×

Na zlecenie #1 KinnPorsche

Ostatnio rozdałam paru Wiśniomaniakom kupony na tekst o dowolnej tematyce. I dziś będzie pierwszy taki tekst - wybór padł na mocno niepoważną "recenzję" KinnPorsche, serialu będącego swoistym miksem sensacji z gejowskim romansidłem. Brzmi intrygująco, nieprawdaż?

Z uwagi na specyfikę tej produkcji stwierdziłam, że tym razem odpinam wrotki. Dobrze wiecie, że lubię sobie zakląć soczyście, ale staram się, by tych moich ulubionych słów używać z umiarem. Bo z wulgaryzmami jest jak z pieprzem - to bardzo dobra przyprawa, ale jak się go wsypie za dużo, to potrawa wcale nie robi się od niego smaczniejsza. Niemniej dziś po prostu trudno mi się pohamować przed nadmiernym użyciem wyrazów na "p" i "k" (na "ch" i "j" zresztą też). Bo fabuła omawianego dzieła jest taaak popierdolona, że nie znajduję na jej opisanie żadnych ładnych słów i muszę sięgać po te brzydkie. Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że są wśród Was takie same chamy jak ja, dla których to omówienie będzie istnym karnawałem. Wiem też, że są i tacy, co się wstydzą za mnie i martwi ich mój język - cóż, możecie nie przebrnąć przez dzisiejszy tekst. O KinnPorsche część z Was wspominała mi już przy okazji tekstu o Cutie Pie, a wręcz byliście zawiedzeni, że omawiałam wtedy tamten serial, a nie ten dzisiejszy. No ale co się odwlecze, to nie uciecze. Nie owijam już dłużej w celofan, zapraszam na omówienie. 

Trzech synów matka miała
Dwóch słynęło z mądrości
A trzeci co był głupi
Poszedł do łączności

Cezary Cezary, Piosenka radiotelegrafisty
13 posterunek 


O czym to w ogóle jest? 

W zastępstwie za swojego ojca Kinn udaje się na spotkanie z jakimś zagranicznym mafiozem, no i rzecz jasna gadają o interesach, bo przecież mafiozi zawsze pierdolą o tym samym. W tym czasie Porsche - cesarz baru - czaruje za kontuarem kobity i robi im speszial drynki, a one aż mruczą z wrażenia. 

Po wizycie u włoskiego gangusa Kinn wpada w tarapaty, bo ludzie tamtego typa chcą go zajebać i prawie im się to udaje, ale Kinn ucieka. Jego szczęście, że trafia na puszczającego dymka po szybkim numerku z jakąś laską Porsche. Okazuje się, że oprócz talentu do mieszania drinów facet ma ponadprzeciętne umiejętności w zakresie napierdalania się. Wyczuwając okazję do zgarnięcia jakichś profitów, Porsche pomaga Kinnowi, którego obstawa dała wcześniej dupy po całości. 

Gdy obaj są już na bezpiecznym terytorium, Porsche domaga się hajsu za przysługę. Kinn akurat wyszedł z domu bez portfela i nie ma jak się odwdzięczyć, więc Porsche ściąga mu z ręki zegarek, nie mając nawet pojęcia, ile ten sikor jest wart. Mężczyźni się rozjeżdżają. Kinn opowiada swojemu staremu o przygodach, jakie go spotkały, a Porsche zastaje w domu pobitego wujka. Dość szybko dowiadujemy się, że Porsche ciągle ma jakieś długi (choć jak mówi porzekadło - lepiej mieć długi, niż krótki xD), których nie nadąża spłacać lichwiarzom. Oprócz tego mężczyzna ma pod swoją opieką młodszego brata, któremu chce zapewnić dobry start w dorosłość i zabezpieczyć dla niego forsę na studia, ale nie jest to proste.

Wkrótce okazuje się, że zegarek Kinna jest wart więcej, niż się wydawało, i przez chwilę Porsche i jego brat oddychają z ulgą, że nie będą już nękani telefonami z Kruka, ale ich radość nie trwa długo, bowiem ten ich wujek to łajza i hazardzista, i znowu umoczył potężną kwotę, którą Porsche musi oddać z nawiązką. 

W międzyczasie ojciec Kinna stwierdza, że powinni odnaleźć tego nieznajomego komandosa, któremu tak dobrze poszło rozprawienie się z gangusami. Porsche nie przedstawił się własną ksywą, tylko podał imię kolegi, więc poszukiwania teoretycznie są utrudnione, no ale nie potrzeba wiele czasu, żeby Kinn i jego ludzie odwiedzili go w barze. Próby nakłonienia go do pracy w charakterze bodyguarda spełzają na niczym, bo ani prośbą, ani groźbą Porsche nie chce się w to pakować. Nawet jak go porywają i zabierają na jakąś łódź, to ten woli wyskoczyć za burtę, niż zgodzić się na udawanie Kevina Costnera. Ale...

... ostatecznie sytuacja zmusza go do tego, by jednak przyjąć ofertę rodziny Theerapanyakun. Nieokrzesany i lekkomyślny Porsche trafia do ściśle strzeżonej willi, która wygląda jak chata jakiegoś imperialnego senatora z Gwiezdnych Wojen. Jego pierwsze chwile w nowej robocie wyglądają jak skecze z kabaretu. Typ kompromituje się przy każdej możliwej okazji, narażając się na drwiące uśmieszki innych ochroniarzy i wprawiając Kinna w irytację. Schlewa się jak świnia w czasie służby, robi nieudanego pranka na Kinnie, pali papieroska w niedozwolonym miejscu, uruchamiając tym system przeciwpożarowy, a jeszcze innym razem wpierdala do wody młodego kuzyna Kinna, biorąc go za syna służącej. Ale moim zdaniem najlepszy numer to ten z rybkami Tankhuna, starszego brata Kinna. Tankhun hodował sobie rybki w sadzawce, ale padły mu po tym, jak ktoś się ordynarnie zeszczał do tego bajora. Tą osobą okazuje się oczywiście Porsche, zaskoczeń brak, wszystko się nagrało na monitoringu. Tutaj muszę wtrącić anegdotkę, że u mnie w parafii też była taka sytuacja, że jeden facet sikał pod figurką przy kościele i został nagrany, a potem proboszcz prosił w ogłoszeniach, żeby z potrzebami fizjologicznymi chodzić do kibelka w domu parafialnym. Tak więc morał z tego jest taki - nie szczajcie gdzie popadnie, bo w tych czasach wszędzie mogą was nagrać z członkiem w ręku. 

Ale wróćmy do serialu. Koniec końców Porsche zaczyna się wyrabiać. Trenuje niezbędne umiejętności i powoli zaczyna się nadawać do tej roboty. Przekonują się do niego inni ochroniarze, a nawet sam Tankhun, któremu tak bardzo podobała się akcja z wjebaniem tego ich zarozumiałego kuzyna do wody, że postanawia zrobić podmiankę i oddać Kinnowi swojego bodyguarda - Pete'a, a dla siebie wziąć Porsche. Dopiero wtedy Porsche ogarnia, że praca z Kinnem wcale nie była taka najgorsza, bo z nim nie musiał oglądać w kółko tego samego serialu ani farbować mu włosów, a z Tankhunem to nigdy nie wiadomo, na jaki odpał trzeba być przygotowanym. 

Potem dzieją się różne akcje. Oficjalne rauty i mocno zakrapiane imprezki, które kończą się nieoczekiwanym finałem, intrygi ze strony czyhającej na objęcie władzy minor family, porwania, dużo strzelania i napierdalania, no i oczywiście ruchanie na styropianie. Spaniały serial, nie zapomnę go nigdy xD 


Weszliście do domu ≋p≋o≋t≋ę≋ż≋n≋e≋g≋o≋ ≋g≋e≋j≋a≋

Ten serial to szok kulturowy. Na portalu KulturaDobra.pl nie starczyłoby trupich czaszek, by w pełni ocenić szkodliwość KinnPorsche, a wymienianie płynących z niego zagrożeń dla czystości naszych serc trwałoby w nieskończoność. Ale przecież my wszyscy, skupieni wokół tego bloga, znamy się na tyle dobrze i jesteśmy wystarczająco zboczeni, że nic nam już nie zaszkodzi xD 

Trudno powiedzieć, że fabuła KinnPorsche prowadzi do czegoś konkretnego. Mimo sporej dawki męskich (i męsko-męskich) emocji, jest to nic innego, jak telenowela, którą ogląda się z łatwością, choć nie widzi się w tym większego sensu. Postaci są napisane w atrakcyjny sposób, dobór obsady również przykuwa uwagę. I niby coś się dzieje, ale w gruncie rzeczy jest to zwykłe romansidło, ukryte pod płaszczykiem sensacji. Pełno tu wyświechtanych motywów i zwrotów akcji, które w ogóle mnie nie zaskoczyły, a wręcz czekałam na moment, w którym powróci jakiś typ z przeszłości któregoś z bohaterów, albo kiedy wreszcie zajdzie podejrzenie, że naszych gołąbeczków łączą rodzinne więzy. Porachunki mafijne są tu banalne jak jasełka. A wątek Vegas-Pete to takie koło ratunkowe, rzucone w momencie, w którym u Kinna i Porsche jest już tak słitaśnie, że widzom mogło się już zacząć się nudzić. Gdyby nie ten creepy wątek, serial pewnie zacząłby tonąć, bo jak wiadomo - nic tak nie nudzi widzów, jak szczęśliwi bohaterowie. Szczerze powiedziawszy, mnie się zaczęło nudzić gdzieś koło 9 odcinka. 

Tak, wzrok was nie myli. Wątek Vegas-Pete uważam za absolutnie creepy. To romantyzowanie przemocy i syndromu sztokholmskiego na pełnej kurwie. Zajebiście romantyczne i sexy, jak jeden facet trzyma drugiego uwiązanego na łańcuchu, robi mu kuku (np. podsmaża jądra prostownikiem itp.) i jeszcze gada do niego po angielsku (mój biedny bejbuś Pete...). A potem to się wszystko odwraca w taki sposób, że Pete pociesza Vegasa po śmierci jego jeża, daje się wyruchać (i to z przyjemnością), a w ostatnim odcinku obaj robią już za szczęśliwą rodzinkę. Choroszcz czeka, jak słowo daję. 

Ale żeby nie było, w tym serialu nie ma świętych. Ogólnie rzecz biorąc nie da się powiedzieć, że ktokolwiek jest tu normalny. Dosłownie każda postać ma jakiegoś pierdolca, z tym że jedni są zupełnie nieszkodliwi, a inni wręcz przeciwnie. Kinn też ma sporo za uszami, a akcja z końcówki czwartego odcinka jest krzywa w chuj i nie da się jej nazwać inaczej niż wykorzystaniem będącego poza stanem świadomości Porsche. No ale i tak uważam, że najbardziej pojebanym bohaterem KinnPorsche jest Vegas (i chuj mnie obchodzi, że jest przystojny, i że nasiąkł patologią przez swojego ojca). To totalny odklejeniec i obleczony skórą worek kompleksów i zaburzeń psychicznych. Parafrazując jego własne słowa - Do you know how crazy you are? 

KinnPorsche, kadr z serialu, Be On Cloud

Pozostając w temacie narzekania na ten serial dodam, że są tu lokowania produktów tak złe, że tego cringe'u nie da się rozchodzić. Jest np. taka scena, w której Porsche bierze udział w jakichś nielegalnych walkach i tuż przed decydującym ciosem bierze taki mentolowy sztyft do wąchania, jak ma się zapchany nos, zaciąga się tym mentolem i już jest gotowy do walki, normalnie +100 do siły. Moja koleżanka z czasów podstawówki i gimnazjum nosiła taki sztyft w piórniku i nazywałyśmy to "sztachnięciem", a mentolowego zapachu starczyło nam na 10 lat wspólnego siedzenia w szkolnej ławie xD Inną krindżówą jest ten chleb tostowy (w ogóle czaicie absurd? serial ma deal z producentem chleba) i słynna scena, w której Porsche bierze kromkę tego chleba, wślizguje się Kinnowi do łóżka i strzela tekstem, że ten chleb jest taki miękki, ale co innego nie jest ^^. Poprzednio marudziłam na pląsy Liana do butelki napoju w Cutie Pie, ale chleb w KinnPorsche mnie zażenował sto razy bardziej. 


KinnPorsche nie jest produkcją doskonałą, a scenariusz mógłby mieć poziom wyższy niż fanfik z Wattpada, aczkolwiek trudno też odmówić temu serialowi zalet. Co prawda czołówka jest żałosna i wygląda, jakby ją ktoś montował na smartfonie w Canvie, ale ma jeden atut - piosenka Free Fall jest zajebista i świetnie się sprawdza jako muzyczny motyw przewodni w soundtracku. I tu myślę, że możemy przejść do rzeczy, które warto w KinnPorsche docenić. Ścieżka dźwiękowa jest świetna, Free Fall w kilku różnych aranżacjach spaja soundtrack w jednolitą całość, do tego wielki plus za wykorzystanie fragmentu Lata Vivaldiego. Nie budzi też moich wątpliwości, że KinnPorsche nakręcili ludzie, którzy znają się na swojej robocie. Zdjęcia, montaż, praca kamery, kolorystyka, gra świateł, ogólnie cały aspekt wizualny wypada bardzo dobrze, co zdecydowanie ułatwia oglądanie. 


Rzeczą, której się nie spodziewałam, a którą dostałam w słusznej dawce, jest humor, i to nawet całkiem lekkostrawny. Wydawało mi się, że serial będzie skręcał bardziej w kierunku melodramatu, a tu niespodzianka, bo obejrzałam nielichą komedię. Do tego bohaterowie są wyraziści i wzbudzają emocje, jednych się uwielbia (hiperaktywnego śmieszka Porsche, zbyt uroczego na ten świat Pete'a czy kompletnie zbzikowanego, ale przy tym prostolinijnego i szczerego Tankhuna), innych nienawidzi (Łegas, I'm talking about you). No, może z wyjątkiem Kima i Porchaya, którzy imo są nudni jak flaki z olejem (w ogóle Kim jest jak na znanego szansonistę tak bardzo pozbawiony charyzmy, że ja pierdolę), a ten ich wątek to już dla mnie trochę zbyt wiele. 

Moją ulubioną postacią jest Tankhun, absolutnie kocham tego typa, jego odjechane stylówki i zamiłowanie do oglądania seriali. To bardzo barwna postać, mająca za sobą trudne przejścia, które wpłynęły na jego dzisiejsze zachowanie i charakter. Powinien dostać swój spin off i więcej czasu antenowego - oglądałabym!

Warto też wspomnieć, że tym, co zdecydowanie udało się temu serialowi, jest rozprawienie się z mitem geja jako mężczyzny zniewieściałego i pozbawionego męskiej energii. Tutaj mamy przykład faceta, który w heteroświecie był samcem alfa, przebierającym w babach jak w ulęgałkach, co zresztą (do pewnego momentu) lubił. Ale gdy Porsche zaczyna odczuwać pożądanie w kierunku Kinna, nie zostaje z automatu wyposażony w żeńskie atrybuty, czyli np. beretkę, cienki głosik, koszulkę z działu damskiego i komplet charakterystycznych ruchów, tak chętnie wykorzystywanych przy kreowaniu stereotypowej postaci homoseksualisty. Dalej jest gigachadem roztaczającym wokół siebie samczy zapach, tyle że po prostu zaczęły mu smakować bakłażany ( ͡° ͜ʖ ͡°). Nie wspominając już o samym Kinnie, który jest po prostu potężnym gejem, nie znajduję dla niego lepszego określenia.

KinnPorsche, kadr z serialu, Be On Cloud

Ocena ogólna

Dziękuję Bartkowi za stworzenie mi okazji do obejrzenia i omówienia tego serialu, bo inaczej pewnie bym się na to nie zdecydowała. Ogólnie rzecz biorąc serial jest całkiem spoko, ale z poważnymi zastrzeżeniami. Podoba mi się jego humor, memiczność, świetna muzyka i realizacja na satysfakcjonującym poziomie, aktorstwo też w sumie było dla mnie przekonujące. Niezły odmóżdżacz do obejrzenia w nocy po północy. Natomiast boli mnie trochę romantyzowanie krzywych akcji. Ja akurat wiem, że to fikcja, ale coś mi mówi, że są też tacy widzowie, którzy mogą to brać nazbyt poważnie i dostać od tego delulu. Pamiętajcie, drogie dzieci, że ruchanie powinno się odbywać za obopólną zgodą, a syndrom sztokholmski nie jest romantyczny. I z tym przesłaniem was zostawiam. I z bobrem xD 

KinnPorsche/Sprawa dla Reportera

PS Jako fankę Gwiezdnych Wojen dręczy mnie jedna rzecz. Mianowicie pełne imię Kinna to Anakinn. I w związku z tym zastanawiam się, czy to możliwe, że George Lucas pojechał kiedyś do Tajlandii i stwierdził, że Anakin to zajebiste imię dla Dartha Vadera, czy może jednak scenarzyści KinnPorsche wymyślili, że ojciec Kinna tak bardzo lubił Star Wars, że dał synowi imię po jednym z najważniejszych bohaterów gwiezdnej sagi. Zapewne ani jedna, ani druga teoria nie ma potwierdzenia w rzeczywistości, ale jest to dla mnie dość ciekawy szczegół, nawet jeśli z dupy wzięty. Tak czy inaczej - niech Moc będzie z Wami!

5 komentarzy:

  1. Super tekst. Taki trochę powrót do tych dawniejszych recenzji ze zdecydowanie sporym przymrużeniem oka. Dzięki. Koreańczycy ewidentnie lubią mafijne historie. Natomiast ja zastanawiam się nad obejrzeniem "Chwały". Prędzej czy później zabiorę się też pewnie za "Dylemat wagonika". A tak pozostając przy włoskich nawiązaniach Felice Anno Nuovo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grazie mille!
      Ten serial to akurat wytwór z Tajlandii, Koreańczycy raczej tak nie przeginają ;) Ale fakt faktem, że trochę zapachniało starą Wiśnią w tym tekście hehe.
      Również zastanawiam się nad oglądaniem "Chwały", ale chyba zaczekam na drugą część odcinków.

      Usuń
    2. A propos przegięć i żenująco słabych scen w serialach to była takowa niedawno w "Klanie". Nie oglądam go od lat, ale gdy przeczytałam gdzieś, że w 4072 odcinku w dom na Sadybie uderzył meteoryt to musiałam to zobaczyć. Odpaliłam sobie ten epizod i faktycznie pod koniec odcinka jest mowa o deszczu meteorytów, a w ostatniej scenie są takie efekty specjalne, że hollywoodzkie superprodukcje mogą się schować. ;))

      Usuń
  2. Wiśnia, dramy nie widziałam, raczej nie obejrzę, ale tekst o niej napisałaś wyborny :) Z tą przemocą seksualną w serialach tajlandzkich to przeważnie norma. Co prawda powstaje wiele seriali, które starają się ją pomijać, ale jakiś element złego traktowania w związkach raczej jest w większości ich seriali. Za dużo wybaczają bohaterowie. Jest taki słynny tajlandzki lakorn "Sawan Biang" (2008) z heteroseksualnym związkiem, gdzie bohaterka na koniec wybacza swojemu "ukochanemu" porwanie, podtapianie w basenie, gwałty, szantaże. To ma związek z kulturą, a nawet prawem tego kraju, które jest po prostu poj*bane i nieprzyjazne kobietom jak przystało na państwo, gdzie jest król z tabunem nałożnic (jak był początek pandemii to wydawał majątek w Bawarii razem z tymi 20 nałożnicami) i wojskowy rząd trzyma wszystko pod kontrolą. W Korei Południowej preferowany jest mężczyzna idealny, z manierami niemalże rycerza. Stąd niektórym widzom tych dram miesza się w głowach i czasami aż jadą do PK, aby szukać ideałów, których nie ma. Na youtube można obejrzeć takie różne historie ku przestrodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie dlatego raczej stronię od lakornów. Absolutnie nienawidzę takiego rozwoju fabuły, że oprawca zostaje w pewien sposób usprawiedliwiony i rozgrzeszony, zwłaszcza w oczach fanów (fanek), które mają delulu na punkcie jakiegoś aktora. Ogólnie jest to problem chyba nie tylko Tajlandii, bo i np. Turcji, przecież dobrze wiemy, ile było seriali, w których dawało się odczuć ten usprawiedliwiający ton wobec facetów, którzy kobiety traktowali jak przedmioty. Obrzydliwe.
      Jeśli chodzi o fanów/fanki, którym się miesza w głowach, to ja nawet nie muszę oglądać tych akcji, wystarczy mi poczytać komentarze pod klipami z fragmentami dram. Najbardziej mnie wkurza to shipowanie na siłę aktorów. W ogóle cały ten nastawiony frontem do widza (klienta) przemysł rozrywkowy przesycony jest wg mnie patologią, w której gwiazdy muszą się ukrywać z prawdziwym życiem i grać przed publiką spektakl o nieskazitelnym, najlepiej pozbawionym aspektu uczuciowego życiu. Fani z delulu to świrusy. Nigdy nie zrozumiem, jak można najeżdżać bogu ducha winnych ludzi, bo w jednym konkretnym momencie stali np. obok idola czy zamienili z nim dwa zdania. Ech, dużo by mówić i w sumie szkoda strzępić na to ryja.
      Pozdro :)

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger