×

Turecka Paka #2 Ogrody męskości

Tak się złożyło, że od początku tego roku chodzę do normalnej roboty, w której siedzę na dupie przed komputerem przez kilka godzin. Dlatego nie dziwcie się, że po powrocie do domu najzwyczajniej w świecie nie chce mi się znowu siadać przed kompem, choć chęci na napisanie czegoś niepoważnego mam jak zawsze ogromne. Dziękuję za wyrozumiałość, a dziś w końcu – po ponad miesiącu – powracam do was z czymś nowym.

Przyznaję, że tytuł dzisiejszej odsłony Tureckiej Paki może brzmieć trochę clickbaitowo, aczkolwiek nie jest znowuż tak bardzo oderwany od tematyki seriali, które wybrałam. Mężczyzn i ich problemów będzie tu co niemiara. Na przykład jeden z nich mierzy się z pandemicznym zamordyzmem w dystopijnej Turcji, drugi przeżywa kryzys wieku średniego, a trzeci... jest gadem. Krótko mówiąc - dla każdego coś miłego xD 


Sıcak Kafa - Gorąca głowa 

Muszę przyznać, że turecka odnoga Netflixa poprawia się z tytułu na tytuł, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom tych spośród widzów, którzy mają już serdecznie dość klasycznych tureckich bajek o bogatych biznesmenach i naiwnych dziewczętach. Albo napakowanych propagandą dramatów. Dzięki temu marudne baby takie jak ja dostają wreszcie coś, co je w jakiś sposób zaciekawia i zaskakuje. I tak jest właśnie w przypadku serialu Sıcak Kafa, który miał swoją premierę w grudniu zeszłego roku. Nie ukrywam, że powodem nr 1, dla którego włączyłam tę produkcję, był Osman Sonant w roli głównej. I byłabym zawiedziona, gdyby wystąpił w chale. Ale na szczęście serial okazał się całkiem niezły. 

Rzecz rozgrywa się w dystopijnej Turcji, która pogrążyła się w chaosie na skutek epidemii bełkotania. Tak, bełkotania, bowiem zaraza rozchodząca się wśród ludzi objawia się właśnie bełkotaniem. Zarażeni zaczynają nagle gadać kompletnie bez sensu, wypowiadają zdania składające się z przypadkowych słów, które brzmią mniej więcej tak: czerwone talerze sieją deszcz na pustyni, psy piszą kwadratowe chmury - i tego typu pierdoły bez ładu i składu. Nazywani są przez to "bełkotami". Zupełnie tracą kontakt z rzeczywistością, nie są w stanie wyrażać jakichkolwiek emocji, bólu, potrzeb, nie sposób się z nimi dogadać. Żyją jak zombiaki, tyle że nie gryzą, a wciąż gadają i tym zarażają kolejnych ludzi. Sposobem na uchronienie się od bełkotu jest izolowanie się od czyjejś mowy. Zdrowi muszą nosić w miejscach publicznych specjalne słuchawki, chroniące ich przed "semantycznym wirusem". 

Oczywiście epidemia wywołuje chaos i konflikt. Po jednej stronie mamy władzę, której przedstawiciele wykorzystują tę okazję do nadużyć, tłamszenia i uciskania narodu. Z drugiej - ruch oporu, który sprzeciwia się poczynaniom polityków i służb. A pomiędzy nimi tysiące zarażonych osób i zero jakiejkolwiek szansy na lekarstwo. Świat zwykłych ludzi stał się szary i brudny, przyszłość jest niepewna, a każdy dzień to walka o wytrwanie przy zdrowych zmysłach. 

Głównym bohaterem Sıcak Kafa jest Murat - niepozorny facet w średnim wieku, który od lat siedzi pogrążony w marazmie, aż mu matka każe ruszyć dupę (dosłownie tak powiedziała). Okazuje się, że mężczyzna, prawdopodobnie jako jedyny, jest odporny na bełkot. Podczas gdy inni natychmiast się zarażają, kiedy tylko zaczynają słuchać bełkotu, Murat nie zapada na tę dziwną chorobę. Ale nie ma tak łatwo - skutkiem procesów obronnych jego organizmu jest wysoka gorączka i totalnie przegrzane zwoje, dlatego też nazywany jest "gorącą głową". Ta jego odmienność czyni go wyjątkowo pożądaną personą - chcą do niego dotrzeć i zwerbować w swoje szeregi członkowie pewnej organizacji, chce go odnaleźć gotowy na wszystko agent, wreszcie chce go dorwać bezwzględny, wysoko postawiony urzędas z parciem na sukces. 

Przez swoją niezwykłą cechę Murat przez wielu uznawany jest niemal za zbawiciela, który pomoże wynaleźć ludzkości remedium na dziesiątkującą kraj (i pewnie też świat) chorobę. Z tego samego powodu staje się celem tych, którym wcale nie zależy na znalezieniu lekarstwa. On sam jednak bardzo chciałby być "normalny" i pozbyć się swojej zdolności do odpierania bełkotu poprzez błyskawiczne nagrzewanie się głowy. Jak się okazuje, nie jest to jego naturalna cecha, a cecha nabyta w ramach jakiegoś eksperymentu. 

W życie Murata zaczynają się wkradać pewne zbiegi okoliczności (m.in. poznanie kobiety o imieniu Şule, wizyta agentów w mieszkaniu jego matki oraz incydent w sklepie, kiedy Murat oddaje dziecku swoje słuchawki), które wywracają jego dotychczasowe życie do góry nogami. Koniec końców decyduje się dołączyć do organizacji ruchu oporu, w której działa Şule, choć od początku do końca targają nim sprzeczne emocje i wątpliwości. W międzyczasie poznaje innego bohatera, który okaże się kimś innym, niż się na początku wydaje, a także odnajduje ekscentrycznego znajomego z przeszłości. 


Umówmy się, że ta historia nie jest jakaś turbo oryginalna. W telewizji widywaliśmy już rozmaite epidemie i wirusy, które robiły z ludźmi różne rzeczy. I tym razem mamy pierdylionową już wersję tego samego - tajemnicza choroba, epidemia, chaos, ludzie podzieleni na dobrych i złych, nadużycia służb i ON – ten jeden wybraniec, którego istnienie daje innym nadzieję na uratowanie ludzkości, znalezienie lekarstwa i upragniony ład. Było, było, było. 

Sıcak Kafa eksploatuje znane motywy i nie da się ukryć, że jest dziełem wtórnym, aczkolwiek fabule i tak udaje się przytrzymać uwagę widza na dłużej, czasem nawet czymś zaskoczyć. Żadna z tego sztuka i nie ma wielkiego wow, ale z drugiej strony odważyłabym się to nazwać niezłym rzemiosłem. Cała inscenizacja - scenografia, kostiumy, charakteryzacja, nawet ta pesymistyczna kolorystyka zdjęć - wygląda wiarygodnie. W świat przedstawiony da się uwierzyć, choć wymyślona przez twórców choroba wydaje się absolutnie absurdalna. A przede wszystkim da się uwierzyć w zamordyzm władzy, przekręty u szczytów władzy, cyniczną grę o prestiż i dążenie do zniewolenia szarej, bezkształtnej ludzkiej masy. Da się uwierzyć w to, że tylko nieliczni walczą o prawdę i o to, żeby znaleźć prawdziwe lekarstwo, podczas gdy towarzystwu na stołkach kompletnie nie zależy na wyleczeniu kogokolwiek i przywróceniu normalności. 

Tym, co wydaje mi się najważniejsze w Gorącej głowie, jest nie zbiór szczególików, które mogą się czasami nie kleić, a ogólny wydźwięk serialu. A ten jest wyraźny, tylko trzeba umieć przyjąć go do wiadomości. Tu są niby takie pierdzieluchy, ale tak na poważnie - czy to nie brzmi znajomo? Ten zamordyzm, te mało warte środki ostrożności, ta chęć zniewolenia ludzkich mas przez ludzi na wysokich stanowiskach? Nazwijcie mnie szurem, ale ja tu widzę pewne analogie. A wbrew pozorom jest to historia starsza niż to, co sami przeżywaliśmy jeszcze nie tak dawno temu. Scenariusz opiera się bowiem na książce Yazara Afşina Kuma pod tym samym tytułem, która została wydana w 2016 roku. 


Osman Sonant wykonał moim zdaniem kawał dobrej aktorskiej roboty jako Murat. Swoją grą świetnie oddał pokazał całe spektrum emocji i rozterek, które przeżywał jego bohater. Widziałam w jego twarzy zagubienie, smutek, momenty rozpromienienia, złość, strach, niepewność, zakochanie, bezradność i wszystko inne, co tylko przeżywał Murat. Kupuję go w całości w tej roli i jednocześnie jestem ogromnie wdzięczna twórcom serialu, że obsadę stworzyli nie z atrakcyjnych, młodych i grających przy tym jak drewno aktorów znanych nam z seriali telewizyjnych, a postawili na ludzi dojrzałych i doświadczonych. Dzięki temu możemy oglądać naturalne postaci, a nie kukły, które tylko mówią to, czego się wyuczyły. Bo obsada to nie tylko Sonant - to także Şevket Çoruh jako Anton, rewelacyjny Özgür Emre Yıldırım jako Özgür, wspaniała Tilbe Saran jako Emel, matka Murata, czy Haluk Bilginer w pozornie niewielkiej, a niesamowicie intrygującej roli Haluka. Oprócz tego dobry występ zaliczyła również Hazal Subaşı, której popularność przyniosła rola w tasiemcu Więzień miłości, przez co przykleiła się do niej - przynajmniej w mniemaniu części polskiego fandomu Dizilandu - łatka drewienka z telenoweli. Tymczasem Subaşı wypadła w Gorącej głowie naprawdę fajnie jako bohaterka pierwszoplanowa. Jest wyrazista, a przy tym nieprzesadnie rozedrgana i krzykliwa. Między jej postacią - Şule - a Muratem czuć dobrą chemię. 

Serial oglądało mi się lekko i przyjemnie, bo mimo dystopijnej wizji świata, nie czułam się nazbyt przytłoczona tym, jak ten świat wygląda, ani nie odczułam przedramatyzowania. Choć może akurat w tego typu produkcji powinno być trochę więcej dramatu i rzeczy, które by mnie zabolały i wcisnęły w fotel. Ale tak czy inaczej seansu nie żałuję, tym bardziej, że po raz kolejny mogłam posłuchać świetnego soundtracku - utworów instrumentalnych skomponowanych m.in. przez Cema Ögeta (od pierwszych nut wiedziałam, że ta muzyka to jego sprawka) oraz ciekawego doboru piosenek. 

Sıcak Kafa polecam, jeśli:
  • tak jak ja lubicie Osmana Sonanta, a po Fi wręcz go uwielbiacie - tu ma zdecydowanie więcej czasu antenowego, a nawet sceny całowane, jeśli takowe was interesują xD
  • odnajdujecie przyjemność w oglądaniu/czytaniu dzieł z gatunku post-apokaliptyka czy dystopia oraz lubicie wymysły na temat różnorakich chorób, które mogłyby opanować świat;
  • chcecie odpocząć od durnych tureckich rom-komów. 

Andropoz - Andropauza

Yusuf, mężczyzna w "pewnym wieku", zaczyna odczuwać upływ czasu i jednocześnie próbuje ten upływ zatrzymać. Siwiejące włosy farbuje na blond, bo w końcu blond kojarzy się z młodością, a to dopiero początek zmian. Yusuf czuje, że potrzebuje jakiejś odmiany w życiu. Dziwne zachowanie mężczyzny zaczyna wzbudzać podejrzenia bliskich. Jego żona już ma schizę, bo wcześniej wróżyła jej siostra Yusufa i w fusach zobaczyła, że jakaś śmierć czyha w ich pobliżu czy coś takiego. No i Meryem, a za niedługo również dorastające dzieci jej i Yusufa, zaczynają świrować, że łojciec jest śmiertelnie chory (mimo że on ma tylko jakiegoś wrzoda na dupie, którego zresztą sobie fotografuje i potem niechcący wrzuca tę fotę na Instagrama xD). Te dzieciaki to już w ogóle jakaś znieczulica totalna, bo niby rozpaczają, ale chwilę potem już zaczynają planować podział majątku i oddanie matki do domu starców (chociaż kobita ma dopiero ze czterdzieści parę lat). 

No w każdym razie okazuje się, że Yusuf wcale nie umiera, a wręcz dopiero zaczyna żyć, zaś jego planem na najbliższy czas jest kupno pięknego domu nad brzegiem morza. I tu zaczynają się jaja, bowiem właścicielem chałupy jest milioner z porąbanym życiem osobistym, przez co sam Yusuf zostaje wciągnięty w różne dziwne akcje związane z członkami rodziny tego bogatego chłopa. Spokojne życie pana w średnim wieku właśnie odchodzi do przeszłości. 


Andropauza jest kolejnym wspólnym dziełem braci Taylanów (reżyseria) i Engina Günaydına (scenariusz i rola główna). Poprzednim był film Azizler (Dalecy bliscy), o którym zresztą pisałam już na blogu (link TUTAJ). Współautorem scenariusza do Azizler był Berkun Oya i to chyba właśnie jego kunszt zaważył na tym, że tamten film autentycznie mi się podobał, a serial Andropauza już nie do końca. Albo może jest to kwestia tego, że Andropoz również powinno być tylko filmem, a nie 6-odcinkową serią. 

No mam problem z tym serialem i sama nie wiem, co mam o nim myśleć. Z jednej strony doceniam, że fabuła Andropauzy dotyka spraw, które często są ignorowane w czasach kultu młodości i powierzchownego piękna. Główny bohater jest przeciętnym facetem koło 50-tki, drobnym przedsiębiorcą, mężem i ojcem – totalnie nieatrakcyjną z punktu widzenia przemysłu rozrywkowego postacią. I ja zawsze będę chwalić twórców seriali, którzy podejmują się przedstawiania historii o ludziach spoza kręgu osób idealnych, wiecznie młodych i często też głupiutkich. 

Ale druga strona medalu jest taka, że kompletnie mi nie siadła ta fabuła. Ma mnóstwo ciekawych elementów, ale zusammen do kupy one nie czynią z tego serialu czegoś, co by mnie w jakikolwiek sposób zainteresowało czy wciągnęło. Na domiar złego postaci są irytujące i trudno z kimkolwiek zawiązać jakąś więź "bohater - widz". Denerwuje mnie też dosyć sztuczna gra części aktorów, a najbardziej - moralizatorstwo, widoczne zwłaszcza w patetycznym zakończeniu, w którym wysłuchujemy wzniosłego wywodu o zmieniającym się świecie i ludziach, którzy zmieniają się wraz z nim. Więc to miała być przypowieść z Biblii, czy co poeta miał na myśli?


Byłoby nadużyciem z mojej strony, gdybym nazwała ten serial dennym i słabym, bo jednak ma swoje atuty - jest ładnie nakręcony, ma bardzo przyjemny soundtrack i w porównaniu do standardowych produkcji z TV ma też w sobie szczyptę niebanalności. Ale jednocześnie nie mogę też powiedzieć, że Andropauza mi się podobała. Wśród przyczyn takiego stanu rzeczy można doszukać się np. mojego niezrozumienia tematu ze względu na wiek, bo jestem na to zwyczajnie za młoda, przez co trudno mi odpowiednio wczuć się w rozterki głównego bohatera. Ekstremalnie wysoce prawdopodobne, że nie znam tureckiej obyczajowości na tyle, by w tym konkretnym przypadku móc na nią patrzeć pod właściwym kątem. Aż wreszcie ostatnią opcją jest, że scenariusz po prostu nie trzyma się ni kupy, ni dupy, i nic na to nie poradzę. Jest w tym pewne przedobrzenie, przewalenie fabuły wątkami, które są interesujące w stopniu co najwyżej średnim.

Andropoz polecam, jeśli:
  • doceniacie talent komiczny Engina Günaydına i może jeszcze go pamiętacie ze Wspaniałego Stulecia (Gül Ağa, mówi wam to coś?);
  • zastanawiacie się, czy nie przechodzicie kryzysu wieku średniego;
  • obejrzeliście już wszystkie inne tureckie seriale z Netflixa i nie macie innego wyboru.

Şahmaran - Shahmaran

Do Adany przybywa młoda kobieta imieniem Şahsu. Odwiedza pewnego starszego pana, który okazuje się jej dziadkiem. Lata temu mężczyzna opuścił swoją córkę, wtedy małą dziewczynkę. Spowodowało to traumę, z którą matka Şahsu borykała się całe życie. Po jej śmierci Şahsu postanawia dowiedzieć się, dlaczego Davut porzucił własne dziecko, pozwalając mu dorastać w cierpieniu. 

Oprócz wizyty u dziadka Şahsu załatwia w Adanie jeszcze inny interes. Mianowicie spotyka się ze znajomą profesor i na jej prośbę występuje z wykładem dla studentów tamtejszego uniwersytetu. Profesor Tutku proponuje jej później, by pozostała na uczelni przez kolejny semestr. Kobieta ma wątpliwości, ale koniec końców postanawia zostać. Z obskurnego hostelu przenosi się do domu swojego niedawno poznanego dziadka, z którym nie od razu zawiązuje jakąkolwiek relację, ale po jakimś czasie pękają między nimi lody. W międzyczasie Şahsu poznaje Marana - mrukowatego sąsiada, a później także jego ekscentryczną rodzinę. 

Samo pojawienie się Şahsu w Adanie wywołuje wśród części lokalnej społeczności wiele emocji. Jak się okazuje, ma to związek z pradawną przepowiednią i legendą o Şahmaran - mitycznej władczyni węży, która pokochała człowieka, a ten ją zdradził i zabił. Kobieta staje się obiektem czegoś więcej, niż zwykłe miłosne podchody. Wkrótce zaczynają się wokół niej dziać dziwne rzeczy, które trudno jej pojąć. Şahsu, która po swojej matce odziedziczyła problemy psychiczne, sama nie wie, co jest omamem, a co rzeczywistością. W międzyczasie kobieta angażuje się coraz bardziej w relację z Maranem, a na jaw zaczyna wypełzać coraz więcej smaczków


Zabrałam się za ten serial bez większego przekonania i bez oczekiwań. Trochę się spodziewałam czegoś w rodzaju Atiye. Tymczasem Şahmaran przebija Atiye o kilka klas. Motywy fantastyczne w The Gift zostały zepchnięte na boczny tor przez sensacje i przygody rodem z Indiany Jonesa albo powieści Dana Browna. W Shahmaran łączą się one z prawdziwym życiem w sposób tak płynny i naturalny, że naprawdę można w to wszystko uwierzyć i uznać za rzeczywistość. Na ten moment jestem skłonna postawić ten serial na drugim miejscu mojej listy netflixowych turkiszy, parę pięter pod Etosem i co najmniej dziesięć pięter nad całą resztą. 

Fabuła sięgająca po mity i legendy to jest coś, czego bardzo mi brakuje w Dizilandzie. A gdyby tak się w nie zagłębić, to niejedną czarującą historię można byłoby opowiedzieć. Trochę mi już niedobrze od tych problemów dnia codziennego i przyziemnych spraw, którymi żyją bohaterowie tureckich seriali. Problemy natury nadprzyrodzonej to przemiła odmiana. 

Jeśli chodzi o obsadę, to jest naprawdę znakomita. Serenay Sarıkaya mnie uwiodła w roli Şahsu, co jest o tyle ciekawe, że rzadko kiedy porywają mnie kobiece role. Wybór tej aktorki do głównej roli był strzałem w dziesiątkę i nie wyobrażam sobie nikogo innego na jej miejscu. Ona ma w sobie to mityczne "coś", co sprawia, że pasuje idealnie do swojej postaci z Şahmaran, zupełnie jakby ta rola była jej przeznaczona. Sarıkaya jest bardzo atrakcyjną kobietą - wysoką i przystojną, której niebanalna uroda odróżnia ją od większości tureckich aktorek. Ma w sobie magnetyzm, który przykuwa uwagę i nie dziwi mnie, że przyciąga męskie spojrzenia. Şahsu po prostu nie mogłaby przybrać innej sylwetki. Żadna standardowa piękność nie byłaby równie wiarygodna co Sarıkaya, jestem o tym przekonana. 


Burak Deniz jako Maran również dobrze sobie poradził. Mimo że nigdy nie byłam fanką tego aktora, to w Şahmaran mi się podoba. Jest atrakcyjny i pociągający w roli tajemniczego, gburowatego, małomównego faceta i świetnie wypada w duecie ze swoją serialową partnerką. Chemia między nimi aż trzeszczy i nietrudno uwierzyć w ich wzajemne przyciąganie i coraz głębszą więź. 

Ale nie tylko głównymi bohaterami warto zawracać sobie głowę. Cały drugi plan to zbiorowisko różnorodnych postaci, w tym osobliwa rodzina Marana - zwłaszcza jego trzy ekscentryczne siostry, obarczony ogromnym ciężarem przeszłości dziadek Şahsu - Davut, wreszcie nowy kolega Şahsu - Cihan. Każdy bohater Şahmaran ma własny kawałek tajemnicy, która jak niewidzialny płaszcz okrywa całą okolicę. 

Wizualnie Şahmaran prezentuje się ponadprzeciętnie dobrze. Bardzo podobają mi się zdjęcia – nie ma mowy o przypadkowym ustawieniu kamer czy byle jakich kadrach. Dosłownie każda stopklatka wydaje się przemyślanym obrazem. Zdjęcia oddają parnotę lata, przyjemny chłód wody, gęstniejącą atmosferę. Całość dopełnia niesamowita ścieżka dźwiękowa, pełna przedziwnych, momentami niepokojących dźwięków. 

Właściwie tylko jeden element psuje bardzo dobre wrażenie, jakie zrobiło na mnie Shahmaran, mianowicie efekty specjalne, które wyglądają po prostu lipnie i nie da się ich w żaden sposób obronić. Te wygenerowane w komputerze węże są absolutnie koszmarne i ma szczęście ten, kto zdecyduje się oglądać tę produkcję na małym ekranie albo w jakości odpowiadającej nagraniom z kamery VGA w starych sony ericssonach, bo wtedy to się tak bardzo nie rzuca w oczy, natomiast na dużym telewizorze dobrej jakości… no bieda, panie, bieda. 

No, może dodałabym jeszcze do listy minusów te momenty, w których Shahmaran zbliża się do Zmierzchu na niebezpiecznie bliski dystans - serio, są takie sceny, że wampiry i wilkołaki same przychodzą na myśl, co jest nawet zabawne, aczkolwiek pamiętajmy, że Shahmaran nie jest serialem stworzonym dla beki, więc te analogie dodają niezamierzonego komizmu. 

Może nie powiedziałam zbyt wiele, ale nie chcę za dużo zdradzać, bo polecam wam ten serial. Jeśli więc jeszcze go nie oglądaliście, to według mnie warto. 


Şahmaran polecam, jeśli:
  • jesteście fanami Serenay Sarıkaya, która jest w tym serialu świetna;
  • lubicie motywy mitologiczne wplecione we współczesne historie;
  • nie boicie się węży.
***
Na sam koniec muszę wam powiedzieć, że w trakcie pisania tego tekstu uświadomiłam sobie pewną rzecz. Mianowicie jestem już chyba tak bardzo przekręcona przez turecki przemysł telewizyjny, że na wiele rzeczy związanych z tamtejszymi serialami patrzę zupełnie innym okiem – i to, co ciekawe, łagodniejszym. Ciepłe kluchy się ze mnie zrobiły, no. Jak czytam recenzje polskich czy - ogólnie rzecz ujmując - zachodnich widzów, którzy dalej są zaślepieni amerykańską propagandą, to zastanawiam się, czy straciłam gdzieś swój zmysł obserwacji, czy po prostu przeszłam totalny detoks i pozbyłam się z organizmu resztek dawnego oczarowania holiłudem. Ja wiem, że znad Bosforu płynie czasem taki paździerz, że szok, ale też nie widzę sensu w porównywaniu tureckich seriali z amerykańskimi, zwłaszcza na zasadzie, że tylko wielka Ameryka robi je dobrze, a te Turki śmieszne to tylko telenowele kręcą. Każden jeden, co uważa wszystkie turkisze za telenowele, nie ma pojęcia, o czym mówi i pewnie żadnego nie widział. Albo widział tylko 5 minut Elif na państwówce. 

Te seriale z Netflixa mają swoje wady, właściwie tylko Etos uważam za dzieło 10/10. Ale mimo wszystko pozwalają nam oderwać się od produkcji telewizyjnych i nawet jeśli te próby stworzenia czegoś innego bywają koślawe, to i tak warto im kibicować, bo z tytułu na tytuł widać progres, a z każdego błędu można wyciągnąć lekcję na przyszłość. Trzymam kciuki za to, by Turcja dalej rozwijała swój serialowy biznes - nie tylko w tradycyjnym, telewizyjnym wydaniu, ale i w serwisach streamingowych. Kto wie, może doczekamy się kiedyś turkisza, który zmiecie z planszy wszystkich zaślepionych Ameryką... 

***

PS Wahałam się dobrych kilka dni, czy w ogóle wypada mi w takim momencie wrzucać ten tekst. Jak dobrze wiemy, w ostatni poniedziałek rozległe trzęsienie ziemi dotknęło tereny m.in. Turcji i Syrii, pogrążając tamtejszą ludność w chaosie i żałobie. Docierające stamtąd informacje są druzgocące, trudno sobie wyobrazić skalę zniszczeń i liczbę ofiar - w tym śmiertelnych. 

Katastrofy takie jak ta przypominają nam o dwóch odwiecznych prawidłach rządzących światem. Po pierwsze - wobec potęgi natury jesteśmy niczym. Wystarczy kilka sekund i nas nie ma. Po drugie - czas nigdy nie staje w miejscu. Cokolwiek się stanie, my - żywi - musimy iść naprzód. 

Być może są wśród was tacy, którzy chcieliby wesprzeć mieszkańców zniszczonych przez trzęsienie ziemi terenów. W Polsce różne organizacje i osoby prywatne natychmiast po tragedii rozpoczęły zbiórki darów i pieniędzy na ten cel. Jednak zanim wpłacicie jakąkolwiek kwotę upewnijcie się, czy podmiot, który prowadzi zbiórkę, jest organizacją/osobą godną zaufania, a nie podłym wyłudzaczem. Niestety, przy okazji akcji pomocowych występują też przypadki oszustw, więc miejcie się na baczności. Nie nabijajcie też wyświetleń kanałom, które żywią się sensacją i nabijają sobie kieszenie, żerując na tragedii. Zamiast tego czytajcie komunikaty na oficjalnych social mediach tureckich instytucji, a także u polskich twórców internetowych, którzy żyją w tym kraju na co dzień i mają pojęcie o tym, co się wydarzyło. U nich też znajdziecie linki do wiarygodnych zbiórek. Dobrze wiem, że żyjemy w czasach, w których każdą dychę ogląda się dziesięć razy, zanim się ją wyda, ale myślę, że chyba warto ten raz zrezygnować z kawki na mieście czy paczki chipsów, a w to miejsce zrzucić się na pomoc ludziom, którzy w jednej chwili stracili wszystko. W pojedynkę nie możemy nic. Razem mamy ogromną siłę. 

10 komentarzy:

  1. No i z kazdym zdaniem wywalilas mi miecz z reki bo siadalam do czytania z wizja wojny...Ok wojny nie będzie, w zasadzie zgadzam sie z recenzjami.Serenay nie lubie i nie polubie. Wlasciwie chcialam zobaczyc inna role Merta niz Zimorodek ale nadal cos mi w nim nie gra. Przylaczam sie do apelu uwazajcie na zbiorkowe Hieny(biedne zwierzaki ale cóż łata przypieta) W pojedynke nie mozemy nic, razem damy rade. Czytalam pare wrzutek tych zyczliwych Polek z katolickiego kraju i szkoda to komentowac. Pracuje w polsko-tureckiej firmie z tureckiego oddzialu nie mamy wiesci o 10 osobach czekamy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz wojna, no plizzz :D "Zimorodek" spełnia tu po prostu swoją posługę jako "ten drugi" i dla mnie jest ok, aczkolwiek ani ziębi, ani grzeje.
      Komentarze "życzliwych" niestety pojawiają się wszędzie, pod najpiękniejszą inicjatywą znajdą się takie larwy. Dużo mamy frustratów na świecie, ale masz rację - szkoda komentować te wysrywy.
      Sytuacja na miejscu tragedii jest nie do ogarnięcia ludzkim pojęciem, gdy siedzi się gdzieś daleko, w ciepłym domu, ale serce rośnie, jak wielu ludzi zaangażowało się - aktywnie czy biernie - w pomoc. I każda jej forma jest godna szacunku. Tylko żeby hien nie było...

      Usuń
  2. Dzięki za wpis, mimo wszystko - jak piszesz - trzeba żyć dalej :(
    A skoro może być nie na temat (bo oczywiście nie widziałam nic z tytułów, które recenzujesz) to zwierzę ci się, że wpadłam... na yt wyświetlił mi się jakiś klip z tasiemca "Kan cicekleri" (wybacz brak znaczków) i ooo... koleś powinien dostać oscara za umiejętność przekazywania emocji, serio. Odcinki ciągną się jak flaki z olejem, główna para prawie nie rozmawia (ostatnio zaczęli, gdzieś koło 40 odc.) i nawet ja napisałabym lepszy scenariusz, nie rozumiem nic oprócz evet, yeter i tamam (ktoś robi napisy do klipów z komentarzach na yt a historia nie jest znów taka skomplikowana, żeby się nie można było domyślić o co chodzi xd), ale oglądam namiętnie, bo gość jest charyzmatyczny. I pierwszy wjazd na ekrany miał na koniu, co oczywiście kojarzy mi się tylko ze sceną Lee Min Ho z "Eternal Monarch" :D Z wiadomych względów od tygodnia nie wrzucają nowych odcinków i smutek mój jest niezmierny, ale jakoś trwam w oczekiwaniu.
    To chyba mój pierwszy tasiemiec, czy tam zawsze tak poniewierają główną bohaterką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozwalił mnie ten twój opis :D Nie rozumiem, po co to oglądasz, a jednocześnie rozumiem doskonale - takie paździochy wciągają hahaha. No poniewieranie główną bohaterką to już chyba "klasyka gatunku", zawsze musi być jakieś żeńskie popychadło. Straszne to jest i mnie odstręcza, a niestety wałkują ten motyw.

      Usuń
    2. Ale i tak najlepsza tam jest babka, normalnie rasowy złooool, raz już nawet żywcem zakopywała tę główną w dziurze w ziemi. Oglądanie tego to takie guilty pleasure na maksa. Usprawiedliwiam się tym, że pokazują piękne plenery Stambułu, do których tęsknię od momentu, kiedy go opuściłam w ostatnie wakacje :(

      Usuń
  3. Wiśnio, cieszę się, że dodałaś, mimo wszystko, ten tekst. Każda forma zwrócenia uwagi na obecną sytuację Turcji i Syrii może być pomocna. A i nawet oglądanie tureckich seriali oraz pisanie o nich jest pewnego rodzaju wyrazem solidarności. Co do samego omówienia seriali to muszę przyznać, że to ciekawe zestawienie, tak pod względem myśli przewodniej, jak i różnorodności gatunków. Słyszałam o wszystkich tych tytułach aczkolwiek to raczej nie moje klimaty. Pandemiczno-epidemicznych skojarzeń już mi wystarczy. Na drugi serial, podobnie jak Ty, nie łapię się wiekowo. A ten trzeci chyba jest dla mnie za dziwny. W temat mężczyzn i ich problemów wpisuje się serial "Kacis". Wiadome jest wszem i wobec, że masz alergię na aktorstwo Engina Akyurka. Sama przyznaję, początkowo, gdy oglądałam coś z jego udziałem jakoś nie miałam do jego kreacji "ale". Natomiast z każdą kolejną dostrzegałam coraz wyraźniej jego specyficzną manierę gry. Gdy jest tego za dużo to może męczyć. Niemniej do serialu "Ucieczka" (względnie inny polski tytuł "Uciekinier") przekonała mnie interesująca tematyka. Nietypowa jak na turecki serial. Realizacyjnie też wygląda to dobrze, bo to jednak Disney+. Dla mnie najlepsza rola i postać tam to Aras Aydin jako Fadil. Jako porywczy i nieprzewidywalny członek radykalnej organizacji wypadł świetnie. Charakterystyczny sposób gry Engina nie wybija się też tutaj aż tak bardzo, można więc, pomimo awersji, spróbować obejrzeć. :) Czego by o Akyurku nie mówić to trzeba mu przyznać, że nie grywa w płytkich produkcjach, a raczej w tych o czymś ważnym. "Kacis" fabularnie jest interesujący, a każdy odcinek kończy się całkiem dobrym cliffhangerm. Właśnie skończyłam pierwszy sezon i czekam na zapowiadany drugi, bo serial naprawdę mnie wciągnął. Nie wiadomo tylko teraz jak z tym będzie, bo dotąd serial kręcono w obecnie zrujnowanym przez trzęsienie Gaziantep. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam, że ten serial jest na Disneyu, aczkolwiek - zaskoczeń brak - ze względu na tego pana nie mam zamiaru tego oglądać, nawet gdyby to był najlepszy serial na świecie ;) Może właśnie gdyby tak z raz zagrał w czymś płytszym, to prędzej by mnie do siebie przekonał, a tak to tylko jedzie na tym swoim przedramatyzowaniu. Nic już nie napiszę, bo znowu się nakręcam, a to niezdrowo tak na noc xD

      Usuń
    2. Co racja to racja. Wszechstronność w zawodzie aktora to podstawa. Ja byłam sobie w stanie wziąć poprawkę na ten styl gry przy tym serialu, bo po prostu jako całość mocno mnie zaciekawił. Równocześnie rozumiem, że nie każdy może to zrobić. Bo taki nadmierny dramatyzm bywa nużący, a czasem niestety i komiczny. Co do lżejszych rzeczy to oglądam teraz "Dünyayla Benim Aramda" ("Miłosne przetasowanie" / "Między nami a światem"). Jest całkiem spoko. Disney powoli goni Netflix w kwestii ilości turkiszy. Ten serial w zestawieniu z "Inna ja" i "Na skrzydłach ambicji" byłby niezłym kandydatem na temat damskiego odpowiednika powyższego tekstu. Pierwotnie główną rolę w "Miłosnym przetasowaniu" miał zagrać Kerem Bursin, ale jej nie przyjął. Sprawdziłby się ze swoją charyzmą w takiej roli. Niemniej grający ostatecznie Tolgę, Bugra Gulsoy to nieoczywisty wybór, ale bardzo trafiony. Stworzona przez niego postać ma dużo uroku osobistego. Lubię i Bugrę i Kerema. Obaj mają talent. Choć umiejętność Kerema do pokazania na twarzy każdej emocji jest naprawdę czymś super. No i akurat on nie daje się zaszufladkować. Mógłby grywać samych amantów, jak nie przymierzając u nas Mikołaj Roznerski ;)) A tymczasem ostatnio wystąpił w hiszpańskim filmie familijnym.

      Usuń
    3. No i doczekałam się. Zapowiadany drugi sezon "Na skrzydłach ambicji" będzie na Netflix od 14 grudnia. Nie wiem czy w ogóle zdarza Ci się Wiśnio obejrzeć jeszcze coś tureckiego, ale ja oglądam właśnie w przeważającej większości na różnych vod. Dlatego, że seriale do internetu są mniej zachowawcze. Chociaż nie tak dawno trafił mi się telewizyjny wyjątek pod tym kątem czyli świetne "Ya cok seversen". Krótkie, bo podobno z góry zaplanowane na kilkanaście odcinków, ale właśnie niezachowawcze, takie do zapamiętania. Trochę żałuję, że nie był dłuższy, ale to ponoć ze względu na inne zobowiązania zawodowe twórców. Aż sama się sobie dziwię, że pooglądałabym dalej, bo ogólnie wolę krótsze formy. Najwidoczniej to wyjątek potwierdzający regułę ;) P.S. Od 20 listopada na Novelas+ ma być turecka nowość. Serial pt. "Złamane życie" ("Kirik Hayatlar"). Kojarzysz może ten tytuł?

      Usuń
  4. Ojojoj. Mam taką długą listę różnych filmów i seriali do obejrzenia, a tu doszła kolejna rzecz. Niby słyszałam o tym, że ma być trzeci sezon "Na skrzydłach ambicji", ale nie sądziłam, że tak szybko. Właśnie się zorientowałam, że trzecia transza jest na Netflix już od czwartku.

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger