiam tego typu postaci. Świetnie się ją ogląda do pary z Guibanjangiem, z którym są jak stare dobre małżeństwo, a jednocześnie pełno w nich młodzieńczej energii, mimo setek lat na liczniku. 

W serialu jest też trochę product placementu (przy okazji powiem, że chyba we wszystkich serialach z tego Zbiornika razem wziętych nie ma tyle lokowania produktu, co w jednym The King: Eternal Monarch, choć może po prostu wiele produktów uszło mojej uwadze, albo zapomniałam), a najlepsze są chyba te żelki na kaca, przepięknie eksponowane do kamery w wielu odcinkach (ciekawe, swoją drogą, czy skuteczne). 

Mystic Pop-up Bar, kadr z placementu, odc. 5, JTBC, dystr. Netflix

Szkoda, że zepsułam sobie (choć tym razem zupełnie przez przypadek) najważniejszy zwrot akcji. I niby nie przeszkadzało mi to w oglądaniu tego serialu z przyjemnością, ale gdybym nie wiedziała tej jednej rzeczy, to zaskoczenie związane z tą jedną rzeczą byłoby dla mnie czymś WOW!

Tak czy inaczej, Mystic Pop-up Bar to była dla mnie świetna, angażująca rozrywka.

Something in the Rain

Wiem, że już macie dosyć, ale to będzie ostatni serial w tym Zbiornku, słowo!

W Puerto Rico to się działo, w pięknej wilii na Macao. Pili drinki, jedli lody - ona stara, a on młody - smętnie śpiewał Ferdek w odcinku Zakazane piosenki i sami powiedzcie, czyż ta piosenka nie pasuje do serialu Something in the Rain? No, może działo się to nie w Puerto Rico, a w Korei Południowej, i nie w willi, ale w normalnych mieszkaniach, i nie jedli lodów, a jakieś azjatyckie rzeczy. Ale za to pili dużo drinków, to się akurat zgadza. Dobra, ale na bok beka, bo to poważne rzeczy są. 

Czy wy też to widzicie? Tam stoją oficjalne olimpijskie maskotki z Zimowych Igrzysk w Pjongczangu :) tak tylko przypomnę, że na tej olimpiadzie Kamil Stoch zdobył złoto na skoczni dużej, a drużynowo nasi skoczkowie zdobyli brąz;
Something in the Rain, JTBC, dystr. Netflix, odc. 16

Pierwsze, co mnie urzekło w tym serialu, to czołówka. Niby nie jest jakaś super oryginalna, nie ma w niej nie wiadomo jakich efektów, ale w połączeniu z piosenką (o której za moment) ten zlepek kadrów staje się jakimś niesamowicie ciepłym, intymnym portretem głównych bohaterów. No a skoro przy piosence z czołówki jesteśmy, to pomówmy o kapitalnym i odbiegającym od tego, co już zdążyłam usłyszeć w koreańskich dramach, doborze utworów. Zdecydowano się tu w dużej mierze na anglojęzyczne piosenki, ale nie jakieś wytarte szlagiery czy najnowsze hity, ale stare, piękne i nieoklepane utwory. 

To, co twórcy soundtracku wybrali, to diamenty. Po pierwsze - Stand By Your Man, szlagier muzyki country, coverowany chyba z pierdylion razy przez rozmaitych wykonawców. W czołówce mamy wersję oryginalną z 1968 roku, śpiewaną przez Tammy Wynette. Ale to nie jedyna, jaką możemy usłyszeć w SITR, bowiem w serialu pojawia się jeszcze cover tego utworu wykonywany przez Carlę Bruni, byłą modelkę i żonę byłego prezydenta Francji, Nicholasa Sarkozy'ego. Nie potrafię wybrać, która wersja podoba mi się bardziej, obie są piękne i przyklejają się do człowieka. Podobnie zresztą do człowieka przykleja się śpiewający Bruce Willis i jego cover Save The Last Dance For Me. Śpiewanie to ostatnia rzecz, z jaką do tej pory kojarzył mi się Bruce Willis, ale damn! - ta piosenka w jego wykonaniu jest naprawdę dobra. Poza tym jest tu jeszcze wiele innych, chwytających za serce melodii, jak chociażby wybitne pościelówy wyśpiewywane jakby półszeptem przez Rachael Yamagata. 



Serial rusza mnie już na samym poziomie realizacyjnym, na ekranie jeszcze nic nie zdążyło się zadziać, a ja już byłam kupiona. Oprócz muzyki bardzo podobają mi się zdjęcia, choć nie umiem wyrazić, co konkretnie jest w nich takiego ujmującego. Podoba mi się tempo tego serialu, ładnie nakręcone, nieśpieszne sceny rozmów, proste gesty pokazane z niezwykłą czułością. 

Pod względem treści to naprawdę dobrze napisany serial. Something in the Rain konsekwentnie trzyma się ram gatunku, nie wychylając się przesadnie w stronę komedii, a szczypta naturalnego humoru wystarcza, aby serial nie przytłaczał. Cieszy fakt, że zrezygnowano z absurdów, pośpiesznego zagęszczania akcji, przerysowywania postaci. Zamiast tego widzowie mają okazję nacieszyć się kipiącą od emocji historią ludzi, którzy nie robiąc przecież nic złego, wciąż czują się, jakby popełniali nie wiadomo jak ciężki grzech, decydując się na związek z różnicą wieku. Viva konwenanse! Viva podwójne standardy! Powiecie, że taka koreańska mentalność, ale czy tylko koreańska? Jestem przekonana, że i u nas związek, w którym kobieta jest starsza od mężczyzny, o tę dychę powiedzmy, byłaby przez wiele rodzin uznana za tragedię równą co najmniej tym, które napisał Sofokles. No bo jak to? Żeby stara baba latała za młodymi chłopakami? Ale już jak stary chłop lata za dziewuchami, to spoczko, to łatwiej zaakceptować. Ech, prędzej dożyję końca świata, niż czasów, w których ludzie przestaną zaglądać innym ludziom do portfela i do łóżka. 

Oprócz głównego wątku, do myślenia daje również wątek pracy protagonistki i tego, co się tam dzieje, a dzieje się naprawdę źle. Podoba mi się, że poruszono takie kwestie jak dyskryminacja kobiet i molestowanie w miejscu pracy. Ożywcze dla wszystkich, którzy uważają, że korpoświat to złapanie Pana Boga za nogi. A wszystko, co spotyka Jin-ah, połączone zusammen do kupy, pokazuje nam jej wyboistą drogę do bycia pewną swojej wartości, niezależną od nikogo, pozwalającą sobie na miłość dojrzałą kobietą. Jasne, czasem aż chciałoby się nią potrząsnąć, żeby się ogarnęła, ale gdy w grę wchodzą konwenanse, zależność od woli rodziców, mentalność ludzi, którą nie tak łatwo odmienić, może nawet strach i niepewność, to naprawdę trudna sztuka, by żyć po swojemu. Obserwowanie w tym Jin-ah było dla mnie niemal kathartyczne

No i nie da się ukryć, że tego nie dałoby się oglądać z aż takimi emocjami, gdyby nie przecudowna Son Ye-jin (jak ja uwielbiam tę aktorkę) i przeuroczy Jung Hae-in w głównych rolach. Chemia między nimi jest rozbrajająca, dzięki czemu cała opowiadana w serialu historia porusza swoją autentycznością. Obydwoje bardzo mi się podobali. Bo jak patrzę na Jin-ah i Joon-hee, to naprawdę nie dziwię się, że jedno mogło się zakochać w tym drugim. 

*

Wreszcie koniec! Mam nadzieję, że nie umordowałam was za bardzo. Siebie umordowałam ;) Pisanie Zbiornika wymaga ogromnego wysiłku. Przeskakiwanie między tyloma tytułami i to takimi, które są każdy z innego świata, to duże wyzwanie, ale udało się. Nie zapomnijcie zostawić lajka na fanpeju oraz zachęcam do pozostawienia komentarza.

Do następnego!

5 komentarzy:

  1. Jak podobał ci się wątek "księdza" w Hospital?
    Ja oglądając 1 odcinek nie mogłam z tego jak była scena , kto będzie prowadził szpital, który z dzieci szefa i pokazany jeden ksiądz to on nie może, drugi ksiądz i dwie zakonnice xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobało mi się w tym wątku to, że pokazali tego ludzki wymiar, bez silenia się na ideologizowanie w jedną czy drugą stronę.

      Ta scena z 1 odc. genialna, też się z tego śmiałam :D

      Usuń
  2. Dzięki za nowy Zbiornik :) Goblin jest nadal jednym z największych przebojów koreańskich. Piosenka "Stay with me" z tej dramy ma najwięcej odtworzeń na youtube w kategorii OST-ów z dram. Mam ogromny sentyment do tej piosenki, chociaż drama nie jest w mojej ulubionej 10. Jest dobra, ale sporo innych lubię o wiele bardziej. Jak myślę o "What's Wrong with Secretary Kim?" od razu na myśl przychodzi mi "The Secret Life of My Secretary" (2019) z ubiegłego roku. Drama nie aż tak bardzo popularna jak ta pierwsza, ale widać pewne podobieństwa. Jest element fantasy, czego w "What's..." nie było. Z dram medycznych lubię tylko "Life" (2018), bo więcej tam rozgrywek politycznych wokół zarządzania szpitalem, niż samych przypadków medycznych. Poza tym rom-com "Emergency couple" (2014) o rozwiedzionej parze, która zaczyna pracować na tym samych ostrym dyżurze. Szkoda Wiśnia, że nie lubisz kryminałów, bo "Stranger" (2017) jest najlepszym, najbardziej logicznym kryminałem pod słońcem. Do "Something in the Rain" wydaje mi się podobne "Be Melodramatic" (2019), które podobało mi się bardziej od "Something...". W "Be Melodramatic" są 3 główne bohaterki, około 30-tki. Dama pokazuje oprócz życia bohaterek ich ich bliskich, kulisy kręcenia dram. Wydaje mi się, że w miarę szczerze, bo nie są to tylko piękne sceny. Sporo jest o humorach aktorów, producentów, pracy ponad normę, gorszym traktowaniu kobiet. Serial nie miał wysokich wyników oglądalności, ale jest prawdziwą niedocenioną perełką. Jeszcze nie czytałam, aby ktoś się zawiódł na tej dramie, choć tytuł niektórych niepotrzebnie odstrasza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za obszerny komentarz :) niestety, na kryminały po prostu nie mogę patrzeć, mimo najszczerszych chęci mnie odpychają :D Ale "Be Melodramatic" mnie zaintrygowało, odnotowuję tę propozycję.

      Usuń
  3. Hmm Goblin i Mert Firat oooo tak :D a gdyby na polskim podwórku mieli zrobić? :D

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger