×

Love To Hate You to 100% turkisz, tylko koreański xD

Dzień dobry. Na pewno nie spodziewaliście się rzeczy tak niesamowitych, jak to, że po kilku dniach od ostatniego wpisu pojawia się tu kolejny. Cieszcie się tą chwilą, bo następne (zaplanowane od wieków) omówienia pojawią się za tysiąc lat. A dziś przybywam tutaj niczym amorek z gołą dupką, bo mamy dziś dzień walenia tynków, a to oznacza, że na pewno szukacie jakichś romansideł. Tak się składa, że ostatnio obejrzałam dobre koreańskie romantyczne pierdololo z Netflixa i mam chęć podzielenia się z wami szczegółami. 


Przyznaję uczciwie, jak na świętej spowiedzi – zaczęłam to oglądać wyłącznie z powodu dwóch strasznie przystojnych chłopów w obsadzie i mało mnie obchodziło, czy to będzie paździerz, czy coś jeszcze gorszego. W trakcie seansu dotarło do mnie, że to najprawdziwszy turkisz, taki wiecie – świeżo wypieczony w piecach naszej ukochanej wytwórni Gold. Mało ważne, że to k-drama, a zamiast porośniętych szczeciną tureckich twarzy mamy gładko ogolone twarze koreańskie. Schematy i cudowna rom-comowa aura banalności zupełnie jak z Dizilandu. A jak się potem okazało, występuje tu parę niegłupich spostrzeżeń dotyczących ludzkich zachowań. I tylko 10 odcinków, buożesz ty mój!

O czym to w ogóle jest?

Główna Baba jest prawniczką, ale nie taką z wielkiej, skorumpowanej korporacji, tylko taką se zwykłą adwokatką. No i generalnie jest ona znana ze swojej niechęci do płci męskiej. Umawia się z jakimiś poderwanymi typkami na szybkie numerki, ale nie wierzy w coś takiego jak m♥i♥ł♥o♥ś♥ć, a wszystkie chłopy to dla niej nędzne, zakłamane i często jeszcze zboczone kreatury. Dlatego nie ma oporów przed tym, żeby kopać im tyłki i nabijać guzy podczas ulicznych bijatyk, w których jest zajebiście dobra. 

Główny Chłop jest z kolei popularnym aktorem, który ma problem z kobietami. O dziwo nie chodzi o to, że rucha każdą jedną, wręcz przeciwnie - na skutek traumy, jaką zafundowała mu wiele lat temu jego ukochana, stracił kompletnie zaufanie do płci żeńskiej, a każdą babę uważa za interesowną manipulantkę i potencjalną zdrajczynię. Ta trauma jest na tyle silna, że przed kręceniem scen z aktorkami musi brać leki (które i tak czasem nie działają), a pocałunki na planie zdjęciowym doprowadzają go do odruchu wymiotnego. Przez tę jego niechęć stale obraża swoje ekranowe partnerki. 

Los sprawia, że Główna Baba i Główny Chłop się poznają (no szokujące, serio, żodyn się tego nie spodziewał). Ona ma o nim takie zdanie, że pewnie jest taki sam, jak wszystkie samce, i podejrzewa go o to, że umawia się z małolatami. Jemu się wydaje, że ona jest jakąś jego psajkofanką, która szuka sposobu, by zostać przez niego zauważoną. Potem im dłużej ze sobą przebywają, tym wyraźniej dostrzegają, że ta druga osoba wcale nie jest taka, jaką się wydawała. Pozory ich zmyliły, ale koniec końców poznają się na tyle dobrze, że są w stanie sobie zaufać. No a potem to wiadomo ;)


Ocena ogólna

Jak już zdążyłam wspomnieć we wstępie - ja żem tutaj przyszed, żeby się pogapić na dwie hotuwy, Głównego Chłopa i Chłopa Drugoplanowego xD Ale muszę przyznać, że serial sam w sobie okazał się nie tak głupi, jak zakładałam, i obejrzałam go z entuzjazmem. Po pierwsze - ten charakterystyczny aromat paździerza, jak się go nie wącha zbyt często, jest nawet przyjemny. A to, że ta nierealistyczna,  przekoloryzowana, romantyczna historia dwojga zupełnie różnych, nastawionych do siebie wrogo osób, kończąca się happy endem bez żadnego "ale", tak bardzo przypomina mi seriale z tureckiej tv, sprawia, że czuję się, jakbym wróciła tam, gdzie byłam już. Mało tego, ja oczyma swojej bujnej wyobraźni widziałam nawet orła cień ewentualny turecki remake na 50 odcinków z hakiem, w prime time'ie na FOX albo StarTV. 

Dlaczego Love Top Hate You to moim zdaniem turkisz? Ano dlatego:
  • romantiko historyja bez absolutnie żadnych wątków paranormalnych, fantastycznych, kosmicznych i mitycznych;
  • akcja rozgrywa się w wielkim mieście, w ładnych, estetycznych wnętrzach;
  • ona jest z takiej przeciętnej, raczej tradycjonalistycznej rodziny, on z kolei wychował się w bogactwie i w bogactwie żyje;
  • przekomarzanki bohaterów;
  • nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się ex dziewczyna Głównego Chłopa;
  • nieporozumienia i niedopowiedzenia;
  • udawany związek, który się przeradza w prawdziwy;
  • ona p r z y p a d k o w o ma takie umiejętności, których on akurat w danym momencie potrzebuje;
  • nie pokazują chlupotania, a podczas sceny seksu kobita nawet nie jest do końca rozebrana;
  • przyjaciele głównych bohaterów też się ze sobą spikują; 
  • przejściowe kłopoty pod koniec serii i rozstanie z gównianego powodu;
  • ale finalnie się schodzą. 
Turkisz turkiszem, ale wiecie co? W tym serialu ktoś zawarł naprawdę ciekawe spostrzeżenia dotyczące życia społecznego we współczesnym świecie, zwłaszcza tym wielkomiejskim i zakotwiczonym w koreańskiej popkulturze. Pierwsza sprawa to kwestia szalonych, odklejonych i co tu dużo mówić - popierdolonych ludzi z fanklubów gwiazd. Historie związane z psychofanami jeżą mi włos na ciele i na serio nie chciałabym, żeby mi kiedykolwiek odjebało w taki sposób, że każdy dzień spędzałabym na obserwowaniu jakiegoś gwiazdora. No ja wszystko rozumiem – kupić sobie album, kalendarz se pierdyknąć na biurku, obejrzeć czasem jakiś wywiad. Ale do stu tysięcy ton kartaczy! Sterczeć komuś pod chatą, łazić wszędzie za tą osobą, prześladować ją i jeszcze bliskie jej osoby? Tego nie da się wytłumaczyć inaczej, niż zaburzeniem, które należy leczyć. Jasne, że osoba wybierająca zawód taki jak aktor czy muzyk musi liczyć się z popularnością i rozpoznawalnością, ale są pewne granice. Tak naprawdę to ja tym wszystkim ludziom na świeczniku, zwłaszcza w tak porąbanym środowisku jak koreański przemysł rozrywkowy, serdecznie współczuję. Co z tego, że mają kasę i sławę, skoro nie mają normalnego życia? Nie mogą ot tak wyjść z domu i spotkać się z dziewczyną/chłopakiem, bo zaraz są ploty na pół świata i tysiące zapłakanych psajkofanek, które rzucają się z nienawiścią na kobiety, które miały czelność spiknąć się z jakimś znanym typem. 

W Love To Hate You ten problem i tak jest wydelikacony, bo w rzeczywistości dramy z szalonymi fan(k)ami bywają dużo gorsze. Ale i tak plus za to, że pokazali przynajmniej część tej patologii, choć pewnie akurat ci, do których to powinno dotrzeć, i tak nie zrozumieją przekazu. 

Druga sprawa to kwestia tego, co kobiecie wolno. Czy wolno kobiecie nie zgadzać się na zaczepki obleśnych typków na ulicy i prać ich po pysku? Czy wolno kobiecie umawiać się z facetami wyłącznie dla seksu i nie chcieć tego rozwijać w relację? Czy wolno kobiecie prowadzić życie nieuzależnione od mężczyzny? Główna bohaterka Love To Hate You jest świetną babką – świadomą siebie, swoich potrzeb, odrzucającą patriarchalny model życia, w którym baba jest tylko dodatkiem do chłopa, więc można ją bezkarnie zaczepiać i wyładowywać na niej swoje frustracje. Ma odwagę kopnąć w dupę każdego, kto obraża kobiety. Broni swoich granic i nie modli się co wieczór o dobrego męża. 

Uważam, że nie powinno się wsadzać nas wszystkich do jednego wora. Nie każda z nas jest czułą romantyczką, która chce odbierać słitaśne smsy. Nie każda z nas chce mieć męża. Za to każda jest istotą ludzką, która ma prawo urządzać i stabilizować swoje życie według własnego scenariusza. A znane powiedzenie o zamku i kluczu już dawno się zdezaktualizowało. 

Trzecią ciekawą kwestią jest to, że faceci też cierpią i mają do tego prawo. Kang-ho został tak bardzo skrzywdzony przez wyrachowaną kobietę, że przez wiele długich lat miał traumę i dosłownie brzydził się dotyku jakiejkolwiek baby, nie mówiąc już nawet o tym, że całą rasę kobiecą uważał za podłe, chciwe manipulantki. I znów te same cholerne stereotypy. No bo mężczyzna to zawsze musi być twardziel. Otóż nie. Tak jak są na tym świecie wstrętne męskie świnie, tak i wśród kobiet znajdziemy pełno ohydnych małpiszonów. Wniosek z tego jest taki - podłość nie ma płci. 


Jeszcze inną rzeczą, która mnie ujęła w fabule Love To Hate You, jest to, że czasem lepiej się opłaca po prostu odpuścić i nie szukać partnera na siłę, kiedy w ogóle się tego nie czuje. Usilne starania o znalezienie drugiego zwierzęcia do pary jest jak zbieranie grzybów wczesną wiosną. No ni chuja nie znajdziesz niczego dobrego i szkoda czasu. Najlepsze rzeczy same do nas przychodzą, co poniekąd przytrafiło się bohaterom tej dramy. Lekarstwo na ich bolączki znalazło się gdzieś przy okazji. Główna Baba znalazła na swojej drodze godnego zaufania chłopa, a Główny Chłop znalazł babę, która skruszyła jego zlodowaciałe wnętrzności. Sytuacja win-win, a żadne z nich tego nie szukało. 

Co do typowo realizacyjnych aspektów tej dramy właściwie nie ma o czym mówić. Serial jest dynamiczny, kolorowy, z uproszczonym krajobrazem i bardzo typową dla gatunku ścieżką dźwiękową. Ale za to mocnym elementem jest naturalna gra aktorska, dzięki której nawet najbardziej czerstwe dialogi nie brzmią aż tak źle. A zatem na sam koniec chciałam wam powiedzieć, że Love To Hate You jest według mnie dramą godną polecenia. Raz że krótka. Dwa – urocza (ale nie aż tak, żeby mdliło), grzejąca serduszko i w sumie nawet bezpretensjonalna. Trzy – fabuła nie jest tak głupia i płytka, jakby się mogło wydawać i tak generalnie to zamiast utrwalać stereotypy, trochę z nimi walczy. Cztery – są tu sceny tak zabawne, że śmiałam się w głos. Wreszcie pięć - Yoo Teo i Kim Ji-hoon <3 Nie powiem, że musicie obejrzeć, ale to ciekawa alternatywa dla filmów o ruchaniu, na pewno bardziej aestetyczna niż widok cycków i gołych dup. 

4 komentarze:

  1. Obejrzałam w sobotę!!!!! Trochę tak z braku laku, bo jakaś posucha dramowa ostatnio, ale nie żałuję. Zgadzam się w całej rozciagłości - to wszystko już było, tysiące razy i to nie tylko w turkiszach, ale nawet w ich rodzimych produkcjach to jest odgrzewany kotlet. Ale... to serio była całkiem strawna historia na wieczór (i noc), głównie dlatego, że dość krótka. Co do postaci to jednak trochę mnie czasem irytowała główna, nie lubię takich rozwrzeszczanych typiar, jednak nie miała tego uroku co Hong Cha Young z "Vincenza" ani takiego błysku w oku jak Ha Jae Yi w "Lawless Lawyer". W ogóle ta jej profesja jakoś zupełnie zeszła na dziesiąty plan, ale wiem, że to nie była drama prawnicza tylko rom-com więc wybaczam. Najsłabszym ogniwem była jej psiapsi stewardesa na co też jestem wkurzona, bo ta aktorka ma mega potencjał, szczerze mówiąc znam ją z większej ilości produkcji niż odtwórczynię głównej roli, ale może oglądam nie to co trzeba :) Te braki z żeńskiej części wynagrodzili z nawiązką panowie <3 ale jednak apeluję, żeby KJH wrócił do fryzury sprzed kilku lat i ściął włosy. Podobały mi się też te sceny, kiedy kręcili film i robili sceny kaskaderskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do bohaterek, to zgadzam się co do tej psiapsi głównej, aczkolwiek totalnie ją olewałam, więc koniec końców nie irytowała mnie aż tak bardzo. Sama główna rzeczywiście trochę inny level niż Hong Cha-young, ale specyfika tej produkcji i to, że można to było obejrzeć szybciej, z mniejszą liczbą zawijasów fabularnych sprawiła, że zwyczajnie nie zdążyła zacząć mnie irytować, więc wyszła na plus :D
      A panowie <3 <3 mnie akurat dłuższe włosy o dziwo nie przeszkadzały xD

      Usuń
  2. Przyznam, że mnie zaciekawiłaś. A jak sięgnę pamięcią to chyba nie oglądałam jeszcze ani jednego typowego koreańskiego romansidła. Z k-dram to ostatnio oglądałam drugą część "Domu z papieru - Korea" i podobała mi się bardziej niż pierwsza, bo różnic w stosunku do oryginału było więcej. Przez te inne rozwiązania fabularne było ciekawie i fajniej się to oglądało niż część pierwszą. Natomiast te analogie k-dram do turkiszy można spokojnie (przynajmniej częściowo) odnieść i do latynoskich telek. Schemat jest schemat. Fajnie jednak, gdy choć trochę odchodzi się od utartego wzorca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zmielony po wielokroć, romantyczny kotlet :D Ten akurat był bardzo pyszny :D

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger