×

Walę tynki. Wiśniowy przegląd filmowych romansideł

Luty to tradycyjnie czas żniw dla producentów wszelakich dóbr, które kojarzą się z miłością, i tych, które się nie kojarzą, ale przynajmniej da się je udekorować serduszkiem i opchnąć jako niezbędny upominek dla ukochanej osoby. Jest to też czas, w którym sale kinowe zapełniają się widzami spragnionymi miłosnych uniesień, a i biblioteki serwisów streamingowych kuszą nowymi romantycznymi tytułami. I ja również dołączam dziś do grona ludzi cynicznie wykorzystujących Dzień Obłąkanych Zakochanych do podbicia sobie wyświetleń - może się uda ;) Pewnie mi nie uwierzycie, ale jak kilka dni temu wpadłam na pomysł zrobienia tego tekstu, to naprawdę miałam zamiar napisać coś milutkiego i dobrego o tych romantycznych filmach, serio. No ale zaczęłam je potem oglądać i... cóż, przekonacie się sami, co z tego wyszło ;)

Obywatele! Kochajcie się!
Kochajcie się, bo jak mówi poeta:
"na górze róże, na dole fijołki,
kochajcie się wszyscy jak dwa aniołki".
Kochajmy się!

Krzysztof Ibisz jako noworoczny anioł, odc. 140, Cios w nos

Aşk Taktikleri

Aşk Taktikleri to najnowszy film tureckiego Netflixa - komedia romantyczna z Demet Özdemir i Şükrü Özyıldızem w rolach głównych. A granymi przez nich protagonistami są: Aslı - projektantka mody i jednocześnie blogerka, która pisze o taktykach uwodzenia mężczyzn, oraz Kerem - menedżer w agencji reklamowej. Pewnego dnia Aslı pociska te swoje pierdolety na blogu, aż dostaje komentarz, że jak jest taka mądra, to czy sama kiedyś zastosowała te taktyki. Na co ona odpisuje, że w sumie warto byłoby uwieść jakiegoś faceta zgodnie z opisywanymi przez nią sposobami, a rezultatami podzieli się z czytelnikami w kolejnym wpisie. Z kolei Kerem zakłada się ze swoim kolegą z firmy, że uwiedzie jakąś laskę.

Wkrótce Aslı i Kerem wyruszają na łowy i tak się przypadkowo składa, że trafiają na to samo party, podczas którego nawiązują znajomość, ale nie od razu Stambuł zbudowano, więc jedno drugiego bierze na przeczekanie. Potem znowu się gdzieś spotykają, raz tu, raz tam, relacja nabiera rumieńców, ale oni dalej trwają w swoim uporze, żeby ich leżało na wierzchu. Jednak utrzymywanie dystansu robi się dla naszych bohaterów coraz trudniejsze i w końcu lody między nimi całkowicie topnieją. Gdy wydaje się, że będzie już happy end, Aslı dowiaduje się czegoś, co sprawia, że kobieta odrzuca własne uczucia do Kerema oraz jego uczucia do niej. Przy okazji kompromituje faceta przed swoimi obserwatorami, ujawniając urbi et orbi kim jest tajemniczy obiekt blogowego eksperymentu. Ale oczywiście siła p r a w d z i w e j miłości sprawia, że w dramatycznym finale Aslı uświadamia sobie, że uczucia Kerema do niej są prawdziwe i w ostatniej chwili udaje jej się zatrzymać go i wyznać, że jednak go kocha. 

Aşk Taktikleri, Netflix, www.netflix.com

Wśród znanych na polskim You Tube'ie recenzentów filmowych utarło się określenie film z białym plakatem (czasem funkcjonujące też jako film z białym plakatem i Karolakiem, jeśli w danej produkcji występuje Karolak). Odnosi się ono przede wszystkim do pozbawionych polotu plakatów filmowych, promujących zazwyczaj polskie komedie romantyczne (choć nie tylko), na których bohaterowie filmu po prostu są ustawieni na białym tle, a obraz nędzy i rozpaczy dopełniają walący po oczach tytuł oraz inne paskudne napisy. Ale film z białym plakatem to coś znacznie więcej. To synonim fabularnego prostactwa, banału i niedorzeczności, okraszonych humorem niskich lotów. I wiecie co? Aşk Taktikleri jest dla mnie takim właśnie tureckim filmem z białym plakatem. Mimo że plakat tego filmu bynajmniej nie jest biały. 

Świat przedstawiony w filmie to taki uniwersalny, kolorowy kolaż nowoczesnych wnętrz, eleganckich ubrań, bezdusznych przestrzeni, bankietów, prestiżowych zawodów i doskonale wystylizowanych (pięknych rzecz jasna) ludzi. Absolutne odrealnienie. Pewnie znajdą się wielbiciele takiego anturażu, dla niektórych znalezienie się w takim świecie byłoby może spełnieniem marzeń i życiowych aspiracji. Dla mnie jednak brak w tym... życia. Takie to jest wszystko zainscenizowane, że aż sztuczne. 

Trudno powiedzieć, żeby cokolwiek w tym filmie zaskakiwało czy bawiło. Brak tu nie tylko ciekawych rozwiązań, ale przede wszystkim dobrych gagów. Jest to kompletny bezbek. Poza tym historia jest mało angażująca, przewidywalna na każdym kroku, pozbawiona większych emocji. Ścieżka dźwiękowa nijaka i rozczarowująca jak na produkcję turecką, które słyną przecież z doskonałych soundtracków. Tu żadna melodia nie zapada w pamięć. 

Sorry, jeśli kogoś boli mój roast tego filmu, ale on jest po prostu tak denny, że trudno to nawet ubrać w słowa. Od samego początku jesteśmy regularnie karmieni sporą dawką stereotypów na temat płci - że w s z y s t k i e chłopy są t a k i e  s a m e, baby też w s z y s t k i e są t a k i e  s a m e, a sztuka uwodzenia jest tu sprowadzona do suchych kalkulacji, opartych na czyimś widzimisię. To ma być film o miłości? No ludzie kochani! Tu nie ma miłości, tu są mechanizmy. Do tego upór, udowadnianie swojej wyższości, igranie z uczuciami drugiej osoby. 

Na szczęście nie jestem w mojej nieprzychylnej opinii osamotniona. Polecam sekcję komentarzy pod zwiastunem tego "dzieła" na kanale tureckiego Netflixa. Turcy ironizują tam na całego, np. najpopularniejszy obecnie komentarz brzmi mniej więcej tak: "cóż za oryginalny scenariusz, jak wpadliście na tak doskonały pomysł" (ponad 5 tys. like'ów). Kolejne: "bezprecedensowy scenariusz, przełomowy casting, głębokie dialogi", "wszystkie romantyczne, ale w ogóle nie śmieszne tureckie seriale o miłości upchnięte w jeden film", "widzimy już wystarczająco dużo miłości w serialach, przynajmniej na Netflixie nie róbcie tego samego", "jak wymyśliliście scenariusz, którego nie widzieliśmy w klasycznych tureckich serialach miłosnych od 15 lat?". Albo jeszcze lepszy: "podobno pojawienie się platform cyfrowych w naszym kraju miało zapewnić wolne środowisko naszym cennym aktorom, scenarzystom i reżyserom, którzy mają bardzo oryginalne pomysły (!!!!), które były tłumione przez telewizje. To naprawdę zabawne". Przytoczone przeze mnie przykłady to zaledwie wierzchołek góry lodowej - Turcy już po samym zwiastunie wywęszyli szrot, jakim okazał się ten film. 

Aşk Tesadüfleri Sever 

Kto mnie czyta dostatecznie długo, ten być może pamięta, że Aşk Tesadüfleri Sever obwołałam niegdyś swoim ulubionym tureckim filmowym romansidłem. I nic się w tej kwestii nie zmieniło - dalej uważam ten film za najlepsze tureckie romansidło. To rzetelny melodramat, w którym nie brakuje zabawnych zbiegów okoliczności (wszak pojawiają się one już w samym tytule) i wzruszeń, gra aktorska jest bardzo naturalna, a muzyka świetnie dopełnia to, co dzieje się w fabule. No i gra tu Mehmet Günsür, the love of my life xD Więcej o Aşk Tesadüfleri Sever napisałam w osobnym tekście, który powstał jeszcze za czasów starego bloga, więc nie jest jakiś wybitny warsztatowo, ale oddaje mój ówczesny zachwyt nad tym filmem. Kto nie czytał, zapraszam do nadrobienia. Link TUTAJ

Aşk Tesadüfleri Sever 2 

Sukces Aşk Tesadüfleri Sever spowodował, że kilka lat później wytwórnia Böcek Film nakręciła kolejny film o miłości kochającej przypadki. Jego fabuła ma się jednak nijak do poprzednika. Prawdę mówiąc, ten sequel powinien mieć swój własny, oryginalny tytuł, ale najwidoczniej uznano, że doklejenie dwójki z tyłu do hitowego tytułu ściągnie do kin więcej widzów. Ale przejdźmy do fabuły. 

Są dwa główne wątki - jeden rozgrywa się współcześnie, drugi w latach 60. ubiegłego wieku. W tym współczesnym mamy nauczycielkę ze szkoły muzycznej, Defne, która śpiewa czasem w jakimś klubie. Tam przyuważa ją Kerem, który jest już wprawdzie w związku, ale nie wydaje się być w nim specjalnie spełniony, więc zrywa ze swoją laską i zaczyna zaczepiać Defne na fejsie. Ta z kolei cierpi po bolesnym rozstaniu z facetem, któremu oddała kilka lat życia, podczas gdy ten przygruchał sobie inną i wziął z nią ślub. Long story short - nie mija nawet pół godziny filmu, a Defne i Kerem zaliczają lądowanie w jednym wyrze i zaczyna się ich love story

Tymczasem w latach 60. uczennica liceum, Sema, poznaje przystojniaka na motorze, który okazuje się (i tu poznajemy główny powód dramatu) Grekiem. Ona Turczynka, on Grek, lata 60. - mam mówić dalej? Dostajemy w tym wątku solidną porcję propagandy pt. "źli Grecy, dobrzy Turcy, dobrzy Turcy źli na złych Greków i atakujący przez to dobrych Greków". Uprzedzam lojalnie, ktokolwiek ma alergię na turecką Geschichtspolitik, niech nie ogląda tego filmu, bo będzie tym, brzydko mówiąc, rzygał. 

Jak możemy przeczytać w napisach końcowych, scenariusz jest inspirowany prawdziwą historią. Trochę szkoda, że została ona przedstawiona w tak powierzchowny sposób. Ja wiem, że to miał być wyciskacz łez i ładny wizualnie film, a nie ambitne kino dla koneserów, ale jak dla mnie zbyt wiele w nim uproszczeń i banału, a bohaterowie są bez ikry i pasji. Szczególnie miałki wydaje się wątek współczesny, z kolei w tym z przeszłości pierwsze skrzypce gra, niestety, patos. Romantyczna historia nieszczęśliwej miłości Semy i Niko, zmuszonych do rozstania przez dziejową zawieruchę jest nieznośnie przewidywalny. Po prostu od pierwszych chwil wiadomo, co się z nimi stanie. Na domiar złego przez to, że wciąż lawirujemy między jedną a drugą parą, trudno się porządnie wczuć w którykolwiek romans. 

Jedyne, na co się w tym filmie czeka, to jakiś twist fabularny. A takowy dostajemy dopiero po półtorej godziny seansu. Nie jest to co prawda najbardziej zaskakujący zwrot akcji, jaki widziałam w życiu, w sumie to nawet spodziewałam się takiego obrotu spraw, bo w końcu po co były te dwa wątki w różnych liniach czasowych, jeśli nie po to, by na koniec się ze sobą zazębiły, ale - jak to mówią - na bezrybiu i rak ryba. Okazuje się, że jedno love story doprowadziło do drugiego, a bez drugiego to pierwsze nie mogłoby dojść do finału. Najmocniejsza jest właśnie ta końcówka. Żałuję, że wydarzenia w ostatniej części Aşk Tesadüfleri Sever 2 zostały skrócone do długości Teleexpressu - dopiero wtedy zaczęłam się w to wszystko angażować, a tu od razu napisy końcowe. Tak... zakończenie okazało się zdecydowanie lepsze od całego filmu.


Na szczęście nie zawiodłam się na ścieżce dźwiękowej. Wielbiciele tureckich piosenek na pewno docenią dwie wersje utworu Bir Rüya Gördüm, śpiewane przez grające główne role żeńskie aktorki: Nesrin Cavadzade i Elif Doğan. Oprócz tego Nesrin Cavadzade wykonuje jeszcze wspaniały utwór Sen Benim Şarkılarımsın. W soundtracku można też usłyszeć m.in. Kaana Boşnaka, Yaşara Güvenira czy TNK. 

Yanımda Kal

I jeszcze jeden odgrzewany kotlecik ląduje na waszym stole. To film Yanımda Kal, w którym główne role zagrali Çağlar Ertuğrul i Meriç Aral. Uważam, że warto go sobie przypomnieć, bo mimo beznadziejnej realizacji fabuła jest naprawdę ciekawa. Da się uwierzyć w przemianę głównego bohatera, da się pośmiać z zabawnych scen, da się wzruszyć w paru smutnych momentach. Historia dwójki głównych bohaterów wypada naturalnie i nie ma w tym przegięcia w żadną stronę. Wartościowy przekaz bez zbędnego patosu. Więcej przeczytacie w osobnym omówieniu, które znajdziecie TUTAJ

Love and Leashes

Ostatnie dzisiejsze romansidło to dla odmiany propozycja koreańska, która pojawiła się ostatnio na Netflixie i to tego samego dnia, co tureckie Aşk Taktikleri (to był ciężki piątek...). Love and Leashes porusza tematykę, która od lat rozpala wyobraźnię pisarek pokroju chociażby autorki 50 twarzy Greya, czyli BDSM. Ale robi to w nieco inny sposób. 

W jednym z działów pewnej firmy zaczyna pracować Jung Ji-hoo. W tym samym miejscu pracuje Jung Ji-woo. Podobieństwo imion i nazwisk sprawia, że któregoś razu Ji-woo odbiera przesyłkę, która była zamówiona przez Ji-hoo. Będąc pewną, że paczka jest do niej, kobieta otwiera pakunek i znajduje w nim... obrożę. Krótko po tym jak torpeda wpada za nią przerażony Ji-hoo, któremu udaje się wykręcić, że to obroża dla jego psa. I już prawie odwrócił tego kota ogonem, kiedy wraz z piankami zabezpieczającymi zawartość przed uszkodzeniem z pudełka wylatuje kupon zniżkowy na kolejne zakupy w internetowym sexshopie. Sytuacja robi się niezręczna. 

Początkowo Ji-woo wyobraża sobie, że jej uroczy kolega jest dominatorem w rodzaju Kryszcziana Greja. Tymczasem okazuje się, że wręcz przeciwnie - Ji-hoo uwielbia być zdominowany przez partnerkę. Po jakimś czasie mężczyzna prosi swoją koleżankę z pracy, by została jego dominą. Ona nie wie na początku, o co w tym wszystkim chodzi, ale robi research w internecie i stwierdza, że w sumie czemu nie - wszystkiego się nauczy. No i zaczynają się spotykać i praktykować te wszystkie fetyszystyczne zabawy, podczas których Ji-hoo np. udaje psa. 

Gdybym miała podsumować ten film w dosłownie dwóch słowach, to byłoby to familijne sado-maso. Niby kręci się to wszystko wokół BDSM, ale jest niewulgarnie i subtelnie. Love and Leashes jest bardziej romantycznym filmem obyczajowym z wątkiem relacji dominant/submissive, niż tworem z gatunku dark romance. Fabuła stara się pokazać, że ludzie mający jakiś fetysz niekoniecznie muszą być od razu zboczeńcami z toksycznym charakterem. Odbieram ten film jako opowieść o pragnieniu realizacji swoich potrzeb i pełnej akceptacji ze strony partnera/partnerki w każdej sferze, również tej związanej z seksualnością, bo w końcu ona też jest częścią naszej tożsamości. 

Pół żartem, pół serio powiem, że nawet w Kiepskich widziałam bardziej wyuzdane sceny (moim zdaniem Jolasia Pupcia, żona Waldemara to urodzona domina). I tu leży pies pogrzebany. To n i e jest film o ruchaniu, co warte podkreślenia. Ta subtelność Love and Leashes może sprawiać, że widzowie, którzy spodziewali się czegoś naprawdę ostrego, uznają ten film za mdły, a wręcz rozczarowująco mało podniecający. Za to ci wiecznie zgorszeni i tak stwierdzą, że udawanie psa na smyczy to zbyt wiele. 


Świat według Kiepskich, odc. 426, Piętnaście minut, ATM Grupa dla TV Polsat

Mnie się podobają w tym filmie głównie dwie rzeczy. Po pierwsze - odświeżające odwrócenie schematu, że to facet musi być dominującym ultramęskim gigachadem, do tego obrzydliwie bogatym i z charakterem twardego sukinsyna. Ji-hoo jest absolutnie przeuroczym bohaterem i wcale nie wolałabym widzieć go w charakterze podmiotu smagającego pejczem główną bohaterkę. Sama mogłabym go polewać gorącym woskiem i to prosto z rondelka (zostało mi sporo po odlewaniu świec ^^). Tak właściwie, to Ji-hoo mnie wręcz rozczula - widać, że jest mocno straumatyzowany przez swoją byłą dziewczynę, która w ogóle nie starała się go zrozumieć, tylko od razu wysyłała go o psychiatryka. 

Druga sprawa - może jestem staroświecka, ale kręci mnie szacunek do drugiego człowieka, szczerość i rozmawianie o swoich potrzebach. To są rzeczy, których nie praktykuje zbyt wielu bohaterów filmów czy seriali romantycznych, więc tym bardziej podoba mi się, że tu coś takiego, o dziwo, występuje. 

Love and Leashes jest w tym wszystkim nienachalnie zabawne. Co prawda czasem robi się cringe'owo na maxa, chociażby wtedy, kiedy Ji-hoo zaczyna szczekać, ale ogólnie rzecz biorąc nie miałam aż tak strasznych ciarek żenady, jakich się spodziewałam. Może i jest to film dla żadnej konkretnej grupy odbiorców, ale na wieczorne winkowanie jak znalazł. 

PS Do teraz zastanawiam się, czy to były prawdziwe psie smaczki, czy tylko takie fejkowe...

***
Dajcie znać, jak podobał Wam się mój przejazd walcem po romantycznych filmach? A może jesteście ich fanami i teraz boli Was serduszko? Sekcja komentarzy stoi otwarta 24 na dobę :)

Niezależnie od tego, czy będziecie spędzać walentynki z chłopem, babą, kotem, ogórkiem, butelką wina czy helikopterem szturmowym - mam nadzieję, że będziecie świetnie się bawić i czuć się dobrze. I pamiętajcie - najważniejszą osobą, którą macie kochać, jesteście wy sami! Öpüyorum :* 

25 komentarzy:

  1. Demet Özdemir i Şükrü Özyıldızem w filmie "Netfliksowym" ... wczoraj obejrzałam ... Trudno powiedzieć, że obejrzałam, bo początek - jakieś 20 minut wytrwałam, potem końcówkę obejrzałam [nie - nie wstydzę się tego]. Nie wiem dla kogo i po co "nakręcony" .. Byłam jednak ciekawa Şükrü Özyıldıza ... Jak mógł zgodzić się na taki Gniotek ? O Demet nic nie powiem, bo nie jestem jej fanką, ale Şükrü ??? To nie opinia i nie recenzja ... to moje ubolewanie jest Wisieńko ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodac, nic ujac, Trzy Koty :-(

      Usuń
    2. Powiem tak - Demet Ozdemir wcale nie jest kiepską aktorką, ale zaszufladkowano ją w komedii romantycznej. Zagrała tu, co miała zagrać, ludziom kojarzy się pozytywnie z poprzednich ról tego typu, a i scenariusz nie wymagał popisu godnego Meryl Streep ;) A Sukru jest z kolei zakładnikiem swojego atrakcyjnego wyglądu, nie dziwota, że biorą go do takich ról, bo po prostu dobrze działa na kobiety. Choć w moim przypadku jest na odwrót, mnie on się najbardziej podoba w "nieatrakcyjnych" rolach, np. w Coban Yildizi ;) Nakręcono ten film dla szerokiej, najmniej wymagającej grupy odbiorców i dla pieniędzy :D I, niestety, z tych gniotów aktorzy mają najlepszy zarobek - ot, dlaczego biorą w tym udział.
      Pozdrowienia :) (btw. fajny nick)

      Usuń
    3. Trzy_Koty ... Trzy kocice mieszkają ze mną ... są w moim domu hi hi Azra[dachowiec} cwaniara jak Franek Dolas, Fredzia [Newa - chyba rasowa ...] kłaczy strasznie ... i Zumbula koto-pies, kocica kartuska ... ciągle głodna ...A może to ja u nich mieszkam ? Pozdrawiam

      Usuń
    4. Jestes, Wisnio, dyplomatka. Ja nie. Dla mnie scenariusz jest glupi i dziwie sie, ze ktos chcial cos takiego nakrecic i w tym wystapic. Nawet jesli miliony milionow beda sie tym filmem zachwycac to nie zmienie zdania. Wiem, ze nie probujesz przekonac tylko wyjasnic.

      Usuń
    5. Trzy_Koty - Ale mają fajne imiona :) :) Ja mam kota Władka, który jest mega przystojniakiem - ma czarne umaszczenie z białym "kołnierzykiem" :D

      Basia - wyrobiłam się w sztuce dyplomacji ;) lawiruję czasem na maxa. Dla mnie oczywiście scenariusz, jak i w zasadzie wszystko w tym filmie to badziew, natomiast zdążyłam już, niestety, przywyknąć do tego, że tak wygląda współczesne kino i potrzeby współczesnego widza. I nic na to nie poradzimy.

      Usuń
  2. Ja się skuszę, ale na któryś z filmów, do których recenzje podlinkowałaś. Tak sobie myślę, że chyba nie widziałam jeszcze żadnego tureckiego filmu, więc czemu by nie zacząć od romansidła :)
    W zamian też ci coś podrzucę :) Noworoczne romansidło z plejadą koreańskich gwiazd, może znajdziesz czas, żeby kiedyś obejrzeć, bo jestem ciekawa twojej opinii. Dla mnie takie 6,5/10, bo trochę odgrzewany kotlet, ale jednak ładnie zagrane :)
    https://dramanice.cx/drama/a-year-end-medley-detail

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorę pod uwagę, że dla ciebie to może być chybiony strzał, bo co człowiek, to gust, ale "Ask Tesadufleri Sever" (oryginalna część) polecam zawsze i wszędzie, mega romansidło :D
      A to koreańskie, które podlinkowałaś to faktycznie naszpikowane znanymi twarzami ;) Trochę mi to wygląda na ichsiejszy odpowiednik "Sylwestra w Nowym Jorku", może kiedyś zerknę.
      Oglądasz jakąś dramę z tych, co lecą teraz na bieżąco? Ja miałam ochotę obejrzeć "Tracer", ale podobno angielskie napisy na Dramacool to totalna porażka, tak piszą ludzie w komentarzach.

      Usuń
    2. "Tracera" nie oglądam, bo faktycznie długo w ogóle nie było napisów i jakoś tak mi ta drama uciekła. Jakoś ostatnio w ogóle nic z Korei mnie nie zaciekawiło, po "Our beloved summer" miałam przerwę, ale widziałam wczoraj pierwszy odcinek "Twenty one, twenty five" i zrobił na mnie dobre wrażenie, więc chyba będę śledzić.

      Usuń
    3. A z Twoich podpowiedzi zaciekawiło mnie "Yanımda Kal". Gdzie to można obejrzeć?

      Usuń
    4. O, ja czekam na premierę "Tomorrow" i nie ukrywam, że robię to tylko dla przerażająco pięknej twarzy Lee Soo-hyuka :D :D

      "Yanimda Kal" było i pewnie nadal jest u nas dostępne na platformie Chili, tam oglądałam ten film po polsku, ale miałam wtedy jakiś kupon na darmowy film, czy coś w tym stylu, bo inaczej to się średnio opłaca. Na Netflixie jest po angielsku, tylko jak się zmieni w ustawieniach konta język na angielski.

      Usuń
    5. Ooo tak, dla twarzy i dla głosu :) ale ogólnie fabuła nie wygląda źle, przynajmniej coś nowego :) Ale to chyba jeszcze z miesiąc czekania... Dzięki za wskazówki, będę grzebać w sieci i szukać tego filmu.

      Usuń
  3. "Miłosne taktyki" moi domownicy włączyli nieświadomie. Zerknęłam i po jakichś 3 minutach zwątpiłam i wyłączyliśmy. Nie wiem jakim cudem na filmwebie ma ocenę 6,3. Chyba to wynik tego, że ilość dostępnych szeroko filmów tureckich jest ograniczona i przeciętny widz nie ma porównania. Jeśli już obejrzę jakiś turecki film dostępny na Netflix to raczej wreszcie "Oto właśnie my" ("Biz Böyleyiz"). Coraz więcej tureckich filmów pojawia się na platformach vod. Czekam aż trafią na którąś filmy "UNUTURSAM FISILDA" oraz "CAN FEDA".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha ja dałam na Filmwebie 3 xD Po liczbie głosów wywnioskowałam, że oglądają to w większości ci, którzy znają tureckie rom-comy i tego typu ranne pitoki, więc sympatie personalne mogły wziąć górę nad walorami kinematograficznymi :D
      "Biz Boyleyiz" już kiedyś oglądałam, nawet fajny ten film, może nie wybitnie oryginalny, ale jest dobrze obsadzony i ma taki swój klimat. Podobnie jak "Bilet w stronę jutra". Ale one nie przyciągają takiej uwagi jak rzeczone Taktyki - nawet tu na blogu widać tę zależność.
      Więcej tureckich filmów na Netflixie można znaleźć po zmianie w ustawieniach konta języka na angielski -> to, co jest przetłumaczone na polski pozostaje po polsku, ale ma się też dostęp do tytułów, które mają wyłącznie anglojęzyczne napisy.

      Usuń
    2. Dziękuję za podpowiedź. :) Spotkałam się z porównaniami "Miłosnych taktyk" do amerykańskiej komedii "Jak stracić chłopaka w 10 dni", ale nie jestem pewna czy to dwie wersje tej samej historii czy jednak nie. Natomiast koreańskiego filmu chyba żadnego nie widziałam choć przymierzałam się do kilku. No może jakąś koprodukcję. Za to jakiś czas temu włączyłam serial "Porcelanowy król". I po raz enty moje spostrzeżenia się bliskie Twoim. Za mało się zaangażowałam w fabułę żeby oglądać więcej niż jeden odcinek. Jak po odcinku pierwszym mnie coś nie wciąga to raczej dalej nie śledzę. Choć kostiumy, scenografia i muzyka zrobiły na mnie wrażenie, nie przeczę. ;)

      Usuń
    3. Już sama nie wiem, ile razy od wczoraj widziałam to porównanie do wspomnianego filmu xD niestety nigdy go nie widziałam, więc trudno mi powiedzieć, ile w tym prawdy, ale naprawdę sporo ludzi na różnych forach o tym mówi.
      Ogólnie z koreańskimi serialami historycznymi jest tak, że te kostiumy są za każdym razem praktycznie takie same, więc za pierwszym razem robią największe wrażenie, a potem już oglądasz inne historie w takim samym anturażu. I tak jak napisałam w tamtym Zbiorniku - z historycznych zdecydowanie lepsze jest "The Red Sleeve", ale akurat tego tytułu Netflix nie wziął w dystrybucję światową.

      Usuń
    4. Ja akurat ten amerykański film dawno temu widziałam i dla mnie to taka głupiutka komedyjka ze średnimi rolami. Tak więc w tym z pewnością te filmy są podobne. A w "Miłosnych..." postać grana przez Demet jest dla mnie przerysowana i trudna do strawienia od pierwszej minuty. To jeden z powodów mojej rezygnacji z tego seansu. Z kolei w serialu "Doğduğun Ev Kaderindir" gra postać przygaszoną i mało energiczną. W ogóle ten serial ma w sobie coś przygnębiającego. Nie wiem czy jesteś tego samego zdania, ale jak dla mnie fabuła zyskuje trochę wyrazu dopiero z pojawieniem się postaci Barisa, w którego wciela się Engin Ozturk.

      Usuń
    5. Też podobał mi się "Oto właśnie my" ("Biz Böyleyiz") .Przyciągnął mnie do tego filmu Engin Ozturk. Fajny klimat ,ciekawie się oglądało. Cos nowego odmiennego od serial tureckich które oglądałam do tej pory.

      Usuń
  4. Cieszę się, że to przeczytałam bo nawet miałam zamiar zobaczyć Aşk Taktikleri. Przynajmniej nie stracę czasu. Z pewnością obejrzę Love and Leashes. Bardzo lubię koreańskie dramy. Dzięki Wiśnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moją misją jest ostrzeganie o szrotach buahaha :D Naprawdę, są lepsze sposoby na zmarnowanie półtorej godziny, niż oglądanie Ask Taktikleri ;)

      Usuń
  5. Love and Leashes widziałam, podobało mi się, ale bez fajerwerków. Wolę bardziej odważne, nie tak wymuskane koreańskie filmy. Najbardziej lubię jednak filmy japońskie o związkach. Wiele przekracza tematy tabu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pieprz jest dobrą przyprawą, ale jak się go nasypie za dużo, to potrawa wcale nie jest dzięki temu smaczniejsza, a mówiąc po ludzku, a nie po kucharsku przyznaję bez bicia, że chyba jednak wolę niedopowiedzenie, niż naturalizm i dosłowność :)

      Usuń
    2. Japońskie filmy przekraczają pewne granice nie tylko w kwestii nagości, ale są też takie tylko w kwestii podejścia do tematu, bez nagości czy wulgaryzmów. Jakiś czas temu oglądałam film japoński, właściwie dla młodych osób o miłości nastolatków, bez seksu, a tabu był fakt, że mogli być przyrodnim rodzeństwem. Film zrobiono nawet zabawnie, bez większego udręczania się bohaterów (choć są momenty na smutek), ale myśl przewodnia była jednak odrobinę wykraczająca poza normy moralne."Marmalade Boy" z 2018.

      Usuń
    3. Przyznam, że przekraczanie granic było jednym z czynników, które zniechęciły mnie do współczesnych produkcji zachodnich, czułam się w pewnym momencie dosłownie osaczona tabu, płynnymi granicami między moralnością a niemoralnością i skupianiem się twórców na tym, w jak bardzo spie***lonym świecie żyjemy. Mniej więcej coś takiego widziałam też w tajskim "Girl from Nowhere", groteskowym i brutalnym jak cholera, ale wiele mówiącym o ludzkich żądzach. Niemniej niespecjalnie czuję w tej chwili potrzebę, by to szerzej zgłębiać w innych azjatyckich produkcjach. Nie chcę pomylić odwagi z odważnikiem ;)

      Usuń
  6. Wiśnio, jakiś czas temu informowałaś, że finałowe teksty na blogu będą się pojawiać stopniowo do końca roku. Czekam więc cierpliwie i przy okazji nasunęło mi się pytanie. Czy oglądałaś drugą część tego "arcydzieła" kinematografii? Ja włączyłam kiedyś pierwszą, ale wytrzymałam tylko chwilę więc z dwójką nie ryzykowałam. A są opinie, że jest lepsza niż jedynka. Oglądać tak od środka to trochę dziwne. A ja nie należę do mega fanek rom-komów. Nie jest ważne czy to film czy serial. Wolę rzeczy, które mają w sobie coś więcej. Np. ostatnio kupił mnie totalnie serial niby gatunkowo melodramat, ale też nie do końca. Mam na myśli "Ya cok seversen". Zwykła-niezwykła opowieść. Dlatego jest mi przykro, że za moment się kończy. Są pogłoski, że to w dużej mierze podobno z powodu kłopotów zdrowotnych głównego aktora. Jeśli faktycznie tak jest to niefajna sytuacja. Decyzja o zakończeniu nie zmienia faktu, że pozostanie to jeden z moich ulubionych turkiszy.

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger