×

Ochłapy życia #3 Jak zostałam pszczelarzem. Historia prawdziwa

Od dłuższego czasu spamuję w moich socialach zdjęciami pszczół. Jestem bowiem pszczelarzem (amatorem, żeby była jasność). Od przeszło roku w ogrodzie wokół mojego domu stoją rozstawione ule, a w nich znajdują się pszczele rodziny. Jak się zaczęła moja przygoda z pszczołami, jak bardzo boli użądlenie, no i na co zwrócić uwagę przy wyborze miodu - m.in. o tym w moim dzisiejszym, nietypowym jak na tematykę tego bloga tekście. 


Początek

Jestem zdania (a jest to zdanie wyrobione w oparciu o życiowe doświadczenia), że najlepsze rzeczy same nas znajdują. Tak właśnie było u mnie z pszczołami. Najpierw zainteresował się tym tematem mój dobry kolega, który postawił sobie koło domu kilka uli. Na drugi rok postanowił rozbudować pasiekę, a że na jego osiedlu nie ma zbyt bogatej roślinności, poprosił o możliwość postawienia uli u nas w ogrodzie (mieszkamy w jednej miejscowości, ale w dwóch różnych miejscach, no i u niego jest głównie piach, a u nas dużo miododajnych bylin, drzew i krzewów). Jak do tego doszło, nie wiem, ale już wkrótce miałam własny kombinezon i zostałam wkręcona w pomoc przy tych ulach, a potem jeszcze dostałam dwa roje z odkładów. I tak to się zaczęło. 

Częściowo zasklepiony miód na ramce

Sport ekstremalny

Nie wszyscy są świadomi tego, jak wiele uwagi i pracy wymaga pszczelarstwo. To nie jest tak, że wystarczy postawić ul, wpuścić do niego pszczoły, a potem czekać na miód. W utrzymanie pasieki trzeba włożyć wiele wysiłku, czasu i przede wszystkim serca, bo bez pasji po prostu nie da się w tym wytrwać. No i powinno się też wziąć pod uwagę koszty, bo choć po pewnym czasie można liczyć na zysk ze sprzedaży miodu, to jednak wpierw musimy wyłożyć kasę na niezbędne wyposażenie.

Tematem numer jeden wśród prowadzonych przeze mnie rozmów jest obecnie pasieka i wszystko, co się z nią wiąże, czyli ule, czerw, obecność królowej matki, ramki, węza, miód, pożytek, itp., itd. I choć mam świadomość, że moja wiedza nie jest jeszcze zbyt duża (nie mam nawet wykształcenia w tym kierunku), to opowiadając swoim znajomym np. o tym, co robię "grzebiąc" w ulach, często widzę w ich oczach mieszankę zdumienia i zachwytu nad tym cudem natury, z którym zaczęłam obcować. 

Podkurzacz - rozpala się w nim specjalne paliwo (może być wysuszona kora, trociny, wysuszone zioła, np. wrotycz, itp.), które się kopci. Okadza się takim dymem wnętrze ula, żeby rozdrażnione pszczoły nieco się uspokoiły

Życie i role pszczół w roju to dla mnie kwintesencja charakterystycznego dla świata przyrody Ordnungu, w którym każdy ma wytyczoną pozycję i zadanie do wykonania. Królowa - tak jak powiedziała niegdyś Doda - jest tylko jedna. Pszczoły uznają jej zwierzchnictwo, a jej rolą jest zapewnienie ciągłości roju i jego przetrwanie. Kopuluje tylko raz w swoim życiu - w tym celu wylatuje z ula na lot godowy i kolokwialnie mówiąc bzyka się z trutniami (dodam, że wieloma). Po tym zostaje unasienniona i od tego momentu może już siedzieć w ulu i składać jaja. 

Trutnie, które zostają "zaliczone" przez królową, giną od razu po godach, a te, które pozostają w ulu, siedzą w nim bezrobotnie na dupie, nie spełniają bowiem żadnych istotnych funkcji. Na jesieni zostają przepędzone z ula, aby w czasie zimowania nie wyżerały zapasów. 

Najbardziej przerąbane mają robotnice, na nich spoczywa najwięcej obowiązków. W zależności od swojego wieku, wykonują one określone ("zlecone" przez królową za pomocą feromonów) prace, do których należą m.in. budowa plastrów, czyszczenie komórek, by były one gotowe do złożenia w nich jaj, warta przy wejściu do ula oraz oczywiście zbieranie pyłku i nektaru. 

Plaster zbudowany przez pszczoły

Obcowanie z pszczołami jest niesamowitym przeżyciem. Pszczelarstwo stało się dla mnie niezwykle istotną, rozwijającą aktywnością, która wycisza i pozwala mi zatopić się w kontakcie z przyrodą. Rzekłabym, że pomaga przewartościować własne życie i przetrwać najtrudniejsze momenty. A zapachu otwartego ula nie da się porównać z niczym innym. To unikalna, odurzająca wręcz mieszanina aromatów. 

Jest to jednak sport ekstremalny. Co prawda do pracy zakłada się specjalny kombinezon (mój jest w kolorze oczojebnego różu!) i długie rękawice, ale gdy pszczoła jest naprawdę wkurzona, potrafi przecisnąć żądło nawet przez dość gruby materiał. Na całe szczęście nie jestem uczulona na jad pszczeli, ale mimo wszystko użądlenie nie jest zbyt przyjemnym doznaniem. Najbardziej bolesne są pierwsze chwile po wciśnięciu jadu pod naszą skórę. Później wokół miejsca użądlenia rozchodzi się zaczerwienienie i obrzęk. Odczucie bólu i opuchlizna zależą od potraktowanej jadem części ciała. 

Obnóża (grudki pyłku) przyniesione przez robotnice z różnych roślin i ułożone w komórkach plastra. Dzięki bakteriom kwasu mlekowego ulegną one fermentacji, w rezultacie czego powstanie pierzga

Ostatnio oberwałam żądłem w okolicę skroni. Nie miałam na sobie kombinezonu, bo wyszłam tylko na chwilę - na warzywnik po natkę pietruszki do obiadu. A że zanosiło się na burzę (pszczoły są wtedy podenerwowane), przyczepiła się do mnie jedna i koniecznie chciała się ze mną napieprzać. Wkręciła mi się we włosy i cóż - udało jej się mnie użądlić. Musiała trafić w bardzo wrażliwe miejsce, bo ból był nie z tej ziemi. Wiele razy byłam żądlona w różne części ciała, ale to była najboleśniejsza szpryca. Wkrótce zaczęła wchodzić opuchlizna, która rozeszła się po ćwierci mojej czaszki i objęła prawy policzek oraz (co gorsza) górną powiekę i worek pod oczami. Na drugi dzień wyglądałam jak Andrzej Gołota po walce, a że była niedziela, to całą mszę przesiedziałam na chórze w ciemnych okularach. 

Muszę jednak przyznać, że chyba już się trochę uodporniłam na ten jad, bo zauważyłam, że w porównaniu z zeszłym rokiem z miejsc nim potraktowanych szybciej schodzi opuchlizna i nie pojawia się nieznośne swędzenie. Tak czy inaczej użądlenia nie są mi straszne. Dla pszczoły z kolei jest to misja samobójcza - żądło jest "jednorazowe", ukształtowane w taki sposób, że pszczoła nie jest w stanie go wyjąć bez odrywania kawałka swojego ciała, przez co w krótkim czasie ginie. 

Kto decyduje się na założenie przydomowej pasieki, musi być przygotowany nie tylko na zagrożenie użądleniem, ale też na fizyczną pracę i to nierzadko w upale. Latem, kiedy jest naprawdę gorąco, a ja podbieram miód i niemal cały dzień spędzam w kombinezonie, czuję się dosłownie tak, jakby wytapiał się ze mnie smalec. A od podnoszenia ramek pełnych miodu i całych dziesięcioramkowych korpusów wyrobiłam sobie niezłe bicki ;) Trzeba się też przy tym dużo nadreptać. Ale satysfakcja (no i oczywiście miód) wynagradza cały ten pot. 

Ciocia Wiśnia radzi...
czyli na co zwrócić uwagę podczas kupowania miodu?

Jeśli lubicie miód i zależy wam na wysokiej jego jakości, mam dla was kilka dobrych rad. Po pierwsze - nie kupujcie miodów w marketach! Mimo ładnych etykiet są to miody niskiej jakości, często niewiadomego pochodzenia. Najgorsze są te oznaczone jako "mieszanka miodów niepochodzących z UE" lub "mieszanka miodów z UE i spoza UE" - te enigmatyczne komunikaty ukrywają przed nami fakt, że taki miód jest mieszaniną miodów z różnych krajów (i w różnych, nieznanych nam proporcjach), a nawet mógł on zostać sprowadzony gdzieś z Chin. Nie wiemy, jak długo i w jakich warunkach był magazynowany i transportowany, a nieprawidłowe przechowywanie miodu sprawia, że traci on nie tylko walory smakowe, ale przede wszystkim wartości prozdrowotne. Poza tym taki chiński miód pozyskiwany jest z roślin tam rosnących, dla nas obcych, których właściwości mogą nie oddziaływać na nasze europejskie organizmy pozytywnie. Inna sprawa to rozmaite substancje, które wykrywano w chińskim miodzie, a których nie powinno w nim być.

Nieco lepszym wyborem spośród miodów sklepowych będzie ten, na którego etykiecie znajdziecie jeden konkretny kraj pochodzenia. Wtedy przynajmniej wiadomo, że to nie żadna mieszanina odpadów, a miód z jednego miejsca. O ile oczywiście producent nie robi was w bambuko. Najlepiej, jeśli krajem pochodzenia miodu jest Polska. I nie chodzi tu wyłącznie o patriotyzm (choć wydaje mi się, że wybieranie polskich produktów, jeśli ma się taką możliwość, jest mega spoko), ale o to, że substancje pochodzące z naszych rodzimych roślin są najlepiej przyswajalne i najkorzystniej na nas wpływają. No i w drodze do sklepu miód ten nie pokonuje trasy liczonej w tysiącach kilometrów. 

Poza kryterium pochodzenia równie ważny jest wygląd miodu. Taki, który całym rokiem pozostaje w płynnej postaci, najczęściej nadaje się do wyrzucenia. Prawdziwy, dobrze przechowywany miód ulega procesowi krystalizacji, czyli zmienia się z postaci płynnej na stałą. Czas krystalizacji uzależniony jest od roślin, z których został pozyskany - np. miód rzepakowy krystalizuje bardzo szybko, a akacjowy dość długo. Co ważne, jest to proces fizyczny, a nie chemiczny, zatem miód całkowicie skrystalizowany różni się od tego świeżo podebranego tylko zwartą konsystencją, bowiem składniki odżywcze pozostają w niezmienionej postaci. Sklepowe miody, które całym rokiem stoją w płynnej postaci, nie krystalizują dlatego, że zostały rozlane do słoików po uprzednim podgrzaniu do zbyt wysokiej temperatury, przez co ten naturalny proces został zahamowany. A wraz z tym z miodu zniknęły wszelkie dobroczynne substancje. W takim razie lepiej już po prostu kupić sobie kilo cukru, wyjdzie na to samo i taniej.

Pszczoła w trakcie picia wody 

Ale wyjdźmy już w ogóle z tego marketu, bo najlepszym miejscem do kupowania miodu jest lokalna pasieka. Warto rozejrzeć się po najbliższej okolicy i popytać znajomych, bo marketing szeptany sprawdza się w przypadku miodu najlepiej. Kupowanie bezpośrednio u pszczelarza to nie tylko większa pewność, że produkt jest świeży i naturalny, ale też możliwość dowiedzenia się o nim czegoś więcej - z jakich roślin pszczoły zebrały nektar, a co za tym idzie - jaki jest jego smak oraz szczególne walory prozdrowotne (generalnie każdy miód jest zdrowy, o ile nie jesteśmy na niego uczuleni, czy też nie mamy innych przeciwwskazań do jego spożywania, jednak w różnych roślinach znajdują się różne substancje korzystnie wpływające na nasz organizm, np. lipa działa napotnie i pomaga w zwalczaniu przeziębienia, a głóg jest dobry na serce), a także kiedy został podebrany. Warto również zapytać o dostępność innych produktów pszczelich - pyłku, pierzgi czy propolisu. 

Oczywiście zdarzają się też nieuczciwi handlarze (bo pszczelarzami trudno ich nazwać), którzy kombinują, jak by tu sprzedać jak najwięcej jak najmniejszym kosztem, i np. mieszają prawdziwy miód z cukrem. Dlatego dobrze jest zrobić rozeznanie w temacie - samemu dowiedzieć się czegoś więcej o miodzie, by nie dać się oszukać, jak również poszukać opinii o danej pasiece. 

Mój pies tylko się oblizuje na widok miodu :)

Moją wątpliwość budzą popularne w ostatnim czasie miody z dodatkami - liofilizowanymi owocami, kakao czy innymi cudami. Trudno to w ogóle nazwać miodem. Przede wszystkim dodatki te całkowicie zmieniają charakter miodu, pozbawiając go wszelkich walorów smakowych typowych dla miodów nektarowych z różnych roślin. Miód nie jest tylko i po prostu słodki - to prawdziwa głębia smaku i zapachu. Jedne miody są delikatniejsze (np. rzepakowy, akacjowy), inne wyrazistsze (np. gryczany, lipowy czy spadziowy). Każdy, kto ma więcej niż trzy kubki smakowe na języku, poczuje różnicę między poszczególnymi gatunkami. Dlaczego więc zabija się ten naturalnie miodowy bukiet przez mieszanie go z truskawkami, pomarańczą czy (o zgrozo!) kakao? 

Nie chcę nic mówić i wskazywać palcem, ale na mój chłopski rozum jest to doskonały sposób na fałszowanie miodu czy wykorzystywanie miodu niewiadomego pochodzenia i wciskanie go klientom jako produkt premium. Wygląda to super na półce w sklepie czy w zestawie prezentowym, ale czy to na pewno taka rewelacja, jak zapewnia producent? Nie do końca w to wierzę. I nie trafia do mnie argument, że dzięki temu dzieci chętniej jedzą miód. One nie jedzą miodu, tylko nie wiadomo co z owocami (które też nie wiadomo jakie są). Jeśli chcemy przyzwyczaić dzieci do miodu, przyzwyczajajmy je do jego prawdziwego smaku. W ostateczności można samemu wziąć jakieś owoce i wymieszać je z wysokiej jakości naturalnym miodem, wtedy przynajmniej będzie wiadomo, co się w tej mieszaninie znajduje. 

Miód rzepakowy z tegorocznego podbioru (z lewej) i zeszłoroczny miód lipowy (z prawej); w tle miód rzepakowo-mniszkowy

W tym miejscu postawię kropkę, choć o pszczołach mogłabym rozmawiać bardzo długo. Mam nadzieję, że ten dzisiejszy - zupełnie offtopowy - tekst nieco wam przybliżył tę moją aktywność. Dajcie znać, jak wam się podobało. Możecie też napisać, jaki jest wasz stosunek do tych owadów, no i czy w ogóle lubicie miód i gdzie go kupujecie. Baj baj!

6 komentarzy:

  1. Nouvelle Aventure23 czerwca 2022 21:27

    Bardzo, bardzo podobał mi się Twój tekst i przeczytałam go z autentycznym zaciekawieniem. Czuć, że to Twoja prawdziwa pasja. Z chęcią przeczytałabym więcej o życiu pszczół w ulu: hierarchii, strukturze, bo pewnie są tam dramy jak w serialach;).
    Lubię miód i staram się nie kupować go w marketach. Mam koło siebie mały ryneczek i panią z konkretnym asortymentem: wiejskie jaja, kapcie i właśnie miody. Zmartwiłaś mnie tymi dodatkami, bo zdarzyło mi się kupować miód malinowy i to nie tylko na rzeczonym ryneczku. Nie podchodzi mi gryczny, za to lubię ze spadzi iglastej, ale ten to jest u mnie raczej od święta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, muszę ci powiedzieć, że hierarchia w ulu to jest drama :D Może kiedyś napiszę kolejną część tej epopei pszczelarskiej.

      Co do tego miodu malinowego, to nieco uściślę, być może będzie to dla ciebie wskazówką. Miody "owocowe" można podzielić na ziołomiody oraz miody nektarowe, które zostały mechanicznie połączone z owocami.

      Ziołomiody powstają w taki sposób, że najpierw przygotowuje się syropy z różnych ziół czy owoców, np. z młodych pędów sosny, aronii, pokrzywy czy właśnie malin, a następnie przez określony czas (ok. 2 tygodnie) każdego wieczora podaje się ten syrop pszczołom (wlewa się ok 1,5 l do takiej specjalnej drewnianej ramki z pływakiem i dziurką). One pobierają ten pokarm i część z tego odkładają na ramki, wzbogacając o swoje enzymy i łącząc z miodkiem, który jeszcze skądś tam sobie przynoszą. Potem taki ziołomiód podbiera się jak normalny miód i mimo że w tych syropach jest zwykły cukier, to ten finalny produkt i tak jest bogaty w cenne mikroelementy oraz zachowuje dobroczynne składniki z tych owoców czy ziół, które zostały wykorzystane. W tamtym roku robiliśmy ziołomiody z pędów sosny i aronii i wyszły po prostu przewspaniałe - mega dobre w smaku i autentycznie pomagały w różnych zimowych chrypkach i katarach.

      Ta druga kategoria to zwykłe miody, które połączono z dodatkami, ale już bez udziału pszczół. Tu rozróżniłabym dwa rodzaje - miody, które mają bardzo intensywne kolory i zapachy, a także miody, po których widać mniejszą domieszkę owoców. Gorsze są moim zdaniem te pierwsze. Bo po co mi miód, który wygląda jak marmolada? Ale fajne są miody z zaledwie odrobiną sproszkowanych liofilizowanych owoców. Tu poleciłabym np. Pasiekę Kaszubską (mają sklep na Allegro). Kupiłam kiedyś u nich na spróbowanie miód ze sproszkowanymi truskawkami. Miał proporcje 98% miodu i 2% owoców. On w dalszym ciągu smakował i pachniał przede wszystkim miodem oraz miał zwartą strukturę typową dla uczciwego skrystalizowanego miodu, ale na języku pojawiał się truskawkowy posmak. Więc taki wynalazek jeszcze nie jest taki zły :)

      Gryczany jest bardzo specyficzny, nie każdy go lubi i nie każdy może go jeść, bo jest "ciężki". Spadziowe potrafią być różnorakie, ale nie każdego roku udaje się taki podebrać ;)

      Usuń
    2. Nouvelle Aventure25 czerwca 2022 22:40

      A widisz, dobrze czasem posłuchać eksperta. Nawt nie wiedzialam, że istnieje taka kategoria jak ziołomiody, raczej trafiałam na te z drugiej kategorii, a jeden miał bardzo ładny intensywny kolor. Miodu ze sproszkowanymi owocami jeszcze nie próbwałam, rozejrzę się za takim.

      Usuń
  2. Nie ma to jak mieć pasję. Super jest też obcować z takimi osobami. Nie przepadam za miodem, ale pszczółki absolutnie doceniam. :) Jeśli wyginą pszczoły, wyginie człowiek. Pozostając w tematyce filmowo-serialowej to wychowałam się na "Pszczółce Mai". A jakiś czas temu natknęłam się na grecki serial obyczajowy pt. "Dzikie pszczoły". Ma strasznie dużo odcinków więc zerknęłam tylko na początek. I szczerze to nie bardzo wiem skąd taki tytuł. Jakoś nie kojarzę żeby główna bohaterka miała pasiekę czy coś. Raczej pola uprawne. No chyba, że potem wyniknęło coś nawiązującego do tytułu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pszczółka Maja <3 przecudowny polski dubbing :)
      No a co do tych "Dzikich pszczół" to nie zdziwiłabym się, gdyby to była taka m e t a f o r a, jakie to twórcy seriali lubią wymyślać, choć nikt ich nie rozumie ;)

      Usuń
  3. Bardzo lubię miód i cenie pszczoły. Super post

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger