Fenomen tureckich seriali
*** Jest to tekst, który pierwotnie ukazał się jakieś dwa lata wcześniej - na starym blogu na platformie Blox, skąd został później przeniesiony pod ten adres. Poruszane w nim kwestie są wynikiem moich własnych spostrzeżeń, podsumowaniem cech tureckiego przemysłu serialowego, które udało mi się poznać, a następnie zebrać i opisać. Nie wypowiadam się jako ekspert od tureckiej tv, lecz jako widz i czujny obserwator. Dziś pewnie napisałabym ten tekst zupełnie inaczej. Albo w sumie nie.
Wiśnia z przyszłości
Wciąż szukam odpowiedzi na pytanie, w czym tkwi fenomen
tureckich seriali tu u nas, w Polsce. Obserwuję rosnące
zainteresowanie nimi, wciąż powiększające się oraz całkiem nowe
grupy zrzeszające ich miłośników. Coraz więcej tytułów można
obejrzeć nie tylko w naszej telewizji, ale przede wszystkim w
internecie, dzięki pracy ludzi poświęcających swój wolny czas na
tworzenie polskiego tłumaczenia. To niesamowite, jak seriale z
odcinkami po ponad dwie godziny stały się konkurencją dla tytułów z Zachodu. A może to dwie zupełnie inne
ligi, a tureckie seriale wypełniły lukę w przestrzeni między
coraz nudniejszymi rodzimymi produkcjami telewizyjnymi, a zachodnimi
wysokobudżetowcami, których wcale nie chcą oglądać wszyscy na
świecie.
Nie wypowiem się za wszystkich. Ale powiem w swoim imieniu, co
jest takiego w tureckich serialach, że nawet ja, kanapowy maruder i
ironiczny komentator, jestem nimi zaciekawiona. Czasem kompletnie
zdegustowana. Czasem oczarowana.
![]() |
Jedyny w swoim rodzaju Koray Sargın, Kiralık Aşk, www.startv.com.tr |
Urozmaicenie
Seriale są trochę jak takie specjalne drzwiczki, których otwarcie pozwala
przenieść się do innego świata. Oczywiście ludzie w tureckich
serialach są tacy sami, jak gdziekolwiek indziej, ale już ich
kultura, obyczaje, tradycje, a czasem nawet sam wygląd fizyczny, są
odmienne od wszystkiego, do czego przyzwyczaiły nas rodzime
produkcje, czy też latynoamerykańskie telenowele. I wydaje mi się,
że to właśnie stoi za sukcesem tureckich seriali - przyniosły
one ze sobą swego rodzaju świeżość i urozmaicenie.
Urozmaiceniem jest już samo to, że poznajemy nowe, nieopatrzone
(i często bardzo atrakcyjne) twarze. Obsady tureckich seriali są po
prostu piękne. Piękne w tym znaczeniu, iż aktorki i aktorzy są
jak wyselekcjonowani z konkursów piękności damskiej i męskiej (co
poniekąd jest prawdą). Niektórzy mają do tego jeszcze talent
aktorski. Nie ma też takiego zjawiska, że jakiś aktor występuje w
kilku rzeczach na raz, a jak się skacze po kanałach, to jest na
każdym. Na serialowym firmamencie świecą dobrze znane gwiazdy, ale
przy okazji każdego nowego tytułu rozbłyskują kolejne. Po pewnym
czasie zaczęłam rozpoznawać tureckich aktorów, a nawet jestem w stanie skojarzyć, kto w
czym wcześniej grał. Ale na samym początku to było naprawdę
orzeźwiające, tak oglądać kompletnie nieznanych ludzi, bez
żadnych łatek i przeszłości udokumentowanej na Pudelku.
Panie mogą się napatrzeć do woli. Powodów do rozebrania
głównych bohaterów z koszuli (całkiem przypadkowo właśnie tych
bohaterów z rozbudowanymi klatkami piersiowymi) twórcy seriali
znajdują co niemiara. Sceny prysznicowe to już klasyka gatunku (nie
ma to jak przeżywać problemy pod natryskiem), a skoro mają te
baseny przy swoich luksusowych willach, to czasem też w nich
pływają. Obowiązkowym elementem są też sceny, w których gdy on się przebiera, ona akurat w tym momencie musi wejść.
Tureckie seriale to także znakomita okazja, żeby popatrzeć na
płaczących mężczyzn, a niektórzy aktorzy wręcz się w tym
wyspecjalizowali. Ale żeby nie było, kobiety też nie udają, że są twarde i niewzruszone, tylko wypłakują oczy do ostatniej łzy. I
ogólnie rozmaitych emocji w tureckich serialach nie brakuje.
Ale wróćmy jeszcze do tego rozbierania. Czymś, co według mnie
stanowi jednocześnie atut i wadę, jest podejście do scen mogących
budzić kontrowersje w narodzie, czyli chodzi po prostu o łojenie
wódy i seks. Z jednej strony ograniczenia wymuszają na twórcach
bardzo kreatywne rozwiązania, dzięki którym udaje się pokazać
"coś" w taki sposób, żeby nie było "tego"
widać, a wszyscy wiedzieli co się dzieje. Kreatywność nie zna
granic i potrafi przybierać naprawdę absurdalne formy, jak zalewane
deszczem szyby, gałęzie drzew, za którymi wszystko się odbywa,
czy po prostu niewiarygodnie dłużące się wzajemne wpatrywanie w
oczy. I tak mnie to czasem śmieszy, ale z drugiej strony naprawdę
nie mogę nie docenić tego, że tureckie seriale, w odróżnieniu od
wielu współczesnych produkcji zachodnich, nie ociekają wyuzdanym
erotyzmem, który na ogół wcale nie jest jakoś szczególnie
uzasadniony fabularnie, ale za to jest polem, na którym twórcy
prześcigają się w tym, kto jest odważniejszy i kto bardziej
zbliży się do pospolitego pornosa. I to też przybiera absurdalne
formy, chociaż spróbujcie to powiedzieć zagorzałym fanom tych
seriali, a wyśmieją was (nas) za skamieniały światopogląd. W
tureckich serialach istnieje jeszcze coś takiego jak strefa tabu i coś tam pozostaje dla wyobraźni ludzkiej.
Z kolei mnogość tytułów sprawia, że każdy jest w stanie znaleźć
coś dla siebie. Seriale historyczne i te z akcją rozgrywającą się
współcześnie. Jedni będą woleli komedie romantyczne, inni
dramaty, komuś najbardziej podejdą seriale ukazujące problemy
związane z hierarchią rodzinną oraz bliskowschodnią obyczajowość,
a komuś innemu spodoba się historia o japiszonach z wielkiego
miasta. Część osób będzie chciała znaleźć po prostu dobrą
lekką rozrywkę, a część poszuka sobie serialu, który opowie o
życiu zupełnie odległym od standardów europejskich. Ktoś polubi
typową telenowelę, a komuś innemu przypadną do gustu seriale
tworzone na zachodnią nutę. W tureckiej telewizji oraz platformach
internetowych znaleźć można (prawie) wszystko.
Z serialem spędzasz cały wieczór
W czasie, który wielbiciele tureckich seriali spędzają na oglądaniu na żywo jednego odcinka swojego ulubionego tytułu, w polskiej telewizji można obejrzeć kilka odcinków różnych seriali i jakiś program. W Turcji nowy odcinek serialu to całowieczorne święto. Powiedzmy, że seans serialu rozpoczyna się o godzinie 20.00 czasu tureckiego. Najpierw leci Özet, potem jakiś blok reklamowy i dopiero nowy odcinek. Odcinek sam w sobie trwa od półtorej do nawet dwóch i pół godziny. Do tego należy dopisać czas na przerwy reklamowe. Napisy końcowe można zobaczyć dopiero około północy. A teraz wyobraźcie sobie, że musielibyście wytrzymać tyle z jakimś polskim tasiemcem. Zgroza.
Özet
Rozwiązanie dla tych, którzy nie mogli obejrzeć poprzedniego odcinka, albo którzy chcieliby sobie przypomnieć najważniejsze wątki. Özet to streszczenie poprzedzające nowy odcinek serialu i dowód na to, że da się upchnąć najciekawsze rzeczy w pół godziny. Streszczenie trwa około 30 - 45 minut i zawiera skróconą treść ostatniego odcinka, co umożliwia płynne przejście do nowego. Godzina emisji odcinka to tak naprawdę godzina, o której rozpoczyna się Özet, dlatego jeśli ktoś nie chce go oglądać, to może sobie jeszcze dać na wstrzymanie. Przy tak długich odcinkach ma to nawet sens, bo można się pogubić w tej mnogości zawiłych wątków, ale w naszych warunkach, kiedy odcinki trwają niecałą godzinę, robienie tak obszernych streszczeń byłoby raczej psu na budę. Chociaż w Na dobre i na złe było kiedyś coś takiego, nie wiem jak jest teraz. W starym Na dobre i na złe lektor czytał przed czołówką najważniejsze wydarzenia z poprzedniego odcinka, a na ekranie widać było krótki montaż scen. W innych serialach w sumie też pojawiają się nieraz króciusieńkie przypomnienia tego, co działo się przed tygodniem. Ale nigdy nie funkcjonuje to w takiej formie, jak Özet.
Długość odcinków
Byłam przyzwyczajona do tego, że odcinki seriali trwają od
dwudziestu minut do niecałej godziny, a czas trwania
poszczególnych epizodów w danej serii jest równy. Oglądając
produkcje polskie czy zachodnie, przyjęłam to przeciętne 45 minut
za optymalne do tego, żeby zdążyć się "wkręcić" w
akcję, ale nie zdążyć się tą akcją znudzić. Czasem nawet
wydawało mi się, że odcinek trwający 55 minut to już lekka
przesada. Tymczasem w Turcji odcinki są naprawdę długie. Półtorej
godziny to minimum. Wiele seriali ma odcinki trwające prawie 2 i pół godziny. A przecież tyle trwa pełnometrażowy film! Pomyślcie
sobie teraz, ile trzeba spędzić przed telewizorem, żeby na
komercyjnej stacji obejrzeć jeden epizod razem z przerwami na
reklamy. W stacji ze słoneczkiem trwałoby to pół dnia.
Albo nocy. A państwówka to już w ogóle padłaby na ryj, gdyby musiano w niej emitować
dwugodzinne odcinki bez przerywania ich reklamami.
Druga sprawa to
różna długość poszczególnych odcinków w serii. Raz odcinek może trwać
godzinę i 45 minut, a za tydzień dwie. Ile im wyjdzie, tyle jest.
Ile materiału twórcy uznają za konieczne w danym odcinku, tyle
dostają widzowie. Nie ma odcinków równych od linijki. Chociaż
oczywiście istnieją wyjątki od reguły, jak w przypadku Beni
Affet - serialu, który śmiało można nazwać tasiemcem, bo ma
już prawie 1100 odcinków, a każdy z nich trwa około 50 minut (ale to chyba nie był serial z prime time'u, a z popołudniowego pasma, więc przykład trochę z dupy).
Zaraz, zaraz, Wiśnia. Piszesz, że tureckie seriale trwają
po półtorej godziny, a przecież każdy odcinek Wspaniałego
Stulecia w TVP trwał po 45 minut. Racja. Wspaniałe
Stulecie, tak jak i Imperium Miłości, Tylko z Tobą,
czy Tysiąc i jedna noc trwały w Polsce po 45 minut. Tyle
że były to odcinki "eksportowe". Zakładam, że Turcy biorą pod
uwagę to, iż w krajach na zachód od siebie kultura serialowa (że
tak to nazwę) jest nieco inna, a łatwiej jest sprzedać odcinki krótsze.
Różnica między oryginalnymi odcinkami, emitowanymi w tureckiej
telewizji, a ich wersją eksportową polega na innym montażu, przez
co naturalnie zwiększa się liczbę tych krótszych odcinków.
Dlatego właśnie w Turcji Wspaniałe Stulecie miało ich
139, a w Polsce i wielu innych krajach, do których ten serial
popłynął statkiem przez Bosfor, było ich aż 312. Co ciekawe, nie
wszystkie tureckie seriale trafiły do nas w formie krótszych
odcinków. TV Puls emitował seriale (Sezon na miłość,
Kontrakt na miłość, To moje życie) w ich oryginalnej
długości.
Taka formuła bardzo długich odcinków jest dość ciekawa,
choć i lekko przerażająca dla kogoś, komu się wydaje, że już
55 minut to za dużo na raz. Na początku wątpiłam, czy da się
przebrnąć przez jeden taki odcinek za jednym posiedzeniem. Teraz
mogę powiedzieć, że raz się da, a raz nie. Jestem wybredna, więc mając przed sobą perspektywę spędzenia ponad dwóch godzin na
jeden odcinek, wolę naturalnie, żeby mnie on wciągnął, bo oglądanie na
siłę wcale nie sprawia, że nagle zaczynam dostrzegać jego walory,
a wręcz przeciwnie, nie podoba mi się jeszcze bardziej.
W ciągu dwóch godzin, a niekiedy dwóch i pół, można
przekazać naprawdę dużo. W premierowych odcinkach zazwyczaj tak
właśnie jest - twórcy wprowadzają widza w stworzony przez nich
świat. Po dwóch takich seansach powinno się już wiedzieć
wszystko, co najważniejsze dla zrozumienia fabuły.
Biorąc pod uwagę samą treść tureckich seriali, można z
ich oglądania wynieść rozmaite rzeczy. Kolekcjonuje się w ten
sposób nie tylko własne przeżycia, śmiechy i płacze, ale też
całkiem sporo wiedzy. Nie twierdzę, że oglądanie seriali pozwoli
na pełne zrozumienie problematyki praw kobiet na Bliskim Wschodzie,
patriarchalnego modelu rodziny, tradycjonalizmu mocniej utrzymującego
się we wschodnich prowincjach Turcji, jak również historii tego
kraju, bo to nawet nie jest ich zadaniem. Ale już tak drobne sprawy, jak zwyczaje dnia codziennego, powiedzonka, sposób wyrażania się i
gestykulacja, to są rzeczy, które można potraktować jako mini
lekcję. Ja z seriali dowiedziałam się m.in. o nocy henny i rytuale
w hammamie przed ślubem, o parzeniu herbaty w tradycyjny sposób,
czy nawet o świeckich christmasach, czyli pozbawionym chrześcijańskich konotacji ubieraniu choinki. Nie wspominając już o
tureckich słówkach, których się nauczyłam.
Jeden aktor w jednym serialu
Jak się w Polsce włączy telewizor, to na bank na którymś
kanale występuje Tomasz Karolak. Oto prawda o polskim rynku
serialowym. Mamy dość ograniczoną pulę aktorów, którzy
występują w popularnych telewizyjnych produkcjach. Ponieważ
seriali nie kręci się u nas na bieżąco (może z wyjątkiem
Klanu), a i długość odcinków wynosi od 20 do maksymalnie
50 minut, aktorzy nie są zbyt wyeksploatowani przez granie w jednym
tytule. Dlatego mogą grać w paru jednocześnie i nie jest to dla
nich karkołomny wyczyn, gdyż z jednego planu zdjęciowego można
jechać na drugi, nie kolidujący z tamtym. Często można odnieść
wrażenie, że są nazwiska, które pojawiają się w prawie
wszystkim.
Tureckie seriale, z tego co mi wiadomo, kręci się właściwie z
tygodnia na tydzień. Świeże odcinki naprawdę są "świeże",
ponieważ dopiero co je przygotowano. Proces powstawania takiego
bardzo długiego, trwającego ponad dwie godziny odcinka zajmuje dużo
czasu intensywnej pracy na planie zdjęciowym, a krótki czas
realizacji nie pozwala zbytnio na robienie dłuższych przerw,
dlatego też jeśli aktor decyduje się na rolę w jakiejś
produkcji, to zwyczajnie nie ma czasu na jeszcze inną. Dzięki temu
jedna twarz nie pojawia się w kilku serialach jednocześnie, nie
licząc oczywiście powtórek i reklam. To również mi się podoba.
Nie ma szans, żeby mieć przesyt czyjejś obecności w telewizji.
Wycinka scen
Napisałam kiedyś, że przy okazji cięcia oryginalnych
(bardzo długich) odcinków na krótsze części, które są potem
emitowane chociażby w Polsce, następuje tylko nieco inny montaż,
ale żadna scena nie ginie. Otóż nie. Czasem jednak ginie, o czym
zarówno wy pisaliście mi w komentarzach, jak również sama się na
to natknęłam, np. oglądając Wspaniałe Stulecie w wersji
eksportowej, a nie oryginalnej. Albo byłam tak nieuważna, albo w
tej wersji serialu, którą można było oglądać na ekranach
polskich telewizorów, bywało tak, że wątki kończyły się bez
jakiegokolwiek zakończenia. Po prostu się urywały, tak jak
chociażby z Aybige, z którą do teraz nie wiem co się stało.
Pisaliście mi, że proceder wyrzucania niektórych scen zdarzał się
także w przypadku innych seriali, np. Tylko z Tobą.
Dlaczego tak jest? Nie wiem, ale mam swoje domysły. Moim zdaniem nie
chodzi o żadne gorszące rzeczy, których ktoś poza Turcją
chciałby uniknąć, bo umówmy się, że w Polsce już przywykliśmy
do jeszcze gorszych scen i to nawet w Klanie, także wykluczyłabym
ten czynnik. Może po prostu chodzi o równy czas trwania każdego
odcinka. W Turcji długość poszczególnych części serii nie musi
być zawsze taka sama. Raz odcinek może mieć niecałe dwie godziny,
a za tydzień - dwie godziny i dwadzieścia minut. Resztę się
wyrówna reklamami. W Polsce jednak, zwłaszcza w TVP, gdzie nie ma
przerw reklamowych, każdy program w ramówce musi mieć z góry
określoną liczbę minut, co przy codziennej emisji pozwala na
podobny rozkład emitowanych treści. Skoro zaś telewizja chce
odcinków ciętych co do minuty, trzeba tak zrobić montaż
oryginalnego materiału, żeby nie wyszło, że ostatni odcinek trwa
zaledwie dziesięć minut, bo tyle akurat zostało z całości.
Dlatego osoby za to odpowiedzialne zapewne decydują o tym, które
sceny są mniej ważne dla zrozumienia całej fabuły i pozbywają
się ich. Ale to tylko moja hipoteza. Tak naprawdę cholera wie,
dlaczego sceny giną.
Sezony
U nas wygląda to tak - mamy w telewizji sezon wiosenny i jesienny
oraz letni i zimowy. Wiosna i jesień są najważniejsze, bo wtedy
stacje telewizyjne najbardziej zabiegają o oglądalność. Wtedy
ruszają nowości i dalsze sezony znanych już produkcji. Niestety, czas na świeżynki trwa krótko. Serie cotygodniowych seriali i
programów rozrywkowych trwają około 13 tygodni. Lato i zima to z kolei czas
zamulania, kiedy na antenie hulają głównie powtórki. Zima jest jeszcze do
wytrzymania, bo choć z anteny znikają cotygodniowe hity, to
pozostają jeszcze seriale codzienne i część programów
rozrywkowych. Latem trudno o jakąkolwiek świeżą rzecz w
telewizji, chociaż TVN od jakiegoś czasu ma na okres wakacyjny
premierowe widowiska, niestety niskich lotów. W każdym razie widać
ten podział na sezony i trudno oczekiwać, że znienacka pojawi się
jakiś nowy polski serial. Premiery tychże odbywają się albo z
końcem lutego/początkiem marca oraz na początku września. Czasem
i od tej reguły są wyjątki, kiedy to państwówka
decyduje się na premierę jakiegoś serialu (głównie nowej serii
Rancza lub Blondynki) zimą czy latem, ale jest to kwestia
jednego tytułu w skali sezonu.
Spoglądając na ramówki głównych stacji telewizyjnych w Turcji
zauważyłam, że tamtejszą telewizją nie rządzą sezony, choć podział na nie istnieje. Niemniej można powiedzieć, że premiery
nowych seriali odbywają się częściej niż w Polsce. Nie ma kilkutygodniowych przerw bez absolutnie żadnej nowości, do czego zdążyły przyzwyczaić nas polskie stacje. Sezon letni niby nie jest tak ważny, jak jesienny czy wiosenny, ale i tak tureckie telewizje nie zapominają o swoich widzach i w wakacje wypuszczają nowe seriale. A to, że latem stacje często decydują się na lżejsze fabuły, mnie osobiście w ogóle nie przeszkadza. Najcieplej przyjęte przez widownię produkcje mogą na dłużej rozgościć się w ramówkach i pozostać z nami nawet na cały rok. Nie ma tych okropnych zastojów, podczas których w telewizji nie dzieje się nic. W tureckiej telewizji ciągle coś się dzieje, chyba nie
ma takiego momentu zastoju, że na dosłownie żadnym kanale nie można znaleźć nic ciekawego do obejrzenia. Bardzo mi się to podoba, bo
walka o widza trwa nieustannie - nie zostawia się go na dwa, trzy
miesiące i nie każe czekać, aż ktoś łaskawie coś wyprodukuje.
Także sam podział seriali na sezony jest w Turcji zupełnie inny
niż ten, do którego przywykłam (czyli z góry określona liczba
odcinków w sezonie i w miarę jednolita liczba epizodów w
poszczególnych seriach). Tymczasem w Turcji sezony mogą mieć
bardzo nierówną liczbę odcinków. Przykładowo pierwsza seria Asla
Vazgeçmem (Tylko z Tobą) trwała 56 odcinków, potem
była kilkutygodniowa przerwa, a już w drugim sezonie producenci
zdecydowali się na tylko 3 finałowe epizody [mała poprawka po
czasie: AV miało 3 sezony, jak słusznie zauważył ktoś z
komentujących - w pierwszym było 18 odcinków, w drugim 35 i w
trzecim 3 finałowe]. Czasem serial, który doczekał się
kilkudziesięciu odcinków emitowanych bez przerwy, dostaje
kilkutygodniowy "urlop" i zielone światło na dalsze
epizody, a czasem kończy się bez tego podziału na serie. Są też
oczywiście takie seriale, których liczba odcinków jest znana od
początku. Jednak częściej decyzje o tym, czy kręcić dalej, czy
kończyć, zapadają w trakcie trwania serialu. O tym, co ma ogromny
wpływ na te decyzje, dowiecie się w kolejnym punkcie.
Ratingi
Statystyki oglądalności prowadzi się i u nas, żeby stacje mogły dowiedzieć się, ilu widzów przed telewizorami gromadzą ich programy (i żeby prezes Kurski mógł się chwalić w głównym wydaniu Wiadomości, ile osób oglądało Sylwestra z Zenkiem Martyniukiem). To ważna wiadomość dla telewizji, niezbędna do tego, aby dopasować seriale oraz inne widowiska do gustów ludzi i w ten sposób zatrzymać ich "u siebie". Niemniej gdy taki TVN wystartuje z serialem, który sam uważa za murowany hit, to nawet w sytuacji, gdy ludziom nie podoba się w takim stopniu, jakiego oczekiwano, produkcja ta i tak pozostaje w ramówce do końca sezonu. Skoro nagrano już tych 13 odcinków, to je pokażemy, a informacja o tym, że ludzie jednak nie chcą tego oglądać pomoże nam podjąć decyzję o tym, by już nie kręcić więcej odcinków, a w to miejsce wymyślić coś innego.
Istnieją oczywiście wyjątki, typu Wszyscy kochają Romana (nie wiem, czy ktokolwiek to jeszcze pamięta - TVN postanowił kiedyś zrobić polską wersję kultowego amerykańskiego sitcomu Wszyscy kochają Raymonda, z Bartkiem Kasprzykowskim w roli głównej i niestety skucha, serial miał oglądalność tak niezadowalającą, że po kilku odcinkach spadł z anteny, po czym stacja odczekała kilka miesięcy, by wyemitować resztę, ale i tak serial poniósł klęskę), czy niedawny show Polsatu Surprise, Surprise (pierwszy odcinek programu miał tak słabą oglądalność, że od razu postanowiono go wywalić z ramówki, a następnie stacja zdecydowała się dokończyć emisję nakręconych odcinków w wakacje). Niemniej częściej męczy się widza nieciekawymi produkcjami do samego ich końca, a dopiero po finale serii zapada ostateczna decyzja o niekontynuowaniu.
Z kolei w Turcji ratingi dosłownie rządzą serialowym światem. Pierwsze 3 odcinki mają małą oglądalność? Do widzenia. Jak nie ten serial, to inny. Mnogość tytułów sprawia, że konkurencja jest naprawdę wysoka i nikt nie daje nikomu drugiej szansy. Serial ma przynosić zysk, a do tego potrzebna jest duża oglądalność. Najpopularniejsze produkcje serialowe w Turcji mają ponad 50 odcinków i to często jednym ciurkiem, bez przerw między sezonami. Całym rokiem, tydzień w tydzień, można oglądać nowe odcinki. Ale całkiem sporo jest też takich seriali, które nie zdołały się utrzymać choćby do 30 odcinka. A nawet gorzej. Jednym z przykładów jest Yıldızlar Şahidim, czyli serial, który wskoczył na miejsce zakończonego Kiralık Aşk. To miał być murowany hit, tymczasem stacja Star TV zakończyła go po zaledwie 4 odcinkach, właśnie ze względu na słabe ratingi.
Transfery tytułów
Transferem tytułu pozwoliłam sobie nazwać zmianę nadawcy
jakiegoś programu, znanego dotąd z anteny innej stacji. Chodzi o
program lub serial, którego nie zakończono, ale jego nowy sezon,
pod niezmienionym tytułem, zaczęto emitować gdzie indziej. W
polskiej telewizji transfery tytułów właściwie się nie zdarzają.
Najgłośniejszym transferem tytułu było przeniesienie programu
Kuby Wojewódzkiego z Polsatu do TVN. Polsatowski Taniec z
Gwiazdami to już co innego, po prostu TVN nie zdecydował się
na przedłużenie licencji na zagraniczny format, a Polsat sygnuje
swoją wersję nieco zmienioną nazwą. Jedynym serialowym
przykładem, jaki przychodzi mi teraz na myśl, jest serial Dwie
strony medalu, pierwotnie emitowany przez TVP1, potem
przeniesiony do TVP2, ale był to transfer w ramach jednej telewizji (a była to po prostu zwykła szmira, której nie chcieli oglądać ani
widzowie Jedynki, ani Dwójki). Nie można jednak powiedzieć, że jakikolwiek serialowy hit według
oryginalnego pomysłu przeniósł się do innej stacji.
W Turcji, jak się okazuje, takie przeniesienie znanego tytułu
nie jest niczym niezwykłym. Może nie zdarza się często, ale
jednak występuje. Wspaniałe Stulecie rozpoczęło
swoją karierę na antenie Show TV, później zaś gościło w
ramówce Star TV. Tam pierwotnie można było oglądać jego
kontynuację - Wspaniałe Stulecie: Sułtankę Kösem, której
późniejsze odcinki trafiły na antenę stacji FOX.
Innym przykładem transferu tytułu jest serial Adını
Sen Koy, który przeniósł się z TRT1 do Star
TV, a następnie ze Star TV do TV8. Koniecznie odezwijcie się, jeśli znacie jeszcze inne seriale,
które skończyły się nie tam, gdzie się zaczęły.
YouTube i social media
W Polsce niby pełno jest rozmaitych serwisów VOD, w których
można obejrzeć seriale tuż po premierze telewizyjnej, ale co
stacja, to inny serwis. Tym bardziej podoba mi się rozwiązanie
stosowane przez większość tureckich stacji telewizyjnych, jak chociażby Show TV, Star TV czy FOX.
Mianowicie każdy nowy serial, który ma wejść do ramówki, dostaje
na start swój własny kanał na YouTube. Pojawiają się na nim nie
tylko ekstrasy, zwiastuny i tym podobne, ale przede wszystkim, gdy
tylko z ekranu telewizora schodzi ostatni napis końcowy, najnowszy
odcinek w całości ląduje na tym właśnie kanale. Mało tego. Wraz
z pełnym odcinkiem dostępne są także poszczególne sceny,
pojedynczo. Zdecydowanie jest to świetny pomysł, ponieważ można wrócić do wybranego momentu, bez konieczności szukania go w
całym długim odcinku. YouTube jest łatwy, darmowy i nie trzeba się
rejestrować, chociaż można to zrobić w trymiga, zwłaszcza gdy ma
się już konto Google, np. pocztę Gmail. Hajs z jutuba na
pewno się zgadza, bo każdy film jest naszpikowany reklamami, a i
same wyświetlenia, liczone często w milionach odsłon, też robią
swoje. Dodatkowo na YouTube można dodawać komentarze, dowiedzieć
się o co chodzi bez oglądania, bo ktoś już wcześniej to
podsumował, albo napisać, że aktor grający główną rolę jest
zajebisty, czego bardzo brakuje mi w VOD państwówki,
Player.pl i Ipli.
Także aktywność w mediach społecznościowych wydaje mi się o
wiele wyższa w przypadku seriali tureckich niż polskich. Każdy
tytuł ma swoją stronę na Facebooku oraz profil na Twitterze i
Instagramie. Stale coś się wokół tego serialu dzieje, każdy
odcinek otrzymuje specjalny hasztag, którym widzowie mogą oznaczać
swoje wpisy i komentować na bieżąco. Polskie seriale też niby
mają swoje strony na FB, odnoszę jednak wrażenie, że potencjał
social media nie jest wykorzystywany tak skutecznie, jak w
przypadku tureckich hitów.
Turecka telenowela zmienia świat
Tego z naszej perspektywy (naszej, tj perspektywy ludzi tzw.
Zachodu, czy przynajmniej pretendujących do tego miana) może tak nie
widać, ale siła oddziaływania tureckich seriali potrafi być ogromna. Jeśli macie możliwość obejrzenia filmu dokumentalnego Kismet. Turecka telenowela zmienia
świat, koniecznie to zróbcie. Film przedstawia przykłady seriali, które wraz z
emisją w innych krajach, stały się inspiracją dla żyjących tam
kobiet. Poznajemy kilka z nich, które zgodziły się opowiedzieć
przed kamerą o swoich życiowych doświadczeniach, często bardzo
podobnych do serialowych wątków, i o tym, jak utożsamiały się z
bohaterkami seriali. Kismet jest ciekawym dokumentem, dzięki
któremu możemy zobaczyć, że tureckie telenowele potrafią być
nie tylko dostarczycielami tanich wzruszeń, ale (jak np. w przypadku
Grzechu Fatmagul) mogą też zmienić coś w sposobie
myślenia. Aczkolwiek są też i takie tureckie seriale, które nie dają nic, prócz propagandy.
***
Słowem podsumowania - turecki rynek serialowy jest naprawdę
różnorodny i podziwiam go za to, jak prężnie funkcjonuje i
eksportuje swoje produkcje poza Turcję. Podoba mi się to, że jest
inny niż "nasz". I może to właśnie jest klucz do
zrozumienia, w czym tkwi jego fenomen. W tureckich serialach odnajdujemy to, czego sami nie doświadczamy.
Witam, zgadzam się z panią,w stu procentach,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZawsze po trochu drażniły, bawiły i zastanawiały mnie zarzuty o zalew tureckimi serialami i tamtą kulturą. Przecież to nie pierwszy taki przypadek. Wcześniej było modne wszystko co amerykańskie. A lata 90. to z kolei szczyt mody na latino. Telewizja jak wszystko inne przechodzi przez różne etapy. :)
OdpowiedzUsuń