×

Vincenzo - najlepsza drama jaką w życiu widziałam

Buongiorno a tutti! Witam Was niespodziewanie w sekcji koreańskiej, ale z włoskim akcentem. Vincenzo to drama, którą krótko mówiąc olałam, gdy zobaczyłam pierwszy zwiastun, a potem plułam sobie w brodę, że nie oglądałam na bieżąco. Zanim wszystkie odcinki wleciały na polskiego Netflixa, ja po drodze spaliłam sobie oczywiście największy zwrot akcji, o którym starałam się później zapomnieć, ale się nie udało xD Na szczęście inne twisty przyjmowałam już z autentycznym zaskoczeniem. Postanowiłam poświęcić tej dramie osobny post, bo po pierwsze - mimo kompletnego braku notatek mam strasznie dużo rzeczy do powiedzenia, a po drugie - nie mogę wyjść z tego serialu, więc może pozbycie się wszystkiego z głowy pozwoli mi zrobić w niej reset ;) Zapraszam. 

Zabierzcie mi gitarę, niechaj obeschnę trochę. 

Zabierzcie mi gitarę, właśnie jestem mokrym Włochem. 

Zabierzcie mi gitarę, nie róbcie pośmiewiska. 

Jestem prawdziwym Włochem... Ale ze Skarżyska. 

Artur Andrus, Zabierzcie mi gitarę (na mel. L'Italiano vero Toto Cotugno)

Vincenzo, kadr z odc. 8, tvN, dystr. Netflix

O czym to w ogóle jest?

Vincenzo Cassano, obywatel Włoch koreańskiego pochodzenia, jest consigliere, czyli doradcą prawnym mafijnej rodziny. Siedzi sobie w słonecznej Italii i tam robi różne mafijne rzeczy, np. podpala winnice ludziom nieposłusznym jego famigli. Ale postanawia pojechać na chwilę do Korei, bo tam czeka na niego złoto (dużo złota) ukryte pod jednym z budynków w Seulu. Na miejscu wplątuje się w rozgrywkę z ogromną firmą, która buduje swoją potęgę na ludzkiej krzywdzie, korupcji i ogólnie nieczystych zagraniach. Łączy siły najpierw z jedynym w promieniu stu kilometrów uczciwym prawnikiem, a potem z jego córką, która wcześniej pracowała w kancelarii na usługach tamtej firmy. Oprócz tego Vincenzo poznaje mieszkańców budynku, którzy są niezłymi dziwakami, ale jak przychodzi co do czego, to okazują się oni niesłychanie silną i pomocną drużyną. 

Najemcy z Geumga Plaza przez przypadek odtworzyli Wolność wiodącą lud na barykady;
Vincenzo, kadr z odc. 7, tvN, dystr. Netflix

Meme Italia

Nawiązania do Włoch są w tym serialu niczym adaptacja memów. Scenariusz ślizga się odrobinę po stereotypach, ale jest to utrzymane w przyjaznym tonie. Wśród memicznych motywów związanych z Włochami mamy tu np. kucharza z charakterystycznym wąskim wąsikiem (Bartolini Bartłomiej herbu Zielona Pietruszka, jak słowo daję), przekręcanie nazwiska Cassano na wszelkie sposoby, wykonywanie najsłynniejszego (przynajmniej w świecie internetu) włoskiego gestu potrząsania dłonią ze złączonymi palcami, a także przeklinanie po włosku, z częstym użyciem che cazzo (popularne włoskie przekleństwo; Food Emperor mówi, że cazzo znaczy kutas, ale ogólnie można tego używać jak tradycyjnej polskiej kurwy). No i oczywiście wszystkie te mafijne klimaty. Na szczęście jednak scenarzysta Vincenza, w przeciwieństwie do pani Blanki Lipińskiej, nie poszedł w kierunku porywania kobiet, zmuszania kogokolwiek do robienia loda, i generalnie opierania fabuły na ruchaniu xD Główny bohater nie jest giga chadem z szeroką paszczęką i groźną miną, a mimo wszystko budzi respekt i podziw wszystkich dookoła. 

Massimo Tortellini nigdy nie był moim ulubionym włoskim mafiozem, a teraz to już w ogóle xD 

Włoska nuta wspaniale wkomponowała się w k-dramowe uniwersum i dodała fabule świeżości. Do tego wydaje mi się, że odniesienia do włoskiej kultury mogą wywoływać różne reakcje u widzów, w zależności od szerokości geograficznej, pod którą serial jest oglądany. Inaczej na żarty zareagują Koreańczycy, inaczej rodowici Włosi, a jeszcze inaczej my tu w Polsce, skąd zdecydowanie bliżej do Włoch, niż do Korei, i generalnie jesteśmy dość dobrze zaznajomieni z włoską kulturą, albo nam się tak wydaje. Dla mnie Vincenzo to obecnie najciekawszy wytwór czyjejś wyobraźni z motywem włoskim. Nie zmienicie mojego zdania. 

Gołębie i piłka nożna

Chyba najbardziej absurdalnym wątkiem w całym serialu jest znajomość Vincenza z pewnym gołębiem, który lubi siadywać na parapecie consigliere i hałasować akurat wtedy, gdy Vincenzo próbuje spać. Z własnego życia powiem wam, że tylko ten, kto na własnej skórze poznał, co to znaczy mieć gołębie za oknem, jest w stanie w pełni zrozumieć tę zawiłą relację. Z jednej strony wkurzasz się, kiedy te małe pierzaste skurwysyny trzepocą skrzydłami o 4 nad ranem i gruchają w najlepsze akurat wtedy, gdy ty chcesz spać. Poza tym zostawiają tony szitu, robią sobie zebrania na balustradach, szurają głośno pazurami chodząc po dachu, znoszą sobie patyki na prowizoryczne gniazda i rozmnażają się (na twoich oczach oczywiście), tak że w pewnym momencie zaczynasz czuć się, jakbyś żył w gołębniku. Ale... Z drugiej strony udaje im się tak ciebie pozbaść, że nic im nie zrobisz, oprócz nagadania się. Żal odstrzelić, bo to jednak stworzenie Boże. I tak to właśnie wygląda między Vincenzem a gołębiem. Najpierw była niechęć, potem międzygatunkowa przyjaźń, a na końcu nawet uratowanie życia. 

Gołąb otrzymał od Vincenza imię Inzaghi. Dla mnie jest to jednoznaczne nawiązanie do włoskiego futbolu. Możliwe, że to moja nadinterpretacja, bo oficjalnej informacji na ten temat nigdzie nie znalazłam, ale każdy kibic piłkarski pamiętający Squadra Azzurra (przydomek reprezentacji Włoch; azzurra, bo grają w niebieskich strojach) z mundialu w Niemczech w 2006 roku i składy najlepszych klubów Serie A (najwyższa liga rozgrywkowa we Włoszech) z lat dwutysięcznych będzie miał jedno skojarzenie - Filippo Inzaghi. "Pippo" Inzaghi grał jako napastnik. Najlepiej pamiętam go z czasów, kiedy był zawodnikiem AC Milanu (mojego ulubionego europejskiego klubu z okresu, w którym fascynowałam się piłką nożną). Może nie grał w porywającym stylu, ale był za to skuteczny. W finale Ligi Mistrzów w 2007 roku z Liverpoolem, dwa lata po pamiętnym finale z tym samym przeciwnikiem (w bramce którego "tańczył" Jerzy Dudek), Inzaghi strzelił dwie bramki, które zapewniły Rossonerim (przydomek klubowy AC Milanu, nawiązujący do czerwono-czarnych barw w herbie klubu) trofeum. 

Filippo Inzaghi na fot. 3 i 4,
strona z albumu Piłka nożna [1001 fotografii], wydawnictwo Axel Springer Polska;
takie ma się artefakty na półkach, drodzy moi xD 

Zważywszy na to, że Vincenzo większość życia spędził we Włoszech, i to zdaje się w Mediolanie, to musiał mieć dobre rozeznanie w piłce nożnej, stąd też wysoce prawdopodobne, że mógłby znać tego zawodnika (tym bardziej, że obecnie Filippo Inzaghi próbuje swoich sił jako trener, więc nigdzie nie zniknął) i nazwać na jego cześć swojego pierzastego kumpla. Innym, dużo bardziej naciąganym z mojej strony nawiązaniem do włoskiego futbolu, jest samo nazwisko Vincenza. W reprezentacji Włoch, a na poziomie klubowym m.in. w AC Milanie czy Interze Mediolan grał zawodnik o nazwisku Antonio Cassano. 

Sekcja Kuchennych Rewolucji 

To akurat krótki wątek, ale uwielbiam go tak bardzo, że z chęcią obejrzałabym spin-off, w którym Vincenzo nie robiłby nic innego, jak po prostu chodził po włoskich knajpach i oceniał jedzenie, bo ma zadatki na drugą Magdę Gessler. 

Vincenzo, kadr z odc. 1, tvN, dystr. Netflix

Do kadrów z wizyt Vincenza w restauracji Arno można dowolnie doklejać teksty z Kuchennych Rewolucji i będą pasować jak ulał, ale tak naprawdę wcale nie trzeba tego robić, bo sam Vincenzo robi niezłe show: wypluwa jedzenie do serwetki i gasi entuzjazm właściciela barwnymi opisami swoich doznań smakowych. 

Vincenzo, kadry z odc. 2, tvN, dystr. Netflix

Jako wieloletnia fanka pocisków Magdy Gessler - polecam xD 

Jak dobrze zagrać geja?

Kiedyś coś tam wspominałam, że jednym z najgorszych i najbardziej żenujących motywów komediowych jest dla mnie udawanie geja. Wiecie, to powielanie stereotypów i cały ten jazz -  maniera w głosie, karykaturalne gesty, robienie z niego fajtłapy, ekstrawaganckie fatałaszki, itd. Abstrahując od tego, czy to obraża osoby homoseksualne, czy nie, jest to po prostu okropnie nieśmieszne. Od udawania geja gorszy jest już chyba tylko chłop przebrany za babę (no Halyna, nie wyczymam ze śmiechu!). 

W Vincenzie, chyba po raz pierwszy w życiu, bawił mnie tego typu wątek. Głównie dlatego, że próby uwiedzenia młodego prezesa banku o skłonnościach homoseksualnych nie opierały się na gagach rodem z polskich kabaretów i robieniu parodii geja, tylko ktoś naprawdę zadał sobie trud napisania tego wątku w taki sposób, by był on wiarygodny, a przy tym smaczny, zabawny, wybrzmiał we właściwy sposób i nie obrażał ani osób homoseksualnych, ani inteligencji widza. Wyszło tak świetnie, że jest to jeden z moich ulubionych odcinków. Vincenzo aż się wzdryga na myśl, że ma uwodzić faceta, ale Cha-young i pan Nam nie pozostawiają mu wyboru. Koniec końców, jak już wchodzi w tę rolę, to jest tak przekonujący, że normalnie drugie Call me by your name xD 

5 minut i chłopak już zakochany xD;
Vincenzo, kadr z odc. 8, tvN, dystr. Netflix

Romans bezobjawowy

Wątki romantyczne wciskane na siłę do fabuły to prawdziwa zaraza. W związku z tym trochę się niepokoiłam, czy dojdziemy do momentu, od którego Vincenzo i Cha-young zaczną zajmować się głównie sobą, i wtedy cała fabuła jebnie na ryj rozleci się, a nam pozostanie tylko oglądanie niekończących się sekwencji miziania. Tak się na szczęście nie stało. Uczucie gdzieś tam sobie kiełkuje, ale fabuła nie zaczyna się nagle rozszczepiać na romans i całą resztę. Najważniejszą kwestią wciąż pozostaje ekscytująca rozgrywka między maleńką kancelarią a wielką firmą i jej demonicznym prezesem. Vincenzo i Cha-young nie rzucają wszystkiego w cholerę, a wręcz odkładają ewentualne sentymenty na później.

Obyło się bez patetycznych dialogów. Wiedząc, że Vincenzo ma sporo za uszami, Cha-young nie chce go na siłę zmieniać. Nie prawi mu moralitetów, nie stawia ultimatum, że albo ona, albo mafia. Z kolei Vincenzo nie bawi się w podchody, nie tłumaczy Cha-young, że jest złym człowiekiem, i żeby trzymała się od niego z daleka, i najlepiej, żeby o nim zapomniała i go nie lubiła, by za dwa odcinki stwierdzić, że jednak nie, jednak chce, żeby go lubiła i w ogóle, chodźmy się całować, a w następnym odcinku znowuż czekają ich jakieś kłopoty w raju. Po prostu nie ma tu takiego zawracania dupy i słodkiego pierdzenia, jak w całej masie innych seriali. 

Ten wątek jest subtelny i nieinwazyjny, a jednak ma swoją siłę i trudno nie shipować Vincenza i Cha-young, gdy widzi się, ile tych dwoje łączy. A łączy chociażby prawnicze wykształcenie, nagła utrata najbliższych, wspólna misja wykończenia firmy Babel, a nawet parę momentów zagrożenia życia. Mają o czym ze sobą rozmawiać, w sumie to nawet są do siebie podobni. On przy niej wydaje się mniejszym sztywniakiem, a z niej przy nim robi się jeszcze skuteczniejsza prawniczka. Na 20 odcinków mają tylko 2 sceny całowane, ale za to tak satysfakcjonujące, że nawet ja jestem pod wrażeniem. Pierwsza z nich podniosła oklepany motyw udawanego narzeczeństwa do rangi dzieła sztuki. Jest perfekcyjnie wyreżyserowana, pełna niuansów, świetnie zmontowana, a jakby tego było mało, to jeszcze tekst piosenki pobrzmiewającej w tle pasuje idealnie do całej sytuacji. Crème de la crème

ta kobieta to my wszyscy w tamtym momencie;
Vincenzo, kadr z odc. 14, tvN, dystr. Netflix

Ocena ogólna

Mogłabym pieprzyć cały dzień o tym, jak bardzo wszystko mi się tu podoba, a z drugiej strony, zaczynając pisać ten tekst nie wiedziałam, od czego zacząć. Najprzyjemniej pisze mi się wtedy, kiedy mogę zaczepić swoje szpony o jakiś absurd, bzdurę, scenariuszową słabiznę, marne aktorstwo, okropną muzykę... I jakoś to tak samo leci. A tutaj - koń, jaki jest, każdy widzi. To bardzo piękny koń.  

Nawet sobie nie zdajecie sprawy z tego, jak cholernie trudno pisze mi się o czymś tak dobrym, że nie widzę w tym właściwie żadnych mankamentów. Vincenzo to jest serial w stu procentach zaspakajający moje potrzeby względem widowiska telewizyjnego. Przede wszystkim perfekcyjnie utrzymany balans między komedią a sensacją oraz doskonały casting - nie tylko głównych ról, ale dosłownie każdej najmniejszej rólki epizodycznej. Największa głupota jest tu rozpisana i zagrana z takim rozmachem i autentycznością, że łykam wszystko, łącznie z lokowaniem produktu. Jest mięso, krew i brutalne zbrodnie, które nie jeden raz zbliżyły się do mojej granicy wstrząsu (jak sobie przypomnę, w jaki sposób Vincenzo rozprawił się ze swoimi największymi przeciwnikami, to mam ciary - ostatnia zumba Choi Myung-hee to coś przerażającego i porażającego okrucieństwem). 

Sam scenarzysta określa swój serial mianem czarnej komedii. Jak powiedział w jednym z wywiadów, humor jest w tej dramie jak otoczka kapsułki, dzięki której łatwiej przełknąć gorzką zawartość. Od początku do końca mamy świadomość, że historia jest poważna, momentami brutalna i krwawa, a czasem po prostu smutna, jednak błyskotliwe dialogi i gagi rozbijają zbyt ciężką atmosferę, dzięki czemu widz nie czuje się przytłoczony. Pewnie nie wszystkim to przypadło do gustu. Sądzę, że było grono widzów, którzy nastawiali się raczej na seriożny serial, będący co najmniej jakimś koreańskim Ojcem Chrzestnym, i pewnie przygniotły ich te gagi i szalone zachowania bohaterów. Jednak wszyscy ci, którzy lubią absurdalny humor, na pewno się nie zawiedli. 

typowy włoski szef kuchni;
Vincenzo, kadr z odc. 1, tvN, dystr. Netflix

Część bohaterów to naprawdę bezwzględne sukinsyny, włączając w to tytułową postać. Vincenzo nie jest święty (mimo że ma zdjęcie z papieżem) i za każdym razem, gdy zaczynamy o tym zapominać, zostaje nam uzmysłowione, że i dla niego diabli szykują już osobny kocioł w piekle. Tyle że ostatecznie i tak wybieramy go jako mniejsze zło - bo nasz główny (anty)bohater mierzy się z jeszcze większym złoczyńcą niż on sam, co znacząco zmienia perspektywę. No chyba, że jednak ktoś naprawdę woli prezesa Babel - totalnego psychopatę i mordercę, który nieźle udaje idiotę. Albo zepsutą do szpiku kości panią adwokat / byłą prokurator. 

Moje panegiryki o obsadzie zajęłyby kolejne długie akapity w tej niekończącej się opowieści, a nie chcę już dokładać więcej tekstu. Musiałabym poświęcić uwagę nie tylko głównej trójce, ale też doskonałemu drugiemu planowi, bez którego ten serial nie byłby tak ciekawy. Więc napiszę tylko w skrócie, że dawno nie widziałam w żadnej produkcji tak silnego i zgranego teamu, wewnątrz którego chemia żre między wszystkimi aktorami. I to jest chyba największą zaletą tej dramy - nie ogląda się jej tylko dla jednej czy dwóch osób. 

Lista osób, których gra aktorska robi na mnie wrażenie, poszerzyła się po tej dramie o nowe nazwiska. A ci, które pojawili się na niej już wcześniej, tylko podkreślili, że są tam nie bez powodu, jak np. Kwak Dong-yeon, którego wcześniej podziwiałam w poruszającej roli epizodycznej w It's Okay To Not Be Okay. W Vincenzie ten młody aktor bezbłędnie zagrał Han-seo - postać, która rozwinęła się najbardziej spośród wszystkich bohaterów serialu. Jeon Yeo-been urzekła mnie brawurowym występem w roli pozytywnie zakręconej Cha-young, a ta stała się moją absolutnie ulubioną Główną Babą z dram. Ok Taecyeon, który w normalnym życiu wydaje się totalnie pozytywnym człowiekiem, wcielił się w rolę przesiąkniętego złem szwarccharakteru tak przekonująco, że sam diabeł mógłby się uczyć od Han-seoka. Zaś oblicze Song Joong-ki w roli Vincenza adoruję niczym agent Ahn, Han-seo i prezes banku (Ju Ji-hoon omal nie został zepchnięty z tronu najprzystojniejszego wg Wiśni koreańskiego aktora xD). A tak na serio, to ten aktor ma tu niesamowitą charyzmę - atrakcyjność głównego bohatera została przez niego przeniesiona na zupełnie inny poziom. 

Ufff, no i w końcu dotarłam do brzegu, bo już myślałam, że nigdy nie skończę. Pisałam to po kawałeczku od jakichś dwóch tygodni, ale najczęściej kończyło się po dwóch zdaniach, bo oprócz pociskania pierdół w internecie zajmuję się w życiu innymi rzeczami, jak np. pszczelarstwem ;) Tak czy inaczej - to było moje stanowisko w sprawie Vincenza. Teraz każdemu innemu serialowi będzie bardzo trudno zbliżyć się do tego ideału xD A czy Wy już oglądaliście do dzieło? Jeśli tak - podzielcie się  wrażeniami, bo być może na Was ta drama nie zrobiła aż takiego wrażenia. Jeśli nie - polecam, nawet tym, którzy wciąż boją się tykać rzeczy z Korei :D Ciao! 

18 komentarzy:

  1. Oczywiście, że oglądaliśmy, chyba nawet kiedyś Ci podsyłałam tę akcję z koniem :) Zgadzam się, że to jedna z najlepszych dram, a już na pewno najlepsza z tegorocznych propozycji. Doskonałe połączenia gatunkowe, świetna obsada, romans w wersji mini (chętnie bym jednak obejrzała jakiegoś specjalsa jak sobie mieszkają na tej mafijnej wyspie). Wciąż jeszcze opłakuję biednego Han Seo ;( Główną widziałam pierwszy raz w dramie, SJK właściwie był mi znany tylko z DOTS i uważam, że już zawsze będzie dla mnie tym piekielnie inteligentnym Vincenzem. To właśnie było świetne w tej historii - że protagonista był o niebo sprytniejszy niż team złych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, pamiętam, że kiedyś pisałyśmy o tym, a ja wtedy byłam pomiędzy "nie oglądam" a "może jednak będę oglądać" :D

      Dokładnie tak jak piszesz - jak zazwyczaj ci, którym się kibicuje, przez cały serial odnoszą jakieś porażki, tak Vincenzo zawsze jest 2 kroki przed tamtymi, a nawet jeśli dał się kilka razy przechytrzyć, to i tak w jednym momencie umiał odwrócić kartę i znowu być górą. Inteligentna z niego bestia xD

      Usuń
  2. cieszę się, że się zgadzamy - dobrze się bawiłam oglądając :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiśnia jeśli tęsknisz za klimatami Vincenzo to The devil judge jest na to dobrym lekarstwem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytasz mi w myślach, bo właśnie się ostatnio zastanawiałam, czy nie zacząć tej dramy :)

      Usuń
    2. Drama jest mega wciągająca, a aktorstwo porywa.

      Usuń
  4. Tak jak w tureckich serialach nawiązania do Włoch są dość częste, tak w produkcji koreańskiej to dość zaskakujące. Jestem italomaniaczką. Uwielbiam wszystko co włoskie - język, kulturę, kuchnię więc może z racji tych odniesień zerknę i na ten serial. Podejście do koreańskiego serialu robiłam raz, wtedy gdy w tv leciała Cesarzowa Ki. Jakoś nie mogłam się wczuć w ten serial, może przez melodię języka, i nie oglądałam dalej. A tymczasem moda na koreańskie seriale jest coraz większa. Osobiście rzadko idę za modą na filmy i seriale dlatego nie oglądałam Squid Game, ale może "Vincenzo" dam szansę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Cesarzowa Ki" to produkcja kostiumowa/historyczna, a to jest specyficzny gatunek i o ile polubiłam dramy fantasy czy obyczajowe, tak tych kostiumowych jakoś nie mogę, więc możliwe, że Tobie również bardziej przypadnie do gustu coś współczesnego. "Squid Game" jest mocno przereklamowane, więc niczego nie straciłaś, ale "Vincenzo" to jest po prostu zupełnie inny wymiar rozrywki. Z tym że dla wielu osób wszystkiego jest tam wręcz za dużo. Ale ja bawiłam się przednio. Song Joong-ki trochę kaleczy włoski, ale można mu to wybaczyć, bo cały jest wspaniały ;) Daj szansę, zacznij oglądać i podziel się potem wrażeniami, czy w ogóle "zażarło" :D

      Usuń
  5. Wreszcie miałam czas zabrać się za ten serial. No i zdaje się, że "zażarło". ;) Jestem po pierwszym odcinku i odczucia mam pozytywne. Fakt, włoski w wykonaniu głównego bohatera jest taki se, ale postać ciekawa i całkiem wiarygodnie grana. Odcinki są dość długie, ale serial od strony technicznej ma dla mnie kilka plusów. Interesująca czołówka, naprawdę dobra ścieżka dźwiękowa i od czasu do czasu fajne, niesztampowe ujęcia. Zamierzam oglądać dalej. :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy to dopiero początek - potem jest dopiero jazda! :D Będą tak zwroty akcji, że padniesz ;)

      Usuń
  6. P.S. Fajne są miejsca, takie jak to, gdzie można wyrazić swoje opinie, wrażenia i odczucia na temat tego co się obejrzało lub przesłuchało. Z racji tego, że jeden z ostatnich postów na fb bloga traktując o muzyce wspomniał między wierszami ten serial to i przeczytałam go z zainteresowaniem. K-pop dotąd kojarzył mi się niestety, niezbyt dobrze, tylko z Gangnam Style. A tutaj zostałam pozytywnie zaskoczona. Naprawdę spoko muza. Po raz kolejny dzięki za odkrycie "nowych światów". ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wcześniej k-pop też słabo kojarzył i nawet jak wiedziałam, że jakiś aktor występuje na scenie, to nawet mnie to nie interesowało, bo te ich piosenki wydawały mi się zawsze takie na jedno kopyto. No ale 2PM i Junho solo to są petardy xD Cieszę się, że mogłam poszerzyć horyzont :) Pzdr

      Usuń
  7. Znalazłem ten serial jako polecenie u wujka Google.. Odpaliłem, co ja paczę.. Napisy, odcinek 1.5h. No dobra jak polecają to polecają.. Dużo trenuje w domu, więc jeden odcinek wychodził na trening. Długo, ale.. O dziwo mijał błyskawicznie..
    Postać vincenzo? No boska.. Z każdym odcinkiem co raz bardziej lubiłem gnoja :) dzisiaj padło na ostatni odcinek..troche brutalny, trochę śmieszny, odrobinę smutny.. Nie spodziewałem się zatkiego zakończenia (monologu), popsuło to trochę otoczkę kochanego zabijaki, ale.. Sam serial mega hiper super godny polecenia. Tylko co oglądać teraz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tym serialu nic nie smakuje tak samo. To jest "kurakao drink" wśród k-dram.

      Usuń
  8. Warto zwrócić uwagę na muzykę - padłam jak usłyszałam podczas włoskiej imprezy przeróbkę (sic!) I części Symfonii "Włoskiej" Mendelssohna - duży wink wobec tych co to ogarniają temat :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja jestem fanką seriali koreańskich i Vincenzo oceniam na 7/10 choć Soon Joon Ki jest jednym z moich ulubieńców. Bierzcie "Black" na Netflix -to dopiero super produkcja!

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny post. Zgadzam się w stu procentach. Też niedawno skończyłam oglądać i jest to mój ulubiony serial

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger