×

The King: Eternal Monarch

Jak wspominałam na fanpeju, po długich tygodniach zastanawiania się, w jakiej formie przedstawić wam omawiany dziś serial: czy jako część Zbiornika, czy jako osobny tekst, finalnie uznałam, że najbardziej spoko będzie oddzielne pierdolamento, bo The King: Eternal Monarch jak najbardziej zasługuje na oddzielne pierdolamento. Przygotujcie się zatem na obszerny zapis moich wrażeń z oglądania tego serialu, choć nie będzie to najbardziej rzeczowy tekst jaki powstał na tym blogu. A dowiecie się z niego m.in. co ma Charles Boyle do fandomu TKEM oraz co łączy ten serial z Klanem. I będzie dość sporo materiałów graficznych. Mam nadzieję, że to przetrwacie ;)

- Może nie będę w temacie, ale czy nie nurtuje cię teoria strun?
- Od harfy?
- Dziecko, nie kokietuj ojca. 
- Przestań, nawet nie wiem, czy nim jesteś. 
U nas wszystko jest takie pomieszane. 
Następnym razem może okazać się, że jesteś moją zaginioną córką, 
która osiem razy ginęła, by odnaleźć się 
jako przyrodni brat wujka Ridża. Czyż nie jest tak?

Moda na Suknie, odc. 1914, kanał Oessu na YT 

The King: Eternal Monarch, kadr z odcinka 2, SBS, dystr. Netflix

Obejrzanych odcinków

16 (CAŁOŚĆ) 

Dramatis personae

Lee Gon - władca Królestwa Korei, który zasiadł na tronie w dzieciństwie, matematyk-amator, przedkłada towarzystwo koni nad kobiety, trochę dandys, zawsze i wszędzie chodzi ze swoją fancy szpicrutą; w dalszej części tekstu zwany dla uproszczenia Królem

Lee Lim - przyrodni brat ojca Lee Gona i jego zabójca, nie udaje mu się przewrót i przejęcie władzy, po czym spierdziela na 25 lat nie wiadomo dokąd wraz z połówką zaczarowanego fletu, w dalszej części tekstu zwany dla uproszczenia Złym Wujem

Jeong Tae-eul - policjantka wydziału kryminalnego na komendzie w Seulu, w Republice Korei, jakimś cudem jej identyfikator znajduje się w posiadaniu Króla już od dnia zamachu w pałacu, przez co Król uważa ją za swoją wybawicielkę

Jo Yeong - kapitan Straży Królewskiej i od dzieciństwa najwierniejszy przyjaciel Króla, zasadniczy sztywniak, ale lojalny i oddany

Jo Eun-sup  - odpowiednik Jo Yeonga po stronie Republiki, zwariowany znajomy Tae-eul, który jest kompletną odwrotnością swojego sobowtóra

Kang Sin-jae - przyjaciel Tae-eul, który siedzi u niej bardzo głęboko w friendzonie, policjant

Koo Seo-ryeong - strasznie namolna pani premier i najbardziej hot laska w rządzie Królestwa, łazi za Królem

Noh Ok-nam - Pierwsza Dama Dworu w Królestwie, bystra starsza pani, która bardzo dba o Króla i o to, żeby się wreszcie ożenił i miał potomstwo

Luna - sobowtórka Jeong Tae-eul z Królestwa, drobna przestępczyni, która przejęła imię po jakimś kocie


O czym to w ogóle jest?

No dobrze, to zacznijmy może od momentu, w którym Lee Lim a.k.a. Zły Wuj, wraz ze swoimi poplecznikami, dokonuje krwawego przewrotu i morduje panującego monarchę. Niewiele zabrakło, a udałoby mu się zabić również kilkuletniego następcę tronu. Chłopiec zostaje jednak uratowany przez tajemniczą postać, która wpada do pałacu niczym bohater kina akcji. Zdrajca ucieka, zabierając połowę pewnego magicznego artefaktu, jakim jest manpasikjeok - flet, którego zastosowanie poznamy już wkrótce. 

Mija 25 lat. Lee Gon, który jako chłopczyk zasiadł na tronie, dorósł i jest w tej chwili najlepszym towarem w królestwie poważnym władcą, który musi mierzyć się z problemami swojego państwa, a także dopełniać obowiązków PRowych, niczym Kazimierz Marcinkiewicz za swoich najlepszych lat. Pierwsza Dama Dworu dba o niego jak najlepsza babcia i ucieka się nawet do zabobonów, byle tylko Król raczył wreszcie pomyśleć o losach dynastii. Na co on oczywiście przyłapuje ją na ukrywaniu talizmanów mających rzekomo przyciągać miłość i mówi, że nie zamierza się żenić, czym doprowadza Damę Noh do stanu przedzawałowego. 

Parcie na żeniaczkę ma za to pani premier, która zachowuje się jak totalna idiotka i chce uwieść Króla. No i pewnego razu przychodzi do pałacu, niby złożyć jakiś raport, ale tak naprawdę głównie po to, żeby zawracać mandolinę Królowi, który jednak nie jest zainteresowany jej towarzystwem. Mężczyzna woli wymknąć się i kopytkować na kuniu. Niestety zawzięta premier Koo przyjeżdża do stadniny i tam robi sobie z nim kilka dwuznacznych fotek do gazety, że niby szepczą sobie coś do ucha, choć on tak naprawdę wolałby się jej jak najszybciej pozbyć. 

Generalnie głowę Króla wypełniają nie baby, ale równania matematyczne, Einstein, Alicja w Krainie Czarów i legitymacja służbowa pewnej policjantki, którą mały Lee Gon wyciągnął 25 lat temu z kieszeni osoby, która uratowała jego życie w noc morderstwa w pałacu. Wbrew jakiejkolwiek logice, dane na dokumencie wskazują, iż kobieta jest kilka lat młodsza od Króla. Jak więc jest to możliwe, aby mogła ona być na służbie już w 1994 roku, skoro jej rok urodzenia to 1990? Jest to jedna z tych rzeczy, które będą ryć wam czachę przez cały serial. 

Kulminacją dociekań Króla jest pogoń za tajemniczą postacią, którą zauważa on podczas zawodów wioślarskich. Postać kojarzy mu się z Królikiem z Zegarkiem (Białym Królikiem) z Alicji w Krainie Czarów. Gon bierze to za znak i biegnie za nią boso (Sebastian Karpiel-Bułecka lubi to), ale nie udaje mu się jej dogonić. Wkrótce po tym Król wymyka się z pałacu i na swym wspaniałym białym koniu dociera do lasku bambusowego, gdzie otwierają się przed nim połyskujące na zielono bramy. Maximus z Gonem na grzbiecie przeskakuje przez ten portal, a niedługo potem władca Królestwa Korei ląduje w Republice Korei - kraju podobnym, ale zupełnie innym. 

Lee Gon wywołuje swoim wtargnięciem na jezdnię niemałe poruszenie wśród narodu koreańskiego. Zauważa go jadąca akurat tą ulicą Jeong Tae-eul. Kobieta wystawia koguta na dach swojego auta i korzystając z władzy każe Gonowi zatrzymać się i zsiąść z konia. Ten na jej widok baranieje - okazuje się bowiem, iż policjantka stojąca tuż obok niego to dokładnie ta sama osoba, której legitymację Gon trzyma od 25 lat jak relikwię. Nie zastanawiając się wiele, Król postanawia nagle przytulić Tae-eul, co niekoniecznie jej się podoba. Chwilę potem kobieta skuwa zachowującego się jak czubek przystojniaka i doprowadza go na posterunek. 

Podczas przesłuchania Król przekonuje się, że osoba, którą tak czcił przez wiele lat, wcale nie jest tak miła, jak sobie to wyobrażał. Tae-eul nie pieści się z nim i traktuje go naprawdę szorstko, gasząc go jak peta. Siedząc (a raczej stojąc, bo Król nie zwykł siedzieć na podłodze) w celi Gon poznaje także człowieka, który wygląda zupełnie jak jego osobisty ochroniarz i najlepszy przyjaciel. Jo Eun-sup przypomina jednak Jo Yeonga tylko z wyglądu, bowiem jest krejzolem jakich mało i nazywa Gona Królem Arturem, bo to prawdopodobnie jedyny znany mu król. Mimo niedogodności, Gonowi udaje się jednak nawiązać z Eun-supem kontakt na tyle, by ten pomógł mu załatwić nocleg i wyżywienie w Republice, choć i tak większość jego pobytu tutaj jest na krzywy ryj. 

moja adaptacja mema z postacią Mziwoxolo 'Tau' Mogale

Cały pobyt Lee Gona po drugiej stronie lustra można określić jako tragikomiczny. Z jednej strony bawi nas zakłopotanie Gona, którego tytuł królewski nikogo w Republice nie obchodzi. Z drugiej widać, że musi być mu bardzo ciężko w innej rzeczywistości, zwłaszcza gdy osoba, którą tak gloryfikował, okazuje się złośliwą zołzą. Koniec końców nie przeszkadza mu to jednak w tym, żeby ot tak zaproponować jej małżeństwo i tytuł Królowej. 

Tae-eul zaś długo nie może uwierzyć w to, co opowiada Gon i traktuje go jak wariata, który pierdoli jakieś banialuki o fizyce i przeskakiwaniu z jednego świata do drugiego. Denerwuje ją także to, jak Gon za nią łazi, jak do niej wydzwania, i jak parkuje swojego konia u niej na podwórku. Gdy jednak któregoś razu Król znika, robi się jej nawet trochę smutno. Ten jednak po raz kolejny przekracza bramy wymiarów, powraca co Republiki i zabiera Tae-eul na swoją stronę - do Królestwa, aby policjantka wreszcie uwierzyła w jego słowa. No i oczywiście tak się staje. Gdy Tae-eul trafia do królewskiego pałacu i na własne oczy widzi inną rzeczywistość, zaczyna wierzyć Gonowi w każde słowo, nawet jeśli ten pociska jej jakieś pierdoły. W ten sposób zaczyna się główne love story tego serialu, a po drodze będzie jeszcze starcie ze Złym Wujem, któremu zależy na drugiej części manpasikjeoka

A bo ja nie powiedziałam o najważniejszym - w noc zamachu Lee Lim chciał zabrać manpasikjeok i samemu korzystać z jego mocy. Ale flet został przepołowiony i Złemu Wujowi udało się dostać tylko jedną połówkę, podczas gdy drugą wziął mały Lee Gon. I właśnie dzięki tej drugiej połowie manpasikjeoka, z której Gon zrobił sobie szpicrutę, może on w ogóle przechodzić z Królestwa do Republiki.

Siedzę na koniu

Widokiem, po którym trudno się otrząsnąć, jest rzecz jasna galopujący na białym koniu król Lee Gon (a to wszystko w slow motion). Obrazkiem bardziej kiczowatym od tego jest już chyba tylko jeleń na rykowisku. Serio, porażający widok, głównie ze względu na konia. No bo jaki to jest koń! Maximus jest dowodem na to, że koń to jednak najpiękniejsze zwierzę, jakie Pan Bóg stworzył na tym świecie. 

TKEM, odc. 1, SBS, dystr. Netflix

Powiem teraz taką anegdotkę. Mianowicie byłam kilka lat temu na państwowych obchodach Święta Niepodległości w Warszawie, no i jak to zwykle bywa na takich uroczystościach, był też przejazd kawalerii. Jako że mieszkając na wsi zdarzyło mi się parę razy w życiu widzieć konia na żywo, nie zrobiło to na mnie aż tak ogromnego wrażenia, ale pani stojąca tuż za mną popadła na ten widok w stan niemal ekstatyczny, kilka razy powtarzając zachwyconym głosem O Jezu, jakie konie! Gdyby tylko zobaczyła Maximus... To jest właśnie tego typu koń, że jak go widzisz, to z zachwytu wzywasz Pana Boga nadaremno. Wrzucam screena z Maximus (odmiana dla formy żeńskiej, bo to klacz), żebyśmy mogli jeszcze raz podziwiać jej piękno. 

The King: Eternal Monarch, kadr z odcinka 2, SBS, dystr. Netflix

Trochę śmieszno, trochę straszno

Humor tego serialu jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bowiem nie spodziewałam się w tym zakresie żadnych fajerwerków, a wręcz nastawiałam się na suchary i jakieś beznadziejne żarty. A tu taka miła niespodzianka. Humor w The King jest doskonały. Drugi odcinek to jest takie komediowe złoto, że mogłabym go oglądać na zapętleniu, non stop śmiejąc się z gagu z blokady na konia, na scenie przesłuchania, czy jak Król poszedł sprzedawać swoje diamentowe guziki, a następnie przepieprzył całą forsę na apartament i ciuchy. Nie obraziłabym się, gdyby fabuła serialu pozostała wyłącznie na płaszczyźnie komediowej. 

gdyby Lee Gon poszedł do lombardu;
kadry z TKEM, SBS, dystr. Netflix oraz Pawn Stars, prod. History Channel

Nawet gdy fabuła wchodzi na wysokie tony i zaczyna się robić coraz dramatyczniej, to na szczęście jest to od czasu do czasu okraszone dobrym żartem. No i cała postać Eun-supa to jeden wielki comic relief. Tak... humor to po koniu najlepsza rzecz w tej produkcji. 

Druga strona The King: Eternal Monarch to dramat, a nawet rzekłabym, że melodramat. W trakcie oglądania może tego tak bardzo jeszcze nie widać, ale po krótkim okresie dystansowania się stwierdzam, że to jednak przede wszystkim romansidło, tyle że z ciekawym tłem, które bywa nawet całkiem krwawe. Podoba mi się pomysł wykorzystania hipotezy multiwersum - właśnie dlatego tak bardzo chciałam to obejrzeć, bo uwielbiam motyw podróży w czasie i do innych wymiarów. Jedną z moich ulubionych książek z dzieciństwa jest właśnie Alicja w Krainie Czarów, do której aluzje odnajdziemy w serialu. Niemniej czuję jakiś niedosyt. Gdy śledziłam z tygodnia na tydzień losy bohaterów TKEM byłam nimi nieziemsko poruszona, jednak zupełnie na trzeźwo stwierdzam, że mogło być lepiej, dynamiczniej, soczyściej.

Ktokolwiek spodziewał się, że aspekt naukowy, a uściślając - fantastyczny, ale oparty o jakieś tam naukowe założenia, będzie tu odgrywał znaczącą rolę, ten może być zawiedziony. Matematyki tak naprawdę nikt nam tu szczególnie nie tłumaczy. Król niby pisze stale jakieś wzory na tablicy i od czasu do czasu włącza mu się naukowa gadka, ale nie żeby był jakimś szalonym naukowcem, który rwie włosy z głowy w poszukiwaniu odpowiedzi na największe pytania o Wszechświat. Więcej dowiedziałam się ze Starożytnych Kosmitów. Niemniej zagadek dotyczących dalszych losów głównych bohaterów i tego kto jest kim, a co jest czym, dostaliśmy co niemiara, co stało się przyczynkiem do powstawania niezliczonych teorii fanów (w tym miejscu pozdrawiam osoby, z którymi pisałam na priv o tym serialu: dzięki, Wasze teorie były cudowne). Ja poddałam się dość szybko - stwierdziłam, że to nie na mój mały ludzki rozum. A żeby lepiej zrozumieć pewne rzeczy, trafiłam raz nawet do Mekki teorii na każdy temat, czyli na serwis Reddit. Ale przed końcówką nie chciałam wiedzieć już nic więcej, żeby sobie nie psuć finału. 

Szkoda, że pierwsza połowa serialu to tak naprawdę tylko jakaś popierdółka na wstęp. Doceniam poziom humoru i dość gładkie wprowadzenie w temat, jednak odnoszę wrażenie, że twórcy stracili dużo czasu na dyrdymały, zamiast przejść wcześniej do konkretów. Nie wiem, po co były niektóre wątki, jak chociażby ten z konfliktem Królestwa Korei z Japonią. Jest to dla mnie wątek absurdalny, albowiem sprowadza się on do tego, że Lee Gon, jako zwierzchnik sił zbrojnych, wypływa na morze i właściwie głównie stoi na tym okręcie. Wydaje mi się, że to w ogóle nie było potrzebne dla rozwoju głównego wątku i za Kayah zadaję śpiewnym tonem pytanie po co? po co? po co? po co? Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to: a) chcieli pokazać, że Lee Gon ma tam jednak coś do powiedzenia w tym swoim królestwie, b) chcieli pokazać, że Lee Gon wygląda doskonale w mundurze oficerskim marynarki wojennej. 

TKEM, kadr z odc. 5; słowa z utworu I'm on a boat, The Lonely Island

Aspekt polityczny i funkcjonowanie Królestwa Korei jako państwa jest pokazany w bardzo słaby, pobieżny sposób. Jasne, to nie jest serial o polityce i naprawdę nie oczekiwałam drugiego House of Cards, ale po tym, co zobaczyłam na ekranie, naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem to królestwo w ogóle działa. Rząd zajmuje się pierdołami, a pani premier ugania się za królem. Przypomina mi ona z początku taką typową zołzę z tureckich seriali, typu İlayda z Ateşböceği. Jak zagnie na kimś parol, to nie odpuści. Ale okazuje się jeszcze gorszą postacią, której chodzi właściwie tylko o zdobycie większej władzy (jakiś kompleks nizin społecznych, z których się wywodzi). Uganiałaby się za nim nawet gdyby miał aparycję Jacka Krzynówka. Jest jednak nie dość silna, by cokolwiek ugrać, i rozczarowała mnie jej nieudolność w intrygach. 

Za to postacią, która najlepiej udała się w tym serialu, a właściwie dwoma postaciami, tyle że granymi przez jednego aktora, są Jo Yeong i Jo Eun-sup. Wcielający się w nich Woo Do-hwan jest tak dobry, że brak mi słów. Aktorsko wykazał się tu najlepiej z całej obsady i każde jego pojawienie się na ekranie jest jak promyk światła w pochmurny dzień. Nie przesadzam, tak właśnie jest. On z samym sobą ma lepszą chemię niż niejedna serialowa para. Woo Do-hwan miał niesamowicie trudne zadanie, bo postaci Jo Yeonga i Jo Eun-supa są skrajnie różne. Ten pierwszy jest sztywny, przestrzegający zasad i niesamowicie powściągliwy. A ten drugi na odwrót - to kipiący energią wesołek. Potem przed aktorem pojawia się jeszcze trudniejsze wyzwanie, bowiem po zamianie światów Yeong musi udawać Eun-supa, a Eun-sup Yeonga, co już kompletnie rozwala system. 

TKEM, kadr z odc. 7, SBS, dystr. Netflix

Jeśli miałabym wybrać jedną jedyną ulubioną scenę z całego serialu, to byłaby to właśnie ta, w której Jo Yeong i Jo Eun-sup się poznają, Eun-sup mdleje z wrażenia, a potem mówi: Nie wiedziałem, że jestem taki przystojny. Czy to możliwe, że ktokolwiek nie zaśmiał się na tej scenie? 

Sami protagoniści są spoko, da się ich polubić i to po równo. Uważam, że bardzo dobrze dobrano aktorów do ról Tae-eul i Lee Gona. Lee Min-ho jest kapitalny w roli Króla. Nie znam za dobrze jego możliwości aktorskich, ale coś mi mówi, że część cech Lee Gona pokrywa się z jego własną osobowością, przez co postać tytułowego wiecznego monarchy wypada zaskakująco naturalnie. Zwróćcie tylko uwagę na jego postawę - zawsze i wszędzie jest idealnie wyprostowany. Lee Gon wygląda dostojnie nie dzięki cesarskim szatom, ale właśnie przez to, że w każdej sytuacji jest taki dumnie wyprostowany. Wygląda godnie, kiedy siedzi nad państwowymi papierkami, i gdy pozuje do portretu w bogato zdobionej szacie, i gdy siedzi na koniu (Old Spice vibe), a nawet kiedy łazi po pałacu w szlafroku i pandoletach, albo siedzi na stołeczku w domu ojca Tae-eul. 

Po drugie Lee Gon ze swoim łagodnym usposobieniem, niebywałą uprzejmością i ogólnym poziomem kultury osobistej jest ewenementem wśród brylujących w telewizyjnych shows złośliwców, obwiesiów, szutników i narcyzów. Z początku wydawał mi się sztywniakiem, ale po drugim obejrzeniu pierwszych paru odcinków stwierdzam, że jednak nie. Podoba mi się w tej postaci to, że z jednej strony widać po nim królewską postawę i dumę, a z drugiej bywa on rozczulająco wręcz niewinny. Jest dojrzały, ale zachowuje przy tym młodzieńczość. Jest świadomy swej pozycji i nie dając sobą manipulować stawia granice wobec innych ludzi, ale sam nie waha się ich przekraczać, gdy tak mu podpowiada serce. 

Z kolei Tae-eul to w tej chwili chyba jedna z moich ulubionych serialowych bohaterek, głównie za sprawą Kim Go-eun, która zagrała ją z wdziękiem i wyczuciem. Ktokolwiek twierdził, że ona się do tej roli nie nadaje, nie miał racji. Aktorka miała okazję zaprezentować całą paletę emocji, a transformacja Tae-eul z niemiłej Helenki Paździochowej w pełną uczuć bohaterkę melodramatu wypadła na ekranie bardzo wiarygodnie. Jedyne, co może wydawać się dyskusyjne, to nagły zwrot uczuć żywionych względem Lee Gona o 180 stopni. Najpierw obrzucała go non stop sarkastycznymi uwagami, a potem nagle wylądowała w Królestwie, wróciła i już przy następnym pojawieniu się Króla rzuciła mi się na szyję. Myślę jednak, że tak nagła zmiana postawy to wynik szoku wywołanego tym, że jednak wszystkie jego brednie okazały się prawdą, a skoro nie brak mu piątej klepki, to Tae-eul zauważyła wreszcie pełen wachlarz przymiotów Króla. 

Bardzo podobał mi się ten motyw zamiany ról, w której Tae-eul, trafiając do Królestwa, poczuła na własnej skórze to, jak czuł się wcześniej Lee Gon w jej świecie. Sama zasmakowała uczucia samotności wśród znajomo wyglądających twarzy, które należały jednak do zupełnie obcych ludzi, wyobcowania w świecie, w którym zna tylko jedną osobę. Wydaje mi się, że między innymi dzięki temu doświadczeniu Tae-eul zaczęła zmieniać swoje nastawienie do Króla - zrozumiała po prostu jego uczucia. Lee Gon, gdyby był złośliwy, mógłby odczuwać satysfakcję i odwdzięczyć się pięknym za nadobne, biorąc mały odwet za to, jak ona traktowała go w Republice. Ale że to ponadprzeciętnie uprzejmy człowiek, dotknęło go zagubienie Tae-eul w jego świecie i czym prędzej kazał lądować na dachu Polsatu gdzieś na jakimś dachu, byle tylko oszczędzić jej tego nieszczęścia. Po czymś takim nagłe wyznanie Tae-eul nie wydaje się już tak bardzo z dupy. 

Sekcja komentarzy

Jak już kiedyś wspominałam, uwielbiam czytać komentarze i oglądając coś na YouTube najwięcej uwagi poświęcam właśnie temu, co ludzie wypisują. A wypisują przeróżne rzeczy. Pod tureckimi serialami komentarze anglojęzyczne to niestety rzadkość, a z tureckich wywodów rozumiem jakieś pojedyncze słowa, więc nie ma takiej zabawy, ale za to pod koreańskimi są praktycznie same wpisy po angielsku, więc jest to moje źródło wiedzy o wszystkim, co się dzieje wokół danej produkcji. Ludzie, komentujcie tak dalej! 

Przedstawiam najciekawsze typy komentarzy spod materiałów promocyjnych TKEM na YouTube:
  1. Charles Boyle - każdy, kto oglądał Brooklyn Nine-Nine dobrze wie, z jakim entuzjazmem (zakrawającym na niezdrową ekscytację) Boyle shippował Jake'a i Amy. Teraz wiem, że ta postać nie wzięła się znikąd. Boyle to personifikacja komentarzy ludzi, którzy shippują odtwórców głównych ról, w tym przypadku Kim Go-eun i Lee Min-ho, ale tak naprawdę tego typu komentarze można znaleźć pod praktycznie każdą romantyczną dramą. Komentarze typu "Charles Boyle" charakteryzują się tym, że ich autorzy mocno wierzą w pozaekranową zażyłość między aktorami, doszukują się w każdym geście podtekstu romantycznego, przeszukują instagramy gwiazd w poszukiwaniu zdjęć potwierdzających ukrywany związek. Często spotykaną formą są komentarze w stylu: powinniście być razem i mieć dzieci, wyrażone w formie opinii, pobożnego życzenia lub polecenia. Poniżej film na dowód, że Charles naprawdę jest uosobieniem takich komentarzy. 
  2. Kiedy w końcu będzie Couch Talk? - Couch Talk to jedna z serii na kanale The Swoon, w której zaproszeni do studia odtwórcy głównych ról w serialu aktualnie promowanym przez azjatycką tubę Netflixa odpowiadają na pytania widzów. Do tej pory TKEM doczekał się na wspomnianym kanale zaledwie grupowej gry w jengę i Who, Me?, co nie ukontentowało w pełni oczekujących dłuższych wywodów ze strony protagonistów widzów, zwłaszcza ludzi z punktu pierwszego. 
  3. Fetyszyści - bardziej perwersyjna wersja Charlesa Boyle'a. Autorzy komentarzy z tej grupy spowalniają tempo odtwarzania, żeby zobaczyć kawałek języka podczas sceny całowanej. Gross!
  4. Teoretycy - ludzie, którzy uwielbiają rozkminiać rozmaite teorie związane z fabułą i tym, co może się wydarzyć w kolejnych odcinkach. Analizowane są różne szczegóły, fantazja też nieraz ponosi. Dopiero czytając komentarze "teoretyków" można dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Albo nie, bo czasem te teorie okazują się baaardzo odległe od tego, co faktycznie zaplanowała scenarzystka. 
  5. Ona do niego nie pasuje - odwrotność komentarzy typu Charles Boyle. Grono osób, którym z jakichś powodów nie podpasowała Kim Go-eun w głównej roli żeńskiej, no i jojczą, że ona nie jest dostatecznie ładna, żeby w ogóle stać koło Lee Min-ho (co jest, nawiasem mówiąc, strasznym bullshitem, bo ona jest naprawdę śliczna i naturalna, i jest lepszą aktorką). Jojczenie widoczne szczególnie na początku serialu, potem było go już mniej. 

Product placement - level: Klan 

Jedną z największych bolączek, jakie trapiły mnie podczas oglądania, był p o t ę ż n y product placement. I żeby była jasność - ja naprawdę rozumiem to, że wyprodukowanie serialu, który ma na dodatek mnóstwo efektów specjalnych, do najtańszych przedsięwzięć nie należy i skądś trzeba brać na to fundusze, bo w końcu aktorzy nie zrobią na własne gaże zrzutki do kapelusza. Lokowanie produktu nie jest dla mnie czymś nowym, widziałam to już chyba setki razy, w produkcjach polskich, tureckich, amerykańskich i jakichkolwiek innych. Nie mam aż tak zaawansowanej demencji, żeby nie pamiętać spektakularnej akcji reklamowej Samsunga w Fi, gdzie chyba każdy flagowy produkt tej marki miał swoje pięć minut na ekranie. Wiem, że polska komedia romantyczna bez udziału berlinek czy innej princessy nie byłaby tym samym. Nawet w uwielbianej przeze mnie Hyenie lokowanko było już na naprawdę zaawansowanym poziomie. Ale to wszystko to jest nic przy tym, co się odpierdala w The King. Ten serial to po prostu niekończący się blok reklamowy - to jak ekranizacja dowcipu: oglądam sobie z rodziną reklamy na Polsacie, a tu nagle film. 

Pamiętacie słynny smalczyk roślinny w Klanie? No to tutaj mamy smalczyk x1000. Tu jest tak bardzo nasrane reklamami, że przerywanie odcinka osobnym blokiem reklamowym traci dla mnie sens. I jeśli mówi wam to osoba, która ogląda koreańszczyznę od niedawna i nie ogarnia tamtejszych produktów, to na serio musi być tego od groma. 

Naprawdę żal mi aktorów, że musieli odklepywać te durne teksty reklamowe w stylu hmm, ta kawa w butelce jest tak samo dobra jak ta, którą mi parzą co rano w pałacu. To tak, jakbym wam teraz napisała, że ten sok z Hortexu jest tak samo pyszny jak ten, który mi co rano służba wyciska z jabłek odmiany Cesarz Wilhelm, prosto z mojego przypałacowego sadu. Po prostu każdy wie, że to bullshit. Niemniej przyznaję, że z drugiej strony ma to dla mnie w pewnym sensie walor komediowy. Z jednej strony cringe taki, że aż ciarki przechodzą, ale równocześnie jest to na swój sposób zabawne. 

Ocena ogólna 

The King: Eternal Monarch należy do tej grupy seriali, w których bardzo trudno oddzielić fangirling od rzetelnej oceny i przyznam, że sama mam z tym problem, choć należę do grona odbiorców, których trudno oszukać na ładne oczy. Twórcom TKEM prawie się ta sztuka udała, na szczęście odpoczynek od tego serialu dobrze mi zrobił i już mogę wypowiadać się na trzeźwo. 

W warstwie wizualnej serial prezentuje się naprawdę dobrze. Wszystko tu wygląda tak, jakby twórcom bardzo zależało na zrobieniu wrażenia na widzach już od samego startu. Do tego stopnia, iż momentami można się poczuć przytłoczonym wszechogarniającym pięknem. Ale każdemu, kto lubi ładne widoczki, ładne kolory i ładnych ludzi, powinno się spodobać. Kolorystyka jest bardzo podkręcona, a do tego jeszcze ten ciepły filtr, który nadaje zdjęciom bajkowych wręcz barw. Może i jest w tym wszystkim, łącznie z pewnymi aspektami fabularnymi, pewna doza kiczowatości, niemniej serial wygląda po prostu ładnie i to trzeba przyznać, zwłaszcza gdy ogląda się TKEM na porządnym telewizorze, co rekomenduję, bo dopiero obraz w jakości "żyleta" pozwala dostrzec te wizualne przysmaki, jakie tu na nas czekają. Nie do końca jestem zwolennikiem zdjęć pod dziwnym kątem i naprawdę dużych zbliżeń na twarze bohaterów, bo naprawdę nie musiałam widzieć pieprzyka na nosie, blizny po ospie wietrznej i kiełkującego pod nosem wąsa, które przyciągają wzrok bardziej niż martwy piksel na ekranie, niemniej na pewno znajdą się tacy, którym dwumetrowa twarz doktora Lubicza rozmiar twarzy głównych bohaterów przeszkadzać nie będzie, a wręcz przeciwnie. 

Całe to wizualne późne rokokoko, łącznie z niedorzecznie atrakcyjną obsadą (bo nawet antagonista Lee Lim, abstrahując od azjatyckich rysów twarzy, ma w sobie coś z Toma Cruise'a), skutecznie odwraca uwagę od niedociągnięć w samej fabule czy tempie rozwoju wydarzeń, o czym była mowa wcześniej, dzięki czemu ogląda się to łatwo i przyjemnie. Całość dopełnia niezła ścieżka dźwiękowa, którą cenię za nienachalność, spójność i naprawdę dobrze dobrane piosenki, które nie są powtarzane w kółko do znudzenia, tylko są różnorodne i pojawiają się w odpowiednich momentach. 

Raz jeszcze wspominając bohaterów tego widowiska, jestem ciut rozczarowana, że nie do końca wykorzystano potencjał części z nich. Żal mi, że postaci takie jak chociażby pani premier, które z początku wydawały mi się dość istotne dla rozwoju całej fabuły, w ostateczności nie odegrały właściwie żadnej znaczącej roli. 

Wszem i wobec przyznaję, że to był wciągający szajs i bawiłam się na nim przednio. Bardziej ekscytujące od samego serialu było to oczekiwanie na nowe odcinki i ta zabawa w zgadywanie, co się stanie dalej, kto ewentualnie może umrzeć, jak wytłumaczyć pewne rzeczy. Ale nigdy więcej! Zarzekam się, że już nie będę oglądać niczego na bieżąco. 

Dobra, wszyscy wiemy, że to nieprawda ;) 

PS Love_is_the_moment_mode:on; <różowy_sweterek.jpg>

Czy ktoś mógłby mi polecić jakąś totalną koreańską szmirę pokroju Heirs (albo gorzej), żebym wreszcie przestała robić sobie jaja z tego jednego serialu? Uprzedzam, że żartów z Heirs będzie jeszcze więcej w drugim Zbiorniku, który wyjdzie z szafy za jakieś 3 tygodnie. 

A na rozchodne muszę wyznać, że po tym...


... a następnie po tym... 


... Lee Min-ho kojarzy mi się z różowym swetrem i nawet królewskie szaty nie są w stanie tego zmienić. I z tym widokiem was zostawiam. Do następnego!

PPS Dorzucam jeszcze moje bingo - można użyć również do alkogry - kielon za każdym razem, gdy zobaczycie na ekranie którąś z tych rzeczy. Na zdrowie! 



15 komentarzy:

  1. Polecam obejrzeć dramę"kill me heal me" o facecie który ma 7 różnych osobowości ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z "Kill me, heal me" to trzeba obejrzeć. Tam to dopiero jest maestria wcielania się jednego aktora w wiele postaci. Poza tym będzie to dobra drama, aby być może wymazać wspomnienie różowego sweterka Lee Min Ho z "Heir". Chociaż raczej będzie z tym trudno, bo "Heir" bardzo zapada w pamięć. lol Drama jest mega popularna chyba nie bez przyczyny. Jest to straszny kicz, ale ciągle się w pamięci latami. To naprawdę jakiś fenomen, bo z 6 czy 7 aktorów/aktorek z tej dramy zrobiło po niej kariery i wszyscy teraz grają tylko główne role. Co do ubrań to najbardziej ikoniczny w świecie koreańskich dram jest dres bohatera z "Secret garden". Nijedna drama po "Secret garden" nawiązuje do tego ikonicznego dresu. Dres jest paskudny i zapada w pamięć, ale drama bardzo dobra, zabawna i wzruszająca, z elementami fantasy. Jednak najszybszym sposobem, aby stwierdzić, że koreańskie różowe sweterki lub koszule mężczyzn nie są takie straszne jest obejrzenie jakiekolwiek dramy z Chin. W tych producenci ubrań wciskają biednym aktorom takie koszmarne, dziwaczne stroje, że trzeba im tylko współczuć.

      Usuń
    2. Dawno już miałam obejrzeć Secret Garden, ale zawsze mi coś innego wskakuje do kolejki tuż przed ten serial. Może teraz wreszcie zacznę, bo intryguje mnie ten dres od wielu tygodni :D

      Usuń
  2. Świetny tekst, zresztą jak zawsze! Strasznie wciągnęłam się w "The King" i kiedy myślałam, że nic jak na razie nie zapełni mi tej pustki, pojawił się "It's Okay to Not Be Okay". Jest rewelacyjny. Jeśli chodzi o kicz, to może Boys Over Flowers? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na "It's Okay to Not Be Okay" ostrzę sobie zęby jak wyjdzie całość i tym razem mam zamiar naprawdę się wstrzymać z oglądaniem ;)

      Usuń
  3. Jest jeszcze coś co łączy ten serial z Klanem. Kiedy czytałem tekst cały czas miałem skojarzenia z serialem z dawności "Dwa światy". A kto grał w tym serialu? Ano Jerzy "Knorr" Chojnicki, i to jeszcze zanim został szwagrem Lubicza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, twoje bingo jest doskonałe!! Dzięki za pozdrowienia, również pozdrawiam, Ave! Ogólnie zgadzam się z Twoimi opiniami, cieszę się, że główna nie była sierotką, która sama nie potrafi nic zrobić. Słaby i nudnawy początek rekompensują te wszystkie tajemnice i gra aktorska większości obsady. Piękna muzyka, piękny i epicko wyglądający Król, doskonały Woo Do Hwan (chlip, chlip, idzie w kamasze) i Kim Kyung Nam (dejcie mu w końcu jakiś happyend).
    Ja już oglądam "It's ok...." i chyba będzie lepsze niż "Król". Przynajmniej początek ma lepszy, zobaczymy jak będzie dalej. Będę czekać na Twoją recenzję!
    A co do szmirek.... "Melting me softly" było kiepskie (muszę to przyznać, mimo mej miłości do Ji Chang Wooka), ale to była głównie wina scenariusza. Zawiodło mnie też "Radio Romance" i "My secret romance", chociaż w tym ostatnim są pewne gorrrące sceny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za propozycje, zrobię potem rozeznanie i może się na coś zdecyduję :) Chcę potężnej szmiry haha choć póki co chcę się raczej skupiać na nowych turkiszach, ale Zbiornik z tym, co już zdążyłam obejrzeć, też niedługo będzie. Pzdr :D

      Usuń
    2. Haha, będę jeszcze myśleć o jakiejś potężnej szmirze, ale na razie nic nie przychodzi mi do głowy... Czekam na Zbiornik! :D

      Usuń
  5. Oooo! Już wiem, co było głupie! "Feel good to die"
    http://asianwiki.com/Feel_Good_To_Die

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest taka drama z ubiegłego roku "Graceful family" o obrzydliwie bogatej rodzinie walczącej o spadek. Drama była co prawda dobra, ale miała mnóstwo elementów szmiry, typu: kto jest prawdziwym rodzicem, kto z kim ma romans, kto kogo zabił, kto naprawdę pociąga za wszystkie sznurki. W dodatku był nawet uroczysty pogrzeb na bogato ukochanej ryby z honorami, którą ktoś podstępnie zabił. Scenariusz miał zabawę ze wszystkimi tropami koreańskich dram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to brzmi jak genialna, totalnie samoświadoma produkcja :) wrzucam na listę, aczkolwiek po takim opisie stwierdzam, że to zaprzeczenie szmiry tylko jej jawna parodia ;)

      Usuń
    2. Dodatkowym plusem są ubrania postaci. Jeden z głównych bohaterów może przyćmić różowe wdzianka Lee Min-ho.

      Usuń
  7. Przy tworzeniu czołówki na pewno ktoś z Memories of Alhambra maczał palce :D

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger