×
Co mnie wkurza w k-popie

Co mnie wkurza w k-popie

W swojej finałowej serii postanowiłam napisać o tym, co mnie wkurza w k-popie, a konkretnie w światku k-popowego przemysłu, z którym wiąże się nie tylko to, co widzimy najwyraźniej, czyli kolorowe teledyski i obłędne choreografie, ale też mnóstwo paskudztw pochowanych w zakamarkach.  Zdążyliście zauważyć, że koreańska muzyka rozrywkowa podbiła w ostanich latach moje serce, natomiast fakt, że słucham k-popu i mam swoich ulubionych wykonawców, na których merch i albumy wydaję swoją ciężko zarobioną kasę, nie oznacza, że akceptuję krzywe akcje, jakie dokonują się na k-popowym poletku. Będzie to tekst o charakterze pierdololo pisanego z perspektywy laski, która stoi sobie gdzieś na uboczu i obserwuje to popieprzone uniwersum idoli, wielkich firm za nimi stojących oraz szalonego fanbase'u, dlatego z góry przepraszam za ewentualne nieścisłości czy błędy wynikające z niewiedzy. Jednocześnie dodam, że to ostatnie bóldupczenie na tym blogu, bo w pozostałych dwóch tekstach pożegnalnych będą już tylko wspominki i sentymenty ;)

Muzyka wewnątrz kapitalistycznej machiny

Zacznę mój wywód od dość nietypowego odniesienia. Otóż w 2001 roku duet Daft Punk wydał album pt. Discovery, a dwa lata później miała miejsce premiera filmu anime Interstella 5555, który jest ni mniej, ni więcej jak jednym długim klipem do całej płyty. Fabuła tego anime to historia szalenie popularnej grupy muzycznej z innej planety, której sława sprawia, że chciwy właściciel wielkiej ziemskiej wytwórni postanawia porwać jej członków, sprowadzić ich na naszą planetę, a następnie kosić na nich hajs. Muzycy trzymani w stanie nieświadomości przechodzą wizualną metamorfozę (np. ich naturalnie niebieska skóra zostaje pomalowana tak, żeby wyglądali jak biali, ziemscy ludzie), ich pamięć zostaje zmodyfikowana, a następnie - już po praniu mózgów - zespół pod nazwą The Crescendolls rozpoczyna ziemską karierę, która rozwija się w zawrotnym tempie. Jednak granie pod przymusem nie sprawia muzykom żadnej przyjemności i czują się raczej jak niewolnicy tłustego kota z wytwórni. Bardzo wam polecam to anime, można je znaleźć na YT bez najmniejszych problemów, trwa godzinę z minutami i nie ma dialogów, ponieważ wszystko opowiedziane jest muzyką z Discovery. Dodam jeszcze taki smaczek, że kiedy w tle słyszymy Veridis Quo, na ekranie mamy przerażającą moim zdaniem scenę jakiegoś popieprzonego rytuału, w którym ten właściciel wytwórni próbuje złożyć członkinię The Crescendolls w ofierze (#creepyAF). 

Dlaczego w ogóle o tym wspominam i co to ma wspólnego z tematem tego tekstu? Właśnie to konkretne anime przychodzi mi na myśl za każdym razem, kiedy zaczynam zastanawiać się nad złymi mechanizmami we współczesnej muzyce rozrywkowej, a raczej w muzycznym biznesie. Bo nie da się ukryć, że muzyka wrzucona do wnętrza kapitalistycznej maszyny to nierzadko wyzysk utalentowanych ludzi i robienie ze sztuki produktu, który ma przede wszystkim dobrze się sprzedać. A k-pop w swoim najbardziej komercyjnym, mainstreamowym wydaniu to w mojej opinii jeden z doskonałych przykładów takiego właśnie kapitalistycznego podejścia. Niczego nie sugeruję i nie chcę też zabrzmieć jak te dziwne typki z TikToka czy reelsów na Instagramie, które każdą pierdołę potrafią opakować w mroczną i tajemniczą narrację pod nazwą "teoria spiskowa". Po prostu czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że wykonawcy w grupach k-popowych są mocno eksploatowani, wręcz do granic swoich możliwości, uwiązani kontraktami z wytwórniami, które wzbogacają się na ich pracy. Z drugiej strony oczywiście nikt ich nie porywał z obcych planet, aczkolwiek podpisując umowy w bardzo młodym wieku, będąc pod wrażeniem wizji wielkiej kariery, sławy i realizacji marzeń, nie zawsze jest się świadomym wszystkiego, z czym się taki kontrakt wiąże. 

Tak czy inaczej uważam, że artystom k-popowym należą się ogromne wyrazy uznania, bo praca, jaką wykonują, czyli wszystko to, czego nie widzimy, a przez co przechodzą, zanim wejdą na scenę, to sport wyczynowy. Treningi doskonalące każdy aspekt składający się na późniejszy występ sceniczny, trwające miesiącami, a nawet i latami przygotowanie, zanim grupa w ogóle zadebiutuje, a przy tym konieczność utrzymywania nienagannego wizerunku (co w teorii wydaje się w porządku, a w praktyce dochodzi do granic absurdu, bo nawet fajka zapalić nie można, nie wspominając już o randkowaniu na legalu) oraz ciemne strony popularności, jak np. ogromna presja, poddawanie się różnym zabiegom upiększającym, żeby być we właściwym kanonie piękna czy bycie nękanym przez powalonych psychofanów i antyfanów (o czym piszę trochę dalej). Trzeba mieć naprawdę mocną psychę, żeby przetrwać w takim środowisku (a znamy, niestety, przypadki, kiedy ci wspaniali, utalentowani ludzie po prostu nie wytrzymują). Dlatego artystów k-popowych darzę dużym szacunkiem - nawet jeśli słucham tylko wybranych wykonawców, to podziwiam ich wszystkich, właśnie za tę wytrwałość i ciężką pracę. 

Czekam, aż za jakiś czas - może za 10, 20 lat, a może jeszcze później - na światło dzienne zaczną wychodzić wszystkie skrzętnie dziś skrywane tajemnice. Bo ta iluzja perfekcyjności musi się kiedyś skończyć. Jestem pewna, że kiedyś dowiemy się rzeczy, o których się fizjologom nie śniło.

Odpały fanbazy

Ale o ile działalność wytwórni i komercjalizacja muzyki jest zjawiskiem występującym na całym świecie, nie tylko na rynku południowokoreańskim, tak z k-popem wiąże się też dużo bardziej patologiczne zjawisko, a mianowicie absolutnie popieprzone środowisko fanowskie, które wydaje mi się być na zupełnie innym poziomie, niż odklejeni fani gdziekolwiek indziej. Rzecz jasna tylko część fanbazy ma kuku na muniu, a reszta jest zupełnie normalna, ale ten odsetek z wyraźnymi problemami natury psychicznej daje się we znaki idolom i zniekształca obraz całej społeczności miłośników k-popu. Cały absurd tej chorej części fanbazy polega na swoistej dychotomii spierdolenia - idole albo są seksualizowani, albo infantylizowani. Albo jedno i drugie naraz. 

Co do seksualizowania, to oczywiście nie mam na myśli tego, że ktoś powiedział o kimś, że jest przystojny, atrakcyjny, albo że ma zajebistą klatę (w końcu po coś chodzą na tę siłkę, a potem eksponują rzeźbę). No ale są jakieś granice w okazywaniu uwielbienia dla walorów aparycji. A idole często bywają adresatami obleśnych, odklejonych, nasyconych erotyzmem komentarzy lub trafiają na Wattpada jako bohaterowie chorych opowiastek z sobą w charakterze obiektu seksualnego. Dobrym przykładem prezentującym zaledwie wierzchołek tej góry lodowej, jest seria prowadzona na kanale BuzzFeed Celeb, w której zaproszone gwiazdy czytają wybrane sprośne wpisy z X (dawniej Twittera) i próbują je jakoś skomentować. Jest to oczywiście nagrywane w konwencji komediowej, natomiast jestem przekonana, że ci wszyscy sławni ludzie, którzy mają po kilka milionów obserwatorów w społecznościówkach, dostają też komentarze podobnej treści w wiadomościach prywatnych. Za dobrze znam ludzi, żeby uważać, że jest inaczej. I to jest po prostu straszne, bo w gruncie rzeczy wcale nie jest miło czytać, jak ileś tam obcych, spaczonych lasek wysyła ci DM o udostępnianiu swoich otworów, albo jak jakieś równie spaczone chłopy wysyłają foty swoich fiflaków i piszą coś o siadaniu na mordzie. 

Z kolei infantylizowanie to robienie z dorosłych ludzi dzieciaków, które są niewinne, słodkie, nie mają żadnych nałogów i chodzą spać po Wiadomościach i9:30 (oczywiście wtedy, gdy nie grają akurat koncertu). Przez to takiemu idolowi literalnie nic nie wolno, bo wszystko staje się rysą na wyidealizowanym wizerunku aniołka z obrazu. Co rodzi totalny absurd, bo z jednej strony mają być sexy, a z drugiej - no właśnie - mają prowadzić się lepiej niż zakonnica. Bo wszystko od razu budzi oburzenie. Zapalił papieroska? No kto to widział! Umówił się z dziewczyną na drinka? Szok, przecież oni nie mogą się z nikim spotykać! Koreańscy fani potrafią rozpętać burzę o rzeczy, które "u nas" są można powiedzieć na porządku dziennym i na nikim nie robią wrażenia. Czasem wręcz kariery niektórych wykonawców trzymają się w większości na mniejszych i większych skandalach. A czytając nieraz koreańskie ploty, mam wrażenie, że idolom nie wolno nawet iść do muzeum pogapić się na obrazy i porozmawiać tam z kimś o tych obrazach, bo psajkofanki od razu wietrzą romans i jest afera na pół internetu. Inna rzecz, którą można podpiąć pod infantylizowanie idoli, to robienie z nich jakichś maskotek, co ma miejsce np. na fanmeetingach, podczas których fanki przynoszą jakieś słitaśne gadżety, w które ubierają swoich ulubieńców. Niby niska szkodliwość, ale wyobraźcie sobie, że wy sami przez kilka godzin dajecie robić z siebie jakąś lalkę. I to jeszcze nie dając po sobie poznać, że jesteście zmęczeni. Średniawka, co? Tak jakby zwykłe uściśnięcie dłoni czy poproszenie o autograf na albumie nie wystarczył. 

Do czatu dołączają także dwaj inni jeźdźcy Apokalipsy - antyfani i sasaengi. W przypadku tych pierwszych sensem ich kaprawego życia jest zasiewanie nienawiści i działania mające na celu upadek kariery upatrzonej ofiary. Z kolei sasaengi to absolutny szczyt spierdolenia w środowisku fanowskim. Obsesyjni "fani", którzy w swoim chorym uwielbieniu posuwają się tak daleko, że trudno to w ogóle traktować inaczej niż jako ostre zaburzenie psychiczne. Są natrętni, natarczywi, bezlitośnie skuteczni w szpiegowaniu, śledzeniu i uprzykrzaniu życia idolom. I my się potem dziwimy, że sławni ludzie mają stany lękowe czy depresję, albo że popadają w poważne nałogi. Jak mają żyć normalnie, skoro na codzień mają do czynienia z tyloma czubami? 

W ogóle wydaje mi się, że niektórym to chyba trzeba co jakiś czas przypominać, że idole też są ludźmi. I to wbrew pozorom zupełnie takimi samymi jak my "zwyklaki". Też mają serca, wątroby i jelita. Jedzą, piją i chodzą do WC. To, że są znani z występów scenicznych, nie czyni z nich jakichś nadludzi. Powinni mieć prawo do robienia wszystkiego tego, co wolno każdemu z nas - po prostu mieć wolność i swobodę, ale to ludzie ludziom zgotowali ten los, bo gdyby fanbaza była mniej zjebana i nie oczekiwała od idoli takiego idealnego do porzygu wizerunku, wszystkim żyłoby się lepiej. 

W prawdziwie idealnym świecie nie byłoby tylu idiotów. Artyści k-popowi (i wszyscy inni) po prostu umilaliby nam nasze szare życia swoim talentem, kolorytem i tym, co tworzą. A normalni fani cieszyliby się z tego, że mogą ich słuchać i oglądać na scenie, a do tego wspierali ich, po prostu słuchając i kupując ich płyty, chodząc na koncerty i wspierając ich w nieprzekraczający granic czyjejś prywatności, zdrowy sposób. Ale takiego świata raczej nie doczekamy, chyba że stanie się w końcu coś tak przerażającego, że wstrząśnie to całym rynkiem muzycznym i przemysłem rozrywkowym. 

***

Dzięki za dotrwanie do końca. Dajcie znać w komentarzach, co wy sądzicie o zjawiskach związanych z k-popem. 

16
Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger