×

Zbiornik #5 Maraton uśmiechu

No witam, witam :) Doszły mnie słuchy, że czekacie. Nie mam dla was jednak zbyt dobrych wiadomości, bo seriale będą tylko trzy. Ale! Oprócz nich będzie jeszcze parę słów o książce autorstwa koreańskiego pisarza, bo takową akurat zdarzyło mi się przeczytać. No i aż dwa wykwity mej wyobraźni w postaci fanfików. Mam nadzieję, że taki niestandardowy zestaw również przypadnie wam do gustu. Zapraszam :) 

Do do sol sol la la sol

Tytuł, który zdecydowanie łatwiej zanucić, niż przeczytać. Drugi po The King: Eternal Monarch serial, który oglądałam na bieżąco. I kandydat do miana najbardziej uroczej i rozmiękczającej serduszko produkcji, jaką widziałam w tym roku. 

Zaczęłam oglądać pierwszy odcinek nie tyle z ciekawości, co po prostu z braku laku, a spodobało mi się nieziemsko. Jak na serial obyczajowy, Do do sol sol la la sol jest wprawdzie pełne niedorzeczności, a fabuła mocno odkleja nas od normalnego świata, w którym osiedlowe pianinka nie brzmią jak fortepian Chopina, a dobytku z rodowymi porcelanami na czele nie da się zmieścić w jednej walizeczce, ale uwielbiam te wszystkie ubarwienia. Tyle w tym pozytywnej energii i uroku, że nawet największą bzdurę łyka się bez mrugnięcia okiem. Bohaterowie są wspaniali i nie knują na okrągło za swoimi plecami, humor jest bardzo lekki i przyjemny. No i oczywiście występuje tu najsłodsza na świecie suczka Mimi (u mnie na wsi jeden pan ma psa tej samej rasy - twierdzi, że jak wychodzi z nim na spacer, to przynajmniej za psem któraś się obejrzy). Mimi nie da się nie kochać; podejrzewam, że była największą gwiazdą na planie zdjęciowym.

Byul w roli Mimi, screen z materiałów making of;
Do so sol sol la la sol, KBS2, dystr. Netflix

Główna bohaterka, choć na początku sprawiała wrażenie przesłodzonej do bólu, dość szybko podbiła moje serce do tego stopnia, że sama pożyczyłabym jej pieniądze. Rara jest po prostu przekochana i przeurocza, a przy tym naturalna, marzycielska i niewinna. Chyba brakowało mi właśnie takiej pozytywnej postaci, która dostaje wprawdzie kopniaka od losu, ale jej prostolinijność, bezpośredniość i trochę dziecięca naiwność sprawiają, że z uśmiechem pokonuje trudności, a po drodze zjednuje sobie ludzi, którzy pomagają jej postawić pierwszy krok w zupełnie nowym życiu. Go Ara idealnie pasuje do swojej roli. Nie wyobrażam sobie, żeby którakolwiek inna aktorka (choć po prawdzie nie znam ich zbyt wiele) mogła być tak autentyczna jako Rara. 

Jun też spoko. W notatkach zapisałam sobie "ten główny chłop to jakiś ewenement". Chodząca kasa pożyczkowa, to raz. Dwa - jest to postać owiana pewną tajemnicą. Trzy - zwyczajnie pasuje do Rary, mimo że w gruncie rzeczy to jeszcze szczawik. Jun jest bardzo intrygującą postacią, którą można odkrywać co odcinek, co świetnie uchwycił w swojej grze Lee Jae-wook.

Oprócz głównej dwójki mamy ciekawy skład postaci dalszoplanowych, a w nim: doktor, który jakoś tak podejrzanie interesuje się Rarą, uroczy starszy pan - właściciel domu, który wynajmuje Jun, zakręcona pani fryzjerka, jej córka zadurzona w Junie (oraz kolega córki, zadurzony w niej samej), cioteczki z osiedla, które zbierają się w salonie fryzjerskim oraz niebywale utalentowany muzycznie chłopczyk - uczeń Rary. 

Inną kwestią, która wyraźnie wpłynęła na mój pozytywny odbiór serialu, jest piękna ścieżka dźwiękowa, na którą (oprócz standardowych popowych piosenek oraz skomponowanych specjalnie pod ten tytuł motywów instrumentalnych) składają się dzieła muzyki klasycznej: od Mozarta, przez Bacha, Liszta, Beethovena, po Chopina (m.in. Grande valse Brilliante oraz Etiuda rewolucyjna). Innym polskim akcentem w soundtracku tego serialu jest A Maiden's Prayer - dzieło polskiej kompozytorki Tekli Bądarzewskiej-Baranowskiej. Ale chyba najważniejszymi dla fabuły utworami są: tytułowe Do so sol sol la la sol, czyli francuska melodia, którą Mozart wykorzystał w swoich 12 Wariacjach na temat "Ah vous dirai-je, Maman" (do tej melodii powstały różne wersje językowe tekstu, np. Twinkle, twinkle, little star oraz polskie Trzy kurki) oraz francuska pieśń miłosna Plaisir d'amour (Pleasure of Love), na której dźwiękach opiera się piosenka Can't Help Falling in Love Elvisa Presleya. 

oj, widać, że Yamaha tego serialu nie sponsorowała...;
Do do sol sol la la sol, screen z serialu, KBS2, dystr, Netflix

Niestety twórcy dołożyli łyżkę dziegciu do tej beczki z miodem. Do mniej więcej połowy było pięknie i miło, nawet nie zaprzątałam sobie głowy pytaniem, co mogłoby pójść nie tak. No bo co mogłoby pójść nie tak? Historia wdzięczna i pogodna, mięśnie twarzy bolały mnie od uśmiechania się przez cały czas trwania odcinka, a gdyby nie uszy, to uśmiechałabym się dookoła głowy. No ale niestety - twórcy Do do sol sol la la sol zniszczyli moje małe prywatne Idaho. Serial zaczął zmieniać się w płakuwę. Serio, mój nieschodzący z twarzy uśmiech powoli znikał na widok dramatów, jakie wprowadzali twórcy do fabuły. A już to, co zaserwowali nam w samej końcówce, to istna tortura. Koniec końców nie chcę już tego rozdrapywać. Grunt, że w ogóle obróciło się to w dobrym kierunku, choćby to miały być jedynie ostatnie minuty. 

Melting Me Softly

Pisaliście mi, że ten serial to paździerz, i z takim właśnie nastawieniem zaczęłam go oglądać, no bo ja lubię łatwe ofiary do pisania szyderstw. A wy podobno lubicie, kiedy oglądam paździerze. Ale problem w tym, że Melting Me Softly to wcale nie takie killing me softly, jak się spodziewałam. Tzn. w porównaniu do innych seriali z motywem ocierającym się o sci-fi to rzeczywiście słabizna, ale ogólnie rzecz biorąc nie jest to aż taki szajs, jak mi się wydawało. Powiem więcej (choć strasznie się wstydzę, niech to zostanie między nami, ok?) - wciągnęłam się w ten serial, na serio xD 

choć tak w sumie to nie wiem, czy w serial tak się wciągnęłam, czy w grę w mahjonga, którą uskuteczniałam, żeby uatrakcyjnić sobie seans; normalnie prawie zeza dostałam xD 

Pierwsze moje rozeznanie w fabule i całym tym koncepcie zamrażania i odmrażania przywiodło mi naturalnie na myśl Seksmisję, więc już na dzień dobry przywołałam w głowie kultowe teksty typu Nie ma mężczyzn? A dlaczego tu nie ma okien? A dlaczego tu nie ma klamek? albo Dzień dobry, zastałem Jolkę? Wyobraźcie sobie Ji Chang-wooka dubbingowanego przez Jerzego Stuhra - z pewnością byłby zabawniejszy od swojego bohatera w tym serialu, ale do czerstwego humoru jeszcze dojdziemy. W każdym razie koncept zamrażania ludzi i odmrażania ich po pewnym czasie jest nawet ciekawy, no ale trzeba byłoby to jeszcze ciekawie przedstawić, a tu niestety bida. Mogę sobie wyobrazić ten jęk zawodu wśród widzów, którzy na poważnie czekali na ten serial - mogliście poczuć się oszukani. 

Ktokolwiek pisał scenariusz tego serialu, od początku do końca jechał na picu. Mnie się wydaje, że jeśli kogokolwiek tutaj zamrażali, to scenarzystę. Wsadzili go do zamrażarki we wczesnych latach dwutysięcznych, kiedy takie seriale miały jeszcze rację bytu, a następnie go odmrozili, i on potem na podstawie własnych doświadczeń napisał ten oto jakże wybitny scenariusz. Innego wytłumaczenia nie mam. Realizacja tegoż pomysłu także dupy nie urywa, a scenografia z ludzkimi zamrażarkami na czele wygląda niewiele lepiej, niż gdyby miała ją wykonać ekipa zajmująca się scenografią do Świata według Kiepskich (chociaż oni zrobiliby lepszą, a już na pewno tańszą). 

jbc to Ferdek powiedział, nie ja;
Melting Me Softly, screeny z któregoś tam odcinka, TvN

Przyznam, że doszukiwanie się jakiejkolwiek logiki w fabule prowadzi donikąd, bowiem cały ten serial jest po prostu jednym wielkim absurdem. Fabuła nie jest nawet grubymi nićmi szyta - ona jest sklejona na ślinę. Zaczęłam nawet rozkminiać to całe zamrażanie i rozmrażanie, ale powiem wam, że było to bezcelowe. Jakiś randomowy w sumie typ, reżyser widowisk telewizyjnych, daje się zamrozić w ramach eksperymentu jakiemuś szaleńcowi, wciąga w to jeszcze inną typiarę, która występowała w tych jego programach i dała się poznać jako gotowa na wszystko, no i coś tam pierdolnęło po drodze, oni się odmrozili po dwudziestu latach, wszyscy ich bliscy się postarzeli, narzeczona typa to już stara baba, no i on woli teraz tę odmrożoną laskę, ale nie może z nią żadnego teges śmeges fą fą fą, bo się zagotowują od tego, #scenaprysznicowa. Miałam dla nich nawet pewną propozycję - one-way ticket na północ Finlandii: tam jest po pierwsze zimno, po drugie - długie noce, a jak powszechnie wiadomo jest już ciemno, ale wszystko jedno, po trzecie - polarnyje zorie bardzo ładne na niebie, po czwarte - blisko do Santa Clausa, no i po piąte i najważniejsze - blisko na skoki do Ruki! Ale profesorek coś tam wykombinował  po drodze i ci nasi główni finalnie wrócili do normalnej temperatury (typiarę zresztą drugi raz jeszcze zamrozili, don't ask...). Ja wam powiem jedno: jak coś za długo leży w zamrażarce, to lepiej już tego nie odmrażać. 

Przez chwilę nawet chciałam bronić honoru tej produkcji. Może i bezbek, może i naciągactwo, ale środek nie był znowu taki najgorszy. No i muszę przyznać, że soundtrack jest tu naprawdę bardzo dobry. Muzyka jest niemęcząca (nawet piosenki, a już najbardziej zaplusowali u mnie umieszczeniem tam Can't Take My Eyes Off You, bo to jeden z tych szlagierów, że gdybyście puścili go na moim pogrzebie, wstałabym z trumny i zaczęła śpiewać I love you baby!!!), a utwory instrumentalne ratują wiele płytkich scen. Jednak dwa ostatnie odcinki to jakaś porażka. Twórcy chcieli nam zafundować dodatkowy dramat na sam koniec, a wyszła herbatka u starego dziadka. Zakończenie jest pozbawione emocji i tak beznamiętne, że kaktusy więdną. No i skończyło się na tym, że główni bohaterowie zostali... youtuberami podróżniczymi xD Drugi raz w historii Zbiorników muszę posłużyć się screenem z Peraltą, bo inaczej nie umiem skomentować tego finału. 

Brooklyn Nine-Nine, FOX, a obecnie NBC, sezon 3, odc. 10

W pewnym sensie ja również czuję się oszukana. Bo szykowałam się na ostrą cringe fiestę, a tu się okazało, że Melting Me Softly to nie tyle żenua, co po prostu totalny bezbek. Tak jak pokochałam dramy za bezpretensjonalny humor nawet w cięższych produkcjach, tak tutaj większość żartów jest kompletnie przestrzelona. Najgorzej jest w pierwszych odcinkach, slapstick aż się wylewa. Ci dwaj porywacze - idioci, albo heheszki z profesora Kuppelweisera doktora Yoona, albo ta siostra Dong-chana, która strasznie mi przypominała Różę z Co ludzie powiedzą. Albo jeszcze ten były facet Mi-ran, który dostał pierdolca po tym, jak wróciła (jeden z najbardziej żałosnych comic reliefów jakie w życiu widziałam). Humor w tym serialu dorównuje filmikom ze Śmiechu Warte, w których ktoś włazi na ukryte w liściach grabie i uderza się trzonkiem w głowę. Swoją cegiełkę do tego bezbectwa niestety dokłada Ji Chang-wook, który (abstrahując od tego, że wygląda ładnie jak zawsze), w swoich komediowych scenach dosłownie wychodzi z siebie, żeby wyszło zabawnie, co przynosi odwrotny rezultat. Wydawało mi się czasem, że chciał być śmieszny na siłę. No albo scenariusz go do tego zmusił, też tak mogło być. Ale ogólnie rzecz biorąc nie miałam ciarek żenady, a to już coś. Zdarzyło mi się oglądać rzeczy dużo bardziej cringe'owe od tego. 

kwintesencja humoru w tym serialu - profesorek świruje pawiana;
Melting Me Softly, screen z odcinka nie pamiętam którego, TvN

Ej, wiecie co? Chrzanić ten serial i chrzanić bohaterów! Czas na mój kiepski fanfik! W Boże Narodzenie, odurzona aromatem choinki wykoncypowałam, że Melting Me Softly jest serialem tak absurdalnym, iż jego scenariusz mógłby posłużyć za inspirację dla odcinka Kiepskich (najlepiej takiego z 2007 roku, bo to była złota era tego serialu), więc czemu by takiego odcinka nie napisać? 

Fanfik #1

O trzeciej w nocy Paździoch przychodzi do Ferdka na wódkę. - K r i o n i k a. Mówi to panu coś? - Eee, no jak nie jak tak... To jest ten, no... Żem to miał na końcu języka. - Zamrażanie żywego organizmu. Wyobraź pan sobie, że zachorowałeś pan na coś, na co obecna medycyna nie znalazła lekarstwa. Jesteś pan zamrażany, a jak ktoś znajdzie lekarstwo na pana chorobę, odmrażają pana w takim powiedzmy 2045 roku i jesteś pan wyleczony. - Paaanie, zamrozić to se pan możesz wódkie i to będzie najlepsze lekarstwo. No, pij pan, bo bąbelki uciekają. <chlust> - Jak zwykle jesteś pan ignorantem, sąsiedzie. To jest ogromny krok dla medycyny, a może nawet w kierunku nieśmiertelności. Może pański żałosny żywot nie jest wart ratowania w tak skomplikowany sposób, ale są jeszcze na tym świecie ludzie nauki i idei. - Panie, ale o co się panu zasadniczo rozchodzi? - Wkrótce się pan dowiesz. 

Ferdek i Halina oglądają na okile program Prawdy i kity. Redaktorka gości w studio jednego profesorka z uniwersyteta, prof. inżyniera Eugeniusza Zawalidrogę (granego przez króla ról epizodycznych, Krzysztofa Dracza). Profesor opowiada o swoim eksperymencie z zamrożeniem żywego wieloryba, którego udało się zamrozić, odmrozić i przywrócić mu funkcje życiowe. Ferdek mówi Halinie, żeby wyłączyła te pierdoły. Halina mówi, że ją to interesuje, a jak mu się nie podoba, to niech sobie idzie. No i Ferdek idzie do Badury na złom.

Paździoch rozmawia z profesorem Zawalidrogą pod kiblem. Spotykają tam Ferdka wracającego od Badury. We trzech idą do piwnicy. Tam Ferdek zostaje wtajemniczony w projekt, w którym Paździoch - kolega prof. Zawalidrogi z podstawówki -  ma zostać wsadzony na 24 godziny do wielkiej zamrażarki. Podczas procesu zamrażania do piwnicy wchodzi Boczek, który wylewa sok z ogórów prosto na komputer sterujący zamrażarką, wskutek czego Paździoch zostaje zamrożony nie na 24 godziny, 
a na 24 lata. - No i co żeś pan zrobił, kurde?! 

W ostatniej scenie Paździoch rozmraża się i wychodzi z zamrażarki. Kamienica wygląda praktycznie tak samo, jak w dniu zamrożenia, tyle że kibel jest bardziej zautomatyzowany. Zdezorientowany Marian puka do drzwi mocno podstarzałego Ferdka, który wita sąsiada najlepszym lekarstwem 
- dobrze zmrożoną wódeczką. 

18 Again

Dobra, to teraz wracam do rzeczy dobrych, a nawet bardzo dobrych. No któż by się spodziewał, że serial na podstawie amerykańskiej filmowej papki dla młodzieży okaże się dla mnie jedną z najlepszych koreańskich dram, jakie obejrzałam. Zaufałam marce JTBC i nie pomyliłam się - to kolejna produkcja tej stacji, która nie dość, że mnie nie zawiodła, to po prostu autentycznie urzekła. 

Mimo że główny wątek, w którym trzydziestoparoletni sfrustrowany mąż i ojciec przemienia się w niewyjaśnionych okolicznościach w swoją licealną wersję, jest rzecz jasna niedorzeczny, to ogląda się to z lekkością, jakby to wszystko działo się naprawdę. Bardzo podobał mi się Lee Do-hyun w głównej roli. Taki młody chłopak, a zagrał z niebywałą dojrzałością. Jest tak cholernie przekonujący jako uwięziony w młodym ciele Hong Dae-young, że nawet przez moment nie przestawałam wierzyć, że to naprawdę jest ojciec Shi-ah i Shi-woo, a mąż Da-jung. Uwielbiam jego akcje w szkole i zazdrość o żonę. To, jak pomaga swoim dzieciom udając ich rówieśnika, i to, jak widząc siebie niejako z boku dojrzewa do pewnych przemyśleń. Wiarygodnie wypadła również ta dość specyficzna relacja nastolatka z dojrzałą kobietą - mogło to wyglądać naprawdę źle, ale świetna chemia między Lee Do-hyunem a Kim Ha-neul sprawiła, że w ogóle nie dawało się odczuć jakiejkolwiek różnicy wieku. 

Serial funduje mnóstwo emocji. Od śmiechu do wzruszeń. I jak to w serialach JTBC bywa, w drodze do finału czekają na nas różne ciekawe historie poboczne, jak chociażby ta ze skorumpowanym nauczycielem wf-u, czy ta ze sławnym baseballistą, który samotnie wychowuje kilkuletnią dziewczynkę. Po raz kolejny poruszana jest ważna kwestia społeczna: dyskryminacja kobiet w mediach. Da-jung wykazuje się ogromną wytrwałością w dążeniu do realizacji swoich zawodowych marzeń, pozostając przy tym wrażliwą kobietą i troskliwą matką. To prawdziwa przyjemność oglądać jej ciężką pracę, hart ducha i robienie swojego nawet wtedy, gdy inni podkładają jej świnię. Boli to, jak jest hejtowana za swój wiek albo za to, że młodo zaszła w ciążę. Serial doskonale pokazuje to, jak łaska komentujących w internecie na pstrym koniu jeździ. W jednej chwili Da-jung jest bohaterką, za moment odsądza się ją od czci i wiary, bo jest matką (ci hejterzy powinni ją raczej podziwiać za to, jak świetnie sobie poradziła w życiu, wychowując dwoje dzieci i dostając angaż w telewizji). Bardzo mnie poruszył ten wątek i sama jestem dumna z Da-jung, że się nie poddała. 

Chcielibyście, żeby pokazywali tak Danutę Holecką? xD;
18 Again, screen z odcinka, JTBC 

W przeciwieństwie do Was It Love? narracja 18 Again nie staje po stronie tylko jednego z małżonków. Sprawiedliwie poznajemy historię Dae-younga i Da-jung z obu stron. Pomagają w tym retrospekcje z poszczególnych "etapów" ich związku; często jedna sytuacja jest rozpatrywana z dwóch perspektyw. Dzięki temu nie ma się wrażenia, że twórcy honorują jedną postać kosztem pogrążenia drugiej. Oprócz tego scenariusz nie jest płytki i powierzchowny, dostajemy głęboko poruszającą opowieść o dwojgu zwykłych ludzi, którzy podejmowali w życiu różne decyzje, z których konsekwencjami musieli (i wciąż muszą) się mierzyć. 18 Again w sposób zaskakująco wyważony przedstawia motyw "wpadki" i decyzji o urodzeniu dzieci, bez taniej ckliwości i żerowania na uczuciach widza. No i jest tu dużo miłości, ale nie takiej rodem z podrzędnej telenoweli, tylko prawdziwej, ludzkiej: ojcowskiej, macierzyńskiej, małżeńskiej, przyjacielskiej, pierwszej, dojrzałej, bezwarunkowej, trudnej. Wszystko to okraszone właściwą dawką humoru. 

W jednej z retrospekcji przenosimy się do 2002 roku, kiedy Koreańczycy współorganizowali z Japonią MŚ w Piłce Nożnej. Na początku myślałam, że może mecz, który oglądają postaci w serialu, to mecz z udziałem Polaków, ale po sprawdzeniu okazało się, że to mecz Korea Pd. - Portugalia (Polacy grali w tej samej grupie). Koreańczycy również mieli biało-czerwone stroje. Widoczny na screenie zawodnik z numerm 5 to występujący w barwach Portugalii Fernando Couto;
18 Again, screen z odcinka, JTBC

Ostatni odcinek to nagroda dla każdego widza. Poczułam się dopieszczona przez twórców i nie miałam potem serialowego kaca. Finał nie zamknął się w ciągu ostatnich pięciu minut pośpiesznie doklejonego po niekończącym się dramacie happy endu, tylko był to cały odcinek sensownego zamykania wątków. Tak powinny się kończyć wszystkie seriale - bez niedomówień i niedomkniętych furtek. Równie satysfakcjonujące zakończenia miały chyba tylko Itaewon Class i It's Okay To Not Be Okay. O takie finały nic nie robiłem xD

Nie chce mi się robić dogłębnej analizy porównawczej 18 Again z 17 Again. Film z Zakiem Efronem obejrzałam dopiero po koreańskim remake'u, przez co moje wymagania były już cholernie wysoko zawieszone. Ale największym plusem filmu jest to, że w ogóle powstał, dzięki czemu mogłam obejrzeć tak znakomitą dramę. Serial ładnie rozwinął poszczególne wątki, niektóre zmienił, ale wyłącznie na plus (mniej rozpasania, więcej emocji, np. w koreańskiej wersji córka głównego bohatera się do niego nie klei, tak jak było to w oryginale, i co wyglądało okropnie cringe'owo). Poza tym 18 Again dokłada do oryginalnego pomysłu sporo smakowitych kąsków. 

No i na koniec znowuż będzie mój fanfik, ale tym razem nie w uniwersum Kiepskich, a na temat mundialu, bo mundial w Korei i Japonii to pierwszy mundial, z jakiego mam jakieś wspomnienia. Polscy piłkarze na Gorących Kubkach, z Portugalią cztery-zejro, no i oczywiście niezapomniane wykonanie hymnu...

Fanfik #2

Jest sobie taki jeden profesorek z uniwersyteta, który jest święcie przekonany, że wszystko w Polsce zaczęło się pieprzyć w momencie, kiedy Edyta Górniak zaśpiewała hymn na mundialu w 2002 roku. W związku z tym poświęca cały swój czas na tajny projekt i konstruuje wehikuł czasu. Na misję powstrzymania słynnej piosenkarki wysyła studenta, który wiecznie zawala egzaminy. Jeśli uda mu się nie dopuścić do zaśpiewania hymnu przez Górniak i powrócić do teraźniejszości, postawi mu zaliczenie, a nawet piątkę z egzaminu. Student cofa się w czasie, leci do Korei Południowej, dzień przed pierwszym meczem Polaków robi coś z tą Edytą, że kobieta nie jest w stanie wyjść na murawę stadionu w Pusan, hymn leci odtworzony z taśmy, Olisadebe w końcu może go zaśpiewać w takiej wersji, jakiej się nauczył, Polacy pokonują Koreańczyków, potem wychodzą z grupy, dochodzą do półfinału, który wprawdzie przegrywają, ale za to wygrywają mecz o trzecie miejsce, a potem w glorii i chwale powracają do Polski. Kadra Jerzego Engela staje się piłkarską potęgą, a wkrótce cały kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatnio. Niestety jednak samego bohatera odpowiedzialnego za tę niezwykłą zmianę w dziejach świata, czyli naszego studenta, dotykają niespodziewane problemy prywatne, które doprowadzają go do rozpaczliwej decyzji: musi dokonać wyboru między rozwiniętą pod każdym względem p o t ę ż n ą Polską a uratowaniem życia kogoś bardzo dla niego ważnego. 

Bonus

Kim Un-su Likwidator (książka) 

To jeszcze w ramach rekompensaty za to, że tak mało seriali, opowiem wam o książce koreańskiego autora. Likwidator właściwie sam wpadł mi do koszyka na Allegro. Przez przypadek dowiedziałam się o istnieniu tej książki i zachęcona opisem dołożyłam sobie ten tytuł do innych, które akurat kupowałam. 

Na okładce, bardzo zresztą fajnie zaprojektowanej, możemy przeczytać takie oto słowa: Groza, czarny humor, przewrotna intryga. Arcydzieło. Muszę przyznać, że jest to... gówno prawda. Groza to jest u Stephena Kinga. Czarny humor - cóż, przyznam, że pojawia się tu wiele błyskotliwych dialogów i ripost, ale to i tak nie jest jakiś szczególny atut tej powieści. Przewrotna intryga - no tak, przewrotna, od tego typu książki tego właśnie się oczekuje. A co do tego arcydzieła... Czytelnicze doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli na okładce książki pojawia się słowo arcydzieło, to ten tytuł na pewno nim nie jest. I zaiste tak ma się sprawa z Likwidatorem

Pomyślcie sobie teraz o jakimś filmie czy serialu akcji, pierwszym lepszym, jaki wam przyjdzie na myśl. I wyobraźcie sobie, że jego główny bohater, zamiast bić się, jeździć szybkimi furami, uciekać przed eksplozjami i biegać po dachach, wałęsa się po prostu od jednego typa z półświatka do drugiego i wymienia z nimi pseudofilozoficzne refleksje. Taka właśnie jest ta książka. 

Główny bohater - Reseng (32 l.) - jest mordercą do wynajęcia. Pracuje dla człowieka zwanego Starym Jenotem, który przygarnął go w dzieciństwie i siłą rzeczy wciągnął do "biznesu". Stary Jenot ma bibliotekę, którą nazwał Psiarnią. Pracuje w niej jakaś bibliotekarka, a Stary Jenot regularnie dokupuje nowe książki, pozbywając się jednocześnie innych, żeby zrobić miejsce nowym. Ale nie jest to jakaś tam wypożyczalnia, tylko przykrywka dla przestępczej działalności Starego Jenota, który przyjmuje zlecenia na ciche zabójstwa niewygodnych obiektów. Klientelą są wysoko postawieni politycy, biznesmeni i ogólnie ludzie, którzy dużo mogą. Inną ważną postacią jest niejaki Niedźwiedź, który ma piec krematoryjny. Oficjalnie do palenia zwierząt, nieoficjalnie do pozbywania się ciał. Jest jeszcze Hanja, kolejny morderca, ni to sojusznik, ni to wróg Jenota i Resenga. No i oni wszyscy zajmują się w tej książce głównie pociskaniem egzystencjalnych wywodów. 

Miałam dość tej książki już po stu stronach, bo po prostu nic ciekawego oprócz gadania się w niej nie wydarzyło. Było co prawda morderstwo, ale nie wzbudziło we mnie jakichś większych uczuć. Postanowiłam przemęczyć się dalej. W okolicach 150 strony pojawiło się coś w rodzaju przełomu - Reseng znajduje w swoim kiblu domowej roboty bombę, która mogła rozerwać mu dupę. Sądziłam, że może od tego momentu fabuła ruszy wreszcie naprzód, ale się pomyliłam. Reseng wpada w ciąg alkoholowy, a my dostajemy retrospekcję, jak to lat temu kilka facet musiał się ulotnić na jakiś czas z Seulu i w tym czasie poznał dziewczynę, z którą planował nawet wspólne życie, ale koniec końców wrócił pod skrzydła Starego Jenota. Po jakichś dwustu stronach odłożyłam lekturę, bo po prostu już nie mogłam znieść tego pierdolamento o moralności zabójcy. Do książki wróciłam po świętach, niestety nie stała się ona przez ten czas ciekawsza. Pojawia się jakiś tam zwrot akcji, ale na serio - nie był to dla mnie wielki szok. 

Nie przeczę, że Likwidator jest dobrze napisaną książką. Widać, że autor ma warsztat (tłumacz, jak sądzę, również wykonał dobrą robotę) i sprawnie posługuje się piórem. Kim Un-su wykreował na kartach swojego dzieła zarówno realistyczny świat przedstawiony, jak i bohaterów, w których nawet da się uwierzyć. Ewidentnie chciał przełamać schemat typowej powieści sensacyjnej, więcej czasu poświęcając przemyśleniom bohaterów i wymianie zdań między nimi, aniżeli temu, żeby czytelnik poczuł się jak na seansie kina akcji. Uderza mnie jednak bezcelowość fabuły. W środku książki nie wiedziałam, dokąd to wszystko zmierza. Do samego końca nie byłam też w stanie wyobrazić sobie Resenga - pozostał on dla mnie postacią bez twarzy. 

Może to jest książka dla ludzi z IQ 200, tak domniemywam po lekturze entuzjastycznych rekomendacji z tyłu okładki. Może trzeba do tego wysublimowanego gustu czytelniczego i wrażliwości na literackie przeżycia. Ale ja jestem prostym człowiekiem. Sięgnęłam po to, żeby się zmęczyć od nadmiaru akcji, a nie usypiać podczas czytania. Tymczasem jest to dla mnie dzieło przeintelektualizowane, przegadane, aspirujące do literatury pięknej, a jednak pozostające gdzieś w przestrzeni między beletrystyką a sensacją. Wynudziłam się jak mops. 

***

Skoro dziś przeczytaliście Maraton uśmiechu, to następna w kolejce będzie Romantica, w której (jak nietrudno się domyślić) będą praktycznie same romansidła. Ale musicie się wstrzymać co najmniej kilka tygodni - dwa seriale oglądam na bieżąco, więc nowy Zbiornik będzie dopiero wtedy, gdy je skończę ;) 

Tymczasem dajcie znać jak się dziś bawiliście :) Do następnego!

8 komentarzy:

  1. Wiśnia, świetny Zbiornik :) Oglądałam z tych dram, jak na razie, tylko "Melting me softly" i najbardziej się uśmiałam przy tym fragmencie, ale reszta też mnie wciągnęła. Będę czekała z niecierpliwością na kolejne Zbiorniki :) Scenarzystka "Do do sol sol la la sol" napisała wcześniej "Shopping King Louie" (2016), która jest bardzo zabawną dramę. Z tego co tu piszesz w podobnym klimacie, z uroczymi bohaterami i lepszymi ostatnimi odcinkami. Możesz napisać co oglądasz na bieżąco ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, nie wiem, czy zdradzać, co oglądam, bo napięcie siądzie :D Dobra, powiem - oglądam "Run On" i "Lovestruck in the City", typowo pod ten następny Zbiornik. Obejrzałabym jeszcze co innego, ale nie chcę się rozpraszać heh.

      Usuń
  2. Trochę czuję się rozczarowana, że zrecenzowałaś tylko trzy dramy, ale za to poczułam się zachęcona do obejrzenia "18 Again". Opis fabuły skojarzył mi się trochę z "Go Back Couple" a to była jedna z niewielu dram, na których się wzruszyłam i to nie ze względu na relację ona-on tylko ona-jej matka, gorąco polecam :) I jeszcze mi się przypomniało, że istnieje też kdrama "Still 17", jakoś sporo tych numerów (to też nie była najgorsza drama, laseczka obudziła się ze śpiączki po 13 latach, więc zabawnych scen było co nie miara:D "Do do sol..." jeszcze nie widziałam, bo z reguły jakoś omijam noona romance, ale główny był super w "Extraordinary you", taki bad boy (ale jednak z sercem), więc może się skuszę, żeby go zobaczyć w innej roli. Czekam na więcej, więcej, więcej! I pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchaj, w "18 Again" masz relacje on-ona, młodszy on-ona, on-jej matka, ona-jego ojciec, on-jego ojciec, on-jego dzieci, młodszy on-jego dzieci, a do tego jeszcze zapomniałam wspomnieć w tekście o wątku jego przyjaciela, który udaje jego ojca :D Ja się bawiłam świetnie na tym serialu, obejrzałam każdy odcinek od deski do deski :)

      Usuń
    2. Kusisz coraz bardziej :) Będę o tym pamiętać i obejrzę w czasie posuchy :) Podejrzałam wyżej, że oglądasz "Run on", ja tez i to dla mnie totalne zaskoczenie, włączyłam pierwszy odcinek z braku laku, nie przepadam za główną (wiemy jak wypadła w bogu wody....) a tutaj całkiem niezła drama, główny jest taki słodziaśnie nieogarnięty a jednocześnie taka z niego szlachetna bidulka. Dużo sobie obiecuję po tej dramie. Nowego Wookiego odpuściłam po pierwszym odcinku, obejrzę jak wejdzie z polskimi napisami, bo chyba mi się nie chce oglądać tego po angielsku :(

      Usuń
    3. Paradoksalnie jestem zadowolona, że obejrzałam boga wody, bo dzięki temu mam szerszą skalę porównawczą dla oddzielenia paździerzy od rzeczy znośnych w oglądaniu :D Strasznie mi się podoba główny w Run On. Tego aktora widziałam wcześniej w Strangers from Hell i naprawdę bardzo się cieszę, że poprawiły mu się warunki mieszkaniowe xD Mam nadzieję, że nic się nie spieprzy w fabule, bo jak na razie super mi się to ogląda.
      A Lovestruck oglądam tak jednym okiem póki co, jestem ciekawa w jakim kierunku to rozwiną, bo nie zrobili takiej prostej linii jak zazwyczaj, tylko brną w te retrospekcje. Obstawiałabym nawet złe zakończenie, ale zobaczymy jak wyjdzie :D

      Usuń
    4. Ja właśnie nie widziałam Im Si Wana chyba w niczym, więc muszę nadrobić zaległości, bo to nie byle jaka gwiazda z Korei, ale chyba bardziej przez muzykę niż aktorstwo. Zaraz się zabieram za dzisiejszy odcinek :) Ja oglądam na bieżąco jeszcze "Royal Secret Inspector" z sympatii dla dwóch głównych aktorów i na razie jest naprawdę dobrze (na szczęście główny nie jest księciem i nie musi mieć żon i konkubin). Jeszcze mam ochotę na "Mr. Queen" bo naprawdę bardzo lubię Shin Hye Sun, ale dwa historyki jednocześnie to dla mnie za dużo :) Upchnęlili tam wątek przeniesienia w czasie i w dodatku "odrodzenie" nastąpiło w ciele przeciwnej płci xD

      Usuń
  3. Jestem po Start-up'ie i utknęłam w miejscu, nie wiem co następne TT

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger