×

Wiśnia ogląda (absurdalne) teledyski - niepoważna analiza

Ostatnio żaliłam się na fanpage'u, że chwilowo nie chce mi się oglądać żadnego serialu. No ale coś bym jednak napisała, no aż mnie palce swędzą, żeby je podrapać o klawiaturę. I pewnej nocy wpadłam na pomysł, żeby dla odskoczni zrobić analizę teledysków pod względem ich fabuły - oczywiście w mocno niepoważnej formie, jak wszystko na tym blogu. A zatem zapraszam dziś na wydanie specjalne - niepoważną analizę klipów do kilku piosenek. Kryteria doboru były następujące: w klipie ma się dziać dostatecznie dużo, żeby było w ogóle o czym mówić, ma być co najmniej odrobinę absurdalnie, ale z drugiej strony nie cringe'owo, no i piosenka sama w sobie powinna być dla mnie zdatna do wysłuchania, bo chciałabym mimo wszystko zachować odrobinę szacunku do siebie xD 

Świat według Kiepskich, odc. 377, Dolczewita, ATM dla TV Polsat

Hurts - Some Kind of Heaven 

Jest noc, słychać cykanie świerszczy. Gdzieś na zadupiu stoi dom. Przychodzi do niego lekko zdezorientowany Theo Hutchcraft, któremu drzwi otwiera starszy pan. Okazuje się, że w domu jest już sporo ludzi, którzy sprawiają wrażenie, jakby oczekiwali przyjścia Theo - i to z pewnością, że się zjawi. On trochę nie ogarnia, co się tam odpierdala. Bo impreza jest gruba - są tańce i driny, a ci ludzie się na niego patrzą, jakby go znali, a on ich nie bardzo. 

Potem widzimy, jak Theo ucieka drogą przed samochodem i skręca w pole, żeby oszukać kierowcę rozpędzonego auta. Theo, oczywiście jak zawsze w koszulce, spodniach w kant i lakierkach, bo najwidoczniej urodził się w takim stroju, biegnie przez pola niczym Usain Bolt na setkę. Pościg obserwuje pewien mężczyzna, którego widzimy za chwilę wśród osób znajdujących się w tajemniczym domu. No i ta ucieczka przeplata się z ujęciami z domu, w którym zgromadzeni ludzie popijają sangrię (jeśli to sangria na ukraińskiej wódzie, to to musi być przedsionek piekła, mówię to z doświadczenia xD), a Theo zaczyna śpiewać, skoro Adam też już tam jest i plumka na pianinie. 

I znowuż widzimy, jak go gonią tym samochodem, tym razem przez las. Z kolei w domu ludzie robią klap, klask, klap, klask, a z piętra schodzi tanecznym krokiem Główna Baba tego teledysku i zaczyna się kręcić wokół własnej osi. Tymczasem Theo kończy swój maraton, mijając w lesie osoby, które za moment spotka w domu, do którego dociera. Przez szybę widzi samego siebie, uczestniczącego w zabawie i oklaskiwanego przez wszystkich, tak jakby bili mu brawo za to, że w końcu uświadomił sobie, gdzie jest. Gdy to następuje, oświecony Theo idzie do drzwi. 


Umieszczając album Surrender w moim płytowym kalendarzu adwentowym na instagramowych stories, wspominałam o tym, że mimo ogromnej sympatii do twórczości Hurts, nie znoszę ich teledysków, a wyjątkiem potwierdzającym tę regułę jest właśnie klip do Some Kind of Heaven - dziwny i niejednoznaczny, ale wciąż nie tak popieprzony jak inne. Podoba mi się jego estetyka - kolory, światło, kostiumy bohaterów i to, że cała ta kompozycja idealnie pasuje do stylu Hurts. A fabuła rozwija się jak w dobrym filmie. 

Klip jest na tyle niedosłowny, że każdy może interpretować tę historię inaczej. Ja widzę to tak, że mamy tu do czynienia z pewnym konceptem zaświatów. Theo jest postacią, która przekracza granicę między życiem a śmiercią, nie będąc tego w pełni świadomym. Dopiero w trakcie pobytu w domu pełnym ekscentrycznych postaci, Theo pojmuje, że trafił dokładnie tam, gdzie nie chciał się znaleźć. Uciekał, by trafić do tego domu, ale gdy do niego dotarł, zrozumiał, że to właśnie stamtąd próbował się wcześniej wyrwać. W ten sposób znalazł się w pętli czasowej, którą może przerwać chyba tylko pełne poddanie się prawdzie - że umarł i nie ma możliwości powrotu do życia. 

will.i.am feat. Britney Spears - Scream and Shout 

Lecą pierwsze bity, a will.i.am i Britney Bitch multiplikują się. Will.i.am wybiera sobie filtr, w którym to niby będzie nagrywane i jazda! Britney zapodaje tekst zwrotki i to zupełnie innym głosem, niż ten, do którego nas przyzwyczaiła (w sensie swoim, ale niższym), no i generalnie nie dzieje się nic oprócz tego, że się oboje z will.i.am'em multiplikują i wyginają do bitu. Potem will.i.am wchodzi w refren, że chce krzyczeć i wrzeszczeć, i ma nawet na dłoniach okolicznościowe kastety z napisami scream i shout. Jakby wam przypierdolił czymś takim w policzek, to moglibyście od razu zapisać się na przeszczep twarzy. 

W następnym ujęciu widzimy jakiś fancy aparat fotograficzny, który jak Transformer przekształca się w inny sprzęt, chyba telefon komórkowy (zapewne jest to jakieś lokowanie produktu). Następnie pojawiają się tancerze, Britney i will.i.am znowu się multiplikują i już chyba nie ma sensu więcej o tym pisać, bo multiplikują się non stop. On potem występuje w koronie z napisem king i podryguje na tle trójkątów, a jego głowa drukuje się w drukarce 3D. Britney z kolei idzie ze złotą siekierką i rozpierdziela nią złotą kulę dyskotekową. A nie, to chyba jednak nie była Britney. W każdym razie dżampreza trwa dalej, ludzie tańcują, a napis scream and shout wyświetla się na cyfrowej wersji maszyny do pisania. Potem wybucha głośnik bezprzewodowy pewnej kochanej przez bogatych snobów firmy (pewnie dlatego wybucha, bo ten bit taki dojebany), a will.i.am siedzi na masce wypasionej białej fury. Kule dyskotekowe, dokładnie takie jak ta, którą chwilę wcześniej jakaś baba rozdupcyła siekierą, płoną, a drukarka 3D powoli kończy drukować łeb will.i.am'a. 

Potem następuje moja ulubiona część tego klipu, mianowicie gibające się wte i wewte głowy tancerzy i will.i.am'a, oprawione prawie jak poroża jeleni w chatce myśliwego. A na ich szyjach wiszą (u każdego co innego, nie że wszystko na raz): złoty łańcuch, wisior w kształcie Afryki i ten aparat z początku klipu. Tymczasem Britney prezentuje płonące kule dyskotekowe, a kolejny głośnik nie daje rady z tak dojebanym bitem i wybucha. Will.i.am zamienia się w głowę, której tył jest tą płonącą kulą, tancerze szaleją, jeden koleś odpala złote konfetti z weselnej tuby. Na sam koniec zaś will.i.am, nie wiedzieć czemu, wystrzeliwuje siatkę w kierunku złotego posągu. 


Nie wiem, co jest w tym klipie aż tak uzależniającego, ale swego czasu obejrzałam go setki razy. Mając przez moment telewizję z satelity, często skakałam z jednego kanału muzycznego na drugi i za każdym razem, kiedy trafiałam na Scream and Shout, nie mogłam się oprzeć i oglądałam. To pewnie sprawka masonów i iluminatów. Ale chyba nie udało im się mnie zaprogramować podprogowo, bo już tyle lat minęło, a ja nie zaczęłam świrować ;) W każdym razie ten klip należy do moich ulubionych, choć jest chyba jedynym, który mogę oddzielić od piosenki w taki sposób, że wolę oglądać teledysk, niż słuchać samego utworu. Zwykle mam na odwrót, im bardziej lubię samą piosenkę, tym rzadziej oglądam teledysk do niej, bo wolę słuchać, niż oglądać. W tym przypadku muszę przyznać, że w warstwie lirycznej piosenka jest wybitnie chujowa xD Ale ma wciągający bit, no i ten teledysk naprawdę doskonały. 

Sprawdziłam przy okazji, co to za gadżety, które są tak mocno eksponowane w klipie. To specjalne akcesorium, które (wraz z utworzoną do tego aplikacją) miało przekształcać IPhone'a 4 czy 4S w wysokiej klasy aparat fotograficzny. Will.i.am współuczestniczył ponoć w powstawaniu tego produktu i był twarzą marki i.am+foto.sosho, której logo znajdowało się na gadżecie. Teledysk był pewnie niezłą reklamą dla tej szpanerskiej nakładki na IPhone'a i przypuszczam, że w tamtym czasie sporo gadżeciarzy ochoczo wydało na niego dolary. Jednak od premiery teledysku technika poszła tak bardzo do przodu, że dziś jest to tylko niepotrzebne gówno. 

2PM - Make It

Wooyoung poszedł na zakupy do spożywczaka, lecz zamiast skupiać się na galopujących cenach produktów na półkach, gapi się przez okno i spostrzega idącą ulicą lasencję. Na jej widok rozszerzają mu się źrenice, a potem... na Ziemię z impetem spadają meteoryty (czy jakkolwiek inaczej nazywają się te płonące obiekty z kosmosu) i zaczyna się rozpierducha na całego. Wszyscy panowie z zespołu zaczynają tańczyć, a choreo będzie się przeplatać ze scenami klipu, więc w dalszej części już nie będę o tym wspominać. Bang! Następuje zasadnicza część teledysku. 

No ściany tego spożywczaka nie wytrzymały kataklizmu i front się całkiem zawalił, dzięki czemu Wooyoung ma lepszy widok. Nichkhun idzie sobie spacerkiem ulicą, za nim podąża wyelegantowany Jun K., który mija tę laskę, co wpadła w oko Wooyoungowi, a wyluzowany Chansung pije sobie na spokojnie verdin fix po posiłku. Przypominam, że świat się właśnie wali. Ale Jun K. całkowicie olewa armagedon i postanawia zbajerować Główną Babę. 

Ludzie uciekają w popłochu, tymczasem Taecyeon siedzi w swoim wypasionym kabriolecie i zapodaje rapsy, w których proponuje wypad na shopping i kawkę. A w mocno zdewastowanym biurowcu Junho jest już cały mokry, bo woda leje się z rur jak z wodospadu. Na jego miejscu uważałabym na spięcie - jedna iskra z instalacji elektrycznej i po człowieku. 

Wracamy do spożywczaka, w którym niestrudzony Wooyoung próbuje swoich sił w sztuce podrywu. Z kolei Junho ratuje Główną Babę, która prawie wypada przez dziurę w ścianie biurowca. Nichkhun zaś dalej idzie spokojnym krokiem ulicą, mimo że wokół niego latają odłamki szkła - jeden nawet rani go w policzek, ale spoko, najwyżej będzie miał bliznę, kobity podobno na to lecą. 

Nie wiedzieć kiedy zrobiło się ciemno i wszystko jedno Chansung stoi na tle kul ognia rozświetlających nocne niebo i dewastujących naszą piękną planetę, i przychodzi do niego Główna Baba. Potem widzimy Juna K., któremu jedna z tych płonących kul spada na samochód, ale on się tym nie przejmuje, pewnie ma 20 innych aut. Taecyeon z kolei bajeruje Główną Babę w metrze. Tak, oni w s z y s c y bajerują tę samą babę. 

Finałowy taniec odbywa się pośród płonących aut, Michael Bay lubi to. Jeszcze pojedyncze zbliżenia na twarze członków zespołu, cobyśmy nie zapomnieli, jak wyglądają, i nagły twist fabularny! To się działo tylko w głowie Wooyounga. Tak naprawdę on dalej jest w spożywczaku, armagedon odwołany. 


Make It to moje pierwsze zetknięcie z twórczością 2PM, a wpadłam na ten utwór przez Taecyeona, który grał w najlepszej dramie jaką w życiu widziałam, czyli w Vincenzo. Ale to nie było tak, że zażarło od pierwszego usłyszenia. Dopiero jak wróciłam do tej piosenki po dobrych paru miesiącach, to mi się spodobała, aczkolwiek na albumie Must są lepsze kawałki. Wróćmy jednak do samego klipu. Można się pośmiać, że tu się dzieją rzeczy niedorzeczne, ale umówmy się - tu chodziło głównie o to, żeby było seksownie. Ze seksem, panie Boczek, ze seksem! - jak tłumaczył Ferdek swojemu otyłemu sąsiadowi, kiedy uczył go tańczyć krakowiaka. Nauczę pana tańca, gdzie ma pan wszystko w jednym, proszę pana. Ma pan kurturę, proszę pana, grację, proszę pana, poczucie rytmu, seks, proszę pana, i męskość zresztą (odc. 183, Pląs). I chyba się ze mną zgodzicie, że choć do Make It nie da się raczej zatańczyć krakowiaka, to jest w tym kawałku dokładnie wszystko, o czym wspominał Ferdek - kultura, gracja, poczucie rytmu, seks i męskość xD Nie mam nic do dodania. 

Daft Punk - The Prime Time of Your Life

Najpierw wyświetla nam się ludzka czaszka z włosami. Okazuje się, że obraz ten odbija się w oku dziewczynki, która ogląda telewizję, leżąc w swoim łóżku. Na każdym kanale ludzie wyglądają jak poubierane kościotrupy. Nieważne, czy to talk show, przemówienie polityka, telenowela (kościotrup z momentu 0:39 wygląda wypisz wymaluj jak Ridż z Mody na sukces), czy telezakupy - wszystkie postaci w tv są ruszającymi się szkieletami w ubraniach. Nawet frędzel od pogody

Dziewczynka wstaje z łóżka. Mimo że na zewnątrz świeci słońce, nie odsłania żaluzji, żeby wpuścić światło do pokoju. Podchodzi do komody, na której stoją zdjęcia w ramkach. Postaci na nich również są kościotrupami, z wyjątkiem niej samej. Ona jedna ma ciało. Na jednym ze zdjęć dziewczynka jest niemowlakiem, na drugim trzyma za rękę jakąś kobietę, prawdopodobnie swoją babcię. Ożywają wspomnienia z pobytu na plaży. Potem widzimy inne zdjęcie, na którym dziewczynka z wyraźną nadwagą skacze przez skakankę, trzymaną przez dwa kościotrupy. 

Bohaterka klipu wchodzi do łazienki. Zdejmuje naszyjnik, a następnie wyciąga z szuflady żyletkę, którą zaczyna nacinać swoją skórę, by potem ją z siebie zdjąć, tak jak ściąga się skórkę z banana. Tym samym dziewczynka obdziera się do samych mięśni. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze mdleje, do pokoju wpadają jej rodzice. Ponowne zbliżenia na zdjęcia pokazują, że postaci na nich wcale nie są kościotrupami, a dziewczynka skacząca przez skakankę jest drobna i szczupła. W finałowym ujęciu dziewczynka dołącza do postaci, które bawiły się z nią na tym zdjęciu, i które wydawały jej się kościotrupami. 


Ten klip jest straszny i wywołuje okropne poczucie dyskomfortu. Ale jego sens jest cholernie aktualny, dziś może nawet bardziej, niż tych paręnaście lat temu, kiedy został nakręcony. W 2006 r. żyliśmy jeszcze w erze przed Facebookiem, Instagramem, filtrami i zaawansowanym retuszem, a już borykaliśmy się z problemem wyidealizowanych medialnych wizerunków, wtedy jeszcze kreowanych głównie przez telewizję. Iluzja szczęścia, jakie przynosi atrakcyjny wygląd i nienaganna sylwetka, wywołuje presję i niszczy od środka tych, którzy nie potrafią dostrzec wszechogarniającego zakłamania. Główna bohaterka teledysku do The Prime Time of Your Life jest przykładem nie w pełni ukształtowanej emocjonalnie młodej osoby, która ulega tej iluzji, co prowadzi ją do autodestrukcji. Widzi fałszywy obraz siebie i innych ludzi, a kompleksy (zupełnie irracjonalne) doprowadzają ją do momentu, w którym chcąc dostosować się do kanonów piękna, postanawia zedrzeć z siebie to, co w jej oczach czyni ją niepasującą do reszty. 

To chyba najmocniejszy i najmroczniejszy teledysk Daft Punk, którego creepy klimat dodatkowo wzmacnia stylizowanie na nagranie VHS. Ale robi na mnie wrażenie za każdym razem, gdy go oglądam, bo nie jest pustym straszakiem, lecz zwraca uwagę poważny problem zaburzeń psychicznych wywołanych fałszywą wizją idealnego świata oraz niesie przestrogę, która już chyba po wsze czasy będzie aktualna. 

Fatboy Slim - The Joker

Najsampierw widzimy dwoje ludzi, którzy siedzą gdzieś u siebie w domu i są nagrywani. Kobitka w koszulce z kotem mówi podekscytowana, że nazywa się tak i tak, i że wygrała konkurs na scenariusz teledysku do utworu Fatboy Slima. No i potem przechodzimy właśnie do tego klipu. 

Mały słodki kotek budzi się w swoim łóżeczku. Ma na głowie czapkę pajaca (odniesienie to tytułowego jokera). Spogląda na kalendarz, w którym zaznaczono, że właśnie tego dnia odbędzie się koncert. Kotek wychodzi ze swojego domu, spotykając po drodze kota-listonosza. Potem przenosimy się do pubu, w którym kot-barman ogląda telewizyjną transmisję z gali kociego boksu. Główny kot zabiera kota-barmana i jadą razem kolejką, mijając po drodze małe kaczuszki. 

Po pewnym czasie dojeżdżają do miasta. Na zatłoczonych ulicach są różne inne koty, np koty-japiszony, koty-budowlańcy, kot-policjant czy kot, któremu głowa utknęła w puszce. Na jednej z latarni wisi zaś ogłoszenie o zaginionym człowieku (easter egg - na zdjęciu widać Fatboy Slima). Tymczasem nasze główne koty docierają do szemranej dzielnicy, w której bezdomny kot żebrze o pieniądze na kitekata, a jakiemuś innemu wykręcili koła z samochodu. Tam, w pewnym mieszkaniu, kupują od kota-dilera trochę kocimiętki, którą się narkotyzują. Na lekkiej fazie idą na wyczekiwany koncert, ale okazuje się, że wszystkie bilety są już wyprzedane. Napadają więc na kota pilnującego przy tylnym wejściu do klubu i wbijają na imprezę. Tam zabawa trwa w najlepsze, a jakiś kociak kręci się na winylu. 


Żeby zakończyć miłym akcentem, wybrałam mój absolutnie i bezwzględnie ulubiony teledysk wszech czasów, który jest dla mnie comfort video, wywołującym uśmiech na twarzy nawet za milionowym obejrzeniem. Bo nikt nie potrafi tak rozmiękczyć serca, jak kociaczki. A tu jest ich więcej, niż u Violetty Villas. 

Gdy dostatecznie wgryziemy się w fabułę, zobaczymy, że te kotki może są śliczne, ale na pewno nie są grzeczne xD Nie jest to jednak jedyny motyw w tym teledysku. Być może nie wszyscy to zauważają, ale klip ma drugie dno. Prześmiewczym elementem jest tu postać rzekomej autorki scenariusza, typowej kociej mamy. W rzeczywistości jest ona częścią prawdziwego scenariusza, a towarzyszący jej mężczyzna to nie kto inny, jak sam Fatboy Slim. Ten fejkowy wstęp do klipu (wraz ze zmyślonymi napisami początkowymi) nabija się z zafiksowanych na punkcie tych zwierząt kociar, które nawet do dość rubasznego tekstu potrafiłyby wymyślić "kocią" fabułę. 

Sama piosenka jest coverem - oryginalnie wydał ją w 1973 roku Steve Miller Band. 

***
Jestem ciekawa, czy znaliście wszystkie te klipy - dajcie znać w komentarzach ;) Oprócz tego możecie napisać, które teledyski są Waszymi ulubionymi, albo które uważacie za idealne połączenie absurdu z niezłą piosenką. Bye, bye! 

16 komentarzy:

  1. Super, że wróciłaś z nowym tekstem. W oczekiwaniu na jakąś świeżynkę zaczęłam czytać starsze Twoje wpisy, te których wcześniej nie przeczytałam. :) Znałam część z tych teledysków. Teraz obejrzałam wszystkie. 2PM poznałam jakiś czas temu dzięki Tobie. Omówiony tutaj ich videoclip ewidentnie nasuwa mi skojarzenia z boysbandami. Normalnie Backstreet Boys, albo bardziej lokalnie Just 5. ;) Ewentualnie z jednym nurtem piosenek eurowizyjnych. Lubię teledyski fabularne. Czymś w tym stylu jest teledysk do piosenki Dawida Podsiadło pt. "Trofea". Swoją drogą nieraz bardzo trafnym zobrazowaniem piosenek są filmiki robione przez fanów seriali. Np. takie z bohaterami turkiszy. Niektóre takie filmiki / klipy to montażowe perełki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No z Backstreetsami się zgodzę, byli zajebiści w swoim czasie, ale porównywać Just 5 do 2PM, to jak porównywać Norbiego do 50 Centa, czyli generalnie bluźnisz xD
      Też lubię teledyski z fabułą, choć wolę, gdy nie rozwleka ona trwania samej piosenki, tylko mieści się w jej czasie. "Trofea" trochę w klimacie Wesa Andersona, ktoś chyba się nim mocno inspirował. Podobają mi się też lyric video - animowany w jakiś sposób tekst bywa ciekawszy od "normalnej" wersji klipu, poza tym człowiek widzi ten tekst na bieżąco.
      No ja przyznam, że nie lubię tych fanowskich filmików, niewiele osób potrafi je montować z RiGCzem, a czasem to taki krindż, że nie jestem w stanie wytrzymać kilku sekund takiej kompilacji. Wiem, że ludzie to robią z potrzeby serca, no ale... nie wsystko, co ludzie robią z potrzeby serca jest dobre ;) Pozdro :)

      Usuń
    2. To Just 5 to tak z przymrużeniem oka było. Nie na poważnie. Skojarzenie nie z muzą absolutnie, a raczej z choreo, tymi synchronami itp. ;) Zawsze mnie takie wystudiowane układy bawią. Zwłaszcza gdy nie są specjalnie skomplikowane, a takie prościutkie jak konstrukcja cepa hehe. Muzycznie to wiadomo niebo a ziemia. Co do tych filmików to też nie bez przyczyny napisałam "niektóre". Niewielki odsetek takich twórców ma do tego talent. U reszty no cóż... ale podziwiam zaangażowanie. Pozdrowionka :)

      Usuń
    3. Najlepsze, że to wygląda tak lekko i swobodnie, ale gdybym chciała to w jakikolwiek koślawy sposób odtworzyć, to najpewniej zasapałabym się po minucie, a nogi i ręce zaplątałyby mi się w linę xD Świetne choreo jest w klipie do "Busy Earnin'" grupy Jungle (zachodniej, co myślę warte podkreślenia). Jungle wynajęli doskonały skład tancerzy do tego kawałka, od lat to podziwiam.

      Usuń
    4. Dooobre! Jednak zachodnie tradycje taneczne są duże. Wszystkie te renomowane amerykańskie, brytyjskie czy po prostu europejskie szkoły tańca... Nie bez powodu tak wielu tancerzy wyjeżdża szkolić się pod okiem najlepszych trenerów np. do Londynu. A Stany to z kolei Broadway i musicale. Niedawno oglądałam film dokumentalny o historii musicalu i tam padło mniej więcej takie zdanie, że poza Europą i USA właściwie tylko Indie mają tę tradycję filmów muzycznych.

      Usuń
  2. klipu żadnego nie oglądałam, ale tekst przeczytałam z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nouvelle Aventure18 stycznia 2022 22:05

    Wiśnia, świetny wpis! Przeczytałam z przyjemnością chociaż w zasadzie nie znam większości tych klipów. Za to teraz czuję się jakbym je widziała :) Myślałam o moich ulubionych teledyskach, ale one wszystkie nie wpisują się w klimat, bo są raczej dołujące Jak choćby "Sacrilege" od Yeah Yeah Yeahs - nie przepadam za twórczością tego zespołu, ale ten klip jest naprawdę mocny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście zero zaskoczeń w kwestii pojawienia się tu Hurts :D Nawet mi się ostatnio śniło, że zmierzałam na ich koncert (oj, chciałabym to kiedyś powtórzyć, w sensie koncert, nie sen ;) )
      Jak tak napisałaś o tych dołujących teledyskach, to w sumie żaden mi nie przychodzi na myśl tak z automatu, najpewniej wypieram je ze świadomości, żeby nie dołować się przez nie jeszcze bardziej ;)

      Usuń
  4. No niestety zdarzają się mało ambitne teledyski, ale też najczęściej właśnie to one mają największą popularność.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie analizowałam teledysków w taki sposób :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam ;) więcej zabawy podczas ich oglądania :D

      Usuń
  6. W ostatnim finale "Twoja twarz brzmi znajomo" dwoje uczestników wykonywało właśnie "Scream and Shout". Natomiast już nie w duetach, a solo jeden z finalistów wcielał się w Pavarottiego. Od razu przypomniał mi się Twój komentarz z fb pod postem o pierwszym półfinale Eurowizji. Mam na myśli ten komentarz: "kraj, który wydał na świat Pavarottiego, Celentano, Erosa Ramazzottiego, Al Bano i Stefano Terrazino robi takie coś? 😃" Oglądając występ gościnny w tym półfinale pomyślałam, że trochę to słaby pomysł na występ jak na kraj z takimi tradycjami muzycznymi. A potem zobaczyłam Twój komentarz, który w pełni oddał i moje odczucia. :) Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle jeśli chodzi o to, jak Włochy wypadły w roli gospodarza, to dla mnie nie było w tym ikry. A przecież Italia ma wspaniałe tradycje muzyczne, które nie zostały nawet liźnięte w tym sztywniacko wyreżyserowanym show. Brakowało mi włoskiej spontaniczności. Jedynie Laura Pausini robiła tam co mogła. Mika jest spoko, ale co on ma w ogóle wspólnego z Włochami? A Maneskin chyba nawet nie wykonał swojej zwycięskiej piosenki, tylko jakąś inną. Jednak Szwecja 2015 to niedościgniony wzór idealnego prowadzenia i oprawy tego konkursu.
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  7. Oj tak. Z tą Szwecją 2015 to fakt. Też się zdziwiłam, że Maneskin nie śpiewali "Zitti e buoni". Może chcieli zagrać coś nowego. Nawet powiedziano, że to premiera tej piosenki. Też dobra. A co do tej spontaniczności to prawda. Nawet rozmów z reprezentantami różnych krajów jakoś zbyt nie było. A zawsze są. Choć jak dla mnie zawsze widać, że to mocno reżyserowane widowisko. Niemniej po Italii też spodziewałam się więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz sprawdziłam... Mika był jurorem we włoskim X Factor. Taki to jego związek z Bel Paese. ;)

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger