Timeless - Poza czasem
W dwóch ostatnich latach, w poświątecznym czasie
serwowałam wam omówienia seriali hiszpańskich. Niestety,
wyczerpała mi się już pula hiszpańskich przygodówek, które
oglądałam. No dobra, mogłabym jeszcze napisać o jednej takiej
telenoweli o kolesiu, który romansował z akuszerką, która
przychodziła do jego żony. Ale po pierwsze - oprócz romansowania z
akuszerką nie działo się tam nic szczególnie wartego uwagi. Po
drugie - no kaman, z akuszerką? Człowieku, przestań myśleć
penisem!
W związku z tym postanowiłam, że w tym roku
przybliżę wam fascynująco głupi serial z pogranicza kiczowatego
science fiction i romansidła, czyli Timeless. Przy
całym absurdzie tej produkcji, serial wychował sobie grono fanów
tak zagorzałych, że najpierw uratowali drugi sezon, a potem
wyżebrali od twórców zakończenie z prawdziwego zdarzenia. Serial
skasowano po dwóch sezonach, ale na końcu drugiego był tak
przepyszny cliffhanger, że żal ludziom dupy ścisnął. To
miałoby się skończyć w takim momencie? Tak być nie będzie,
żądamy dokręcenia finału, absolutnie! No i nakręcili
ostatecznie te dwa dodatkowe odcinki, z jednej strony dramatycznie
absurdalne, a z drugiej przedziwnie trzymające się kupy, w
porównaniu do całości serialu.
Dobrze, zatem zaczynajmy dzisiejszą mocno
niepoważną "recenzję". Dodam również, iż posypie się
w poniższym tekście trochę wyrazów na "k", a jak będą
te na "k", to zaraz pojawią się też te na "p"
i na "ch". Ostatnio byłam bardzo grzeczna, w pracy muszę
się powstrzymywać, więc zamierzam dziś sobie pofolgować z
przeklinaniem (ku uciesze wielbicieli ostrego języka, a ku
zniesmaczeniu ludzi kulturalnych).
Takim złomem przylecieli... Timeless, zdjęcie z zasobów IMdB |
- Wiesz - westchnął Arthur - kiedy
przychodzą chwile jak ta, gdy razem z facetem z Betelgeuse siedzę
zatrzaśnięty w vogońskiej komorze ciśnień i lada chwila uduszę
się w bezkresnym kosmosie, to myślę, że trzeba było słuchać
matki, gdy byłem mały.
- A cóż takiego mówiła?
- Nie wiem, nie słuchałem.
Douglas Adams, Autostopem przez Galaktykę
Obejrzanych odcinków
WSZYSTKIE czyli 28 (16 w pierwszym sezonie, 10 w
drugim + 2 finałowe)
Dramatis personae
Connor Mason - bogacz, naukowiec i wielki
konstruktor, który stworzył wehikuł czasu, ale mu go podpierdolił
Goran Bregović Višnjić
Flynn - przestępca, który ukradł wehikuł czasu,
żeby namieszać w historii
Lucy - profesor historii, na wyrywki zna dowolny
epizod z różnych okresów historycznych oraz wie wszystko o
postaciach historycznych
Wyatt - żołnierz Delta Force, ma wywalone, bo
przeżywa żałobę po żonie oraz to, że zachowywał się wcześniej
jak porywczy debil, więc wszystko mu jedno, czy wróci cało z
przeszłości, czy go tam zajebią
Rufus - sympatyczny programista i kierowca
bombowca pilot wehikułu
Jiya - naukowiec biorąca udział w tajnym projekcie
Connora Masona i obiekt westchnień Rufusa
Agentka Christopher - zasadnicza pani agent z
ramienia rządu USA, która ma czuwać nad poprawnym wykonywaniem
misji w przeszłości
O czym to w ogóle jest?
Pierwszy odcinek rozpoczyna (średnio) widowiskowa
katastrofa sterowca Hindenburg. Potem przenosimy się do
teraźniejszości, w której Lucy opowiada swoim studentom anegdotę
o penisie prezydenta Johnsona, a po wykładzie dowiaduje się, że
nie dostanie stałego etatu na uczelni. So ein Pech! W
domu kobieta spotyka się ze swoją siostrą oraz znajdującą się w
stanie nieświadomości matką, podpiętą pod aparaturę. Lucy i Amy
rozmawiają na temat etatu Lucy.
Tymczasem w jakimś ukrytym za zasiekami i drutem
kolczastym hangarze trwa praca przy jakiejś maszynie. Przyjeżdża
taki jeden koleś, terroryzuje pracowników i porywa jakiegoś dziada
- naukowca, kradnąc przy okazji wehikuł czasu i cofając się do
momentu katastrofy Hindenburga. Policja oczywiście wpada na końcu,
gdy już dawno po ptokach.
Lucy siedzi przy łóżku matki, kiedy przyjeżdża
do niej agent z Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Facet chce, żeby pani
profesor pojechała z nim, bo potrzebują jej pomocy. Na miejscu, to
jest w tym tajemniczym hangarze za zasiekami, Lucy zostaje wpuszczona
do dziwnego pomieszczenia, w którym siedzi przysypiający facet. Ani
dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę. Lucy próbuje coś tam
zagadywać, ale gbur nie ma ochoty na pogaduszki. Ten przyjemniaczek
to Wyatt i, uprzedzając fakty, tak - tych dwoje wyląduje finalnie w
jednym łóżku. No któż by przypuszczał? Co za zaskoczenie! W
każdym razie do Lucy i Wyatta przychodzi agentka Christopher i mówi,
że nie ma czasu na pierdoły, chodźcie za mną. No i oni poszli.
Agentka Christopher w skrócie opowiada o Flynnie,
wkrótce pojawia się również sam Connor Mason, objaśniający na
kartce papieru jakieś prawa fizyki, wedle których można zaginać
czasoprzestrzeń. No i nasi bohaterowie dowiadują się, że Flynn
zajebał wehikuł czasu. Na co Lucy i Wyatt pytają: że co
zajebał? No wehikuł czasu, bo wiecie... Ten pan Mason to
wynalazł takiego grata, którym można się przenieść w czasie do
wybranego momentu, a teraz Flynn go ukradł, poleciał gdzieś,
porwał naukowca, i kto wie, co ma zamiar zrobić, więc wybraliśmy
akurat was, żebyście przebrali się w ciuchy z epoki, wsiedli do
tego kawałka złomu, który nazywamy szalupą ratunkową, polecieli
za Flynnem i uratowali profesorka. Lucy jest wzburzona i początkowo
nie ma ochoty na podróże w czasie, jednak ostatecznie daje się
przekonać.
Connor Mason wysyła na misję także jednego ze
swoich pracowników, Rufusa, który trzęsie gaciami na samą myśl,
ale daje radę. Tak w ogóle, to Rufus jest z początku szpiegiem
Masona i nagrywa swoich towarzyszy, ale wkrótce się buntuje i mówi,
że nie będzie inwigilował przyjaciół (ale to za parę odcinków).
Na koniec nasi bohaterowie dostają błogosławieństwo od agentki
Christopher, która mówi im, żeby niczego nie zmieniali w historii,
bo wystarczy jedna mała zmiana, a coś w teraźniejszości jebnie.
Prorocze słowa.
No to pierdziu maniu! Lecą. Wyatt najpierw
zgrywa śmiałka (gdyż jest już wyraźnie po spożyciu pewnej
ilości alkoholu), ale najgorzej znosi podróż czasoprzestrzenną.
Niemniej wraz z Rufusem i Lucy trafiają we właściwe miejsce i
czas. Tam muszą ścigać Flynna, którego działania doprowadzają
do ocalenia pasażerów Hindenburga przed katastrofą. To znaczy
katastrofa odwleka się w czasie, bo Hindenburg wybuchnął, ale
trochę później. Jest dużo skakania, kombinowania, a na sam koniec
Flynn rozmawia z Lucy i gada jej jakieś pierdoły o tym, że
kiedyś się już spotkali, że ma jej pamiętnik, że nie bez
przyczyny to właśnie ją wybrali do tej misji, i niech lepiej dowie
się, czym jest Rittenhouse. Następnie Flynn zwiewa, a
ekipa szalupy ratunkowej wraca do bazy. Tam Lucy, Wyatt i Rufus
dowiadują się, że jednak namieszali w historii, ale świat nie
legł przez to w gruzach. Agentka Chritopher każe rozejść się do
domów i czekać na telefon. Jak Flynn znowu wyskoczy gdzieś na małą
wycieczkę w czasie, zdzwonimy się i polecicie znowu.
Rufus nabiera nagle odwagi i zaprasza Jiyę na
kolację. Wyatt idzie pić do baru, a Lucy wraca do domu. I to
właśnie ją czeka największy szok, bowiem w domu czeka na nią jej
matka - zdrowa i w pełni sił. Za to z Amy rzecz jest dużo bardziej
skomplikowana - w wyniku ingerencji w przeszłość, Amy w ogóle się
nie rodzi, po prostu nagle przestaje istnieć, pamięta ją tylko
Lucy. Oprócz tego okazuje się, że kobieta jest zaręczona, czego w
ogóle nie pamięta. Nie ma jednak czasu na rozkminianie, bowiem
dzwoni agentka Christopher z wiadomością, że trzeba ruszać w
następną podróż w czasie, bo Flynn się przemieścił.
Od tej pory większość odcinków tak właśnie
wygląda. W kwaterze głównej sprawdzają na radarach, gdzie Flynn
poleciał głównym wehikułem, a ekipa złożona z żołnierza, pani
historyk i ogarniacza kwestii technicznych pakuje się do szalupy
ratunkowej i próbuje zapobiec temu, co zamierza uczynić Flynn. W
czasie misji bohaterowie trafiają w sam środek wielu ciekawych
wydarzeń historycznych i poznają postaci znane z podręczników i
popkultury. Dla przykładu: poznają bliżej Bonnie i Clyde'a, biorą
udział w bitwie pod Alamo, lądują w Waszyngtonie w trakcie afery
Watergate, spotykają Jessego Jamesa, a w nazistowskich Niemczech
gawędzą z Ianem Flemmingiem, autorem Jamesa Bonda. Po
zakończonej (nie zawsze sukcesem) misji bohaterowie wracają do
teraźniejszości, która przez ich przygody w dawnych czasach ulega
mniejszym i większym zmianom. W ten sposób znika siostra Lucy, a
pojawia się znikąd jakiś hiperprzystojny typ, którego Lucy za
cholerę nie pamięta, a który ewidentnie jest jej narzeczonym.
Wyatt z kolei po każdym powrocie sprawdza, czy jego żona aby nie
ożyła. W każdym razie po serii odcinków kreślonych od jednej
linijki zaczynają pojawiać się fabularne twisty, które
nadają kolejnym odcinkom więcej emocji. Chodzi o Rittenhouse.
Ten cały Rittenhouse to jakaś supertajna
organizacja, której członkowie manipulują historią i wpływają
na jej kluczowe momenty, wysyłając swoich uśpionych agentów na
misje. Po co tyle zachodu? Ano po to, co zawsze, czyli chodzi
oczywiście o wpływy i pieniądze, a trio Lucy - Wyatt - Rufus (za
sprawą Flynna, bo później znowu mamy fabularny twist i
się okazuje, że Flynn tak naprawdę wcale nie jest tym złym, a
wręcz przeciwnie) musi zapobiegać dalszym ingerencjom Rittenhouse
w wydarzenia historyczne. A do Rittenhouse należy jeszcze
parę ciekawych osób z najbliższego otoczenia naszych
protagonistów. Ba! Organizacja włożyła hajs w bankrutujące
interesy Connora Masona, tak żeby mógł kontynuować prace nad
wehikułem, a w pewnym momencie ludzie Rittenhouse dosłownie
opanowują siedzibę Mason Industries, tak że agentka Christopher
musi spotykać się z Lucy, Wyattem i Rufusem gdzieś w ukryciu, bo
nikomu (no może oprócz Jiyi) nie można ufać. Generalnie wątek
Rittenhouse jest pojebany, ale wprowadza ciekawy zamęt do
fabuły.
Szczypta science fiction...
Co tu kryć. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego,
że to czysta fantastyka, a wszelkie opowieści o podróżach w
czasie to zwykłe bajdurzenie i marzycielskie majaki. Trudno mieć
pretensje do twórców Timeless, że fabuła ich serialu
brzmi jak infantylne wyobrażenia osób, które pojęcia nie mają o
prawach fizyki, bo to nie jest serial naukowy, tylko zwykła
bajka. Sam wehikuł czasu i możliwość przemieszczania się za
jego pomocą w czasie i przestrzeni, wpływając tym samym na bieg
wydarzeń znanych nam współcześnie z podręczników historii, to
koncept stary i eksploatowany od lat. I samo to, że ktoś wymyślił
sobie historyjkę o grupce ludzi podróżujących w czasie jest po
prostu świetny i ekscytujący. Mnie bawi od dawna, uwielbiam ten
motyw. Ale w przypadku Timeless mam uczucie niedosytu, jakoś
ta masonowa (od nazwiska Mason, nie od masonów,
chociaż teraz jak na to patrzę... Connor Mason = mason, Illuminati
confirmed) technologia wysyłania ludzi w przeszłe dzieje nie
do końca mnie przekonuje. Przypomina mi się ten mem ze Stephenem
Hawkingiem i Neilem de Grasse Tysonem, którzy trzymają Alberta
Einsteina i mówią do niego calm down, gdy ten wyrywa się
na widok jakiejś bzdury.
Moje główne wątki przemyśleń podczas oglądania
tego serialu dotyczą samego wehikułu czasu, a raczej dwóch
wehikułów, bo przecież zbudowali sobie dwie maszyny: jedną
elegancką, drugą wyglądającą tak, jakby ją złożyli na złomie
u Mordziaka. Maszyną nr 1 poleciał Główny Zły, a ta druga jest
szalupą ratunkową, która trafia do tych samych czasów, ale nie
dokładnie w to miejsce, gdzie pierwsza. W kwestii praw fizyki jestem
kompletnym bęcwałem, ale Timeless wyjątkowo mnie w tej
kwestii rusza i takie mam rozterki.
Po pierwsze, kwestia zasilania. Na mój prosty
chłopski rozum, żeby móc w ogóle przeskoczyć do czasów
minionych, należałoby taką maszynę rozpędzić do prędkości
większej niż prędkość światła. A żeby osiągnąć taką
prędkość, należałoby z kolei zgromadzić ogromne pokłady
energii, przewyższające wielokrotnie zasoby energetyczne potrzebne
do wysłania w kosmos rakiety. No i trzeba byłoby zaopatrzyć
wehikuł w dodatkowy zbiornik paliwa, dzięki któremu możliwy byłby
powrót, czyli potrzebne byłyby kolejne ogromne pokłady energii.
Tymczasem wehikuł - matka oraz szalupa ratunkowa w
Timeless wyglądają na takie, którym do zasilenia
wystarcza akumulator z corsy.
Po drugie, III zasada dynamiki Newtona. Akcja -
reakcja. Skoro, tak jak napisałam wyżej, rozpędziłabym taki
wehikuł czasu do prędkości przewyższającej prędkość światła,
to w trakcie startu siła reakcji byłaby po prostu potężna, a jej
konsekwencje dla ludzi znajdujących się nieopodal maszyny byłyby
na pewno dużo większe, niż lekki wiaterek przeczesujący włosy. W
Timeless start wehikułu odbywa się w pomieszczeniu, w
którym zaledwie kilka metrów dalej stoją biurka pracowników z
komputerami i stertą papierów, która za każdym jebanym razem się
rozwala od tego wiatru. Nic poza tym. To już startujący helikopter
robi więcej zamieszania.
Chcieliście serialu o podróżach w czasie? No
spoko, ale mogliście się trochę bardziej wysilić z maszynerią.
Takie coś przeszłoby w latach '90 czy '00, wtedy oglądałabym ten
serial z gębą otwartą z podziwu, a nie ze śmiechu. Zamiast tego
złomu, można było pójść drogą Stargate, albo użyć
motywu portalu czasoprzestrzennego. Albo zapytać jakiegoś
zapalonego fizyka co zrobić, żeby ten wehikuł czasu wyglądał na
bardziej science niż fiction. Bo od wehikułu
Masona bardziej przekonuje mnie wehikuł Mariana Paździocha, który
ten skonstruował z kabiny prysznicowej.
... łyk romansidła
Twórcy serialu nie przepuściliby okazji do
wprowadzenia wątków miłosnych, normalnie udusiliby się, gdyby nie
sparowali ze sobą osobników przeciwnych płci. Jak zobaczyłam Lucy
i Wyatta w jednym pomieszczeniu na początku pierwszego odcinka, to
już wiedziałam, jak to się skończy, i się nie pomyliłam. Wyatt
z początku myśli tylko o swojej zmarłej żonie, co jest nawet
rozczulające. Po każdej misji w przeszłości mężczyzna łudzi
się, że zmiany w historii sprawią cud i Jessica nagle ożyje w
rzeczywistości, którą Wyatt zastanie po powrocie. Cały pierwszy
sezon to pierdolenie Wyatta o tym, że trzeba coś zrobić, żeby
przywrócić Jessicę do życia. Jednak czas mija, Jessica wciąż
martwa, aż w końcu Wyatt orientuje się, że może najwyższy czas
zapomnieć o tym co było i przespać się z Lucy. No i w tym
momencie dostajemy wstrząsający zwrot akcji. Teraz wjeżdża Wiśnia
ze swoim słynnym określeniem status związku: to popierdolone.
Akurat wtedy, gdy Wyattowi zaczyna bardzo dobrze iść z Lucy, nagle
pojawia się całkiem żywa Jessica, no i melodramat gotowy. Lucy
dostaje kolejny cios do swojej feralnej serii: jej ukochana siostra
przestała istnieć, matka - idolka okazała się zdrajczynią i
członkinią Rittenhouse, a teraz jeszcze Wyatt wraca do
zmartwychwstałej żony. A im dalej w las, tym więcej drzew -
wkrótce okazuje się, że Jessica również pracuje dla
Rittenhouse i sytuacja dodatkowo się komplikuje. Facet
wolałby teraz Lucy (Panie, to nie koncert życzeń!) i
zazdrość go ściska, gdy widzi ją w towarzystwie Flynna, ale z
drugiej mańki Jessica właśnie mu powiedziała, że jest w ciąży,
co oczywiście okazuje się bullshitem. Coś musiała
wymyślić na poczekaniu, kiedy zaczął nabierać podejrzeń. No w
każdym razie trochę czasu zeszło, ale finalnie Lucy i Wyatt się
ze sobą spiknęli, na wieki wieków amen. Można już wyciągać
chusteczki, żeby obetrzeć te łzy wzruszenia. Dodam, że na
dokładkę są jeszcze Rufus i Jiya, o których już nie chce mi się
pisać, ale miłości wiele w tym wątku.
Christmas special
Ja od początku wiedziałam, że twórcy tego
serialu są szaleni, ale że aż tak, to nie. Dobrze, że się dali
urobić w kwestii tego zakończenia, bo jednak szkoda było zostawiać
Timeless w tak ciekawym momencie. Lucy jako Lara Croft i
Wyatt z brodą, która mnie rozwaliła. Idę o zakład, że to nie
jego, tylko mu ją dokleili. W każdym razie autentycznie jestem pod
wrażeniem, jak zgrabnie udało się wybrnąć z tych wszystkich
zawirowań i piętrzących się zwrotów akcji, które zaczynały już
zbijać się w lawinę.
Ale już z tym christmas specialem (odcinkiem
specjalnym, nawiązującym klimatem do świąt Bożego Narodzenia) to
przesadzili. Ten gwiazdkowy klimat jest jak dla mnie tak niepotrzebny
i tak wepchnięty na siłę (czyli po prostu tak bardzo z dupy
wzięty), że aż mnie poraziło. Ni stąd, ni zowąd zrobiła
nam się świąteczna atmosferka. Najlepsza jest agentka Christopher
rozwieszająca w hangarze u Masona lampki, podczas gdy Lucy, Wyatt,
Jiya i Flynn polecieli ratować Rufusa. A potem agentka Christopher w
świątecznym sweterku, która szczęśliwie ocalałym z przygód w
przeszłości bohaterom rozdaje szaliki wydziergane przez siebie na
drutach. I jeszcze jemioła w kwaterze Lucy i Wyatta (to też
sprawka agentki Christopher). Kurna mać, aż chce się zanucić za
Cliffem Richardem Christmas time, mistletoe and wine...
A na koniec jeszcze jeden absurd z finału. Baba z
Rittenhouse leci do Korei Północnej, prosto w środek
wojny koreańskiej. Wyatt mówi, że jego dziadek tam służył i
opowiadał, że było zimno jak skurwesyn, więc trzeba się ciepło
ubrać. I jak ubrali się nasi bohaterowie? Tylko Rufus założył
czapkę, zaś Wyatt i panie elegancko - na gołe głowy, bez
rękawiczek. A komu to potrzebne? A dlaczego?
Ocena ogólna
Co jest z tym serialem nie tak? Ano głównie to, że
nie zaspokaja potrzeb współczesnego widza. Jak już akcentowałam w
jednym z wcześniejszych akapitów, tego typu produkcja byłaby
świetna w latach '90. W dzisiejszych czasach nie ma szans, żeby coś
takiego mogło zaistnieć w świadomości milionów odbiorców. Zdaję
sobie sprawę z tego, że Timeless ma naprawdę sporą
rzeszę oddanych fanów, dzięki którym doczekaliśmy się sezonu
drugiego, a potem zakończenia z prawdziwego zdarzenia (mokry sen
wszystkich fanów seriali niedokończonych i nagle skasowanych).
Trzeba jednak pamiętać o tym, iż nawet najgorsze barachła mają
swoich wielbicieli, co nie sprawia bynajmniej, że barachło
przestaje być barachłem. Obecnie, kiedy jesteśmy zalewani ogromem
znakomitych tytułów, kiedy szukamy w serialach zaskoczeń, emocji
na wyższym poziomie i realizacyjnych rewelacji, Timeless,
choć nie najgorszy, wydaje się być jedynie serialem dobrym do
kotleta. Nie powala rozmachem, efekty specjalne i scenografia
(zwłaszcza technologia posyłania ludzi w przeszłość)
pozostawiają wiele do życzenia. Krótkie odcinki pozwoliły jedynie
na liźnięcie jakiegoś motywu z historii, dlatego wiele wątków
zostało przedstawionych bardzo pobieżnie. Forma procedurala dość
szybko nudzi. To zdecydowanie nie jest produkcja, która zachwyca i
pozostaje w pamięci.
Muszę jednak zwrócić uwagę na jedną zajebiście
ważną cechę, dzięki której da się ten serial oglądać, mimo
całej tej jego powtarzalności i wtórności motywów. To
bohaterowie, których da się polubić. Serio, dawno żadnej grupy
serialowych bohaterów nie polubiłam tak, jak bohaterów
Timeless, co możecie sobie zanotować jako pochwałę
dla aktorów. Uwielbiam Abigail Spencer w roli Lucy. Przecież ta
postać mogła być albo wkurzającą przemądrzałą nauczycielką,
albo bezbarwną nudziarą, albo przerysowaną chodzącą
encyklopedią. Aktorka obdarzyła swoją postać wdziękiem i
wrażliwością. Matt Lanter mógłby trochę częściej zmieniać
wyraz twarzy, ale w sumie jego Wyatt wyszedł całkiem wiarygodnie.
Zaś Malcolm Barrett świetnie odnalazł się w roli Rufusa, który
wprowadza do serialu sporo humoru, ale nie jest przerysowanym
komediantem.
Jakościowo nie jest to najlepszy serial, jaki w
życiu widziałam, ale (pomijając już dywagacje natury naukowej)
bawiłam się nieźle podczas jego oglądania. Oprócz głównych
bohaterów podobał mi się jeszcze odpowiednio dawkowany humor. Jako
ocenę przyznaję 1 słoik psiego sadła, na który
Arnold Boczek wymienił aparat fotograficzny, oraz 5 szalików
wydzierganych przez agentkę Christopher.
Wiśnio, zawędrowałam do tego artykułu poprzez link przy pierwszej Tureckiej pace. Serialu nie oglądałam aczkolwiek aktor Goran Višnjić jest mi znany. Oczywiście przede wszystkim z "Ostrego dyżuru". Chociaż widziałam z nim też kilka innych rzeczy. Mam do niego jakąś taką sympatię. Nieraz właśnie idąc za sympatią do danego aktora czy aktorki trafia się na ciekawe produkcje filmowe. Ostatnio tym kluczem natrafiłam na interesujący argentyński serial "Santa Evita". To chyba jeden z nielicznych widzianych przeze mnie seriali z Ameryki Południowej, w którym nie ma nawet odrobiny telenoweli. To krótki serial z Disney+ opowiadający o ciekawym wątku losów Evy Peron. Jest to historia o tym co działo się z jej ciałem po śmierci. O swego rodzaju kulcie i obsesji. Wszystko to uzupełnione retrospekcjami. W rolę Evity wcieliła się Natalia Oreiro. Polubiłam Natalię lata temu za rolę w "Zbuntowanym aniele", ale imponuje mi tym, że udało jej się wyjść z szuflady aktorki telenowelowej. Od ok. dekady nie zagrała w żadnej telenoweli. Gra w ambitniejszych serialach i filmach poruszających ważne tematy. Np. filmy "Jak mam na imię" czy "Anioł śmierci". Takim doborem filmografii i ról udowadnia, że jest naprawdę dobrą aktorką.
OdpowiedzUsuńChyba najsłynniejszą odtwórczynią roli Evity była Madonna, ale to super, że Natalia Oreiro miała możliwość wymknięcia się z szuflady Zbuntowanego Anioła :)
UsuńSzuflada to coś najgorszego dla aktora. Na początku kariery może nie przeszkadzać, ale z czasem blokuje rozwój. Aktualnie oglądam latynoskie produkcje sporadycznie więc nie orientuję się zbyt w nowym pokoleniu aktorów z tamtej części świata. Za to cenię Oreiro. Tak sobie myślę, że gdyby kiedyś rzeczywiście powstał dla Netflixa latynoski "Dom z papieru" ze zbiorem aktorów z wielu południowoamerykańskich krajów to widziałabym ją w obsadzie. Obok Susany Gonzalez, Facundo Arany i Fernando Colungi. Nawiasem mówiąc to swego czasu Netflix miał nosa do tego serialu. Przejął go po 1. sezonie od hiszpańskiej stacji tv i dalej produkował już dla siebie do internetu. I wtedy dopiero był sukces. Takie rozwiązanie i przejście z tv do internetu byłoby dobre teraz dla tureckiego serialu "Ya cok seversen". Mogłoby to zwiększyć jego popularność, a warto. Niby są jeszcze pogłoski, że zbliżający się finisz to tylko koniec pierwszej transzy, ale przeważają głosy, że to koniec serialu. W sumie nie zdziwiłabym się gdyby okazało się, że ta produkcja od początku była umówiona na te kilkanaście odcinków. Nie będzie to najkrótszy serial telewizyjny Kerema Bursina więc jest ok. Właściwie to lubię jasno zamknięte w określonych ramach seriale. Niemniej gdyby YCS jeszcze trochę potrwał to by mnie to ucieszyło. Jest w nim dużo dobrych elementów począwszy od pierwiastka ludzkiego w zachowaniach bohaterów, a więc brak sztuczności, przez dobry przelot między parą głównych aktorów owocujący brakiem sztuczności, aż po takie drobnostki, nie drobnostki jak fajnie zaaranżowane sceny - choćby scena przyjęcia z atmosferą i nawiązaniami do "Wielkiego Gatsby-iego".
Usuń