×

Zbiornik #4 Race, petardy i ognie bengalskie

Gdy tych kilka tygodni temu zapowiadałam czwartą odsłonę Zbiornika, obiecywałam same petardy. I miał to być ostatni Zbiornik przed końcem roku. Jednak przez ten czas moja koncepcja uległa małej zmianie, tzn. lista tytułów do opisania okazała się niebotycznie długa, więc postanowiłam podzielić i pomnożyć jednocześnie. Podzieliłam dramy, żeby nie zamęczyć was (i siebie też) kilkunastoma rzeczami do przeczytania za jednym posiedzeniem. No i w ten sposób pomnożyłam liczbę Zbiorników, ale przecież im więcej Zbiorników, tym więcej radości ;) Dziś będzie m.in. o jednej takiej, co krzyczała na jelenie, o creepy kaczkach, o dentystach-sadystach, a także o tym, że zawieszanie banerów na wieżowcach to robota nie dla cieniasa. Zapraszam. 

It's Okay To Not Be Okay

Twórcy zaczęli z wysokiego C - pierwszy odcinek jest efekciarski, ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Sceną otwierającą serial jest animacja (odrobinkę przypominała mi ona stylistykę Tima Burtona). Gdzieś tam dalej mamy przepiękną, niedosłowną scenę rzygania, w której pojawia się sekwencja ujęć jakichś zupełnie niezwiązanych z fabułą rzeczy - wysypujących się lub wylewających, co w metaforyczny sposób miało nam zasugerować uwalnianie treści żołądkowej drogą górną, z totalnie abstrakcyjnym w kontekście całej sceny (nawiązującym do American Beauty) ukazaniem Gang-tae leżącego w płatkach róż. Przyznam, że to właśnie po tej scenie stwierdziłam, że It's Okay To Not Be Okay to serial wart poświęcenia mu tych kilkunastu godzin. 

It's Okay To Not Be Okay, tvN, dystr. Netflix, www.netflix.com

Kolejne odcinki nie rezygnują z efekciarstwa, ale bynajmniej nie jest ono po to, żeby zamaskować scenariuszową biedę. Wszystkie te wstawki z animacjami (i to w różnych stylach) i inne efekty specjalne to ładna ozdoba do porządnie skrojonej historii, która wciąga i nie zwalnia tempa do samego końca. Podziwiam twórców tego serialu, że udało im się przenieść z papieru na ekran tak niecodzienną wizję, w której całkowicie realistyczne zdarzenia pokazywane są nie tylko jako zwykła obyczajówka, ale też czasem jako coś z pogranicza fantastyki, z ogromną dozą baśniowej brutalności. 

Fabuła skonstruowana jest niezwykle ciekawie. Każdy odcinek (oprócz tego, że jest kolejnym krokiem w rozwoju głównego wątku) wygląda jak osobna baśń, ze swoim własnym morałem i puentą. Poza grupą głównych bohaterów, swój czas na ekranie mają również pacjenci kliniki psychiatrycznej OK, których historie za każdym razem są cholernie poruszające, jak chociażby w wątku z tym młodym ekshibicjonistą (swoją drogę aktor fenomenalnie zagrał tę postać). Co więcej, dzięki tym różnym przejściom z pacjentami, Gang-tae i Mun-yeong dowiadują się czegoś o samych sobie i o sobie nawzajem, co oddziałuje na nich w sposób terapeutyczny i wyzwalający z wewnętrznych blokad. 

Ale najważniejsze są tu oczywiście dwa wątki: trudna braterska miłość Gang-tae i Sang-tae oraz skomplikowane życie aspołecznej Mun-yeong. Serial porusza delikatne materie związane z ludzką psychiką, tłumionymi przez lata emocjami, lękami i słabościami. Obserwowanie tego, jak skrzyżowanie się życiowych ścieżek Mun-yeong i Gang-tae spowodowało przełom w życiu ich obojga, było fascynującą podróżą. Wiele rzeczy w tym serialu boli. Boli, bo porusza jakieś czułe struny w człowieku. Ale nigdy nie pozostawia w stanie kompletnej rozsypki. Gdzieś zawsze pojawia się pozytywna puenta. 

Muszę przyznać, że postać Mun-yeong nie od razu wzbudziła moją sympatię. Na początku była taką bogatą paniusią w kostiumie od projektanta, która siedząc na tronie patrzyła na ludzi z obrzydzeniem (swoją drogą grająca ją Seo Yea-ji wyglądała zjawiskowo). Jednak z odcinka na odcinek przekonywałam się do niej coraz bardziej, aż w końcu polubiłam do tego stopnia, że stawiam ją teraz wśród swoich ulubionych serialowych bohaterek. Lubię proces jej przemiany, to że nie jest ona taka sama przez cały serial. Cenię jej bezpośredniość, często okrutną, a czasem nawet zwyczajnie chamską. Uwielbiam jej szalone akcje, niespodziewane okrzyki i niesamowitą charyzmę. Ale najbardziej podoba mi się w niej to, że była jedyną osobą, która traktowała Sang-tae normalnie, bez troskliwego cackania się z nim, tak jakby jego autyzm dla niej nie istniał (nawiasem mówiąc dodam, że Oh Jeong-Se zagrał Sang-tae tak wiarygodnie, przejmująco i naturalnie, że głowa mała - absolutnie wybitna kreacja). Ich spory były jak kłótnie małych dzieci o zabawkę. A ich przyjaźń to coś czystego i wyjątkowego. 

Wydawać by się mogło, że tak trudna historia będzie podana ze śmiertelną powagą, a jednak It's Okay To Not Be Okay to kolejna drama, której bezpretensjonalny humor jest składnikiem doskonale rozładowującym napiętą atmosferę. Uwielbiam pijackie sceny, w których nietrzeźwym postaciom przygrywa w tle przedziwna (ale przy tym przezabawna) wersja Dla Elizy. Brzmi jakby to było zagrane na thereminie, choć aż tak dobrego słuchu nie mam, by ze stuprocentową pewnością sprzedać wam to jako ciekawostkę. W każdym razie sami posłuchajcie. 



Nie obywa się bez drobnych absurdów, związanych na przykład z lokowaniem produktu. Volvo strasznie namolnie chwali się widzom swoimi furami i przyznam, że jest dla mnie dość dziwną sprawą, że zwykła pielęgniarka ze szpitala psychiatrycznego (która na dodatek mieszka z matką z domu, w którym wynajmują komuś obcemu piętro) jeździ nowiusieńką volvicą. Jeśli w Korei Południowej tak dobrze płacą w służbie zdrowia, to nie wiem, czy sama się nie przebranżowię i tam nie wyjadę. 

Ale kto by się przejmował takimi bzdurami, gdy scenariusz jest po prostu dobry. Oglądałam z przyjemnością każdy odcinek, nie nudząc się w ani jednej minucie. Balans między scenami poruszającymi i zabawnymi, ewolucja postaci, rewelacyjna obsada (łącznie z aktorami w rolach dalszoplanowych), zwroty akcji, baśniowość, mięsisty wątek romantyczny i satysfakcjonujący finał sprawiły, że It's Okay To Not Be Okay uważam za jedną z moich ulubionych dram, jakie obejrzałam. To kompozycja bez jednej fałszywej nuty. 

Kiedy byłam jeszcze w trakcie oglądania, chciałam wam opowiedzieć o tylu różnych rzeczach... O starym firmowym matizie, do którego musiał przesiąść się dyrektor firmy Mun-yeong, o strasznym dworze, w którym zamieszkała pisarka, o motylach i wiedźmach, i o mnóstwie innych detali, których sobie nie zanotowałam. Ale wy przecież to wszystko wiecie, a jeśli ktoś jakimś cudem nie oglądał tej produkcji, to będzie miał więcej niespodzianek. 

Secret Garden

Wiecie, co wam powiem? No ja przepraszam bardzo, ale w ogóle mi się ten serial nie podobał. Możecie mnie za to wywieźć na taczkach, ale kłamać nie będę. Nie zażarło, choć próbowałam. 

Bardzo mnie denerwowało to, że bohaterowie stale się wydzierają, a robią to tak głośno, jakby na planie zdjęciowym albo nie było mikrofonów, albo były, tylko że strasznie słabe. To darcie ryja jest tym bardziej okropne, że słychać taki zniekształcony dźwięk, jak wszystkie te celowe przestery u niektórych jutuberów, co jest szczególnie uciążliwe przy słuchaniu przez słuchawki. Zresztą nagłośnienie w tej produkcji mocno szwankuje, bo jest np. taka scena, w której bohaterowie rozmawiają ze sobą w środku ulewy i niestety oprócz deszczu nie słychać za bardzo głosów tych ludzi. Nie żeby mi to znacząco utrudniało zrozumienie, bo i tak nie rozumiem, co oni tam pytlują po koreańsku, ale to po prostu brzmiało słabo. 

Druga rzecz - mało co mnie zainteresowało na tyle, żebym z pełnym przekonaniem chciała to oglądać. W ogóle mnie nie obchodził wątek Oski i przyznam, że przez większość serialu uważałam, że z niego taki piosenkarz, jak ze starego pudła perkusja. Z kolei ten szef Ra-im to taki kołek, że patrzeć się nie dało, więc jego też miałam gdzieś. Główny wątek za to całkiem spoko, ale na dłuższą metę również okazał się dla mnie męczący. 

Z rzeczy na plus na pewno realizacja na tak wysokim poziomie, że po tych dziesięciu latach serial nie wygląda na aż tak stary, jakby się mogło wydawać. Poza tym bardzo dobry soundtrack, zwłaszcza motywy instrumentalne. W samej fabule podobało mi się pokazanie przepaści między światem bajecznie bogatych, kompletnie oderwanych od rzeczywistości ludzi, a światem zwykłych "szaraków" - tych, którzy muszą gnieździć się w ciasnych, wynajmowanych mieszkaniach i za lichą pensję przeżyć do następnej wypłaty. W innych serialach niby też ta przepaść się pojawia, ale tu mam wrażenie , że pokazano to w bardziej brutalny sposób. Oprócz tego - dobre aktorstwo, zwłaszcza po zamianie. Rzekłabym, że Ha Ji-won i Hyun Bin byli bardziej przekonujący wtedy, gdy grali siebie nawzajem, niż gdy wcielali się w swoje podstawowe postaci. 

Kim Joo-won to taki denerwujący typ, że szkoda gadać. Totalnie odklejony - wynajmowanie mieszkania w bloku to dla niego świat rodem z dokumentów na National Geographic. Tak mi przyszło na myśl, że pasowałby idealnie do tego programu, w którym chłopaki ze wsi zamieniają się na kilka dni miejscami z bogatymi paniczykami z miasta. Najmocniejszą puentą tego show jest dla mnie to, że często wystarczy takiego prostego chłopa ogolić, ostrzyc i wsadzić w garnitur, i już jest chłopak jak malowanie, a bogacz jest jednakowo żałosny na wsi, jak i w mieście. Ale to taka dygresja. Wracając do Joo-wona, to należy jeszcze dodać, że ma czarny pas w poniżaniu i niby taki hop do przodu, ale nie potrafi zrozumiale wyartykułować swoich uczuć. Ale ma za to swój obłędny cekinowy dres, co do którego macie absolutną rację - kto raz go zobaczy, dla tego świat przestaje być taki sam, jak wcześniej. 

Podsumowując to wszystko, Secret Garden nie urwało mi dupy, ale myślę, że ja po prostu spóźniłam się z seansem o jakieś 8 lat. Ale nie umniejszam pozycji klasyka gatunku i dla kogoś, kogo bawi odkrywanie historii dram, to może być interesujące pod wieloma względami widowisko. 

Strangers From Hell

Generalnie można powiedzieć, że łatwiej mnie przestraszyć, niż rozśmieszyć. Dlatego bardzo rzadko sięgam bo produkcje grozy, bo mnie one strasznie stresują, nawet jeśli są dobrze nakręcone. Tak jak w przypadku Strangers From Hell

Cóż więc mogę powiedzieć? Znawcą gatunku nie jestem, nijak nie umiem tego porównać do czegokolwiek innego, bo po prostu nie znam niczego podobnego. Z jednej strony jest tu wątek kryminalny, w którym młoda policjantka węszy wokół tajemniczych zdarzeń, a z drugiej jest to dreszczowiec z bardzo charyzmatycznym mordercą i masą dziwnych ludzi. 

Miło ze strony twórców, że nie zdecydowali się operować oczywistościami, a raczej zmuszają widzów do wysiłku intelektualnego. Co i rusz trzeba zastanawiać się, co jest czym, kto jest kim, czy jawa to czy sen. Sporo tu przemocy i to takiej bez retuszu, czyli zamiast pięknych, wystylizowanych zwłok i czyściutkiej sztucznej krwi, dostajemy prawdziwe obrzydlistwa. No nie wiem, jak wyście to wytrzymywali, ale mnie się czasem zbierało na wymioty, jak np. w tej scenie wyrywania zębów na żywca. Ale żeby nie było, że się czepiam - to jest wszystko doskonałe inscenizacyjnie, porażająco wręcz naturalistyczne, a do tego zilustrowane świetną ścieżką dźwiękową i doborem utworów. Lacrimosa z Requiem Mozarta w scenie z wyrywaniem zębów obcęgami - cóż za kontrast między obrazem a dźwiękiem, a jednak całość była perfekcyjnym połączeniem. Reasumując - chciało mi się rzygać, ale przy Mozarcie nie wypadało. 

Główny bohater wzbudzał u mnie jakąś taką litość, no bo przyjechał w nowe miejsce, a tu wszędzie drożyzna, i chłopaczyna musiał zamieszkać w tej obskurnej norze (z obsranym kiblem, brudną łazienką i ogólnie syfem i malarią, że na sam widok poczułam potrzebę przytulenia butelki domestosa), z wariatami za sąsiadów (najbardziej mnie wkurwiali ci bliźniacy, ale zboczuch i ta baba w sumie też).  Ja się wcale nie dziwię, że jemu w końcu też zaczęło odpierdalać. No i fakt faktem, że został nieźle "zaprogramowany". 

Ale najciekawszym i najbardziej intrygującym bohaterem jest oczywiście nasz dentysta-sadysta, w którego wciela się przerażająco olśniewający Lee Dong-wook. Na tle wyraźnie przepoconej reszty lokatorów tego popapranego domu, Moon-jo emanuje chłodnym blaskiem. On jest artystą mordu - wyrachowanym, planującym na zimno, pozbawionym emocji. Jednocześnie odnosiłam wrażenie, jakby praca nad stworzeniem kolejnego "dzieła", że tak to poetycko ujmę, budzi w nim swego rodzaju napięcie, zaryzykuję stwierdzeniem, że wręcz seksualne. W końcu nie od dziś wiadomo, że dla różnych dewiantów mord bywa najsilniejszą podnietą. Przeciwieństwem dla tej postaci jest cała reszta prymitywnych, kierowanych pierwotną żądzą krwi prostaków. Kolejny ciekawy kontrast.   

No przyznam, że można mnie porównać do Ferdka Kiepskiego, gdy oglądał w towarzystwie niewzruszonego Boczka Krążek III -  trzęsłam gaciami, kiedy na ekranie jeszcze tylko gadali. Od klaustrofobicznego, dusznego i bardzo creepy klimatu mnie samej robiło się jakoś tak dziwnie duszno. Zatęchła nora, w której zamieszkał główny bohater, jak i zresztą jego koszmarne sąsiedztwo, to chyba urzeczywistnienie moich podświadomych lęków i na serio nie dałabym rady tego oglądać w nocy i będąc sama w domu - tapicerka byłaby do wymiany. Raz nieroztropnie obejrzałam pół odcinka przed snem, żeby nie odkładać seansu na kolejny dzień, i oczywiście śnił mi się koszmar osadzony w tym uniwersum, tak że dziękuję wam bardzo za takie polecajki xD W każdym razie nie oczekujcie ode mnie jakichś spazmów zachwytu, bo choć szanuję w opór realizację, aktorstwo i cudowny soundtrack, to nie przełamało to mojej awersji do seriali kryminałopodobnych. Nie żałuję seansu, ale bardziej się tego bałam i czułam obrzydzenie, niż faktycznie ciekawiło mnie, dokąd to wszystko zaprowadzi. 

A morał jest taki, żeby nie wynajmować podejrzanie tanich mieszkań ;)

The School Nurse Files

Na ten serial czekałam od pierwszego teasera, gdyż zapowiadał on coś przedziwnego, kolorowego i zarazem mrocznego, w klimatach szkolno-fantastycznych. Nie wiedziałam, czy mój apetyt zostanie zaspokojony. Czy został? 

Ależ oczywiście, że tak. The School Nurse Files okazało się serialem jeszcze lepszym, niż chciałam, aby był. Rozkosznie dziwaczny, wręcz niepokojący, a przy tym niepozbawiony humoru i totalnie abstrakcyjnych scen akcji. Momentami obrzydliwy, czasem pełen cieszących wzrok efektów specjalnych. Okraszony świetną muzyką, pełną awangardowych dźwięków i ścieżek w klasycznym wydaniu. Z pięknymi zdjęciami. 

Podobnie jak w przypadku KingdomThe School Nurse Files to produkcja czysto netflixowa, co oznacza, że po pierwsze - nie musieliśmy czekać, aż wszystkie odcinki zostaną wpierw wyemitowane w koreańskiej telewizji, tylko od razu dostaliśmy całą pulę, a po drugie twórcy dostali trochę więcej wolności twórczej i mogli sobie zrobić totalnie nietelewizyjne widowisko. 

The School Nurse Files, Netflix, www.netflix.com

Bo ten serial zdecydowanie nie jest telewizyjny. Dziwny jest. Temu, kto woli taki standardowy, kilkunastoodcinkowy format, w którym wyraźnie widać, dokąd to wszystko zmierza, The School Nurse Files może się zwyczajnie nie spodobać. Zaledwie sześć odcinków, a każdy z nich kompletnie poza typowym schematem rozwoju wydarzeń. Normalnie po samym numerze odcinka można mniej więcej przewidzieć, co też może się w nim wydarzyć. Tutaj nigdy nic nie wiadomo. Nie ma tych typowych etapów do zaliczenia przez bohaterów. Trudno mówić o temacie odcinka i rozwiązaniu motywu przewodniego w czasie od napisów początkowych do końcowych, by w kolejnym odcinku mógł pojawić się już inny wiodący temat. W The School Nurse Files też są niby jakieś tematy przewodnie, ale te wątki rozgrywają się nieregularnie. Wątek z jednego odcinka kończy się gdzieś w połowie kolejnego, potem pojawia się następny wątek i on znowu kończy się jakoś w trakcie kolejnego odcinka. 

Wizualnie The School Nurse Files po prostu cieszy oko. Przemyślane kadry ładnie eksponują scenografię, a efekty specjalne wyglądają naprawdę dobrze. Od uroczych "żelkowych" stworzonek i kolorowych galaretowatych serduszek, przez płynącego po niebie wieloryba i otaczającą In-pyo aurę, aż po obrzydliwe, oślizgłe potwory. Oglądałam na telewizorze i niezmiernie mi się to podobało. Za równie ważny element uznaję odrobinę niepokojący klimat i absolutnie abstrakcyjne sceny. A najbardziej creepy z tego wszystkiego były dla mnie kaczki, które sobie łaziły po terenie szkoły. Co one tam w ogóle robiły?

The School Nurse Files, Netflix, www.netflix.com

Najtrudniej wypowiedzieć się o bohaterach, bo nie było zbyt wiele czasu, żeby dokładnie się z nimi obeznać. Właściwie tylko tytułową szkolną pielęgniarkę, pannę Ahn, zdążyliśmy poznać lepiej. I jest to niezmiernie ciekawa postać. Trochę zmęczona swoim darem/przekleństwem widzenia śluzu i różnych energetycznych glutów, których nie widzą inni ludzie. Dla kogoś z zewnątrz może się wydawać niezłą szajbuską, która gania po szkole z plastikowym mieczem i pistoletem na kolorowe kulki, ale ona ma już chyba na to wszystko wywalone. 

mniej więcej tak wyglądałam latem, kiedy szłam do spożywczaka;
The School Nurse Files, Netflix, www.netflix.com

Nauczyciel Hong In-pyo, który jest drugą po pannie Ahn najważniejszą osobą w tym serialu, mimo że nie było go przesadnie dużo, dał się poznać jako postać idealnie pasująca do Eun-young, nie tylko ze względu na swoje "właściwości". Szczerze powiedziawszy, po tym, co zobaczyłam w Bride of Habaek, trochę się obawiałam tego, jak będzie wyglądać gra aktorska Nam Joo-hyuka. Na szczęście jednak okazało się, że tamten paździerz to chyba był jakiś wypadek przy pracy, albo po prostu się chłopak wyrobił. W każdym razie bardzo mi pasował w parze z Jung Yu-mi i w serialu w ogóle nie odczułam między nimi jakiejkolwiek różnicy wieku. Ona wypadła młodzieńczo, a on dojrzale. Do tego zażyłość In-pyo i Eun-young nakreślona jest niezwykle subtelnie, a jej charakter określiłabym jako przyjaźnie-neutralny. Na pewno nie uświadczymy tu typowego dla seriali instant crusha i nie wiadomo jakich uniesień. Są za to podwaliny pod coś więcej w ewentualnej serii drugiej. 

No i właśnie, czy można się spodziewać kontynuacji? Oficjalnego potwierdzenia nie znalazłam, ale uważam, że ostatni odcinek sugeruje gotowość twórców do nakręcenia drugiego sezonu. Co prawda finał pierwszej serii nie zostawił nas z jakimś cliffhangerem, ale obrót spraw w tym odcinku sprawia, że cały sezon zaczyna wyglądać jak jeden długi wstęp do dalszych przygód. I ja naprawdę chciałabym, żeby było tych przygód więcej.

PS Zapomniałam jeszcze dodać, że fajni byli uczniowie tej szkoły średniej, w której rozgrywa się akcja. Charakterni, ale nie zmanierowani. Najbardziej z nich wszystkich polubiłam Meduzę. I generalnie nigdy nie chciałam uczęszczać do żadnej serialowej szkoły, ale do tej chętnie bym się zapisała ;) 

Was It Love?

Kolejny serial, którego nie chciałam oglądać, a jak jednak zaczęłam, to nie mogłam się oderwać od ekranu. Was It Love? wpisałam sobie na nieoficjalną listę obyczajówek, przy których nie usypiałam. Ciekawie poprowadzona fabuła z mnóstwem wywijasów w głównym wątku trzymała mnie w napięciu do samego końca. To jeden z tych seriali, w których liczy się nie sam finał, a wszystko, co do niego prowadzi. 

W samym centrum fabuły znajduje się Noh Ae-jeong - samotnie wychowująca nastoletnią córkę kobieta, której marzeniem jest wyprodukowanie filmu fabularnego. Jak się okazuje, życie Ae-jeong pełne jest zawirowań, ale poznajemy ją jako prawdziwą fajterkę. Jej znakami rozpoznawczymi są wiecznie roztrzepane włosy, szybki chód i umiejętność wpadania z hukiem. Byłoby to nawet przerysowane, gdyby nie rewelacyjna w tej roli Song Ji-hyo, obdarzająca graną przez nią postać całymi pokładami charyzmy. 

Oprócz głównej bohaterki, mamy tu nie jedno piąte koło u wozu, ale cały wóz piątych kół: czterech facetów kręcących się wokół Ae-jeong (aktor, pisarz, wuefista i gangster) oraz psychofankę jednego z tych czterech facetów. Sądziłam na początku, że to stworzy jakiś chory układ, ale w sumie to nie do końca było aż tak porąbane. Każda z tych postaci stanowi ważną część życia Ae-jeong. Do tego są to po prostu ciekawi ludzie, których wątki autentycznie mnie interesowały. Przekochaną postacią jest na przykład Yeon-woo, niezwykle ciepły i wrażliwy nauczyciel (#secondleadsyndrometakbardzo). Koo Pa-do z kolei ma świetnie rozpisany wątek ojciec-syn, a poza tym złapał mnie w jego przypadku syndrom Sadıka Murata Kolhana, if you know what I mean. Najmniej lubianym przeze mnie bohaterem był z kolei Jin, choć z nim jest związany nielichy komiczny wątek z humorem fekalnym. Rozbroiła mnie geneza jego konfliktu z Ah-rin. No i ta akcja, kiedy musiał schować się w publicznym kiblu i spędził w nim tyle czasu, że fanki zaczęły rozpisywać się w internecie o jego bolesnej obstrukcji. Dostawał nawet komentarze w stylu: "kocham mimo zaparć" xD 

Was It Love?, JTBC, dystr. Netflix

Bardzo podobały mi się dzieciaki, czyli Ha-nee i jej kolega, Dong-chan. Młodzi aktorzy wcielający się w te role wypadli niesamowicie wiarygodnie; zagrali z wdziękiem i naprawdę naturalnie. Świetna jak zawsze była również Kim Mi-kyung, tym razem grająca matkę Ae-jeong (na serio uwielbiam tę aktorkę). 

Po finale naszła mnie dość smutna refleksja. Mianowicie narracja od początku do końca jest bardzo jednostronna i gloryfikująca poświęcenie i wytrwałość Ae-jeong w roli samotnej matki. Wszystko super, naprawdę podziwiam wysiłek Ae-jeong w wychowywaniu Ha-nee, jej oddanie córce, a także zmaganie się z wieloma przeciwnościami losu na drodze ku spełnieniu własnych marzeń i ambicji. Jest jednak jedno "ale" - nie miała prawa odbierać swojej córce ojca. Takie jest moje zdanie, nie miała prawa tego robić. I być może całe to jej poświęcenie w ogóle nie było konieczne. 

Jak dowiadujemy się z rozwoju fabuły, Oh Dae-oh był tak naprawdę Bogu ducha winien. Osoby postronne, tak zachłanne na uczucia Ae-jeong i Oh Dae-oh, wmanewrowały się w ich relację i przyczyniły do powstania kosmicznego nieporozumienia, które stało się przyczyną rozstania tych dwojga. Ale c'mon, w takim przypadku własna duma powinna chyba zostać nieco przesunięta w cień. Rozumiem, że dziewczyna mogła się wściec, mogła być zawiedziona, zraniona, mogła chcieć go zatłuc z całego tego rozżalenia, mogła mu kazać iść do diabła, ale o ciąży powinna mu powiedzieć. Tymczasem Ae-jeong wzięła pod uwagę tylko własne uczucia, a nie pomyślała o tym, jak ta decyzja wpłynie na jej dziecko. A życie bez ojca jest chujowe, mówię wam to z własnego doświadczenia. 

Twórcy Was It Love? w ogóle nie starali się oddać sprawiedliwości Oh Dae-oh, nie pozwolili mu na to, by na naszych oczach mógł stopniowo zyskiwać sympatię, zaufanie, aż w końcu miłość Ha-nee. Do ostatniej sceny był tylko jednym z czterech facetów kręcących się koło Ae-jeong. A przecież on nie był kimś tam - on był ojcem jej dziecka. To nie powinno wyglądać tak, że w momencie, gdy już dowiedział się prawdy, to zaszył się gdzieś na dwa lata, bo musiał napisać ich historię od nowa. Nie widzicie w tym pewnego absurdu? Mężczyzna dowiaduje się, że jest ojcem dorastającej córki i zamiast nadrabiać stracony czas, budować z nią relację, on znika z jej życia na kolejne dwa lata, bo sprostowanie historii z jego starej powieści jest ważniejsze, niż życie tu i teraz. Kuriozalne to jest i przyznam, że finał zepsuł moje bardzo dobre zdanie o tym serialu. Niemniej i tak uważam Was It Love? za jedną z najciekawszych dram obyczajowych, jakie dane mi było obejrzeć. 

The K2

Na koniec będzie najwięcej mięsa. Szukając wrażeń z gatunku zabili go i uciekł, natrafiłam na akcyjniak, którego tytuł bardziej kojarzył mi się ze wspinaczką wysokogórską, niż z serialem sensacyjnym, ale na szczęście nikt się tu nie wspinał na słynny ośmiotysięcznik. Są za to eksplozje, pościgi i mordobicie. 

Fabuła sama w sobie może śmieszna nie jest, ale już realizacja wyszła naprawdę komicznie. Śmieszy mnie (i przy okazji trochę boli) przede wszystkim nieudolny montaż (serio, średnio rozgarnięty youtuber potrafiłby to lepiej zmontować), zbytnie efekciarstwo i cholernie głośny soundtrack. To byłby naprawdę porządny serial akcji, gdyby jego twórcy zrezygnowali z głupot i polepszaczy, które zabiły rzeczy naturalnie dobre, takie jak chociażby świetne choreografie walk czy intrygi na szczytach władzy. 

Konkurs bez nagród - na jaki widok zareagował w ten sposób Joo Chul-ho? Podpowiem, że sami na pewno też mieliście podobne miny, w każdym razie ja i mój osobisty agent FBI, który być może mnie wtedy podglądał przez kamerkę, mieliśmy niezły ubaw. Ubaw połączony z konsternacją. 

No bo tak - montaż wygląda bardzo brzydko, między scenami nie ma płynnych przejść, tylko to jest wszystko takie urwane niechlujnie. Sekwencje walk, choć rewelacyjne choreograficznie i widać, ile wysiłku kosztowało aktorów przygotowanie się do nich, zostały nakręcone z zadęciem i niepotrzebnymi manipulacjami w tempie - raz slow motion, raz przyspieszenie, raz jakiś dziwny obrót przy zatrzymaniu bohatera w powietrzu. W dwóch słowach - wizualna sraka. 

Ale najgorsza jest ścieżka dźwiękowa. Niesamowicie głośna, pompatyczna, często nieadekwatna do scen, które ilustruje, i niespójna jako całość. Oglądam sobie, jak jeden facet bije się z innymi, a słucham soundtracku, który brzmi jak z filmu o upadku Cesarstwa Rzymskiego. Innym razem jakieś chóry tragiczne, jeszcze innym jakiś pseudo metal. Ale absolutnym hitem jest to, jak w ostatniej minucie odcinka jest jakaś dramatyczna akcja, ilustrowana patetycznym utworem, i nagle BANG - w jednej sekundzie, wraz z końcową stopklatką wchodzi bez ostrzeżenia popowa pioseneczka. 

Największą niedorzecznością tego serialu jest wprowadzanie romantycznego klimatu akurat wtedy, kiedy nie bardzo jest na to moment. Przykładowo: jest taka scena, w której Anna zjada lody z truskawkami, na które jest uczulona. Dziewczyna zaczyna się dusić, czyli generalnie traci życie. U m i e r a. A jaką muzykę mamy w tle? Jakieś, kurwa, romantyczne śpiewy. Ale na tym nie koniec, bowiem sednem całej sceny jest fakt wykonania resuscytacji przez K2, a konkretnie zabiegu sztucznego oddychania metodą usta-usta, który to podniesiony jest do rangi niemalże aktu miłosnego. Ludzie, co z wami jest nie tak? Resuscytacja nie jest romantyczna. To jest działanie ratujące życie. On jej nie całował, tylko próbował wdmuchnąć powietrze do jej płuc, żeby się nie udusiła. Romantyczny soundtrack nie był konieczny. 

Takich idiotycznych momentów jest tu jeszcze trochę, ale najbardziej skisłam, jak K2 oberwał, że prawie nie umarł, no i leży sobie w tej tajnej bazie kosmitów pani Choi, kobity już płaczą, że zaraz odłoży łyżkę, a tu nagle... pokazują nam jakieś przebitki, jak to Je-ha poszedł sobie z Anną do Subwaya. No zajebisty pomysł na lokowanko, prima sort. Przy tym to nawet te sceny z zupką chińską z początkowych odcinków nie były takie głupie. Chociaż te akurat uważam w sumie za jedne z mniej pretensjonalnych romantycznych scen w całej tej produkcji. No ale słodkopierdzący epilog mogli już sobie darować. Po wybuchowym finale ta ostatnia scena wyglądała tak, jakby mi kot nagle przełączył łapą na jakiś rom-com na innym kanale. 


A pamiętacie słynne "Yes! Yes! Yes!" Marcinkiewicza? Jeśli tak, to mieliście zajebiste dzieciństwo xD

Czynnikiem, który sprawia, że The K2 mimo wszystko da się oglądać, jest aktorstwo na naprawdę solidnym poziomie. Czasem aż szkoda, że nie w pełni wykorzystano potencjał aktorów biorących udział w tym przedsięwzięciu. Ji Chang-wook jest idealny jako tytułowa postać. Przypakowany jak trza. Biega, walczy i obija ryje, aż miło popatrzeć. I choć od aktorów kina akcji wcale nie wymagam wielkiego warsztatu, to uważam, że w scenach wymagających porządnej gry Ji Chang-wook sprawdził się równie dobrze, co w scenach walki. 

Tak w ogóle to główny bohater jest całkiem rozgarniętym gościem, którego poznajemy w momencie, w którym jest on nieźle skotłowany i wygląda jak krwawa miazga. No dobra, może nie taka miazga, jakiś kontur ciała jednak widać, ale krwi też od cholery. Jednak niewyobrażalne zdolności jego organizmu do natychmiastowej regeneracji sprawiają, że mimo obrażeń typ wciąż ma siłę napierdalać się z łobuzami, których napotyka w jednej z kolejnych scen. No i tak już praktycznie do samego końca - Je-ha, jak na głównego bohatera kina akcji przystało, tłucze się z różnymi zakazanymi mordami, w pojedynkę rozprawiając się z całymi zgrajami uzbrojonych członków grup specjalnych, a oni - w myśl 1. zasady kina akcji - kulturalnie podchodzą do niego pojedynczo. 


Wracając jednak do obsady, to popis aktorski dała Song Yun-ah, która jako pani Choi zagrała chyba najlepiej ze wszystkich. Pani Choi to jedyna tak niejednoznaczna postać w The K2 - co odcinek można o niej zmieniać zdanie. Trudno ją lubić, nie można też do końca nienawidzić. No i ta jej specyficzna relacja z K2, w której dużo jest wyczuwalnego napięcia - zagrane to było niesamowicie przekonująco. Ludzie nawet pisali w komentarzach, że lepszym pomysłem byłoby rozpisanie wątku romantycznego właśnie między nią a K2, niż między K2 a Anną, choć ja nie do końca to widzę, bo on musiałby być wtedy dużo gorszym skurkowańcem, no ale nie będę się teraz bawić w fanfiki, ogarnijcie się ;) 

Co do Anny, to zgodzę się, że była trochę nudna, a już na pewno bardzo infantylna, no ale jaka miała być, do stu tysięcy ton kartaczy? Przecież większość życia spędziła zamknięta w klasztorze gdzieś w Hiszpanii, odizolowana od rodziny, z traumą po śmierci matki, o którą się obwiniała. Nie dziwota, że była taka wystraszona, a z drugiej strony strasznie naiwna. Może i nie było jakiejś szczególnej chemii między nią a K2, ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego on się w niej zakochał. Po primo - sam miał traumę po tym, jak mu odstrzelili jego k-popiarę z Iraku. Po drugie primo - przy Annie mógł się wykazać jako rycerz w lśniącej zbroi. Po trzecie primo - Anna to była jedyna niewinna osoba w całym towarzystwie. 

Podsumowując, z tym serialem jest jak z oglądaniem meczu piłkarskiego. Tempo bywa nierówne, trener podejmuje różne dziwne decyzje, piłka jest okrągła, a bramki są dwie, i wystarczy przez chwilę się rozproszyć, żeby umknął jakiś ważny fragment gry. I w sumie wiesz, że to nie jest najlepszy mecz, ale i tak go oglądasz i się emocjonujesz. Paradoksalnie, mimo wszystkich głupot, o których tak się rozpisałam, bawiłam się wyśmienicie. Ale Vagabond było lepsze. 

PS Na potrzeby przypomnienia sobie tego i owego przed pisaniem tej części Zbiornika włączyłam na YT jakiś klip z K2, no i myślę sobie jacieee, ale on szybko zasuwa, on zawsze tak szybko tłukł się z tymi innymi kolesiami? A po chwili ja pitolę, przecież ja mam przestawioną prędkość odtwarzania video na 1.25 xD

*** 

Dobrnęliśmy do końca, ale przecież to nie wszystko. Następne dwa Zbiorniki będą tematyczne i nawet zdradzę Wam robocze tytuły: Romantica oraz Maraton uśmiechu. Nie wiem jeszcze, który pójdzie wcześniej i nie wiem, kiedy w ogóle je opublikuję, ale mogę Was zapewnić, że emocji nie zabraknie, bo będą tam prawdziwe paździerze ;) A tymczasem dzięki za uwagę, możecie zostawić komentarz. 

14 komentarzy:

  1. Czekałam na ten zbiornik :) W dodatku mają być kolejne, rozpuszczasz nas Wiśnia! "It's... " uwielbiam. Moja kochana drama z tego roku. Wszystkim poleca, bo jest co oglądać. "K2" w moim odczuciu było gorsze od "Healera", czyli wcześniejszej dramy akcji JCHW. Tam miał dobrą chemię ze swoją partnerką. Jednak ja go tak lubię, że w najgorszym paździerzu obejrzę... "Healer" jednak nim nie jest, więc śmiało można go oglądać. "Secret garden" bardzo lubię, ale dramę oglądałam kilka lat temu. Może teraz inaczej bym ją odebrała. Z pewnością dresy bohatera są nieśmiertelne. "Was It Love?" widziałam i byłam przeciwniczką gloryfikacji postępowania głównej bohaterki. Ojciec jej córki naprawdę powinien być inaczej potraktowany przez dramę. Ta sama aktorka gra w jednej z moich ulubionych dram quasi-medycznych "Emergency couple". Można się przy niej śmiać i płakać przez wszystkie odcinki. Jedna z jej lepszych dramowych ról. Nie lubię medycznych tematów, a ten mnie oczarował. Być może dlatego, ze więcej tam było o związkach, niż leczeniu. Czekam na kolejne Zbiorniki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam wybór między "Healerem" a "K2", i wszyscy mi mówili o "Healerze", a ja chyba z przekory wybrałam "K2" :D zawsze jak mam coś obejrzeć, to robię wszystko, żeby tego nie robić ;)
      W tematycznych Zbiornikach będzie więcej śmiechu, więc tym bardziej oczekuj :D

      Usuń
  2. a co do kreacji Seo Yea-ji w It's Okay To Not Be Okay, to dwie z nich są polskiej projektantki Magdy Butrym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wow, serio? ale super :) ta aktorka ma tak niesamowitą figurę, że wszystko na niej leży perfekcyjnie

      Usuń
  3. Czy jutro, w niedzielę, będzie kolejny Zbiornik ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny Zbiornik będzie sama nie wiem kiedy ;) podejrzewam, że jakoś tak na Trzech Króli

      Usuń
  4. Wiśnio, a jak przygoda z dodosolsollalasol? ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szerzej będzie w jednym z tych dwóch Zbiorników :D pierwsza połowa wspaniała, druga mnie sponiewierała ;) no i ten piesek przesłodki, mmmm :D

      Usuń
    2. Miałam dokładnie takie samo odczucie, a ostatni odcinek zjadowił mnie jeszcze bardziej niż cieszący się Ajzenbiśla ��

      Usuń
    3. Ale dziś Zły Ajzenbiśla nie zdobył złota, tylko Licznik Geigera hehe

      Usuń
    4. Hahaha, za każdym razem myślę o liczniku, kiedy o Geigerze mowa i za każdym razem mój małż musi mi przypominać co to było xD ciekawe czy jego żona urodziła czy nie xDDDD

      Usuń
  5. W końcu tu dotarłam :D Więc u mnie jest tak: "It's ok..." było super, jedna z lepszych dram, które widziałam w tym roku (ten co grał ekshibicjonistę grał już nawet większą rolę w weekendówce "Never Twice", ale srodze się tam zawiodłam, jakoś źle mu rozpisali postać, więc wciąż czekam aż zagra w czymś większym i pokaże swój talent), Seo Ye Ji polecam w "Lawless lawyer", tam też jest mocną babką, dała w mordę sędziemu na sali rozpraw; "Secret Garden" wciąż nie obejrzałam, dokładnie z tych samych powodów - myślę, że zrobiłabym to jakieś 8 lat za późno... "Strangers..." też omijałam, bo to chyba nie moje klimaty, chociaż pewnie w którymś momencie obejrzę, bo lubię LDW (po "Tale of the nine...." jeszcze bardziej w bromansach niż romansach), "School nurse..." i "Was it love" też odpuściłam, bo nie miałam tyle czasu, a opis ani nikt z obsady (po bogu wody miałam taki sam odrzut od NJH, ale w "Start-up" wypadł nieźle, więc może dam mu jeszcze szansę) nie zachęcał; no i "K2"... też byłam jedną z tych osób, które polecały Ci bardziej "Healera", więc nadal czekam, aż go obejrzysz i skomentujesz, chociaż główna też nie była jakaś super, ale na pewno nie była taka drętwa jak Anna. Ale z większą niecierpliwością czekam na ten zbiornik komiczno-paździerzowy, chyba sobie przed nim odświeżę "Eulachacha Waikiki", bo wciąż żadna drama nie wzniosła się u mnie na takie wyżyny absurdu i humoru :D Może jednak wrzucisz go pod choinkę, a nie dopiero na Trzech Króli :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam :) uściślając powiem, że w tych planowanych Zbiornikach będą rzeczy bardzo dobre, dobre, średnie i słabe, a ja wciąż oglądam seriale, które sobie dobrałam pod narrację do obu części, więc nie wiem, kiedy się wyrobię ;) Ale mam już cały folder gotowych memuchów do pokazania, niektóre to już od sierpnia proszą o zaprezentowanie :D Obecnie oglądam coś, co nie sztyni paździerzem aż tak mocno, jak ludzie mówili (tzn. wciąż sztyni paździerzem, ale spodziewałam się gorszej tragedii), a już jedna scenka mnie rozwaliła totalnie, bo zobaczyłam coś, czego akurat w dramie się nie spodziewałam, a w tureckich występuje (enigmatycznie, prawda?). W każdym razie screen zrobiony i czeka. Tak że nie wiem, jak to będzie z tą choinką, czy znajdzie się pod nią "Romantica" albo "Maraton uśmiechu", zobaczymy :)
      Pozdrowienia :)

      Usuń
    2. Powiem tak: wcale nie czekam z mniejszą niecierpliwością :) nie wiem jak do tego doszło, ale ja ostatnio oglądam niemal wyłącznie chińszczyzny, liczę na to, że wyciągniesz coś, czego nie znam i na powrót zachwycę się kdramami :)

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger