×

Zbiornik #7 Wielki powrót

Prawie rok nie było nowych Zbiorników i przyznam, że mi ich brakowało, dlatego też w końcu postanowiłam zrobić wielki comeback tej serii. I możecie się spodziewać kolejnych jej części. Choć żałuję, że nie robiłam notatek i polegam dziś wyłącznie na swojej zawodnej pamięci, co w przypadku dram, które oglądałam kilka miesięcy temu może skutkować pomerdaniem faktów. YOLO. Po prostu cieszyłam się rozrywką, jaką dawały mi te seriale. Jeśli coś przekręcę, to nie ze złej woli, tylko przez ten brak notatek. Ale wierzę, że się tym nie zrazicie xD

Dramy nie są ułożone według jakiejkolwiek kolejności. Nie ma tu ani chronologii oglądania, ani stopniowania od lepszych do gorszych. Dziś przeczytacie m.in. o tym, jak się podrywa na Messiego, który główny bohater byłby najlepszym kandydatem na męża, a także dowiecie się, przez ile dram historycznych musiałam przebrnąć, żeby w końcu jakąś obejrzeć ze względnym zainteresowaniem. Na koniec poznacie też moje zbiornikowe plany na przyszłość, no i oczywiście będzie parę memów. Zapraszam. 

U Pointnera w końcu widać odrobinę ludzkiego podniecenia.

Włodzimierz Szaranowicz

The Uncanny Counter

The Uncanny Counter, kadr z serialu, dystr. Netflix, www.netflix.com

Najważniejszym, co mam wam do powiedzenia o tej dramie, jest to, że uważam ją za jedną z najlepszych, jakie obejrzałam w tym roku (choć to serial z zeszłego, ale liczy się data obejrzenia). Wiadomo, że absolutnie najdoskonalszym serialem obejrzanym w 2021 r. jest dla mnie Vincenzo, ale The Uncanny Counter ustawiłabym na drugim miejscu. 

To cholernie dobra rozrywka, bez rozdrabniania się na pitu-pitu. Jest pranie po pysku, nadprzyrodzone moce, ciągła rozgrywka między siłami dobra i zła, zgrana ekipa głównych bohaterów, przerażający antagonista, rosnące z odcinka na odcinek napięcie, świetna obsada, muzyka i dynamika rozwoju fabuły oraz efekty specjalne, które wyglądają naprawdę porządnie. Do tego nie ma wciśniętego na siłę romansidła i innych banalnych rozwiązań. The Uncanny Counter można wręcz nazwać serialem superbohaterskim, choć temat został przedstawiony w bardzo świeży sposób, tak że w ogóle nie czuć swądu odgrzewanych kotletów. 

Jak wam zacznę opowiadać, o czym to jest, to pomyślicie sobie, że to jakaś sraka, ale uwierzcie - fabuła tej dramy to złoto. Otóż głównym bohaterem jest So-mun - zwykły licealista, który mieszka ze swoimi dziadkami, utyka na jedną nogę i w swoim arcyprzeciętnym życiu prędzej spodziewałby się gonga od szkolnego łobuza, niż zostania superbohaterem. Lecz pewnego dnia spotyka go coś bardzo dziwnego - nagły cios zupełnie znikąd, piorun, który powala go na ziemię. Od tego niezwykłego zdarzenia wiele zaczyna się u niego zmieniać. Jego proste dotąd włosy same się skręcają, na opuszkach palców pojawiają się małe czarne kropki, a on sam czuje w sobie ogromną siłę i - co najważniejsze - jego noga nagle staje się całkowicie sprawna. 

Niedługo po tym So-mun poznaje załogę pewnego bardzo znanego baru z makaronem. Gastronomia okazuje się jednak zaledwie przykrywką dla prawdziwej działalności trójki ekscentrycznych z pozoru pracowników baru. Częścią ich misji może stać się również So-mun - jeśli tylko chłopak zgodzi się przyjąć los "kontrasa", bo tak nazywają się ci niezwykli ludzie z nadludzkimi mocami. W trakcie serialu dowiadujemy się, skąd w ogóle biorą się ich moce, z czym walczą i jak w roli "kontrasa" będzie sobie radził So-mun. A ewolucja tej postaci została przedstawiona doskonale - zarówno w samym scenariuszu, jak i poprzez grę wcielającego się w So-muna Jo Byeong-kyu. 

Ale tak naprawdę wszyscy "kontrasi" są po prostu znakomici - każda z postaci tworzących ten niezwykły team ma swoją unikalną moc, która przydaje się w wykonywaniu misji, ale oprócz tego wszyscy ci ludzie nie są bezkształtną masą, tylko barwnymi osobowościami, których losy śledzi się z przyjemnością. Ciekawym rozwiązaniem fabularnym jest kwestia ich "powołania". Zanim zostali superbohaterami w czerwonych dresach, dogorywali w stanie wegetatywnym. Ale kiedy do ich ciał wniknęły dobre dusze z zaświatów, nie dość, że odzyskali sprawność, to jeszcze nabyli ogromną siłę fizyczną i stali się wyższą formą człowieka, aczkolwiek nie posiedli nieśmiertelności. W związku z tym staczane przez nich pojedynki z wysłannikami sił zła nie są pustą naparzanką, ale walką na śmierć i życie. 

Scenariusz jest napisany w tak ciekawy i niesztampowy sposób, że nie umiem nawet porządnie streścić tego, co się tu w ogóle dzieje, ale zapewniam, że warto obejrzeć The Uncanny Counter, zwłaszcza jeśli lubicie dynamiczne seriale, w których emocje rosną z odcinka na odcinek. W dodatku potwierdzono sezon drugi i jestem przeszczęśliwa z tego powodu, gdyż to jedna z niewielu produkcji, których zakończenie naprawdę może być punktem wyjścia do kontynuacji. Zmartwię za to wielbicieli romansów - tu ich nie znajdziecie. 

So Not Worth It

Latem Netflix wypuścił sitcom, którego akcja rozgrywa się w akademiku dla zagranicznych studentów przy jednej z koreańskich uczelni. I rzeczywiście jest tu bardzo międzynarodowo - bohaterami są studenci pochodzący m.in. z USA, Szwecji, Trynidadu czy Tajlandii. Serial ukazuje ich perypetie związane ze studenckim życiem - randkowanie, dorywcze prace, nocowanie na krzywy ryj i różne takie. Do tego różnorodność kulturowa i z jednej strony może pewne ślizganie się po stereotypach, ale z drugiej pokazanie, że można się lubić i ze sobą przebywać bez względu na różnice w pochodzeniu. 

Bohaterami, których perypetie śledzimy, są Se-wan, bardzo obrotna Koreanka, która jest kimś w rodzaju opiekuna tych zagraniczniaków, Jamie, który jest Koreańczykiem z amerykańskim paszportem, a jego matka to jakaś mega gwiazda filmowa, dlatego chłopak ukrywa swoją tożsamość, bo chce żyć życiem normalnego studenta, Carson, która przyjechała z Ameryki za swoim chłopakiem żołnierzem, Minnie z Tajlandii, która zna chyba wszystkie koreańskie dramy, jakie leciały w tv, przesadnie trzymający się zasad, acz momentami bardzo naiwny Hans ze Szwecji, Terris - podrywacz z Trynidadu, Sam z Australii, który najczęściej przekomarza się z Minnie, a także Hyun-min - Koreańczyk, który za sprawą urody odziedziczonej po ojcu wciąż jest brany za obcokrajowca, dzięki czemu łatwiej mu kitrać się nielegalnie w akademiku dla studentów z zagranicy. 

Moją ulubioną bohaterką jest Carson, nosząca zazwyczaj ufajdane żarciem dresy, uwielbiająca jeść i leżeć. Jednak za niedbałym stylem kryje się bardzo ciepła, empatyczna, bezpretensjonalna i życzliwa dziewczyna. A tak nawiasem mówiąc, aktorka wcielająca się w tę postać grała dziewczynę  Ji Chang-wooka w The K2 - tę, którą mu zabili w Iraku. 

Serial nie przekona ludzi, którzy nie lubią formuły sitcomu. Więcej w tym amerykańskiego stylu komediowego, niż koreańskiej dramy. Świat przedstawiony jest kolorowy, wyidealizowany i przerysowany - ten akademik wygląda po prostu bosko, zupełnie nie jak akademiki, w których bywałam gościem. Tu jest jakby luksusowo. Do tego typowy dla gatunku śmiech z puszki i gagi, które czasem są mega oklepane. Ale mnie sporo rzeczy w tym serialu bawiło, np. scena na lotnisku, która wyśmiała pewien wyświechtany motyw, wypadający w telewizji ultra romantycznie, ale w prawdziwym życiu to taki krindż, że kartofle gniją. Albo problemy Jamiego z "dwójką". 


Dla mnie So Not Worth It ma sporo wdzięku, zwłaszcza w kontraście do wielu zachodnich produkcji o młodzieży. Może jest to mój mylny pogląd na temat, wszak świat nastolatków i młodych dorosłych nigdy nie był mi szczególnie bliski - nawet wtedy, gdy sama byłam w takim wieku, ale wydaje mi się, że jest taki trend, że o młodzieży opowiada się na ostro. Z seriali o młodych ludziach można wywnioskować, że licealiści/studenci zajmują się głównie ćpaniem, piciem, paleniem, ruchaniem, uciekaniem z domu i myślami samobójczymi. Mało kogo obchodzi zaś, że życie w tym wieku może być spokojne, ułożone i względnie szczęśliwe. Chyba po prostu normalność jest dla nas, jako widzów, zbyt nudna. 

W każdym razie cenię So Not Worth It jako serial bardzo przyjemny, pogodny, lekki i przedstawiający postaci, w których zachowaniu pełno jest młodzieńczej niewinności i nieszkodliwej naiwności. Może jest to polukrowane, ale z drugiej strony tego się nie ogląda dla nie wiadomo jakich wrażeń intelektualnych, tylko dla zabawy - bez rozkminiania kto jest kim w niezliczonych intrygach. Obejrzałam na serialowym kacu po Vincenzo i tak jak nie byłam w stanie przez jakiś czas oglądać dosłownie niczego, bo mi nie smakowało, So Not Worth It stało się idealną odskocznią. 

Weightlifting Fairy Kim Bok-joo

Skoro już jesteśmy przy studentach, to wiosną obejrzałam Weightlifting Fairy Kim Bok-joo. Drama opowiada o studentach ichniejszego AWFu, a tytułową bohaterką jest młoda sztangistka, wielka nadzieja koreańskiego podnoszenia ciężarów. Oprócz niej poznajemy jej przyjaciółki, które również dźwigają ciężary, zarozumiałe gimnastyczki oraz chłopaków z kadry pływackiej, wśród których jest kolega Bok-joo z dzieciństwa (oraz stary Healera, jeśli wiecie, o kim mówię xD).

Lee Sung-kyung wcieliła się w tytułową bohaterkę tak przekonująco, że mimo iż aktorka ta jest w rzeczywistości bardzo szczupła, na serio uwierzyłam w to, że ma posturę sztangistki i że jest dużą, silną kobitą. Nie znam innych jej ról, ale tutaj bardzo mi się podobała. Podobnie zresztą Nam Joo-hyuk. Muszę powiedzieć, że w tej dramie wypadł bardzo naturalnie, a wręcz ujmująco uroczo. On jest specyficznym aktorem - raz wypada świetnie (tak jak tu czy w The School Nurse Files), raz fatalnie (osławione The Bride of the Water God). Nie umiem go rozgryźć. 

Podobało mi się w tym serialu to, że w naprawdę naturalny sposób pokazano problemy, z jakimi mogą zmagać się młodzi atleci. Główna bohaterka jest z jednej strony sportsmenką z potencjałem, a z drugiej dziewczyną, która przeżywa młodzieńcze rozterki. Uprawia dyscyplinę, która wymaga odpowiedniej siły i przy okazji też utrzymania wagi większej, niż ta uznawana przez ogół za wyznacznik atrakcyjności. Kompleksy sprawiają, że Bok-joo zaczyna kombinować z jakimiś durnymi pomysłami na dietę, która nie służy jej formie, potem pojawia się u niej poczucie wypalenia, utrata zapału do uprawiania sportu. I być może zachowania tej bohaterki wydają się nielogiczne i naiwne, ale to wszystko jest takie... ludzkie. 

Co warte podkreślenia, nie jest to przedstawione jako żałosne czy warte wyśmiania. Twórcy poważnie podeszli do tematu, mimo że ogólny charakter serialu jest bardziej komediowy, niż dramatyczny. Podobnie jest z wątkami innych młodych sportowców - chociażby gimnastyczki Song Shi-ho czy pływaka Jung Joon-hyunga. Scenariusz podchodzi do każdego z bohaterów z empatią, nie rezygnując z humoru, który jest jednak delikatny i niezgryźliwy. Sprawia to, że Weightlifting Fairy Kim Bok-joo to taki heartwarming serial do oglądania pod kocykiem. Problemy bohaterów nie wydają się wydumane i wymyślone przez ludzi, którzy nie mają pojęcia, o czym piszą. Jest w tej dramie dużo o przyjaźni, lojalności, pasji, która czasem się wypala. 

Wśród bezpretensjonalnych gagów znajdziemy, m.in. metodę podrywu na pytanie "Czy lubisz Messiego?", która stała się już chyba klasykiem, słynne SWAG w wykonaniu Bok-joo i jej psiapsiół oraz scenę, w której główna bohaterka ujawnia w przypływie zazdrości ukrywany związek z Joon-hyungiem. Ale dla mnie najzabawniejszą sceną całego serialu jest ta, w której Joon-hyung usilnie próbuje rozbawić będącą w rozterce Bok-joo, udając najpierw jakiegoś morsa z kiełbaskami zamiast kłów, a potem parodiując Bok-joo. Uwielbiam tę scenę, zaśmiewam się w głos za każdym razem, gdy ją oglądam. 


Ogólnie rzecz biorąc drama jest z jednej strony przyjemna w odbiorze i zabawna, a z drugiej niegłupia i jak ktoś będzie chciał z niej wynieść coś mądrego dla siebie, to mu się to uda. 

Hometown Cha-Cha-Cha

Hometown Cha-Cha-Cha przyciąga uwagę nie tyle porywającą akcją, co przyjemnym klimatem, bardzo fajną ścieżką dźwiękową (sialalala, które - o dziwo - ani trochę się nie nudzi) i świetnie dobraną obsadą. Ludzie odpowiedzialni za casting do tego serialu mają IQ powyżej 300, bez dwóch zdań. Dobór aktorów do głównych postaci według klucza "obydwoje mają dołeczki" to jest totalny strzał w dziesiątkę - na duet Shin Min-ah i Kim Seon-ho patrzy się wybitnie dobrze. Ale trzeba dodać, że i postaci drugoplanowe są doskonale zagrane, tak że dramę tę ogląda się lekko, bo bije od niej jakaś taka naturalność i świeżość. Ujmuje prostotą i ciepłem. Nawet gdy pojawiają się smutne wątki, są one ukazywane bez emocjonalnego szantażowania widzów i rozwiązywane z wyczuciem. 



Może się to jednak przejeść - w pewnym momencie cała ta słodycz zaczyna lekko zalatywać cringem. Ktokolwiek zaczyna to oglądać, musi być przygotowany na rzyganie tęczą. Ale to w końcu rzetelny rom-com - serial romantyczny per se, bez żadnych udziwnień i skomplikowań. I dlatego najlepiej będą się na tym bawić widzowie spragnieni miłosnych perypetii, bo tych jest od groma i jeszcze więcej.

Hong Du-sik, czyli główny bohater, to jest najlepsza postać męska w dramowym uniwersum, przynajmniej dla kobiet ceniących sobie wysoko aspekt praktyczny. Jest to człowiek, który wprawdzie nie ma nigdzie stałego zatrudnienia, ale jest zaradny życiowo i umie dosłownie wszystko. Jak trzeba, to zastąpi cię w twojej knajpie, wystruga ci pudełko z drewna, naprawi to i tamto w domu, dostarczy pierdyliard przesyłek, wypatroszy ryby i jeszcze znajdzie czas na surfing, podczas którego wyłowi twojego buta z morskiej toni. Ta zaradność to bardzo przydatna i niedoceniana cecha wśród bohaterów dram, a jednocześnie nie do końca odkryty ląd pośród oceanu dyrektorów, prezesów i spadkobierców, którzy poza siedzeniem w fotelu swojego biura nie potrafią zrobić wokół siebie nic, nawet ugotować wody na herbatę. Pytam się, który CEO naprawi wam pralkę, kiedy się zepsuje, bo nie dosypywaliście Calgonu do każdego prania? Odpowiedź brzmi: ŻODYN. A Szef Hong jest wielozadaniowy, a i aparycję ma do tego miłą, więc poszukiwania idealnego kandydata na męża uważam za zakończone, można się rozejść. 

za każdym razem, kiedy ktoś w dramie łapie za gitarę, nie mogę się powstrzymać przed zrobieniem mema z Barką xD 
Hometown Cha-Cha-Cha, kadry z serialu, TvN, dystr. Netflix

Wydawało się, że rolą Du-sika Kim Seon-ho wspiął się na Olimp. Tymczasem najciekawszy twist bynajmniej nie rozegrał się w fabule Hometown Cha-Cha-Cha, a w prawdziwym życiu uwielbianego do tej pory aktora. Dzień po telewizyjnej premierze finałowego odcinka dramy, mediami społecznościowymi wstrząsnął wpis tajemniczej kobiety, która opisała na jakimś forum swoje przejścia z "Aktorem K., którego serial właśnie się skończył". Kobieta wyznała, że jest jego ex-dziewczyną i on jej generalnie dużo naobiecywał, ze ślubem włącznie, a skończyło się na tym, że wymusił na niej dokonanie aborcji. Co prawda laska nie podała dokładnych personaliów opisywanej osoby, ale nie potrzeba było Sherlocka Holmesa, by rozwikłać tę zagadkę i już niebawem internauci zaczęli wymieniać między sobą ploty o tym, iż bohaterem anonimowego wpisu jest Kim Seon-ho. No i szambo wywaliło, a woń fenikaliów rozeszła się po świecie do tego stopnia, że doszła nawet do moich nozdrzy, choć nie śledzę skandali koreańskiego szołbiznesu. 

Nadszarpnięta reputacja sprawiła, że Kim Seon-ho stracił kontrakty reklamowe i zaklepane role w planowanych projektach, ale z drugiej strony wielu fanów stanęło po jego stronie i zaczęło udzielać mu wsparcia w komentarzach. Internauci rozgryźli również tajemnicę związaną z tożsamością kobiety, która puściła w obieg szokujące informacje. Nie chce mi się jeszcze dokładniej opisywać tego gówna, ale powiem wam tylko, że abstrahując od tego, co zaszło między tą dwójką, laska nie powinna prać brudów publicznie, a skoro to zrobiła, to pewnie miała w tym swój cel. Tak czy inaczej, cała ta inba uświadomiła mi, że tamtejszy przemysł rozrywkowy jest dużo okrutniejszy od naszego. W Polsce największymi skandalami są te związane z alkoholem i prowadzeniem samochodu, które zresztą niedługo nie będą już nikogo dziwić. Kierowała po kielichu? A kto nie kierował! 

Wracając na sam koniec do serialu, o Hometown Cha-Cha-Cha nie da się powiedzieć zbyt wiele, bo tak naprawdę jest zupełnie o niczym - nie dzieje się tu nic specjalnego oprócz romansu między panią dentystką a lokalnym majsterklepką. Ma jednak wiele wdzięku i można się czasem pośmiać, a czasem wzruszyć. Gdybym miała wybrać jedną ulubioną scenę, to byłaby to ta, w której Hye-jin zabiera Du-sika na zakupy i on przymierza po kolei różne outfity. W pewnym momencie wychodzi przebrany w ten fikuśny siatkowany strój, w którym żaden normalny człowiek nie może wyglądać inaczej, niż śmiesznie, choć gwiazdy na scenie i modele na wybiegu prezentują się w tym tak, że kobiety omdlewają. Jest to scena romantyczna, bekowa i życiowa jednocześnie, dlatego ją lubię. 

Przerywnik I - Moja kosa z historycznymi

W zeszłym roku obejrzałam tylko jedną dramę historyczną, a było to Rookie Historian Goo Hae-ryung (opinia w Zbiorniku Romantica). Obejrzałam też porywające Kingdom, ale ten serial traktuję inaczej, niż pozostałe twory kostiumowe, gdyż nie jest to drama telewizyjna o typowym schemacie, tylko horror z masą paskudztw, i to właśnie te paskudztwa liczą się najbardziej - bardziej, niż problemy księcia koronnego z konkubinami, bo z tym generalnie kojarzą mi się dramy historyczne. 

Po obejrzeniu wspomnianego Rookie Historian stwierdziłam, że ten typ serialu można albo kochać, albo mieć na niego całkowicie wywalone. O ile twórcy nie urozmaicą czymś fabuły, jedna drama od drugiej nie różni się właściwie niczym, bo kostiumy zawsze są takie same, zestaw postaci również. Wszyscy zawsze czyści i oprani, choć to czasy na długo przed panowaniem Zygmunta Chajzera, Króla Proszku. Tylko książę Chang z Kingdom odwiedzał obsrane wioski, w których nikt jeszcze nie pobudował Dino. Cała reszta następców tronu drepcze tylko w obrębie swojego pałacu, nie mają więc okazji porządnie się ugnoić. 

W tym roku trzy razy zabierałam się za produkcje kostiumowe made in South Korea i trzy razy poddawałam się w trakcie. Nawet nie najgorzej bawiłam się przy Mr. Queen. Ta drama jest szalona. Królowa niby jest babą z Joseonu, a tak naprawdę chłopem z XXI wieku w ciele baby z Joseonu, a spowodowane tym dziwne zachowania tej bohaterki wywołują konsternację wszystkich dokoła, zwłaszcza damy Choi - kobita mało nie osiwiała od wszystkich zwariowanych akcji jej pani. Nie inaczej jest w przypadku króla, który jednak przez dłuższy czas zapatrzony jest w swoją chytrą konkubinę (widzicie? w kółko tylko te konkubiny!). 

Ciężar dowcipasów w tej dramie jest przygniatający i chyba właśnie przygniótł mnie zbyt mocno. Niby fajnie, śmiałam się, kiedy król (który najsampierw wydawał mi się całkiem normalny, ale wkrótce okazało się, że również jest niezłym aparatem) z powagą studiował księgę z pozycjami seksualistycznymi. Albo kiedy dama Choi uspokajała swoje skołatane nerwy, patrząc na gołego chłopa w kalejdoskopie. Ogólnie humor często kręcił się tu w okolicach rozporka. A już najlepsza akcja, kiedy król i królowa całowali się namiętnie, aż w pewnym momencie królowa oderwała się od ust króla, po czym walnęła z liścia samą siebie i zaczęła pluć naokoło z obrzydzeniem, bo obudził się w niej ten chłop z XXI wieku, który wcale nie miał ochoty całować się z innym chłopem, mimo że przystojnym. No, kurde, w sumie nie wiem, dlaczego przestałam to oglądać, coś mnie musiało odciągnąć od ekranu, a potem już mi się nie chciało wracać, bo musiałabym zaczynać od nowa, żeby się odnaleźć w fabule. W każdym razie niby spoko, ale nie obejrzałam do końca. 

nie obejrzałam do końca, ale zdążyłam zrobić mema xD
Mr. Queen, kadr z serialu, TvN

Moje drugie podejście do dram historycznych nastąpiło w momencie, kiedy powaliła mnie uroda Lee Soo-hyuka i stwierdziłam, że obejrzenie The Scholar Who Walks The Night będzie dobrym pomysłem. Nie było. Owszem, Lee Soo-hyuk wygląda w tej dramie po prostu obłędnie jako przerażająco piękny i pięknie przerażający wampir Gwi, tyle że sam serial to taki paździerz, że o ja cież piernicze. Serio, to jest realizacyjnie straszna chała, a fabularnie też średnio ściska za cokolwiek. A samego Lee Soo-hyuka jest tu jak na lekarstwo, bo jego postać - choć istotna - stoi na drugim planie. W trakcie trzeciego odcinka powiedziałam sobie, że pieprzę to, nie będę się męczyć przez ponad godzinę, żeby widok wampira ucieszył moje oczy przez zaledwie 2 minuty.

no jakby wampiry w Zmierzchu tak wyglądały, to na pewno nie odbiłabym się od tej serii tak szybko xD
The Scholar Who Walks The Night, kadr z serialu, MBC

Trzecią zaś dramą historyczną, którą się zainteresowałam, było niedawno zakończone The Kings Affection. Tu akurat trochę mnie Netflix skusił, bo algorytmy usilnie wtykały mi ten tytuł pod nos. Swoją drogą ten serial dostał nawet, co nie zdarza się często, polski tytuł - Porcelanowy Król. 

Powiem wam uczciwie - dupy ta drama nie urywa. W całości nie obejrzałam chyba nawet jednego odcinka, właściwie to prześlizgiwałam się na suwaku od jednej ważniejszej sceny do drugiej. Raz połowa, raz ćwierć odcinka. Bo choć sporo w tej historii wdzięku, nie przeczę, to jednak za mało w tym dla mnie emocji. Za mało rzeczy, które przykleiłyby mnie do ekranu na dobre. Tak więc miałam z tą dramą tak, że trochę mnie ciekawiła, trochę nie, trochę się interesowałam tym, co się wydarzy, a trochę nie ;)

Podobnie jak w Mr. Queen mamy tutaj płciowe zamieszanie, tylko w mniej hardkorowym wydaniu. Umiera (czy coś tam innego się z nim dzieje - wiedziałabym lepiej, gdybym to uważniej oglądała) książę koronny, a na jego miejsce wskakuje jego siostra, którą król kazał zabić, ale jej nie zabili, no i ona udaje, że jest facetem i przychodzi do niej nauczyciel, który nie wiedząc nawet, że książę jest tak naprawdę babą, zaczyna pałać do niego/niej uczuciem, ale potem oczywiście dowiaduje się, że to jednak baba, no i ogólnie czasem jest wesoło, a czasem płakuwa, zwłaszcza pod koniec. Tl;dr. 

Z jednej strony na początku było to nawet dość przyjemne, aczkolwiek nudne jak jasna cholera. Potem nie dość, że nudne, to jeszcze pełne smutów. No i najważniejsze - ja totalnie nie kupuję tego, że główna bohaterka tyle czasu udawała faceta i poza garstką wtajemniczonych nikt się nie połapał, w tym ten gamoniowaty nauczyciel. Niby taki mądry, a jednak trochę debil. W każdym razie pod koniec zrobiło się dość emocjonująco - do tego stopnia, iż sądziłam, że zabiją wszystkie postaci, które wzbudzały jakąkolwiek moją sympatię, ale na szczęście cała drama kończy się happy endem

No i tak to właśnie było. Po tych trzech tytułach byłam pewna, że już żadnej zasranej dramy historycznej oglądać nie będę. No ale przecież cały czas zaprzeczam swoim słowom, więc dość niedawno zaczęłam kolejną. A było to...

The Red Sleeve 

Ten przydługi wstęp miał wam uświadomić, że dramy historyczne to nie moja bajka. Ale postanowiłam dać szansę The Red Sleeve, gdyż... (teraz macie czas na przećwiczenie zaskoczonych min) główną rolę gra tutaj mój obecny ulubieniec z 2PM, czyli Junho. Nie rozwodziłam się zbytnio nad jego dotychczasową filmografią, ponieważ byłam zajęta odkrywaniem go od strony muzycznej. No ale pisaliście mi w komentarzach, że można go obecnie podziwiać jako aktora w najnowszej produkcji stacji MBC - i to jeszcze do pary z dziewczyną-zombiakiem z A Korean Odyssey, więc stwierdziłam, że przynajmniej zacznę to oglądać, najwyżej nie skończę.

Po obejrzeniu teaserów spodziewałam się romansidła w poważnym tonie z jakimiś aferkami po drodze, wymyślonymi dla urozmaicenia dłużącego się wątku miłosnego. Tymczasem w pierwszych odcinkach zobaczyłam sporo scen czysto humorystycznych, które nie były topornymi gagami, ale rozśmieszały subtelnie i nienachalnie. Pod względem poziomu żartu odcinek drugi jest złotem - interakcje księcia koronnego i panny dworskiej ubawiły mnie przednio. Zaczęło się od tego, że Deok-im wepchnęła (niechcący) następcę tronu do wody (w ogóle woda odgrywa w tym serialu szalenie istotną rolę, ale jeszcze do tego wrócimy). Potem on kazał jej napisać list z przeprosinami i przy okazji świetnie się bawił, każąc jej poprawiać te listy niezliczoną ilość razy - przy okazji udając kogoś innego podczas swoich wizyt w bibliotece (pomyślcie sami, jak ekscytujące musiało być życie w Joseonie, jeśli biblioteka robiła za rozrywkowe miejsce xD). Przekomarzanki zaczęły się przeistaczać w głębszą relację, a wraz z tą zmianą komedia ustąpiła poważniejszym rozkminom między tą dwójką, aczkolwiek - na szczęście - humor nie zniknął całkowicie. 

alternatywna wersja tej sceny ;)
The Red Sleeve
, kadry z serialu, MBC

Najbardziej cenię w The Red Sleeve to, że jest to serial, który zadaje właściwe pytania. Po pierwsze - o prawdziwy koszt bycia następcą tronu. Bo choć tak to czasem wygląda, że ci książęta koronni obijają się przez całe dnie, łażąc po swoim terenie, albo siedząc po turecku, to jednak ciężar odpowiedzialności i zależność od wciąż panującego monarchy są cholernie trudne do codziennego dźwigania w pojedynkę. Ta drama mocno to podkreśla i nie brakuje rozdzierających scen, w których naprawdę chciałoby się jakoś podnieść na duchu głównego bohatera. Dobrze, że jest Deok-im, której pogodne usposobienie i lojalność działają kojąco na okrutnie osamotnionego Yi Sana. 

Drugą ważną kwestią poruszaną przez The Red Sleeve są uroki konkubinatu ukazane z zupełnie innej strony. Wielu osobom pewnie wydaje się, że zajebiście jest być taką konkubiną, grzać królewskie łoże i takie tam. A tymczasem funkcja ta jest kompletnie pozbawiona wszelkiego romantyzmu. Zasadniczą funkcją konkubiny jest bycie inkubatorem dla królewskich potomków, najlepiej oczywiście płci męskiej, bo to zapewnia ciągłość panującego rodu. Kobieta wybrana na konkubinę zalicza wprawdzie awans społeczny, ale wciąż pozostaje służącą swojego pana, zmienia się jedynie zakres obowiązków. No i nie jest "tą jedyną", co może być szczególnie uciążliwe w momencie, gdy włączają się prawdziwe uczucia - bo np. jak znieść to, że twój ukochany mężczyzna sypia z kilkoma innymi kobietami (robi to wprawdzie ku chwale ojczyzny, ale jednak)? Być może długie opieranie się Deok-im wobec propozycji Yi Sana jest dla kogoś niezrozumiałe, bo przecież o boshe, on jest taki przystojny, ale ja rozumiem jej wątpliwości. 

Główna bohaterka dramy ma potrzebę niezależności i jako osoba nieprzeciętnie inteligentna zdaje sobie sprawę z minusów bycia konkubiną, mimo że z drugiej strony, o czym wszyscy wiemy, po ludzku zakochała się w Yi Sanie i shipujemy ich jak szaleni. Jak się to skończy? Serial wciąż jest w emisji, więc nie chcę wróżyć z fusów, co wymyślili twórcy. Liczę na to, że druga połowa serialu nie stanie się nużącym melodramatem. 

Co do samego Junho, miałam na początku lekki dysonans, bo jednak zaczynając tę dramę, znałam go bardziej ze słuchu, niż z widzenia, więc musiałam się przyzwyczaić do tego, jak wygląda (zwłaszcza w tych ciuchach z epoki), ale przyznaję, że oprócz świetnego głosu śpiewanego ma też przyjemnie brzmiący głos mówiony, no i aktorem również okazał się bardzo dobrym. Podoba mi się chemia między nim a Lee Se-young - obydwoje są wyraziści w swoich rolach i fajnie między nimi żre. Szczerze uważam, że Yi San i Deok-im to jeden z najlepszych tegorocznych shipów. Z drugiej strony Junho znakomicie wypada we wszystkich dramatycznych scenach ze starym królem (rany, ale mnie ten stary pierdziel wkurwiał... dobrze, że właśnie się go pozbyliśmy) - byłam autentycznie poruszona, a wręcz bolała mnie udręka uwięzionego w toksycznej relacji z dziadkiem Yi Sana. Może jestem nieobiektywna, ale on tutaj gra naprawdę fantastycznie - ekspresyjnie, ale bez przedramatyzowania, no i pięknie płacze. Jak można być aż tak utalentowanym? Czy on uratował kraj w poprzednim życiu? 

Sądzę też, że możemy mu przyznać nagrodę za najlepszą rozbieraną scenę roku. Jego kąpiel przejdzie do historii. Przypuszczam, że wiele oglądających ten serial zapomniało wtedy, jak się oddycha. Ja również, nie będę brnąć w zaparte, że było inaczej xD Dla zachęconych - końcówka odcinka nr 6. Swoją drogą ciekawe, czy podobnie jak Henry Cavill przed kręceniem sceny kąpieli z pierwszego sezonu Wiedźmina, Junho również nie jadł i nie pił przez jakiś czas, żeby jego mięśnie prezentowały się w oku kamery jak najlepiej. Jeśli tak było, uczcijmy minutą ciszy to wielkie poświęcenie. 

Miałam przez święta nie oglądać żadnej dramy, tylko skupić się na tradycyjnym rewatchu starych Gwiezdnych Wojen oraz czytaniu zaległych lektur, ale chyba nie wytrzymam i po wypiciu dwóch łyków wigilijnego barszczu i tak sprawdzę, co w nowym odcinku xD 

Przerywnik II - Pomysły na dalsze części

Wkrótce będzie jeszcze jeden "regularny" Zbiornik z koreańskimi dramami, których nie upchnęłam w dzisiejszym wpisie. Przyznacie sami, że już i tak było co czytać, a 6 dodatkowych tytułów to byłaby gruba przesada. Nie wiem kiedy, ale będzie na pewno, może jeszcze obejrzę coś nowego po drodze.

Będzie też zapowiadany od jakichś dwudziestu lat Zbiornik międzynarodowy. Są widoki na to, że ukaże się jeszcze przed końcem tego roku.

Oprócz tego chodzi mi po głowie zrobienie Zbiornika tematycznego, w trochę podobnej konwencji, co Zbiornik: Romantica, który mimo iż mnie umęczył podczas przygotowania, to jednak finalnie wyszedł super i uważam tę część cyklu za moją ulubioną. Poniżej macie moje luźne pomysły na to, jak miałoby to wyglądać. A jeśli macie jakiś inny, to piszcie w komentarzach. 

Zbiornik: Kuchenne Rewolucje 

Bierzemy dramy, których akcja rozgrywa się w jakimś lokalu gastronomicznym. Abstrahując od fabuły serialu, prześwietlamy wszystko pod kątem rewolucji. Toksyczny właściciel, sfrustrowany szef kuchni, kelnerka na skraju załamania nerwowego, syf i malaria w kuchni - i wtedy wchodzi ona, cała w pstrokatym stroju, obwieszona biżuterią i z burzą loków zamówionych prosto z Chin - Magda Gessler,  niekwestionowany autorytet kulinarny, kreatorka smaku i stylu. Nie ukrywam, że bawiłabym się znakomicie, gdybym mogła zrealizować ten pomysł, bo więcej zajęłoby mi analizowanie dramy pod kątem tvnowskiego show, niż skupianie się na niej samej. No ale jest jedna przeszkoda - na upartego znalazłabym tylko dwa tego typu seriale xD Pierwszy to Mr. Queen - bo kto powiedział, że nie może być Kuchennych Rewolucji w Joseonie? Tam był wątek kucharzenia i to całkiem nieźle pokazany. Miałabym okazję dokończyć tę dramę, bo jak wiecie z tego wpisu - utknęłam w połowie. 

A druga drama, która nadawałaby się do tego pomysłu, nie wiem jak się nazywa, ale gdzieś kiedyś coś mi przemknęło przed oczami, że głównym bohaterem był młody kucharz, no i on biegł w jakimś maratonie, wyrwał na nim kobitę, ona była starsza od niego i o to się rozbijała cała afera w tej dramie. Idealne pole do popisu dla Magdy Gessler, która ratuje nie tylko najpodrzędniejsze knajpy, ale i  związki. Jeśli więc wiecie, jak się nazywa ta drama, albo znacie jakieś inne z gastronomią w tle, dawajcie znać - tym razem już naprawdę wezmę pod uwagę wasze podpowiedzi xD Swoją drogą muszę przejrzeć komentarze spod poprzednich Zbiorników, bo podawaliście mi sporo tytułów, spośród których większości do tej pory nie obejrzałam. No tak wyszło, wybaczcie mi, bo nie pierwszy raz zawodzę w tym względzie xD 

Zbiornik: Żadnej pracy się nie boję

Tu może być jeszcze większy problem z doborem dram i jeśli się nie uda, to trudno, ale Du-sik z Hometown Cha-Cha-Cha zainspirował mnie do poszukiwań innych bohaterów, którzy wykonują jakieś konkretne prace, czyli że są np. hydraulikami, elektrykami, budowlańcami, czy nawet kierowcami autobusu (kiedyś już wam o tym wspominałam, ale przypomnę, że w dzieciństwie chciałam być kierowcą autobusu hehe). Zdaję sobie sprawę z tego, że w uniwersum dram, zwłaszcza tych romantycznych, najlepszym kandydatem na Głównego Chłopa jest CEO czy inny spadkobierca rodzinnej fortuny, ale zastanówmy się wspólnie - czy idealny pan CEO naprawi wam pralkę? Albo położy kafelki w łazience? No szczerze wątpię xD Jeśli więc znacie takie dramy, w których da się konkretnie określić zawód głównego bohatera i jest to bardziej praca fizyczna, to piszcie. Na serio się ogarnę i obejrzę, co mi napiszecie :D

***

I w ten sposób dotarliśmy do końca moich niekończących się wywodów. Mam nadzieję, że ucieszył Was powrót Zbiornika, bo mnie bardzo - świetnie mi się pisało ten dzisiejszy tekst. Teraz możecie nie oszczędzać klawiatury i pisać w komentarzach, co tam sobie życzycie (w tym seriale do Kuchennych Rewolucji, plizzz). Ja zaś, po tygodniowym klepaniu w klawiaturę, idę odpoczywać. Jak mawia Robert Makłowicz - Ajde! 

13 komentarzy:

  1. Jak dobrze, że wróciłaś ze Zbiornikiem! To moje ulubione wpisy, zawsze się przy nich świetnie bawię :) Historyki to też totalnie nie moja bajka, oglądam je baaardzo rzadko, zazwyczaj tylko dlatego, że gra tam ktoś, kogo lubię. Ale powiem Ci, że oglądam "The Red Sleeve" i mam dokładnie takie same odczucia, wreszcie główna ma trochę oleju w głowie i nie chce się pakować w cały ten zgniły świat dworu królewskiego. Junho jest mega utalentowany, pierwszy raz widziałam go w "Just between lovers" i wciąż uważam, że stworzył tam najbardziej tragiczną postać na mojej dramowej liście. W jakiejś dramie grał chyba też kucharza, więc może nawet upchniesz go w Kuchennych rewolucjach :)
    Mam dla ciebie jednego historyka, którego powinnaś obejrzeć choćby po to, żeby się ponabijać z Park Bo Guma, jest to "Love in the Moonlight" - główna udaje eunucha :D
    Ciekawi mnie, czy oglądasz "Our beloved summer"? Ja tak i wyczuwam tam vibe podobny jak w "Run on". Wiedziałam, że to będzie ciekawa drama, bo obsadzili w głównych rolach świetnych aktorów, a nie celebryto-idoli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kurde, zachęciłaś mnie tym komentarzem do przejrzenia filmografii Junho haha. Chociaż nie chciałabym, żeby rzucił śpiewanie na rzecz grania, bo uwielbiam go słuchać :D
      Wiesz co, powiem ci, że jakoś mi ten Park Bo-gum nie podchodzi, w sensie kojarzę typa, ale nigdy z nim niczego nie oglądałam i niczym mnie nie przyciągnął do tej pory xD Poza tym - o nie, następna baba udająca chłopa... Ty nie zachęcasz, tylko obrzydzasz :P
      Jejku, właśnie w tym roku zabrakło mi dramy z vibem Run On, żałuję, że niczego takiego nie znalazłam. Ta drama jest tak niepowtarzalna, że chyba po prostu kiedyś obejrzę ją drugi raz. A co do Our Beloved Summer to chyba po prostu zaczekam, aż wyjdzie całe i wtedy zobaczę, czy warto inwestować w to swój czas ;) Główną znam z Itaewon Class i tam grała super.
      A tak poza tym, to fajnie, że wciąż tu jesteś, i że czekałaś na nowe Zbiorniki. Mam nadzieję, że było warto, a to nie koniec ;) Pzdr

      Usuń
    2. Oczywiście, że było warto :) Oczekuję Zbiorników z utęsknieniem. Co do Bogusia, to kompletnie nie rozumiem jego fenomenu, gość miał jakieś rekordowe stawki, był w mnóstwie reklam itp. Widziałam go w tym, w "Replay 1988" (wiecznie przymulony) i jeszcze w "Nodame Cantabille" ale tam był wiolonczelistą secondleadem. Chyba muszę obejrzeć jakiś film, w którym grał, może tam pokazał swój talent, bo na podstawie tych trzech dram to hm... średniak. Ja niestety oglądam na bieżąco i to jest czasem moje przekleństwo.

      Usuń
    3. Ja się niepotrzebnie wkręciłam w ten czerwony rękaw i teraz to już nie mam wyjścia i muszę na bieżąco xD ale boję się, że druga połowa tej dramy mnie rozczaruje. Mam nadzieję, że choć nie poumierają na koniec haha.

      Usuń
    4. weź, nawet mi nic nie mów xD w następnym Zbiorniku jeszcze wrócę do tego tematu :D

      Usuń
  2. "Weightlifting Fairy Kim Bok-joo" bardzo lubiłam. Reszty nie widziałam. Teraz oglądam "Our beloved summer" i bardzo mi się podoba. Co do skandali to w Korei Południowej jest ich pewnie tyle samo co gdzie indziej. Tylko tam więcej aktorów udaje milutkich dla kasy, gdy są nic nie warci. Tej kasy mają do wyrwania więcej, niż gdzie indziej, bo fanmitingi, pieniądze za autografy, itd. to obrzydliwie wielkie pieniądze. Jak pomyje się wylewają to jest szok. Na tzw Zachodzie aktorzy bardziej pokazują swoje "brzydkie oblicze", więc szok jest mniejszy, jak ktoś okazuje się daleki od ideału. Dramy koreańskie oglądam od wielu lat i te "skandalistów" omijam, dzięki temu mam mniejszy problem z wyborem tytułów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Totalnie kupuję Twój argument. Im większy mit niewinności, tym większy smród, gdy ten mit padnie. I chyba już wolę tych otwarcie skandalizujących, przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać.

      Usuń
  3. Świetny tekst, ubawiłam się przednio. Chyba pierwszy raz przeczytałam cały Zbiornik. I dobrze, bo okazało się, że rozważałam obejrzenie serialu z tej listy. Od niedawna Netflix sugeruje mi "Porcelanowego króla". Po Twojej recenzji zastanawiam się czy nie lepiej poszukać czegoś innego. Czytając o Kuchennych rewolucjach od razu zwizualizował mi się kucharz z "Vincenzo". ;) Zbiornik międzynarodowy to super pomysł. Coś czuję, że będzie z tego sztos. :) Tak z 6 produkcji, każda, niczym u Martyny Wojciechowskiej, z innego krańca świata. :)) Coś koreańskiego (tradycja zbiornikowa musi zostać zachowana - może być i nawet mimo wszystko głośne "Squid Game"), coś tureckiego (jako podstawa bloga - choćby "Mehmed Zdobywca"), coś polskiego (trochę na przekór Twoim oporom np. "Zawsze warto"), coś amerykańskiego (tak dla hecy dajmy na to "Moda na sukces"), coś europejskiego (jako rozgrzewka przed koreańską wersją - oryginalny, hiszpański "Dom z papieru") i coś latynoskiego (najlepiej "Sidła namiętności" - oryginalny tytuł to "Pasion"). Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja nikomu nie bronię tego Króla oglądać ;) Na pewno wielu osobom się podobało, ale ja chyba potrzebuję więcej emocji haha. Albo innego Króla.
      Na Zbiornik międzynarodowy to ja mam już scenariusz (i ciąg logiczny związany z Kiepskimi) gotowy od pół roku i dobór seriali również nie podlega zmianom, muszę się tylko zebrać do napisania. Niestety będzie kompletnie inaczej, niż twoje propozycje haha. Nie po to stworzyłam tu swoje małe prywatne Idaho, żeby oglądać seriale z polskimi celebrytami albo odgrzewać jakieś kotleciory z obu Ameryk, no szanujmy się xD Ale i tak wydaje mi się, że może być ciekawie.
      Pzdr

      Usuń
    2. Co do tego Króla to po prostu już nie raz Twoje opinie okazały się dla mnie pomocne i zbieżne z moimi własnymi. Stąd taki wniosek z mojej strony. :) Pisząc o Zbiorniku międzynarodowym miałam świadomość, że najpewniej masz już na niego plan. Ta część mojego komentarza powstała raczej pod hasłem "pół żartem, pół serio". ;) I z pewnością nie oczekiwałam, że zmienisz koncepcję pod wpływem widzimisię czytelniczki. :)) To tylko taka moja "wariacja na temat". I najważniejsze... nie zaglądałabym na ten blog już od dłuższego czasu gdyby nie kupiła mnie jego forma i oryginalność. Bardzo sobie to cenię. No i jestem niemal pewna, że będzie to naprawdę fajny materiał dzięki któremu znów poznam coś nowego. Serdecznie pozdrawiam :)))

      Usuń
    3. Zawsze jak mi się coś nie podoba i krytykuję, to potem mam wyrzuty sumienia, że może jednak komuś by się ten paździerz podobał xD więc chciałabym, żeby ludzie mimo wszystko oglądali nawet i te szroty, na własną odpowiedzialność, ale żeby potem nie było wątów haha.
      Z pewnością poznasz coś nowego, gdyż to będzie wycieczka w nieznane mi wcześniej rewiry, kompletnie nieodkryte lądy, dlatego z pełnym przekonaniem uważam, że to będzie dużo ciekawsze, niż terytoria znane od czasów komuny i oklepańce z Zachodu xD i pewnie będzie jak z klasycznymi Zbiornikami - mniej wejść, więcej komentarzy ;)

      Usuń
    4. Zapowiada się interesująco. :) Sam plan w oparciu o Kiepskich już zwiastuje coś nietuzinkowego. Nieznane rewiry - czyżby jakieś bollywood... ;) Jakiekolwiek wyrzuty sumienia są zbędne, bo to Twój autorski blog. Jest niesztampowy i to jest super. :)

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger