×

Co mnie wkurza w tureckich serialach?

Już wiele razy czytaliście (u mnie i na innych blogach) o tym, jak unikalny jest świat tureckich seriali. Jakimi prawami się rządzi, co stoi za sukcesem produkcji znad Bosforu i w czym może tkwić ich fenomen. Ale każdy medal ma dwie strony i dziś chciałabym podzielić się z wami tym, co mnie w tureckich serialach wkurza. Tekst jest wynikiem przemyśleń, które krążyły mi po głowie od dłuższego czasu, a zapalnikiem, który uruchomił tę bombę, był serial Akıncı. Być może wsadzam tym kij w mrowisko. Być może podpalam lont pod własnym dupskiem. Mam jednak sporo żółci do wylania i potrzebuję się wyżalić. No a komu najlepiej, jeśli nie Wam? 

Sfrustrowany Ömer rozdupca ekspres do kawy
Kiralık Aşk, kadr z odc. 59, Star TV, www.startv.com.tr

A dłużej się nie dało?

Gdy sięgniemy po tytuły tworzące "klasykę tureckiego serialu", czyli np. Binbir Gece, Ezel, Fatmagül'ün Suçu Ne?, Sıla, Gümüş czy Aşk-ı Memnu, to zauważymy, że kiedyś odcinki nie były wcale aż tak długie. Średnia długość poszczególnych odcinków wymienionych produkcji to około półtorej godziny. I jest to dla mnie jak najbardziej akceptowalny czas trwania. W półtorej godziny da się sporo opowiedzieć i nasycić widza, a jednocześnie nie przedobrzyć i nie zamęczyć na śmierć ludzi przed ekranami. No ale w ciągu ostatnich paru lat odcinki zaczęły się rozrastać do zatrważających rozmiarów. Dziś już chyba każdy serial z prime time'u trwa około dwie i pół godziny, a nawet przekracza tę długość. Zaczęłam się zastanawiać, i to konkretnie, jakie są powody, dla których tureckie stacje tv decydują się na emisję tak długich odcinków swoich seriali. 

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, więc w pierwszej kolejności stawiałabym na względy finansowe. To z jednej strony kontrakty z firmami, które "wystawiają" swój towar w serialu, nawet nie pod postacią topornego product placementu, ale po prostu jako element scenografii czy ubioru bohaterów. Zwróćcie uwagę na to, ile plansz z logotypami firm pojawia się w napisach końcowych - od producentów samochodów, mebli, sprzętu domowego, po marki odzieżowe czy biżuteryjne. Z drugiej strony kasa od reklamodawców - będzie jej więcej, jeśli będzie więcej bloków reklamowych, a więcej bloków reklamowych będzie wtedy, kiedy odcinek będzie dłuższy. Jak śpiewała Maryla Rodowicz - bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa...


Trochę dla jaj, a trochę na poważnie postanowiłam wklepać do wyszukiwarki pytanie: Why are turkish series so long? A nuż dowiem się czegoś nowego. Ale rezultaty jakoś nieszczególnie mnie zdziwiły. Wkleiłam wam powyżej screena, a dla rozumiejących po angielsku podaję też linki do Quory i Reddita, gdzie ludzie udzielają szczerych i rozbrajających odpowiedzi na to pytanie. A piszą oni ciekawe rzeczy, np. że tamtejszy system ratingowy to zwykły bullshit, że stacje tną koszta wydłużając jedne produkcje, a pozbywając się innych, a do tego dłuższy odcinek to więcej bloków reklamowych. 


Powiem wam szczerze, że kiedyś jeszcze dawałam radę znieść tę długość, ale teraz po prostu zniechęcam się na starcie, kiedy widzę, że jeden odcinek trwa jebane kurwa dwie i pół godziny. No ludzie kochani, toż to jakieś szaleństwo! I nie mówcie mi, że przecież nie muszę go oglądać na raz, bo można podzielić na części, tak jak dzielą oryginalne odcinki w polskich telewizjach. Well yes, but actually no. Tu warto poruszyć inną kwestię. 

Dzielenie długich odcinków na krótsze jest rozwiązaniem niezbędnym do tego, by taki serial móc wyemitować poza Turcją. Nasze stacje telewizyjne mają inny model emitowania treści, a i kultura spędzania czasu przed odbiornikiem zasadniczo różni się od tej tureckiej. My nie jesteśmy przyzwyczajeni do spędzania całych wieczorów z jednym odcinkiem serialu. Nawet popularne programy rozrywkowe nie trwają dłużej niż dwie godziny (łącznie z pasmami reklamowymi). Emitowanie tureckich seriali (tych najnowszych, dłuższych niż dwie godziny) z zachowaniem oryginalnej długości odcinków byłoby strzałem w kolano zarówno dla państwówki (bo przez tyle czasu nie mogliby puścić bloków reklamowych), jak i stacji komercyjnych (że niby ludzie będą w stanie wysiedzieć ponad trzy godziny - licząc reklamy - przy jednym odcinku?). Zatem przemontowywanie odcinków i dostosowywanie ich do warunków zagranicznych telewizji wydaje się optymalne. 

Tyle że zabiera to widzom oryginalne tempo wydarzeń, puenty, napięcie i wstrząsające cliffhangery. Bo trzy odcinki powstałe z podziału jednego oryginalnego nie odpowiadają trzem odcinkom serialu kręconego w krótszym formacie - to wciąż jest tylko jeden odcinek. Dodatkowo trzeba mieć na uwadze, iż poszczególne odcinki, oprócz tego, że stanowią część większej całości, same w sobie również tworzą osobną całość. Rozpoczynają się od kontynuacji tego, na czym stanął poprzedni odcinek (i się okazuje, że w cliffhangerze ktoś jednak przesadził z dramaturgią), potem pojawia się motyw przewodni odcinka, wokół którego buduje się całą jego konstrukcję, a na koniec znów jakiś cliffhanger, morał lub puenta. W jednych serialach jest to mniej klarowne, w innych widać to doskonale, jak np. w Aslan Ailem, gdzie każdy odcinek to nowe przygody bohaterów, którzy poprzez swoje cało-odcinkowe zmagania na sam koniec dowiadują się czegoś o samych sobie i uczą nowych życiowych mądrości. Jest morał, jest puenta, jest dobrze skonstruowany odcinek. Gdybyśmy go oglądali w podziale na 3 przemontowane części, to ten motyw przewodni mógłby się gdzieś zagubić i przestałoby to być interesujące, zwłaszcza gdy puenta oryginalnego odcinka wypadłaby gdzieś w połowie odcinka na eksport. 

Poświęcając dwie i pół godziny na jeden odcinek tureckiego serialu stoimy w dokładnie tym samym miejscu, co po obejrzeniu jednego, znacznie krótszego odcinka jakiegoś zachodniego (albo azjatyckiego) serialu. Bo to, że jakiś serial trwa dłużej nie oznacza, że automatycznie mamy więcej ciekawych scen popychających fabułę do przodu, albo więcej scen z naszymi ulubionymi aktorami - mamy po prostu więcej zapychaczy. Co więcej, poświęcając 20 godzin tureckiemu serialowi jesteśmy gdzieś na etapie ósmego odcinka, czyli w bardzo wczesnej fazie rozwoju fabuły. W tym samym czasie obejrzymy CAŁĄ koreańską dramę, a często nawet zostanie nam jeszcze trochę czasu na inne przyjemności.

Kwik zarzynanego serialu

W parze z długością poszczególnych odcinków idzie długość całej serii, o ile oczywiście tytuł jest popularny i ma wysokie wyniki w ratingach (choć cały system urządzeń monitorujących oglądalność w tureckich domach to podobno jedna wielka ściema). Opowiem wam taką anegdotkę, którą kilka lat temu opowiadała mi moja znajoma. Mieli w pracy zebranie, na którym trzeba było omówić wszystkie poszczególne punkty nowego statutu, trwało to dobrych kilka godzin, aż w końcu ktoś szepnął w zniecierpliwieniu drugiej osobie na ucho "Stacja 28 - Pan Jezus idzie do wojska". I uważam to za tak cholernie adekwatne do tego, jak bardzo na siłę przeciąga się seriale, które powinny się już dawno skończyć. Bo każda historia ma swój koniec. Drukowanie kolejnych przygód bohaterów, kiedy najciekawsze rzeczy zostały już opowiedziane, to dla mnie psucie serialu. Przeciągnięta historia to albo straszne nudy i wałkowanie wciąż tego samego, albo kompletna zmiana pierwotnego charakteru produkcji i z komedii robi się dramat, a z dramatu komedia. Boję się nawet polubić jakiegoś bohatera, bo kto wie, co z nim zrobią scenarzyści? Zabiją go, wymażą mu pamięć czy zrobią z niego debila?

Niestety czynnikiem, który ma z tym wszystkim najwięcej wspólnego, jest wysoka oglądalność. Dlatego wysnuwam tezę (którą możecie próbować obalić), iż nic tak nie zarzyna serialu, jak jego popularność. Wysokie słupki w badaniach oglądalności sprawiają, że ludziom w stacji i wytwórni odwala - trzeba za wszelką cenę utrzymać tytuł na fali wznoszącej i wycisnąć tę cytrynę, aż zostanie z niej wysuszona skórka. I w tym przypadku nie mam złudzeń, że może chodzić o coś więcej, niż pieniądze. Popularność to zysk. To ludzie, którzy siedząc cały wieczór przed telewizorem obejrzą też reklamy w przerwach. Czy kogoś obchodzi aspekt artystyczny? Czy komuś zależy na tym, żeby widz odczuwał przyjemność i satysfakcję z oglądania porządnie opowiedzianej historii? W tym momencie mocno w to wątpię. 

System kręcenia seriali w kilkunastoodcinkowych sezonach, puszczanych w pewnym odstępie czasowym, wydaje mi się optymalnym rozwiązaniem. Widz nie znudzi się oglądaniem w kółko tego samego, a scenarzyści mają czas na zauważenie, jakie głupoty wymyślili, i ewentualne doszlifowanie swoich pomysłów, na co przy "tureckim" modelu nie ma szans, bo kręci się nawet i kilkadziesiąt odcinków jeden po drugim. Kto wie, ilu durnot byśmy nie zobaczyli, gdyby scenarzyści mogli na spokojnie przemyśleć wymyślane przez nich wątki. No ale witamy w Dizilandzie - tu granice absurdu zostały przesunięte bardzo daleko. 

Inna sprawa to zarzynanie tytułów, które nie miały szans na dobre się rozpocząć. Kto nie robi wysokich słupków - wypad za burtę. I nikogo nie obchodzi, że ta garstka widzów, która zdążyła polubić dany serial, chciałaby zobaczyć coś w rodzaju prawdziwego finału, a nie sklecone na poczekaniu bieda-zakończenie. Zatem wkurza mnie zarówno nadmierne eksploatowanie seriali, które już dawno powinny zostać zakończone, jak i zarzucanie nieopłacalnych projektów z dnia na dzień. Bo gdzie w tym jest jakikolwiek szacunek do widza? 

no akurat w przypadku İçimdeki Fırtına dobrze, że skończyli po paru odcinkach, bo drugiego tak głupiego serialu w życiu na oczy nie widziałam xD;
İçimdeki Fırtına, Star TV, www.startv.com.tr

Ktoś może mieć do tego inny stosunek i lubić, gdy ich ulubiony serial trwa w nieskończoność, bo np. gra w nim jego ulubiony aktor, albo podobają mu się wymyślane z odcinka na odcinek coraz to nowsze intrygi, byle tylko wydłużyć i skomplikować drogę głównych bohaterów z punktu A do punktu B. Ja jednak jestem raczej zwolennikiem takich seriali, których twórcy od początku mają spójną koncepcję tego, jak ma wyglądać całość. Nie że teraz coś mam, a potem się wymyśli resztę - a tak niestety wygląda sporo produkcji, zwłaszcza komedii romantycznych. Nie oznacza to, że sama nigdy nie wpadłam w pułapkę masochistycznego oglądania przeciągniętego serialu - w końcu jestem osobą, która obejrzała cały No:309 (pod koniec już z przewijaniem scen, ale jednak), całe Kiralık Aşk, no i słynne Fazilet Hanım ve Kızları. Ale w tej chwili nie widzę żadnego tytułu, który (nawet dobrze się zaczynając) nie zniechęciłby mnie po jakichś kilkunastu odcinkach. 

Jako postscriptum dodam, że są oczywiście wyjątki. Będący w emisji już od kilku lat Çukur to przykład wieloodcinkowej epopei, która pokonała barierę typowej dla tasiemców fabularnej sieczki i wciąż utrzymuje wysoki poziom fabularny. Z kolei Yasak Elma pokonało wszelkie granice absurdu i odkąd scenarzyści pozbyli się najbardziej liniowego i przewidywalnego wątku, jakim byli Zeynep i Alihan, serialowi wiedzie się wręcz znakomicie. 

Czego nie zobaczymy, a co tak?

Wszyscy już doskonale znamy te zamazane szklanki z alkoholem i krwawiące rany, a jeśli ktoś gdzieś w tureckim serialu się całuje, to najpewniej za krzakiem, kilometr od kamery albo jest to po prostu trwające 3 sekundy muśnięcie ust. I ja tam z tym problemu nie mam, wręcz przeciwnie - nie jestem zwolennikiem rozbuchanych scen miłosnych typu zachodniego, w których nie zostaje już zbyt wiele miejsca na jakieś napięcie między bohaterami, budowanie relacji, itp., bo cały czas antenowy zabiera wzajemne nurkowanie sobie w ustach albo wymyślne praktyki seksualne. W tureckich serialach całe to wydelikacenie ma swój urok, bywa też na swój sposób zabawne, bo twórcy nie przestają zaskakiwać w nowych formach unikania poruszania kwestii damsko-męskich wprost. 

Tyle że to jest fajne do pewnego momentu. Ile można unikać tematu, jeśli kręci się np. serial o tematyce romantycznej? Zakrzywiony w tureckich serialach obraz rzeczywistości to świat, w którym nikt nie interesuje się seksem. No może poza przewrażliwionymi na punkcie niewinności swoich córek matkami głównych bohaterek i wyczekującymi kissa jak deszczu po miesiącu suszy widzami. W każdym razie przybiera to kuriozalne formy i po pewnym czasie przestaje bawić, a zaczyna nużyć i irytować. To już skrajność w drugą stronę - pokazanie intymności, czy choćby dobitne zaakcentowanie zbliżenia w tureckim serialu telewizyjnym jest wielką nieprzyzwoitością i może wiązać się z licznymi skargami oburzonych widzów. Co innego przemoc i poniewieranie słabszymi. To już można pokazywać do woli i bez obaw, że ktoś się zgorszy. Są to jednak kwestie obyczajowe, wynikające z tradycji i mentalności, a ja nie mam takich kompetencji, żeby drążyć ten temat. Mówię tylko, jako widz zagraniczny, że za dużo krzaków, nagłych telefonów i pukania do drzwi to lekka przesada, if you know what I mean

W tureckich serialach pojawia się też sporo ładnie opakowanej propagandy. Kult bohaterów historycznych, unikanie drażliwych dla Turków tematów związanych z ciemnymi kartami ich historii, podkreślanie chlubnych wydarzeń. Wzmacnianie ducha patriotyzmu w narodzie. Ukazywanie Turków jako tych stojących po dobrej stronie. Szczerze? W ogóle nie dziwi mnie, że jest to przemycane do seriali. Każdy kraj woli przedstawiać siebie w jasnym świetle, a dominujący trend w polityce państwa ma swoje odbicie w programach telewizyjnych, zwłaszcza w stacjach sympatyzujących z obozem rządzącym. Szokiem byłoby, gdyby w Turcji nakręcono serial np. o rzezi Ormian. Tak samo jak zaskoczyłoby mnie, gdyby w Koronie Królów ukazano króla Kazimierza Wielkiego jako gwałciciela. Tak że propaganda jest, może nawet większa, niż kiedykolwiek, ale nie ma zbyt wielu opcji do wyboru. Można albo w ogóle przestać oglądać, albo po prostu przymknąć na to oko i nie brać wszystkiego za prawdę - polecam nie łykać jak młody pelikan wszystkiego, co zobaczy się na ekranie, i mieć dystans do fikcji. W końcu nasi Czterej pancerni i pies to też był serial pełen propagandy, a jednak jest klasyką polskiego serialu. 

Co najbardziej wkurza mnie, jeśli chodzi o treść tureckich seriali? Może nie do końca wkurza, ale po prostu nuży ich monotematyczność, a także przyziemność bohaterów. Niby tyle gatunków, a wszystko i tak sprowadza się do problemów: rodzinnych, psychicznych, sercowych oraz z prawem. Oprócz paru wyjątków, będących głównie remake'ami seriali czy filmów z USA, Japonii czy Korei Południowej, tureckie seriale podzieliłabym na następujące kategorie: komedie romantyczne (głównie w modelu młoda niedoświadczona niewiasta + starszy od niej parę lat biznesmen), komedie rozgrywające się na wsi, dramaty obyczajowe z akcją we wschodnich prowincjach (tradycjonalizm, patriarchalizm, honor rodziny, wstyd, przemoc), dramaty obyczajowe z akcją w Stambule (porypane rodzinne historie w scenerii bogatych willi + kontrast między bogatymi a biednymi), dramaty obyczajowe poruszające kwestie zdrowia psychicznego, dramaty kostiumowe (najciekawsze postaci z historii Imperium Osmańskiego + historia nowsza) oraz akcja/sensacja gadana (wątki kryminalne, sensacyjne, mafijne). Jeśli o czymś zapomniałam, mea culpa

We wszystkich tych gatunkach mamy ukazane różne oblicza tureckiej codzienności. Nierzadko poddanej mocnym ubarwieniom i zniekształceniom, ale jest to jednak "zwyczajność". Nie ma za to, nad czym ubolewam, wątków fantastycznych, czyli np. elementów sci-fi, fantasy czy realizmu magicznego. Zdaję sobie sprawę z tego, że więcej ludzi woli seriale rozgrywające się w "normalnym" świecie, bez fantastycznych udziwnień, ja jednak włączając telewizor czy komputer lubię oderwać się od rzeczywistości. Nie chcę oglądać "prawdziwego życia" (choć moim zdaniem nie istnieje coś takiego jak "życiowy serial") - prawdziwe życie to ja mam w domu i mi starczy. Trudno też trafić na serial, w trakcie oglądania którego można się poczuć pokrzepionym, natchnionym albo zwyczajnie rozgrzanym w serduszku. Prędzej za to można zostać zdołowanym, przytłoczonym rozmiarami cierpienia w rozmaitych postaciach albo zwyczajnie zmęczonym liczbą intryg. 

Niewykluczone, że moje marudzenie wynika ze zmęczenia materiału. Wszystko bawi najbardziej na samym początku, potem już coraz mniej. Obejrzałam mnóstwo seriali - lepszych i gorszych, po trochu z każdego możliwego gatunku. I poznałam schematy, które niestety powtarzają się dość często. Coraz trudniej mnie czymś zaskoczyć i może właśnie dlatego wkurza mnie to, że różnorodność jest tylko pozorna. No ale to nie jest koncert życzeń. Najwidoczniej większość lubi tę przyziemność i muszę z tym jakoś żyć. 

Mój aktor jest lepszy niż twój

Wolfgang Amadeusz Mozart, mówi to Państwu coś? To jeden z najsłynniejszych i najwybitniejszych kompozytorów w dziejach muzyki. A jednak mogę się założyć, że znajdzie się wielu ludzi, którzy jego muzyki albo nie znają, albo znają, ale nie słuchają, bo nie lubią. Czy to sprawia, że Mozart jest mniej wybitny? Nie. I tak samo jest z aktorami. Ktoś może być Mozartem aktorstwa, a jednak zawsze będą widzowie, którzy nie polubią jego stylu gry. Czy to powód, żeby komuś wjeżdżać? Nie. Czy lubiąc jakiegoś aktora jesteśmy lepsi od kogoś, kto go nie lubi? Nie. Czy nie lubiąc jakiegoś aktora, jesteśmy lepsi od kogoś, kto go lubi? Również nie. 

Podejrzewam, że nie jestem jedyną na tym świecie osobą, która do niektórych aktorów odczuwa pewną irracjonalną niechęć. Uściślając - może nie do samych aktorów, ale do ich stylu gry, emploi, zaangażowania w pracy przed kamerą, itd. Są aktorzy i aktorki, którzy niesamowicie mnie drażnią. No po prostu nie cierpię ich ról, sposobu interpretacji postaci i wyrażania emocji przed kamerą - jest to dla mnie bariera nie do pokonania. I co robię w związku z tym? Nic. Po prostu nie oglądam seriali, w których występują (i już nigdy przenigdy nie dam się nikomu namówić na oglądanie czegoś z czyimś idolem, za którym sama nie przepadam, bo to nie ma prawa skończyć się happy endem). 

Tak samo, jak mamy prawo lubić jakichś aktorów, mamy też prawo kogoś nie lubić. Ale nie musimy z tej okazji odwalać jakichś cyrków. Żeby była jasność - nie piszę tego z celem obrażenia kogoś, chcę jedynie zwrócić uwagę na zjawisko, które być może nie jest powszechne, ale jednak występuje w środowisku fanów. To z jednej strony walka o honor ulubionego aktora, a z drugiej bezsensowny atak na tego nielubianego. 

Jestem zdania, że dopóki poruszamy się w fikcyjnym świecie i mówimy o wymyślonych bohaterach, to nie obrażamy nikogo prywatnie, tak jak nie da się obrazić chleba czy kartki papieru. Postać w serialu jest fikcyjną figurą, która powstaje z połączenia wizji kilku osób: scenarzysty, reżysera, aktora, a nawet stylisty. I choć "pożycza" sobie ciało od osoby, która ostatecznie tę postać odgrywa, wciąż jest tylko częścią świata fikcji. Śmianie się z jakiejś głupkowatej postaci nie powinno być odbierane jako bezpośredni atak na aktora. Nawet wyrażenie opinii o samym stylu gry, sposobie interpretacji postaci, podanie w wątpliwość jego umiejętności warsztatowych - to również nie jest atak ad personam, tak samo jak nie jest nim powiedzenie piekarzowi o tym, że upiekł dziś beznadziejny chleb, choć wczoraj wyszedł mu bardzo smaczny. Aktorstwo to coś więcej, niż bycie ładnym panem (albo ładną panią) i odklepywanie gotowych formułek wykutych na pamięć. To sztuka wywoływania w widzach emocji (również tych negatywnych), poruszania ich, przyciągania uwagi, zaciekawiania różnymi wcieleniami. A każdy odbiorca ma prawo do formułowania własnego zdania na temat tego, co zobaczył na ekranie (w tym również negatywnego, bo świat nie składa się wyłącznie z rzeczy, które nam się podobają), bez odniesień do tego, jakim prywatnie człowiekiem jest dany aktor. 

Obserwuję sobie z boku różne "bitwy fandomów". Dla mnie to nonsens i nie widzę siebie w roli ani heroicznie broniącej czci mojego ulubieńca (oni naprawdę nie potrzebują "takich" adwokatów, doskonale wiedzą, że czasem biorą udział w jakimś paździerzu), ani naczelnej hejterki, która zaczyna dzień od pociśnięcia komuś z "wrogiego obozu". Wiem, że są tacy, którzy lubią tego typu emocje, ale ja się do tego grona nie zaliczam i jest mi z tego powodu bardzo przyjemnie. Żyjemy w czasach, w których człowiek pożarłby się z drugim człowiekiem o byle gówno. Tak na serio, nie szkoda energii na kłótnie w komentarzach i wywyższanie się z powodu sympatii bądź antypatii do kogoś, kogo nawet w życiu nie poznamy? C'mon. I żeby nie było - ja tam święta nie jestem, swoje za uszami mam, ale dziś - jak tu stoję - staram się, aby moja krytyka w mocno niepoważnych "recenzjach" odnosiła się wyłącznie do postaci i sposobu ich kreacji przez aktorów. Mam nadzieję, że rozumiecie, że kiedy opisuję kogoś, że wygląda jak łachmyta, ma aparycję buraka cukrowego albo zachowuje się jak debil, to mam na myśli bohatera fikcyjnego, wykreowanego i wystylizowanego zgodnie z wizją twórców serialu. Staram się, żeby krytyka postaci nie zamieniała się w bezsensowne insynuacje odnośnie osoby ją grającej. I nie czuję też potrzeby przekonywania całego świata o tym, że mój ulubiony aktor jest najlepszy. Bo mój aktor nie jest lepszy niż twój. A twój aktor nie jest lepszy niż mój.

Rzecz w tym, żeby się nie zatracić w uwielbieniu i nie zagalopować w niechęci. Czego sobie i Państwu życzę.

Tej pani już dziękujemy

Dobra, Wiśnia, wszyscy wiemy, że nie jesteś już jedną z nas, bo wolisz oglądać to azjatyckie pierdolamento, a tureckie umiesz tylko szkalować - co prawda nikt mi jeszcze tego nie napisał (przynajmniej nie w komentarzach na moich socialach, choć kto was tam wie, gdzie mnie obgadujecie xD ale śmiało, można do woli), ale mógłby i byłaby to poniekąd prawda. Oglądam azjatyckie pierdolamento, choć czasem też mnie ono frustruje, bo nie brak w nim klasistowskich bzdur, przemocy, politycznego bagna, i ogólnie rzecz biorąc uważam, że bohaterowie dram mają nawet gorzej od bohaterów tureckich seriali. Niektóre dramy powalają skalą głupoty lub marnowaniem swojego potencjału. Weźmy na ten przykład Boga Wody (Bride of the Water God) - to jest całościowo tak złe, że nie umiem wymienić jednej rzeczy, którą można byłoby uznać za udaną w tym serialu.

Tylko że wiecie co? Dramy, nawet te najgłupsze, są po prostu KRÓTKIE. I być może osoby odpowiedzialne za produkcję tych najgłupszych k-dram nie szanują mojej inteligencji, ale przynajmniej szanują mój czas. 

Gdyby Heirs trwało tyle, co Yasak Elma, to ja nie wiem - znieść bohaterów tej dramy było trudno już przy dwudziestu odcinkach, a gdyby tak perypetie Eun-sang, Kim Tana i jego popieprzonej rodzinki miały się ciągnąć w nieskończoność, to widzów czekałaby ostra jazda bez trzymanki. O! A jakby nakręcili Melting Me Softly w wersji 50 odcinków po dwie i pół godziny? Ileż razy można byłoby zamrażać i odmrażać głównych bohaterów... W końcu błagalibyśmy Magdę Gessler o przeprowadzenie tam Kuchennych Rewolucji i ostateczne wypierdolenie ich z zamrażarek, bo to w końcu mięso zamrożone pod koniec lat 90. 

nic już nie trzeba dodawać; The Heirs (The Inheritors), SBS

Tak czy inaczej, ograniczona do 16 czy 20 liczba odcinków pozwala nie tylko na treściwe opowiedzenie jakiejś historii od początku do końca, ale i zredukowanie idiotycznych wątków. Zatem nawet najgłupszą dramę ogląda się lżej, bo wiadomo, że i tak niedługo się skończy. Oprócz tego w azjatyckich serialach nie brak wątków fantastycznych, które uwielbiam, a także bohaterów, którzy są równie odklejeni od rzeczywistości co ja. 

Czasem porównanie do siebie dwóch diametralnie różniących się rzeczy przynosi jakieś wnioski. Moim wnioskiem z oglądania dram jest to, że da się zrobić dobry serial bez zbędnego przedłużania. Dobrze, że wraz z rozwojem tureckich platform cyfrowych coś się zmienia i produkcje oryginalne PuhuTV, BluTV, Exxen czy tureckiego Netflixa oddalają się od standardów telewizyjnych: stawiają na krótki format czasowy odcinka, krótkie serie, przemyślane scenariusze, szerszą tematykę, odważniejsze sceny, a w przypadku Netflixa to także równoczesna premiera w wielu krajach i dostępność innych wersji językowych. Choć nie wszystkie seriale ze streamingu są idealne, to jednak upatruję w nich szansę na odrodzenie tureckiego serialu i jego dalszą ekspansję na cały świat. W modelu, który będzie atrakcyjny już nie tylko dla widzów rodzimych. 

Co mnie NIE wkurza? 

Dobra, ponarzekali my, pomarudzili, to może jakiś optymistyczny akcent na sam koniec? Otóż całe to moje jojczenie wynika z tego, że wciąż darzę tureckie seriale ogromnym sentymentem i po prostu chciałabym, żeby ich jakość była jak najwyższa - tak, aby każdy nowy widz wkraczający w ten świat nie musiał oglądać turasów ukrywając się po kątach i uważać ich za guilty pleasure. Niech to będzie pleasure pełną gębą! Zdaję sobie sprawę z tego, że moje słowa ani nic nie znaczą, ani tym bardziej nic nie zmienią, ale polecając komuś turecki serial po prostu chciałabym móc to robić z czystym sumieniem - mając pewność, że polecam coś wyjątkowego, ciekawego, intrygującego. 

Oglądanie seriali z różnych stron świata uświadomiło mi, jak bardzo cenię sobie tureckie soundtracki. Muzyka w tureckich serialach to coś wspaniałego. Nawet te ścieżki dźwiękowe, których osobiście nie uważam za najlepsze, wciąż mają w sobie "to coś". Niezwykły klimat, intensywność, melodyjność, przekaz emocjonalny. A dobór piosenek - zawsze w punkt! Turcja ma wspaniałych kompozytorów, którzy nie idą na łatwiznę, tylko faktycznie komponują muzykę, zamiast ją produkować, jak zwykło się to robić w dzisiejszych czasach. 

Podoba mi się również spora rotacja wśród aktorów. Nie odnosi się wrażenia, że grają wciąż ci sami ludzie, tak jak chociażby u nas, gdzie mamy naprawdę wąską grupę aktorów obsadzanych w wielu produkcjach, przez co w kółko oglądamy te same twarze. W Dizilandzie jeden aktor jest zaangażowany w jeden projekt telewizyjny, więc automatycznie nie pojawia się on na ekranach tak często, żeby martwić się, czy nam aby nie wyskoczy z lodówki. Każdy nowy tytuł to oprócz gwiazd sporo świeżych twarzy. Nawet to, że do serialowego świata trafiają osoby bez wykształcenia aktorskiego, np. związane z konkursami piękności i modelingiem, uważam za zjawisko pozytywne. Nie chodzi wyłącznie o ich wygląd zewnętrzny - wielu z nich ma naturalny talent, który pod okiem dobrych reżyserów może się znacznie rozwinąć. Najlepszym tego przykładem jest Kıvanç Tatlıtuğ - zdobywca tytułu Best Model of the World z 2002 roku, który jest w tej chwili jednym z najpopularniejszych (i to na całym świecie) tureckich aktorów serialowych. Jasne, że pośród aktorów bez "papierka" uczelni teatralnej czy filmowej są tacy, którzy grają jak drewno, ale wśród absolwentów wspomnianych uczelni również znajdą się ci bez większego talentu, może jedynie lepiej wyrobieni warsztatowo. W każdym razie w tureckich serialach nie sposób znudzić się aktorami, bo przez ekrany przewija się ich naprawdę sporo. 

Muszę również podkreślić, że tureckie seriale nauczyły mnie różnych rzeczy. Paru słówek i zdań po turecku, to raz. Dwa - cierpliwości. A trzecia sprawa - że warto być wybrednym i nie oglądać wszystkiego, lecz wybierać to, co faktycznie może się spodobać. Że nie muszę ich oglądać do końca. Że nie musi mi się w nich podobać to, co podoba się innym widzom. Że można w nich znaleźć mnóstwo wiedzy o tureckich zwyczajach i kulturze, a propaganda zmusza do poszukania prawdy innej, niż ta serialowa. 

Wciąż czuję się dyletantem i proszę, żebyście nie upatrywali we mnie specjalisty i eksperta, który puszy się, bo zobaczył kilka seriali na krzyż. Zawsze stałam na uboczu fanowskiego świata i wciąż tam jestem, by z odpowiedniego dystansu obserwować zjawiska, które dzieją się wokół tureckich seriali. Dziś podzieliłam się z Wami tym, co mnie wkurza. Następnym razem opowiem inną bajkę. Görüşürüz!

33 komentarze:

  1. Wlasciwie to niewiele cie wkurza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha w sumie racja. Bo ja wbrew pozorom spokojny człowiek jestem ;)

      Usuń
  2. Ja przestałam oglądać tureckie seriale, co nie przyszło mi z trudnością, bo właściwie widziałam ich z góra 20. Zawsze miałam problem z ukazaniem kobiet w produkcjach z tego kraju. Długość odcinków mnie męczyła. Mogę policzyć na palcach jednej ręki ile seriali z Turcji obejrzałam w całości, bez przeskakiwana po scenach. Ostatecznie moja niechęć do dominującej w tych serialach (państwie) religii całkowicie mnie odstręczyła (czyt. wydarzenia we Francji). Przeprosiłam się z serialami z kręgu kultury Zachodu i zapoznałam z tymi ze Wschodu. Teraz seriale koreańskie i angielskie dominują w tym co oglądam. Kultury fandomowej w ogóle nie akceptuję, uwielbienia dla postaci czy aktora nie lubię. Przede wszystkim aktorów nie zna się osobiście, więc jak można ich podziwiać czy bronić ? Sprzedawany przez nich wizerunek jest tylko produktem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to - aktorów nie zna się osobiście. Wiemy o nich tyle, co sami pokażą albo co napiszą o nich gazety.
      Zaś co do ukazywania kobiet - nie cierpię tych wszystkich dramatów, w których dominuje przemoc mężczyzn nad kobietami, czasem jeszcze w kontekście takim, że oprawca na sam koniec okazuje się wcale nie taki zły, i w ogóle, i tego typu brednie. Budzi to we mnie obrzydzenie.
      Dzięki za komentarz, pozdrowienia :)

      Usuń
  3. OOOOO TAK! Zgadzam się całkowicie. Serio, co do Yasak Elma to nie kumam, jak on doleciał do 100 odcinków i nadal trwa. Ja obstawiałam, że po Alihanie i Zaynep to już słupki raczej spadną, ale jak widać, granice absurdu można przekraczać z epickim rozmachem i nieepicką głupotą. Serio, czasem obejrzę jakiś zwiastun tego serialu, by dowiedzieć się, jaką kolejną głupotę wymyślili scenarzyści. Kiedyś z Kiralikiem miałam tak, że jak się skończył, to tak żałowałam, ale teraz widzę, że no cóż, to była dobra decyzja, by zakończyć ten serial na tylu odcinkach, na ilu się zakończył. Mam teraz wrażenie, że Sen Cal Kapimi teraz jest już tak bardzo przeciągany, że naprawdę łapię się za głowę i żałuję. Z jednej strony to jest tak, że jest niedosyt, gdy serial skończy się przed 20 odcinkami, ale jak popatrzy się na tę sytuację z daleka, to np takie Atesbocegi mogłoby mieć jeszcze właśnie te kilka odcinków więcej. Ja więc wychodzę z założenia, że romkomy tureckie powinny kończyć się na 20-góra 25 odcinkach, bo po tej liczbie to już w wielu serialach nic kupy się nie trzyma.
    Pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też oglądam zwiastuny Yasaka i nie ogarniam, co się tam dzieje, skąd się biorą kolejni bohaterowie, i jak od tego doszło, że Yildiz znienacka związała się z tym typem, którego gra Berk Oktay :D

      Sen Cal Kapimi bardzo mi się podobało na początku, natomiast już od dawna tego nie oglądam, bo skala przeciągania mnie pokonała. Atesbocegi na początku nie wydawało mi się jakimś naprawdę super serialem, ale dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że to był jednak świetny rom-com, bo to, co zaczęli kręcić w późniejszych latach, było coraz słabsze. Tez było widać w tym ostatnim odcinku, że z dnia na dzień kazali im się zwijać, tam można było jeszcze ze dwa odcinki dodać, żeby zamknięcie było bardziej dopracowane, ale i tak to ogromne szczęście dla tego serialu, że go nie przedłużyli.

      Fajnie, że wpadłaś, również pozdrawiam :)

      Usuń
    2. :D No ja też nie ogarniam, wcześniej był Gokhan, i ja na serio obstawiałam, że cuś z tego może być, a tu naraz Berk i takie wtf, co tu się zadziało. No i Halit to jest śmiech na sali. Ja się pytam, przecież on się zabił, czy też spadł ze schodów (jak kto woli), a tu ze zwiastunów co jakiś czas, że Hali żyje bądź powróci, jakby miał zmartwychstać. Wcale się nie zdziwię, jak wyjdzie z nim taka heca, jak z Hazimem z Faziletki.
      Co do Atesbocegi, to tłumaczyłam ten serial z dziewczynami, i żal się było z nim żegnać, bo serio, tam spokojnie można było dojść do tych 20 odcinków, a tak skończył się na tylu, na ilu się zakończył. SCK już zaczyna mnie męczyć, teraz ten ostatni odcinek to takie nudy, zaraz Serkan wyjdzie, że jest bardzo chory, i będzie drama, ale oczywiście to w sumie romkom, więc wyzdrowieje i wszystko fajnie. Jak dla mnie, ten serial powinien zakończyć się na tych 30 odcinkach, a to przedłużanie i amnezja Serka to już mnie tak zdenerwowały, że już ten serial się zaczął dla mnie wypalać.
      No i oczywiście na koniec pozdrowionka <3

      Usuń
  4. Wiśnia, całkowicie się z Tobą zgadzam. Przyznaję, że po okresie fascynacji tureckimi serialami jakieś 2 lata temu przestałam je całkowicie oglądać. Chociaż do tego momentu zaliczyłam ich sporo. Teraz przerzuciłam się na koreańskie i chińskie. Ich sporą zaletą jest czas ich trwania, ogromny wybór ( zwłaszcza dla osób znających angielski ) i szybkość pojawiania się odcinków.Zwykle też mają jakiś początek , środek i koniec. Jak mi coś nie leży to zwykle porzucam serial bez żalu.Kultura fandomowa mnie za to przeraża , zwłaszcza w wydaniu azjatyckim. Naprawdę współczuję tym biednym aktorom , muzykom i ich bliskim. To co tam się dzieje powinno być prawnie zakazane a fani przymusowo leczeni psychiatryczne. Może jednak to bezpośrednio wynika z zupełnie innej mentalności ludzi Wschodu. Nie potrafię tego zrozumieć, bo chociaż zdarza mi się lubić lub nie lubić jakiegoś aktora lub aktorki ( ich gry ) to nigdy nie przyszłoby mi do głowy pisać negatywnych komentarzy o nich albo o ich fanach. Jak to się mówi: o gustach się nie dyskutuje. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno, dawno temu czytałam gdzieś artykuł o koreańskim przemyśle rozrywkowym, jakie to jest wszystko wyniszczające dla tych osób, które występują na scenie czy w dramach. My widzimy tylko jasną stronę: ładnych ludzi śmiejących się do kamery, tymczasem za kulisami nierzadko są wyczerpujące treningi, rywalizacja, presja i właśnie ten hejt ze strony bezmózgich yeti, którzy wypisują okropne rzeczy na socialach. Z tego są depresje, uzależnienia, zaburzenia odżywiania, a nawet próby samobójcze.
      Czasem jak sobie zjeżdżam w komentarze na YT pod klipami z dram albo tymi wszystkim jengami na kanale Swoon, to tam większość komentarzy kręci się wokół tego, że aktorzy, którzy grają główną parę w serialu powinni być ze sobą w prawdziwym życiu. Mnie się to nie do końca podoba, bo to już trochę wchodzenie w butach w czyjeś życie prywatne. Fajnie, jeśli jest ta chemia, która sprawia, że taką parę dobrze się ogląda na ekranie, ale to nie oznacza, że coś musi być na rzeczy w normalnym życiu. Bo oni w normalnym życiu mogą być zupełnie inni niż grana przez nich postać. Zresztą jakby naprawdę było tak, jak w wizjach fanów z komentarzy, to ci ludzie co serial zmienialiby partnerów i mieli po kilkanaście dzieci, każde z kim innym xD Nie zazdroszczę tym ludziom - oprócz tego, że mają sławę, pieniądze i urodę musi być im naprawdę cholernie ciężko znosić wszędobylstwo fanów, komentarze, presję, stres, przeciążenie.
      Dzięki za komentarz, pozdrowienia :)

      Usuń
    2. "Im wiecej wiesz tym bardziej cierpisz". Nie pamietam skad pochodza te madre slowa. Biblia? Byly m.in. w filmie "Imie rozy".

      Usuń
  5. Acetylocholina29 marca 2021 16:35

    Spójrzmy prawdzie w oczy.
    Powinni zmienić cały ten system serialowy, iść w jakość, a nie ilość. Większość kanałów ma po 4-5 seriali na tydzień, często domawia więcej i potem musi wykopać najsłabszy reytingowo, często pozostawiając bez normalnego zakończenia.
    Poszłabym w max 3 seriale dla stacji,serial powinien mieć gwarantowane 10-13 odcinków, niezależnie od reytingu. Historia powinna zostać napisana właśnie na ten jeden sezon,a ewentualnie dizi z najlepszymi wynikami (reyting 6-7) powinny mieć możliwość kontynuacji.. i nie szłabym w kolejne gwarantowane 13 odcinków,tylko 5/6.
    A co do długości odcinków - mnie jakoś to nie razi, ale to może przez to, że większość seriali jadę na suwaku XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co piszesz to utopia :) Musieliby wywrócić cały dotychczasowy porządek do góry nogami, a na to się nie zanosi.
      A ten suwak - to jest chyba najlepszy wynalazek świata; gdyby nie można było przewijać scen, to przez wiele produkcji nie udałoby mi się przebrnąć xD
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Mam podobne odczucia co do tureckich produkcji. Pamiętam moją ekscytację, gdy obejrzałam np. "Icerde", czy początki "Hercai". Był ciekawy scenariusz, były emocje, gra aktorska na najwyższym poziomie. Z czasem trafiałam już tylko na seriale, przez które nie mogłam przebrnąć. Rozczarowywały mnie sztucznie tworzone wątki, nielogiczne postaci, brak pomysłów i gra na czas, na długość serialu. Czułam się jako widz oszukana. Machina okołoserialowa zabija tureckie produkcje. Przestaje liczyć się jakość odcinków. Opakowanie staje się ważniejsze od zawartości, a ja takich produktów nie kupuję. Pozdrawiam Cię, Wiśnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Metafora z opakowaniem bardzo mi się podoba. Pozdrawiam również :)

      Usuń
  7. czy mogła byś opisać Elif , co o nim myślisz , z góry dziękuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, nie oglądam seriali dziennych, bo brak mi do nich cierpliwości. Uprzejmie pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Często fabuła serialów tureckich jest bardzo nierealistyczna biedna dziewczyna poznaje bogatego faceta, albo nierealne wątki o mafii. Czas trwania odcinka też pozostawia wiele do życzenia, ale kocham tureckie seriale za ujęcia, wrażliwość drobne gesty, spojrzenia, emocjonalność, wartości jakie większość seriali ma. Niektóre są jak bajki, że na końcu źli ludzie odbierają swoją zapłatę i karę. Uwielbiam tureckie seriale i ciesze się, że teraz miał premierę nowy serial z Serkanem Cayoglu w związku z historią Cypru. Vatanim Sensim był naprawdę pięknym serialem, który rozbudzał w sercu patriotyzm. Osobiście mi nie szkoda czasu na ich oglądanie, bo zabierają mnie do innego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Po Bir Zamanlar Kibris wielu spodziewa się czegoś dobrego, choć pojawiają się również głosy zastanawiające się, ile przekłamań historycznych pojawi się przy okazji budowania fabuły. Tak czy inaczej miejmy nadzieję, że będzie ciekawie. Pozdrawiam :)

      Usuń
  9. Muszę przyznać, że twój blog sprawia mi wiele radości :D
    A co do tureckich seriali to kocham, ale głównie te bardziej nowoczesne. Bo aktualnie przy Hercai wnerwia mnie, że w XXI wieku wciąż sa tam podziały.
    W tureckich serialach chyba najbardziej podoba mi się to czekanie na kissa i to, że nie emanują tak nagością. W sumie ogladam serial i nie martwię się, że mama wpadnie do pokoju i trafi na rozbieraną scenę. Z drugiej strony przy Aslan Ailem łapałam się za głowe gdy Pelin zaszła w ciążę, a nawet nie całowała się z Umutem.
    Długości odcinków męczące, ale zawsze można przewinąć.
    Jednak kocham tureckie seriale, muzykę, a jak serial przegina z fabułą i traktowaniem główenk bohaterki jako gorszej, to bez żalu przerywam oglądanie.
    PS. Czy tylko ja najbardziej czekam na moment w którym pan młody przychodzi prosić o dziewczynę i musi wypić kawę z solą? Nie wiem co w tym jest, ale zawsze mnie to bawiXD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, trzeba przyznać, że te podziały społeczne w serialach nie biorą się znikąd. Na pewno są w pewien sposób ubarwione na potrzeby budowania dramaturgii, ale w każdej zmyślonej historii jest jakaś cząstka rzeczywistości.
      Czekanie na kissa bawiło mnie na początku, teraz to już bardziej mnie to śmieszy, a z drugiej strony nuży, tak jak i czekanie 40 odcinków, aż ktoś wyzna skrywaną tajemnicę. Słowami Ferdka dopowiem, że "wyobraźnię to ja żem miał, jak żem był mały, a teraz płacę abonament i ja wymagam" :D
      No mnie akurat te obrzędy ślubne nie interesują, ale wierzę, że bawi to sporą rzeszę widzów ;)
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  10. mnie nie tyle wkurza, co po każdym serialu mam depresje.. widze ich bajkowe zycie, i myśle sobie.. dlaczego ja tak nie żyję? :) przystojni faceci, kasa, domy z basenami, zycie bez problemów z małymi dramatami, który każdy z nas ma. lepiej mieć takie dramaty w pieknym domu niż w naszej szarej polskiej rzeczywistości. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to mówią: pieniądze szczęścia nie dają, ale wolałabym płakać w lamborghini xD

      Usuń
    2. Albo... Podobno mówią, że pieniądze szczescia nie dają, ale sam chce to sprawdzic :D

      Usuń
  11. Mogę się podpisać obiema rękami pod twoimi wnioskami.
    Właśnie z tych powodów tureckim serialom powiedziałam do widzenia.
    Ale ostatnio znajoma poleciła mi meksykańską telenowelę Miłość po grób (Amar a muerte). Na początku miałam uprzedzenia ("ja i latynoska telenowela -acha,  już to widzę" , ostatnia telka to jakieś 20 lat temu Zbuntowany anioł) , dzisiaj jestem już po kilkunastu odcinkach i ... wow, nie spodziewałam się takiego wysokiemu poziomu i dobrego wykonania.
    Po tych wszystkich turasach - smutasach jest to coś naprawdę ożywczego - ogląda się jak dobry amerykański serial, odcinki są krótkie, jest wątek nadprzyrodzony (zamiana ciał), mamy humor, poza tym w przeciwieństwie do Turków się nie certolą i ludzie tam się całują i nawet uprawiają seks☺ (jest tam nawet wątek lesbijski oraz pada słowo orgazm☺)
    W skrócie:  gorąco polecam, serial jest po polsku na youtube
    Nie warto mieć uprzedzeń☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, świat poszedł do przodu i od czasu telenowel, które leciały w latach 90. Ameryka Łacińska też zrobiła postęp, więc nawet mnie nie dziwi, że meksykańce mogą być obecnie jakościowymi produkcjami.
      Zgadzam się w całej rozciągłości, że nie warto mieć uprzedzeń - tak w ogóle, ale i co do seriali. Ja, jak wszyscy wiedzą, oszalałam na punkcie azjatyckich, które omijałam szerokim łukiem, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile tracę. Teraz oglądam je z przyjemnością i uwielbiam koreańskich aktorów :)
      PS W Turcji jakby widzowie usłyszeli w serialu telewizyjnym słowo orgazm, to ichsiejsza KRRiT nie zliczyłaby wszystkich skarg o zgorszenie. Tam to najlepiej udawać, że seks nie istnieje i zakochani ludzie wcale nie chcą go uprawiać xD

      Usuń
  12. Ja uwielbiam tureckie seriale, choć rzecz jasna nie wszystkie. Uwielbiam, chociaż niektóre rzeczy wkurzają, nie da się zaprzeczyć. W tej chwili nie chce mi się robić dogłębnej analizy, ale biorąc na tapetę letnie seriale, które właśnie weszły na ekrany w Turcji, da się już wiele wypunktować. Schemat komedii romantycznych niemal zawsze jest taki sam. Jakaś biedniejsza dziewczyna i bogaty biznesmen, który zarządza rodzinnym biznesem. Nierzadko mamy tu już jakieś udawanie zakochanych czy narzeczonych oraz wielką tajemnicę, która wychodzi na jaw, gdy już obie strony się do miłości przyznają. W międzyczasie dziewczyna wielokrotnie ląduje w ramionach mężczyzny, bo ciągle się potyka lub z czegoś spada. A serial właściwie zawsze kończy się ślubem, ewentualnie jest przeskok w czasie i widzimy już całą rodzinę z dzieciakami...

    OdpowiedzUsuń
  13. Super artykuł. Uwagi w punkt. Zgadzam się w zupełności. Seriale tureckie mają swoją specyfikę. Do niektórych rzeczy można się przyzwyczaić, inne ciężko zaakceptować. Dlatego część widzów je lubi, a część nie. Niemniej myślę, że gdyby tvp jako stacja o największym zasięgu kupowała lepsze tureckie seriale byłoby znacznie lepiej. Mam takie wrażenie jakby kupowali tureckie seriale bo jest taki trend, ale na poziomie tego co kupują już niezbyt im zależy. Kupują słabsze seriale, bo są pewnie tańsze niż te lepsze, a szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TVP jest w tej chwili parodią nadawcy publicznego. Już mi się nawet nie chce pisać o tym, co mnie w polskiej państwówce denerwuje, bo "szkoda strzępić ryja", ale masz rację - kupują dla samego faktu kupienia, natomiast nie pracuje tam chyba nawet jedna osoba, która znałaby się na rzeczy i doradziła, w co naprawdę warto włożyć pieniądze. A tak to kupują te bieda-seriale, które nawet nie są produkowane dla wiodących stacji i przede wszystkim nie są emitowane w prime time'ie, a gdzieś po południu. I potem ludziom się wydaje, że Turcja to leci tylko w te telenowele o biednych dziewczynkach.

      Usuń
  14. Dokładnie. Jak nie tureckie słabizny to ukraińskie lub rosyjskie seriale kostiumowe wszystkie na jedno kopyto. I wszystkie o uciśnionych bohaterkach niczym pamiętna Isaura. ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytałam forum dotyczących seriali tureckich i nie podoba mi się postrzeganie aktorki przez pryzmat roli jaką grała tzn. nie lubię żeńskiej postaci i nie lubię aktorki. Hejtowanie jej za wygląd, za głos za grę aktorską a również za życie prywatne. Uważam,że jak się komuś aktorka nie podoba to niech nie ogląda a nie ją krytykuje. A to jak wygląda jej życie to jest jej sprawa i nikomu nic do tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to kolejny problem, ale wydaje mi się, że dotyczy on nie tylko świata tureckich seriali, ale seriali w ogóle. Jest to zjawisko patologiczne, kiedy niektórzy ludzie nie oddzielają świata fikcji od prawdziwego i obwiniają aktorkę (albo aktora, bo to działa również w drugą stronę) za zło tego świata, bo zagrała postać, która im się nie podobała. Albo te dywagacje na temat czyjegoś życia prywatnego, roztrząsanie plotek itp.
      Natomiast samo ocenianie gry aktorskiej przez widzów jest wpisane w zawód aktora. Gdybyśmy unikali złego aktorstwa, bo nie wolno nikogo krytykować, nie bylibyśmy w stanie oglądać czegokolwiek. Warsztat, styl gry, sposoby pokazywania emocji to są rzeczy, które oddziałują na widzów i nie zawsze oddziałują pozytywnie, ponieważ są aktorzy lepsi i gorsi, co widać tym wyraźniej, im więcej ról się obejrzy. Grunt to wiedzieć, gdzie kończy się konstruktywna krytyka i wyrażenie opinii, a gdzie zaczyna bezsensowny hejterski bełkot.

      Usuń
  16. A ja bym chciała żeby powtórzyli pokazywanie serialu Cesarzowa Ki. Leciał o złej porze i go ściągnęli. Wspaniałe stulecie dali po Teleexpressie i miał oglądalność. A poza tym niech lecą nie tylko tureckie seriale ale i inne np. chińskie, japońskie,koreańskie tajskie i.A z rosyjskich krótkich seriali widziałam 2 biograficzne i były ciekawe. To, że komuś podobają się tureckie seriale nie oznacza że tylko one mają lecieć w telewizji bo innym mogą się nie podobać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę to zabrzmiało, jakbyśmy tu życzyli sobie samych tureckich 24 na dobę, a przecież nie było o tym słowa w tekście ;) My tylko życzymy sobie rzeczy lepszych niż to, co obecnie kupuje np. TVP.
      Wspaniałe Stulecie było emitowane w różnych porach. Wydaje mi się, że był też czas, kiedy serial ten leciał w mało atrakcyjnym paśmie (moja ówczesna właścicielka mieszkania to czasem oglądała i wiem, że było to przed Teleexpressem), a mimo to zbierał sporą widownię, przez co został przeniesiony na lepszą godzinę.
      Sama lubię azjatyckie seriale, nawet bardzo, ale nie jestem przekonana, czy przeciętny polski widz, w którego celują nasze stacje, byłby nimi zainteresowany. Tak szczerze, to nie dziwię się telewizyjnym decydentom, że boją się zaryzykować. Bo jak słucham ludzi wokół siebie, to oni nie są na to gotowi. Całe szczęście, że mamy streaming i tam możemy oglądać bez ograniczeń to, co nam się podoba. A tradycyjna tv odchodzi do lamusa.

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger