×

Zbiornik #3 Dramy, które mnie pokonały

Może niektórym się wydaje, że co się wezmę za cokolwiek koreańskiego, to już od razu zachwyt i ekstaza, ale nie do końca tak jest. Przy pisaniu poprzednich części tego cyklu wybierałam produkcje, o których miałam do powiedzenia coś więcej, bez względu na to, czy uważałam je za udane, czy nie. Tym razem będzie trochę inaczej. Za moment zobaczycie listę dram, których albo nie dałam rady obejrzeć do końca, albo wymęczyłam je na suwaku, albo po prostu uważam, że mogły być lepsze. Miejcie na uwadze, że wspinam się na wyżyny wodolejstwa, bo zasadniczo nie mam wiele do powiedzenia, ale uznałam, że może chcecie zapoznać się z serialami, które nie wzbudziły we mnie przesadnego zainteresowania. Życzę udanej lektury, mam nadzieję, że wśród tej listy wstydu nie znajdziecie swoich ulubionych tytułów ;) 

Bride of Habaek (Bride of the Water God)

Żeby nie było, że ja się po tym spodziewałam nie wiadomo czego. Zabierałam się za to z pełnym przekonaniem, że to będzie paździerz. Ale liczyłam na to, że to będzie paździerz w stylu A Korean Odyssey, czyli że nawet jak fabuła będzie kuleć, to nietuzinkowe postaci załatwią sprawę i będzie niezły ubaw. No cóż, tu ubawu nie było. 

dmuchany "pałac" dla naszego bożyszcza - jako osoba pozbawiona w tym momencie poczucia humoru oceniam ten gag
na mocne 2/10; The Bride of Habaek, kadr z odcinka 3, TvN

Aktorstwo jest tu przeokropne. Przyznam, że takiego drewna nie widziałam od czasu mojej ostatniej wizyty w lesie. Główne role są w moim odczuciu źle obsadzone, przez co postaci bardziej mnie denerwują, niż ciekawią. Habaek, po którym spodziewałam się większej charyzmy, jest strasznie niemrawy i patrzy się na So-ah bezrozumnym wzrokiem. Ale ona wcale nie jest lepsza. Abstrahując od jej nijakiego charakteru, nie chciałabym nigdy trafić do takiego psychiatry, jakim jest So-ah, bo zachowuje się w tym swoim gabinecie jak niekompetentna stażystka, a nie profesjonalistka (i pomyśleć, że grająca tę postać Shin Se-kyung podobała mi się w Rookie Historian). W połączeniu ta dwójka tworzy beznamiętną i pozbawioną chemii parę niepasujących do siebie osób. 

Na dobrą sprawę jedynym plusem postaci naszego Boga Wody (i właściwie całego serialu) jest częste występowanie jego klaty na ekranie, a jeśli JA wam mówię o klacie, to znaczy, że w całym serialu nie było absolutnie nic ciekawszego xD Poza tym fryzura i makijaż Habaeka z Królestwa Wody przypominają mi nieco Billa z Tokio Hotel. Drogie Dzieci, które w czasie największej popularności Tokio Hotel chodziły jeszcze w pieluchach - to był taki niemiecki młodzieżowy zespół, który strasznie kochały nastolatki (i który nie miał nic wspólnego z Tokio). Grali takiego niby rocka i wokalista tej grupy miał różne dziwne fryzury, w tym właśnie taką jak połączenie Boga Wody i Sonica (zdjęcie poglądowe). 

Kończąc tę część wywodu, bo naprawdę nie mam już do powiedzenia nic ciekawego na temat tego serialu, dodam tylko, że rozwaliła mnie scena, jak So-ah mówiła swojej gibkiej koleżance przez telefon, że ten jej nowy "dziwny" znajomy wygląda jak Jude Law. Cofałam ten moment kilka razy, bo nie wierzyłam, że ona to naprawdę powiedziała. Może tłumacze zaszaleli, może chodziło o kogoś innego? No ale wsłuchałam się i ona naprawdę powiedziała "Jude Law". Dziewczyno, a właściwie Osobo Pisząca Ten Dialog - czy ty widziałaś kiedyś na oczy, jak wygląda Jude Law? 

Abyss

Z opisu wydawało mi się to nawet ciekawe i naprawdę chciałam, żeby tak było. Pierwsze minuty były całkiem zachęcające. Przyznam, że ten wątek z wyjątkowo brzydkim chłopem, którego rzuca narzeczona, bo jej się jego paskudny ryj nie podoba (tak mu napisała w smsie, więc nie jest to moja przesadzona wersja tego zajścia), wydał mi się o tyle spoko, że fajnie by mi się o tym pisało sekcję "o czym to w ogóle jest". Ale dalej było coraz nudniej i to tak, że nawet porządnej beki nie dało się z tego wycisnąć. 

Najgorsi w Abyss są główni bohaterowie. Kompletnie bezjajeczni i irytujący, a do tego tak infantylni, że można dostać mdłości. Infantylność bohatera może być cechą ukazaną w uroczy sposób, jak chociażby w Rookie Historian Goo Hae-ryung (książę Dowon, a o samym serialu w kolejnym Zbiorniku). Ale tutaj to wyglądało tak, jakby wraz z przywróceniem funkcji życiowych i zmianą wyglądu fizycznego, cofano bohaterów w rozwoju o co najmniej piętnaście lat. Dorośli ludzie, którzy coś tam teoretycznie przeżyli, zachowują się jak dwoje małolatów. Facet nie może wyjść z szoku po tym, jak nagle zrobił się ładny, a kobita lamentuje, że była piękna, a teraz wygląda co najwyżej przeciętnie (#ToJestDramat). Do tego wątek kryminalny, który tak naprawdę guzik mnie obchodził. Zdecydowanie serial bez "tego czegoś".

Wiecie co, miałam przez wiele lat znakomity telefon komórkowy - Sony Ericsson k310i. Złoto, nie maszyna. W 2010r. dałam nawet radę z niego wysłać zdjęcie zrobione szałowym wbudowanym aparatem VGA na facebooka. Potem wszyscy zaczęli mieć smartfony, ajfony i androidy, a ja dalej w epoce kamienia łupanego z tym soniakiem. Ostatecznie rozstaliśmy się za porozumieniem stron na początku 2018r., więc wcale nie tak dawno temu. Ale dlaczego wam o tym w ogóle opowiadam. Ano dlatego, że była na nim taka gierka, która nazywała się Deep Abyss. No i ona była lepsza, niż ten serial. Taki strumień świadomości. 

Falling For Innocence (Serce znów bije) 

Zanim zaczęłam oglądać wydawało mi się, że to drama medyczna, bo dużo szpitala pokazywali (no i ten pieprzony elektrokardiogram w logo), więc omijałam łukiem szerszym, niż ten na placu manewrowym. He he he, pozory mylą. Doczytałam się potem ciekawych rzeczy na temat tego serialu. Ciekawa rzecz nr 1 - grał w nim Yoon Hyun-min. Ciekawa rzecz nr 2 - grał w nim Jung Kyung-ho. Ciekawa rzecz nr 3 - to wcale nie była drama medyczna (ale mnie zmylili z tym ekg, jak słowo daję). Ciekawa rzecz nr 4 - jak już księżniczka Wiśnia zechciała łaskawie spojrzeć na tę produkcję, to się okazało, że zniknęła z Netflixa. 

Ale do rzeczy. Dość szybko przekonałam się, że nie warto było tego szukać. Serial jest cienki jak dupa węża. Główny bohater jest żądnym zemsty pieniaczem, wyglądającym wypisz wymaluj jak Jędrula z Rodziny Zastępczej, tylko z włosami, a bez wkurwiającej żony poetki. Nie przesadzam, on naprawdę wygląda na takiego, co jak przychodzi z pracy, to zakłada bonżurkę. No i on ma chore serce i potrzebuje przeszczepu. Ale bynajmniej nie sprawia wrażenia kogoś, komu chciałoby się oddać swoje. W każdym razie tak się (nie)szczęśliwie składa, że chłopak głównej bohaterki, chyba już nawet narzeczony, ginie w jakimś wypadku, czy coś tam, i jego serce wszczepiają w miejsce pikawki Głównego. 

Po tej operacji, jak nietrudno się domyślić - dość skomplikowanej, Głównemu nieźle odwala. Najoględniej mówiąc, przejmuje on część cech swojego dawcy, np. ma straszną ochotę na chupa-chupsy. I na dziewczynę pierwotnego właściciela serca, którą do tej pory uważał za członkinię obozu wroga. Zmienia swoje zachowanie i stylówkę na bardziej normalną, ale powiem szczerze, że wolałam go w tych zmyślnie ułożonych rudziejących kosmykach i ciuchach pożyczonych od Jędruli - w takim wydaniu wyglądał bardziej fancy

Z kolei ten prawnik - przyjaciel Głównej, przez cały serial wygląda jak taka knująca mucha, co stale zaciera odnóża. Jest w tym nawet prawda - on naprawdę knuje, bo jest przegrywem, który siedzi w friendzonie Głównej i próbuje się pozbyć innych facetów z jej otoczenia, ale co się jakiegoś pozbywa, to pojawia się inny, no i on jest wiecznie drugi

Oprócz tego, że serial jest brzydko nakręcony, to czynnikiem zniechęcającym do oglądania jest główna bohaterka. Kim Soon-jung to postać wyjątkowo mdła i nijaka, i naprawdę trudno uwierzyć w to, że ma takie branie. Grająca ją Kim So-yeon ma niestety zerową chemię z partnerującymi jej aktorami, przez co ciężko się na to wszystko patrzy, bo żadna relacja nie powala wiarygodnością. Ogólnie rzecz biorąc uważam tę dramę za słabą pod każdym względem: aktorskim, fabularnym i realizacyjnym. 

Meow, The Secret Boy

Ale bym sobie obejrzała coś spokojnego w te upały, powiedziała Wiśnia w sierpniu bieżącego roku i wynalazła gdzieś serial o kocie, który umie się zmieniać w człowieka. No i tak, chciałam spokojnego serialu bez większych dramatów i rozdzierania szat - dostałam. Bo to bardzo spokojna drama jest, nawet zdarzało mi się przymknąć oko w trakcie seansu. Ale z drugiej strony liczyłam na więcej jaj - a tu wyszło, że to był jednak kot kastrowany.

U kotów najpiękniejsza (oprócz słodkich pyszczków) jest ich nieobliczalność. Nigdy nie wiadomo, czym nas zaskoczą. Mogą leżeć spokojnie na kanapie przez długie godziny, a potem wstać i zrobić coś szalonego. Miałam kotkę, którą irytował długopis na stole w kuchni i za każdym razem strącała go łapką. Miałam kota, który wchodząc na piętro nie przepuścił okazji, żeby nie strącić łapą małego stojaka na kadzidełka, który stał na schodach. Miałam kota, który uwielbiał surowe ogórki, kalafiora, kotlety sojowe i surówkę z kapusty pekińskiej. Miałam kota, który na sam dźwięk stawianej na stole elektrycznej maszynki do mięsa w sekundę wybudzał się z najgłębszego snu i biegł popatrzeć na mielenie, bo zawsze coś dostał do pyska. Nie wspomnę już nawet, ile razy koty huśtały się na firankach, wskakiwały z fotela na kominek albo uciekały w popłochu na dźwięk odkurzacza. Każdy, kto kiedykolwiek miał kota, ten dobrze wie, na co te stworzenia stać. 

randomowe pudło, do którego wskoczył kot, to oczywiście pudło po karmie firmy Purina, idealna okazja na product placement; Meow, The Secret Boy (Welcome), kadr z odcinka, KBS2

Oczekiwałam zatem, że skoro to serial o kocie, który potrafi przeistaczać się w człowieka, to będzie w tym więcej kociego szaleństwa. Że może będzie przynosił swojej pańci myszki w prezencie, wróci kiedyś do domu z rybą w ustach, będzie dyndał na żyrandolu, robił łapkami "koci masaż", ganiał za laserkiem i oznaczał meble swoim zapachem. No takie tam kocie jajca. Ale on jest taki zamulony, jakby zamiast kawy pił mleko z laudanum. 

powiem wprost - takich akcji oczekiwałam; Świat według Kiepskich, odc. 232, Drapieżnik

Oprócz kwestii Mruczka najbardziej frustrującą sprawą w tej produkcji są te niewypowiedziane uczucia wiszące nad głównymi bohaterami. Jae-seon ma do Sol-ah żal o pewne zajście, ale nie przyszło mu do głowy, żeby to przegadać, nawet nie dał dziewczynie możliwości wytłumaczenia całej sytuacji, w której ona de facto nie była niczemu winna. Tylko sam sobie wszystko dopowiedział i męczył się z tym przez dłuższy czas, trzymając przy okazji Sol-ah w uczuciowym zawieszeniu. (#DlaczegoLudzieWSerialachZeSobąNieRozmawiają) 

Zdecydowanie wolę parę z drugiego planu, czyli chorobliwie nieśmiałą Ji-eun (damską wersję Shy Ronniego) i wesołego Doo-shika, chyba jedynego normalnego bohatera w tym serialu. U nich przynajmniej są jakieś zabawne perypetie, a nie takie smuty, jak u tamtych.

Ogólnie rzecz biorąc to nawet nie chodzi o to, że to zły serial. On jest milusi i sympatyczny, ale też niestety nudny. Choć w sumie to nie najgorsza propozycja na obecną porę roku. Oni tam stale noszą swetry i kładą się w nich nawet do łóżka. Widz dla towarzystwa może okryć się kocem, zaparzyć czaju i po stresującym dniu pooglądać perypetie kota, który chciał zostać człowiekiem. 

Dinner Mate

Najboleśniejsza konfrontacja oczekiwań i rzeczywistości. Za każdym razem, gdy oczekuję od serialu foodporn, to nie dostaję ani food, ani tym bardziej porn. I to jest ten przypadek. 

Dość lakoniczny zarys fabuły wydał mi się nawet intrygujący, ale wychodzi na to, że chyba za dużo sobie sama dośpiewałam i się rozczarowałam. Ale nieważne. Spotkania przy stole mogą być bardzo interesujące, nie tylko w przypadku Wigilii na Sadybie. Jedzenie w dramach uważam za punkt obowiązkowy - nieważne czy chodzi o zupkę chińską w środku nocy, smażone obrzydliwości w budzie pod namiotem, czy obiadek u tradycyjnej koreańskiej mamy. Sceny przy jedzeniu to cholernie ważna rzecz. Tak jak w Kiepskich - musi być co najmniej jedna scena stołowa na odcinek (łóżkowa w Kiepskich zresztą też, but anyway...). 

Sądziłam zatem, że w Dinner Mate jedzenie (i samo spotkanie przy misce) będzie szczególnie istotnym elementem fabuły. Ale okazało się to kwestią trzeciorzędną. Najważniejsze było użeranie się głównych bohaterów z ich eksami i naprawdę nie wiem, czy bardziej wkurzała mnie była dziewczyna Hae-kyunga, czy były chłopak Do-hee. Chyba ten drugi, bo on był mega creepem (ale aktor grający go jest świetny, bardzo mi się podobał w Rookie Historian, ale o tym - przypominam - w następnym Zbiorniku). 

Pierwsze odcinki były nawet spoko - niezły humor, fajne perypetie (doskonała scena z cameo Kim Jung-hyuna), przypadkowe spotkania Do-hee i Hae-kyunga. Ale to się tak wszystko rozlazło potem... Miałam wrażenie, jakbym oglądała najbardziej napakowaną zapychaczami telenowelę, a interesujących mnie scen było tyle, co kot napłakał. Wszystko skupiło się tak naprawdę na problemach psychicznych eksów oraz na wątku szefowej Do-hee i bezdomnego w kapelutku (wiem, że są koneserzy tego wątku, ale mnie nie porwał). A ja zostałam z pustym talerzem.

No może niezupełnie pustym, bo podobała mi się obsada i ścieżka dźwiękowa, a już najbardziej piosenka Midnight Cinderella. Głos wykonującej tę piosenkę wokalistki i klimat utworu nasunęły mi na myśl pewne skojarzenie z utworami Natalii Kukulskiej (tymi z drugiej połowy lat 90., bo przecież nie z Puszkiem Okruszkiem). 

Mówiąc o sympatii dla obsady muszę dodać, że to właśnie zmarnowany potencjał aktorów boli mnie najbardziej. Wydaje mi się, że scenariusz nie pozwolił im pokazać pełni możliwości, jak w przypadku cudnej Seo Ji-hye. Dziecinność granej przez nią bohaterki zaczęła mnie po pewnym czasie irytować. Lekko, co prawda, bo i tak lubiłam Do-hee, ale czasem już miałam dość. 

Zmarnotrawiono fantastyczną chemię między głównymi bohaterami. Spośród wszystkich par z tego Zbiornika, Do-hee i Hae-kyung byli najlepiej dobranym duetem, między którym świetnie "żarło". Tyle tylko, że durny scenariusz nie pokazał ich w takim stopniu, w jakim mógłby to zrobić. A było z czego rzeźbić, naprawdę. Chciałabym zobaczyć Seo Ji-hye i Song Seung-heona jeszcze raz, tylko w czymś, co pozwoliłoby im na więcej, przede wszystkim na pokazanie się w rolach dojrzałych ludzi, a nie czterdziestoletnich nastolatków.

Teraz będzie sekcja fanfików, więc uważajcie. Totalnie wyobrażam sobie ten serial w taki sposób, że w każdym odcinku oni umawialiby się w innym lokalu gastronomicznym, gdzie dyskusja o jedzeniu prowadziłaby do coraz szczerszych rozmów na tematy osobiste. Z jednej strony byłaby to znakomita opowieść snuta wokół koreańskiej kultury jedzenia, a z drugiej solidna podstawa dla budowania wiarygodnej i prawdziwie chwytającej za organy wewnętrzne relacji. Minimalistyczna forma, mało postaci drugoplanowych, mało zapychaczy. Co wy na to? Ale to przecież nie Koncert Życzeń

Dobra, ja wiem, że to było na podstawie webtoonu (jak i zresztą serial o kocie). Przypuszczam nawet, że ten webtoon jest bardziej sensowny od serialu, ale twórcy musieli dodać coś od siebie, żeby wyszło z tego kilkanaście odcinków. Adaptacje można rozliczać za zgodność z pierwowzorem książkowym/komiksowym, ale też oceniać jako samodzielne dzieło, bo nie każdy widz musi znać treść oryginału. I ja właśnie rozliczam serial sam w sobie - nie jest tragiczny, ale mógł być dużo lepszy. 

One Spring Night

Generalnie jest to serial o zdradzaniu, tylko że narracja sprawia, że wszyscy chcemy, żeby ten początkowy związek głównej bohaterki się rozpadł, bo jej chłopak to straszny męczydupa. Serio. Aktor, który wciela się w tę postać, perfekcyjnie mnie zamęcza swoją obecnością na ekranie. Co ciekawe, nie tylko w tym serialu, bo już w Hospital Playlist grał denerwującą mnie postać (jedyną, której tam nie lubię). Ale o ile Chi-yong w Hospital Playlist był tylko irytujący, tak Ki-seok w One Spring Night po prostu mnie wkurwiał. Więc kibicowałam Jung-in, żeby już w końcu zostawiła tego nudziarza, obojętnie dla kogo, nawet niekoniecznie dla smutnego aptekarza. 

Z tym zdradzaniem to może z deka przesadziłam, bo tak naprawdę nie było tu jakiegoś kręcenia na dwa fronty ze strony głównej bohaterki, ani tym bardziej ekscesów seksualnych pod nieobecność partnera. Serial pokazuje wypalenie w związku, beznamiętność, wreszcie dylematy wokół sensu brnięcia w coś, co do czego nie jesteśmy przekonani, wyrzuty sumienia, rozdarcie między chęcią zasmakowania szczęścia gdzie indziej a zachowaniem niezbyt może satysfakcjonującego, ale jednak stabilnego status quo. Z drugiej strony mamy ciekawy motyw samotnego ojcostwa, gdzie młody mężczyzna przez długi czas rezygnuje z samego siebie, ale poznanie nowej osoby staje się dla niego impulsem do zmian i daje mu nadzieję na otwarcie nowego rozdziału w życiu.  

Podoba mi się estetyka One Spring Night, spokojna ścieżka dźwiękowa, ładne zdjęcia. Nieźle opowiedziana historia i obsada również na plus. Ale oglądanie tego serialu tuż po Something in the Rain (bo Netflix bardzo proponował) to był ogromny błąd, który popełniłam, i może właśnie dlatego nie umiałam polubić One Spring Night, mimo że nie jest to zły serial, a robi wręcz świetne wrażenie na tle pozostałych gniotów w tym Zbiorniku. Tylko że wszystko w tej produkcji przypomina mi Something in the Rainsoundtrack oparty na anglojęzycznej piosence, podobne zdjęcia, tempo akcji, melancholijny nastrój, bohaterka tkwiąca w jałowym związku i Jung Hae-in w głównej roli. Miałam wrażenie, że oglądam drugi raz to samo, tyle że już nie z takimi emocjami. Sama sobie strzeliłam w stopę, ale nie zamierzam oglądać po raz kolejny, żeby się przekonać, czy po dłuższym czasie One Spring Night nabiera zalet. 

*** 

A Was które dramy pokonały? Możecie napisać o nich w komentarzu.

9 komentarzy:

  1. One spring night- o to to to mam identyczne odczucie, bo też zaczęłam oglądać po SITR. Widziałam też w komentarzach na yt, że pierwotnie główną rolę kobiecą zaproponowano Son Ye Jin, ale odrzuciła i, o ile to prawda, to chwała jej za to, bo to by już było przegięcie. Prawie wszyscy z SITR tu grają i ekipa realizacyjna też ta sama... Może gdybym zabrała się za to później to bardziej by mi przypadło do gustu, póki co jestem rozczarowana i raczej zrezygnuję z oglądania po 3 odcinku. Chciałam to zastąpić Abyss-em, bo zaciekawił mnie opis, ale widzę, że to również może mnie zawieść... I teraz nie wiem co odpalić przed snem dla relaksu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kocham Son Ye-jin, tak muszę się zgodzić - drugi raz w tym samym składzie to byłaby przeginka.
      Ja ostatnio z braku laku zaczęłam "Romance is a bonus book", ale od trzech dni próbuję dokończyć pierwszy odcinek, a jestem dopiero w połowie, więc to mówi samo za siebie xD Co do Abyss, to mimo wszystko zaryzykuj, ale dla mnie rozczarowanko mocne.
      Pzdr

      Usuń
    2. Widziałam "Romance is a bonus book" w całości i o ile "totalne ciacho" Eun-ho jest cudownym głównym bohaterem, tak reszta tego grajdołka ma swoje lepsze i gorsze momenty. Naprawdę staramy się kibicować Dani, ale czasem jej zaślepienie doprowadza do szału. Ale i tak polecam, choćby dla lżejszej roli Lee Jong-suka.

      Usuń
  2. tych paździerzy, które tu zrecenzowałaś, widziałam tylko dwa - "Meow" i "Dinnermate", oba z sympatii do odtworcow głównych ról. Jeśli chcesz zatrzeć złe wrażenie to obejrzyj "Angel last mission" (to jeszcze zachwycisz się główną) i może np. "Player" ("Black" też jest ok, ale nie lubię aktorki i fabuła ma dziury). A co do zmarnowanego potencjału to ostatnio doskonałym przykładem jest Ji Chang Wook - obejrzyj najpierw "Healer" albo "K2" A potem coś z tych drama jak już wyszedł z wojska np. "Melting me soflty". Srodze ubolewalam że wybrał tak słabą fabułę, bo autentycznie czekałam dwa lata żeby go zobaczyć na ekranie:( Nie wiem co złego jeszcze mogłabym polecić, bo wypieram te pazdzierze z mojej świadomości. Ostatnio Korea jakoś w ogóle przystopowala z dobrymi dramami, za to w chińszczyznie sporo się dzieje, w jednej główna jest nawet szefową kuchni i pokazują ładne jedzenie, więc może się skusisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Melting me softly" czytałam już, że to straszne paździerzysko xD Obejrzałabym nawet "Healera", ale to już chyba nie w tym roku ;) Pzdr :)

      Usuń
    2. Wyglądam grudnia i nowego zbiornika jak kania dżdżu :) A oglądasz coś z bieżących?

      Usuń
    3. Z bieżących obejrzałam pierwszy odcinek "Tale of the Nine-Tailed" i chyba będę oglądać dalej, ale jak wyjdzie trochę więcej odcinków, bo spodobało mi się. Oraz, co najdziwniejsze, oglądam "Do do sol sol la la sol", choć wydawało mi się, że tam nie ma absolutnie nic, co mogłoby mi się podobać, a jednak wciągnęłam się i jest przeuroczo, mam banana na twarzy :)

      Usuń
  3. Wiśnia wybrałaś prawie same porażki, nic więc dziwnego, że się z nimi męczyłaś :) Mi podobała się z tych dram jedynie "Falling For Innocence", ale bez szału. Zajrzyj sobie na mydramalist i "zalicz" 10 najpopularniejszych w ich zestawieniu.Jak jakaś drama ma tam rating typu 9.2 to nie bez powodu jest tak wysoko. Jak coś ogółem ma 7.4 lub nawet mniej, też ludzie tak zagłosowali nie bez przyczyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak napisałam we wstępie - to są te seriale, które pomijałam w poprzednich podsumowaniach, gdzie umieszczałam takie, o których było więcej do powiedzenia. Ale szkoda mi się zrobiło tych notatek, które robiłam do słabszych rzeczy i postanowiłam zrobić z nich użytek ;) W końcu wylewanie pomyj to moje hobby, a tu było na co wylewać :D Rankingami się nie sugeruję, nie za bardzo lubię też odhaczać jakieś listy, bo czuję wtedy presję i zabieram tym sobie przyjemność popełnienia błędu ;) Czytam za to dużo komentarzy i czasem z premedytacją wybieram coś, co może nie być fajne, a czasem wystarczy przypadkowe luknięcie na materiały promocyjne i już się zapalam ;) W grudniu będzie kolejny Zbiornik i tym razem praktycznie z samymi rewelacjami, więc na pewno będzie ciekawiej. Pzdr :)

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger