×

Zbiornik #10 Dla dorosłych, czyli Romantica 2

Witam w serii kończącej moją (i waszą) przygodę z blogiem. Dziś będzie to Zbiornik - obiecywany od tak dawna, że zdążyły upaść ze trzy cywilizacje, a mnie już przez ten czas z osiem razy trafił szlag jak to pisałam xD W każdym razie oddaję wam tę oto skromną kolekcję koreańskich seriali z wątkiem romantycznym. Nie zapomnijcie napisać w komentarzach, które z tych dram widzieliście i co o nich sądzicie. 



She Would Never Know

Główną bohaterką dramy jest Song-ah, która pracuje w dużej firmie kosmetycznej. Po kryjomu przed wszystkimi spotyka się z Jae-shinem, który jest jej przełożonym. Jednocześnie Song-ah ma w swoim zespole jednego takiego śmieszka, Hyun-seunga, który jest z kolei jej podwładnym, a do tego wyraźnie smali do niej cholewki. No i jest taka sytuacja, że Song-ah umawia się z tym całym Jae-shinem już dwa lata i chuj z tego wynika tak naprawdę, ale dopóki jest dobrze, to się to jakoś trzyma. Ale któregoś razu Hyun-seung najpierw odkrywa, że obiekt jego westchnień spotyka się z Jae-shinem, a krótko potem widzi, jak ten typek przychodzi z narzeczoną do salonu sukien ślubnych, który prowadzi jego siostra. I ową narzeczoną bynajmniej nie jest Song-ah.

Jae-shin faktycznie kręci na boku z inną kobietą, choć nie wygląda przy niej na szczególnie szczęśliwego. Ale tak czy inaczej wychodzi na to, że to Song-ah jest bardziej "na boku" niż tamta druga, która okazuje się być siostrą głównego szefa całej tej ich firmy. Hyun-seung postanawia doprowadzić do tego, by Song-ah na własne oczy zobaczyła, co odwala jej facet, więc przyprowadza ją do tego salonu sukien ślubnych akurat w tym czasie, kiedy Jae-shin i jego narzeczona tam są. Song-ah widzi ich przez zasłonę, ale nie urządza żadnej sceny, tylko najwidoczniej czeka, aż Jae-shin sam dojrzeje do tego, by ją poinformować, że żeni się z inną kobietą. Ten jednak nie widzi takiej potrzeby i brnie w zaparte, nawet gdy już po pewnym czasie Song-ah oznajmia mu, że od niego odchodzi. Łatwiej mu przerzucić winę na nią, niż przyznać, że sam zachowuje się jak parszywy dupek bez czci i wiary. 

Choć początkowo Song-ah ma za złe Hyun-seungowi, że po co w ogóle się wpierdala do jej życia, to jednak po jakimś czasie zaczyna mu być za to wdzięczna. On z kolei postąpił tak a nie inaczej, gdyż sam przeżył w przeszłości podobną historię i nie chciał, by Song-ah przechodziła przez to samo. No i oczywiście staje się to przyczynkiem do nowego etapu ich znajomości, która z dnia na dzień zmienia swój charakter z oficjalnego na prywatny. 

W międzyczasie poznajemy również m.in. siostry Hyun-seunga - szczęśliwą żonę i matkę Yeon-seung oraz z dnia na dzień coraz bardziej starą pannę Ji-seung. W życiu tego rodzeństwa zaczynają się właśnie rozmaite zawirowania, które znacząco zmieniają dotychczasowy porządek. 


She Would Never Know to kolejny przykład na to, że JTBC kręci świetne dramy o relacjach międzyludzkich, które nie muszą być okraszone sensacjami, żeby angażowały widza. Co prawda akurat ta konkretna drama nie jest najlepszą, jaka wyszła z tej stacji (do minusów zaliczyłabym np. powolne tempo, lekką rozlazłość i sztampowe prowadzenie głównego wątku), niemniej i tak warto ją obejrzeć, zwłaszcza jeśli jest się fanem seriali czysto obyczajowych, czyli takich bez wątków kryminalnych, sensacyjnych czy fantastycznych. 

O technikaliach właściwie nie ma co pisać, bo można o tej dramie powiedzieć dokładnie to samo, co o większości seriali JTBC - realizacja stoi na wysokim poziomie, kadry nie są jakoś szczególnie wysmakowane, ale ogólnie rzecz biorąc zdjęcia są po prostu ładne, a soundtrack brzmi naprawdę dobrze. Przejdźmy więc do tego, co jest największą siłą She Would Never Know, czyli do samej fabuły i przedstawionej w niej sieci wzajemnych powiązań między poszczególnymi bohaterami, co jest prawdziwą gratką dla wielbicieli rozrysowywania tego, kto z kim i dlaczego. 

Rzekłabym, że spośród dostępnych shipów główny wątek, czyli relacja Song-ah i Hyun-seunga, jest w tym wszystkim najmniej interesujący, bo zwyczajnie mało co w nim zaskakuje. Ich wolno rozwijająca się zażyłość, biegnąca od koleżeństwa do czegoś więcej, ma wiele uroku, ale jednocześnie brak mi w tym jakiejś mocno wyczuwalnej chemii. W pewnym momencie zaczyna być widać, że scenarzyści nie wiedzieli już za bardzo, co zrobić z bohaterami granymi przez Won Jin-ah i Rowoona, stąd odnosi się wrażenie, że ich wątek jest przeciągnięty, no i jeszcze pod koniec serialu dostajemy ten okropny, przedramatyzowany motyw zagranicznego wyjazdu i rozłąki, która doprowadza do chwilowego kryzysu i rozstania, by na koniec okazało się, że i tak do siebie wracają. 

Dużo więcej uczuć wzbudził we mnie wątek Jae-shina, czyli tego nieszczęśnika, który zwodził Song-ah. Z jednej strony żałosny typek, absolutnie nie wart zachodu, a z drugiej - zakładnik ludzi, którzy są nad nim w hierarchii społecznej i jednocześnie obiekt czyjejś chorej miłości. Jak się człowiek odpowiednio wczuje w tego bohatera, to naprawdę trudno go nie żałować. Życie w ciągłym osaczeniu i bycie z drugą osobą tylko dlatego, że ta grozi popełnieniem samobójstwa, to niewyobrażalny ciężar, który Jae-shin musi nosić na swoich barkach każdego dnia. Co prawda mógłby się postawić, odciąć raz a porządnie, ale mając na względzie to, co łączy go z tą rodziną (i dodając do tego zanurzenie w trudnej koreańskiej kulturze), nie jest to takie proste. Poczucie zobowiązania nie pozwala mu żyć tak, jak sam tego chce, co rodzi w nim frustrację, a ta, jak wiadomo, lubi wyłazić na wierzch. Jae-shin to nie jest typ postaci, którą się lubi, choćby nie wiem co odwaliła. Jednak przechodzi pewną przemianę, w której nie sposób mu nie sekundować. Podobało mi się to, w jaki sposób zagrał tę rolę Lee Hyun-wook, przedstawiając Jae-shina jako postać sfrustrowaną do granic możliwości, a przy tym bezsilną i wypraną z emocji. 

Innym ciekawym wątkiem była dla mnie sprawa małżeństwa młodszej z sióstr Hyun-seunga. Yeon-seung na początku strasznie mnie wkurzała, kiedy zachowywała się jak typowa sralińska-mądralińska, która uważa, że mając męża i dziecko, ma też prawo do wpierdalania się w życie innych. Ale nie trzeba było wiele czasu antenowego, by dostała prztyczka w nos od losu. Potem to nawet zrobiło mi się jej żal. Podejrzewam, że nawet najbardziej tolerancyjna kobieta na świecie byłaby średnio zadowolona z faktu, że jej mąż miał w przeszłości homoseksualny epizod, i to w dodatku z facetem, którego poznała. Mąż Yeon-seung długo siedział w szafie i nie dopuszczał do siebie prawdy o samym sobie, jednak po chwilach załamania Yeon-seung wykazała się siłą charakteru i zamiast go odtrącać, pomogła mu pogodzić się z własną naturą. Bardzo mi się podobał ten wątek - poprowadzono go z taktem, dobrym smakiem i empatią, a także pewną niedosłownością. 

A dla przełamania tych bardziej dramatycznych perypetii dostaliśmy jeszcze przeuroczy i przezabawny wątek drugiej siostry Hyun-seunga. Od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej Jae-woon, główny szef firmy kosmetycznej, w której rozgrywa się większość akcji tego serialu. Jae-woon może i jest nadętym bufonem, który ma ewidentny problem z przerośniętym ego (i paskudnie traktuje Jae-shina), natomiast jako bohater przesłodzonego romansidła jest naprawdę czarujący, a jego próby złapania kontaktu z Ji-seung mnie rozbrajały za każdym razem. Fajnie, że w tej dramie znalazło się miejsce dla takiego lżejszego wątku, bo dzięki niemu mamy co jakiś czas takie małe rozładowanie atmosfery.  

Ogólnie rzecz biorąc drama godna polecenia. Szału ni ma, bo chyba nawet być nie miało, a świat przedstawiony jest trochę za bardzo tvn-owsko kolorowy i sztucznawy, ale za to aktorstwo można uznać za naturalne i wiarygodne. Dobrze się to ogląda i da się nawet z tego wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski. 

A Business Proposal

W firmie zajmującej się produkcją dań gotowych jest nie lada poruszenie, bowiem orędzie do pracowników ma wygłosić nowy dyrektor, powracający do kraju po czasie spędzonym na pobieraniu nauk w Ameryce młodzieniec - wnuk prezesa firmy. Ale zamiast Kang Tae-moo na mównicę wchodzi jego prawa ręka i przekazuje informację, że dyrektor chuj na to wszystko kładzie, bo wcale nie chciał uczestniczyć w tej inauguracji, tylko jego dziadek się uparł. Jednocześnie dyrektor obiecuje, że należycie się przedstawi, ale innym razem, a tak w ogóle, to za jego rządów nie będzie takich niepotrzebnych spędów w auli. 

Dziadek oczywiście się wkurza i gniewnie wymachuje laską, ale że jesteśmy w uniwersum komedii romantycznych, nie kończy się to dotkliwym pobiciem. Dziadkowa troska o przyszłość wnuka przybiera wkrótce inną postać - prezesowi bardzo zależy na tym, żeby ożenić Tae-moo. Ten z kolei w ogóle nie rwie się do żeniaczki i nie w głowie mu uganianie się za dupeczkami, co martwi seniora, który postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i urządza krnąbrnemu dziedzicowi serię randek z dziewczętami ze świata biznesu. A Tae-moo dalej się upiera, że na żadne randki chodził nie będzie. No to dziadek na to, że może w takim razie jest gejem i umawia się ze swoim asystentem, skoro spędza z nim tyle czasu i nie interesuje się babami. Rozmowa nie kończy się dojściem do porozumienia, a starszy pan dostaje ciśnienia i trafia do szpitala (choć troszkę tutaj przyaktorzył, trzeba przyznać). 

Na skutek zaistniałych okoliczności Tae-moo w końcu ustępuje, a jego asystent otrzymuje dyspozycję od prezesa, że wszystkie inne plany dyrektora mają zostać przełożone, bo najważniejsza będzie randka z jedną taką dziewczyną z porządnej rodziny. No i tu możemy skręcić do wątku głównej bohaterki, która na ekranie pojawia się już wcześniej, ale dla zachowania minimum ładu w tym streszczeniu postanowiłam ją zaprezentować dopiero teraz. Ha-ri jest szeregową pracownicą tej dużej firmy z żarciem. Jej crushem jest taki jeden kucharz, który jednak nie ma dla niej ani krztyny uczuć cieplejszych niż przyjaźń, choć ona bardzo chciałaby, żeby było inaczej. Ha-ri przyjaźni się również z Young-seo - dziewczyną z bogatego domu, której ojciec również umawia swoją potomkinię na randki z facetami i tym razem znowu to zrobił. Young-seo oczywiście nie ma zamiaru iść, więc prosi o przysługę Ha-ri, która ma odstawić taką szopkę, żeby ten typek od razu się do niej zraził. 

Po odpowiednich przygotowaniach Ha-ri idzie na randkę z nieznajomym biznesmenem, podczas której ma udawać wampa. Ale zadanie jest znacznie utrudnione, bowiem mężczyzną, który przyszedł na spotkanie, okazuje się nie kto inny, jak Kang Tae-moo, czyli nowy dyrektor firmy, w której pracuje Ha-ri. Kobieta usilnie próbuje zniechęcić go do siebie, grając totalną idiotkę i klepiąc głupoty m.in. o tym, że jej cycki mają na imię Samantha i Rachel. Obrót spraw podczas randki nie zwiastuje ponownego spotkania tych dwojga. Ale - o dziwo - Tae-moo oznajmia dziadkowi, że zamierza poślubić dopiero co poznaną Young-seo (nie wiedząc, że to nawet nie była ona). Brzmi to jak sraka i tak to tutaj zostawię, ale wierzcie mi, że ta historia zawędruje w takie rejony, że jebniecie. 

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że oprócz wątku głównego mamy jeszcze drugi wątek, w którym Young-seo poznaje asystenta Tae-moo - Sung-hoona - i się w nim zakochuje na zabój od pierwszego wejrzenia, a on w niej i tak dalej xD 


A Business Proposal to wszystkie komedie romantyczne w jednym serialu. Każdy odcinek to potężna dawka wyświechtanych, oklepanych, wywołujących mdłości z zasłodzenia rom-comowych motywów. A my to łykamy jak Izraelici mannę na pustyni. Wydawać by się mogło, że skoro wszystko już było, to ta drama będzie jakimś odgrzewanym kotleciorem ulepionym z mięsa, które ktoś znalazł w bunkrze z czasów zimnej wojny. Tymczasem jest to zaskakująco smaczny kąsek. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wszystko to jest sprytnie zapakowaną autoparodią. Nie wiem, jak inni widzowie, ale ja w tym serialu widziałam zdrowy dystans twórców do tematu i ich ogromnie rozwinięty zmysł wyłapywania tych wszystkich romantycznych pierdół, którymi zajadamy się właściwie odkąd powstała telewizja. 

Pokuszę się o stwierdzenie, że A Business Proposal to samoświadome, puszczające oko do widza dzieło, w którym beka z komedii romantycznych kręci się non stop, a jednocześnie jest to rom-com idealny, pełen ładnych, doinwestowanych ludzi i chwytających za serce momentów. Ogląda się to bardzo lekko, z wielu rzeczy można się tam zdrowo pośmiać, a czwórka bohaterów autentycznie podbija serce, bo są tak nietoksyczni i normalni, że aż chce się na nich patrzeć i im kibicować. Nawet jeśli znajdują się w sytuacjach, które widzieliśmy już wcześniej milion razy. 

Liczba odcinków zdecydowanie działa na korzyść, bo rozłożona na 12 części fabuła ani się nie wlecze, ani nie zapierdala zbyt szybko. Nie ma tu też elementu nerwowości, że zaraz się coś spieprzy i nastąpi chwilowy kryzys, albo miłosnego trójkąta, w którym ktoś będzie musiał się ostać jako to niepotrzebne koło. Bohaterowie co i rusz pozytywnie zaskakują, bo kiedy spodziewamy się po nich takiego a nie innego zachowania (czego nauczyły nas de facto inne seriale), oni w pewien sposób wyłamują się ze schematu. A najbardziej wyłamany ze schematu jest moim zdaniem Kang Tae-moo, który mógłby być typowym bogatym młodym chujkiem, przechodzącym transformację w porządnego gościa dopiero w trakcie serialu, a tymczasem ten bohater jest spoko od samego początku. Nie jest playboyem i pozorantem, nie wywyższa się, nie przechwala majątkiem, za to uczciwie pracuje i jest godnym następcą swojego dziadka, a do tego jak już się zakochuje, to bez żadnego "ale". 

I o ile sam Ahn Hyo-seop nie należy do grona aktorów, którymi jestem oczarowana, tak muszę przyznać, że w roli Tae-moo aktor ten wypadł świetnie - udało mu się naprawdę dobrze sportretować postać, która jest emocjonalnie przyblokowana, pełna schowanych lęków i nieufna, odsłaniająca się stopniowo pod wpływem szczerego uczucia. Uwielbiam też przecudowne w swoich rolach Kim Se-jeong i Seol In-ah, które zagrały szalony, pełen pozytywnej energii i nierozerwalny bardziej niż niejeden związek małżeński duet przyjaciółek Ha-ri / Young-seo. Drugoplanowy chłop, czyli grany przez Kim Mun-gue asystent / najlepszy przyjaciel Tae-moo / obiekt uczuć Young-seo / po prostu Cha Sung-hoon, także jest mega spoko postacią, którą się lubi. Tak więc można podsumować, że cała główna czwórka to bardzo udany zestaw bohaterów i rewelacyjnie dobrani do swoich ról aktorzy. 

A Business Proposal, kadr z serialu, dystr. Netflix

Ale najlepszy jest dziadek głównego bohatera. Ten człowiek rozwala system. Z jednej strony zachowuje się jak typowy stary pierdziel, który nie znosi sytuacji, kiedy coś jest nie po jego myśli, próbuje ustawiać życie swojemu wnukowi i stosuje szantażyki emocjonalne, symulując pogorszenie zdrowia. Z drugiej zaś jest śmiechowym starszym panem, który z przejęciem (i maseczką w płachcie na twarzy) ogląda operę mydlaną do złudzenia przypominającą obecne perypetie Tae-moo i Ha-ri (która zresztą pożyczyła od głównej bohaterki tamtej dramy swoje fałszywe imię), i którego daje się okiełznać. Lee Deok-hwa jest po prostu doskonały jako Kang Da-goo. Od razu mi się przypomniała jego rola (pod pewnymi względami trochę podobna do tej) w Suspicious Partner. 

Jeśli jeszcze jakimś cudem ominęła was ta drama, a macie ochotę na dynamiczną komedyję z potworną ilością romantycznych motywów, ale za to bez krzywych akcji i nerwów, że zaraz coś jebnie, to koniecznie obejrzyjcie A Business Proposal. Jest to jedna z najlepszych rom-comowych k-dram, jakie widziałam. Daje pozytywny vibe, fajnie pokazuje nie tylko relacje romantyczne, ale też przyjacielskie czy rodzinne.

Remarriage and Desires

Główną bohaterkę - Hye-seung - poznajemy w czarnej dupie, w której znalazła się po tym, jak jej mąż najpierw ją zostawił, a następnie zginął, spadając z dachu wieżowca, zostawiając rodzinę z długami i komornikiem wjeżdżającym na chatę (to chyba ta słynna Chinka Czikulinka, której komornik wszedł na dom hehe). Choć wiele wskazuje na to, że mężczyzna popełnił samobójstwo, już my dobrze wiemy, że popchnęły go kobiece dłonie i nie były to dłonie Hye-seung. 

Po tym wszystkim Hye-seung wiedzie żywot normalnego człowieka i pracuje na śmieciówce na uczelni (gdzie dziekanem jest seksistowska świnia). I pewnego razu na przerwie dostaje tajemniczego smsa, że przyjęli ją do jakiegoś klubu właścicieli luksusowych aut. Klub REX zrzesza ten niewielki odsetek najbogatszych ludzi, którzy mogą sobie pozwolić na kupno samochodu o równowartości kilkudziesięciu aut dla biedoty. Na jego czele stoi baba, która ma tak wyprasowaną twarz, że nie widać na niej śladów mimiki. No i ten klub robi takie fancy eventy dla tych swoich członków, a tak w ogóle to REX prowadzi również usługi pośrednictwa matrymonialnego. 

Po powrocie z pracy okazuje się, że to matka Hye-seung zapisała ją do REX, żeby jej tam znaleźli jakiegoś majętnego chłopa, póki się jeszcze nie zestarzała. Kobieta oczywiście się obrusza, że co to w ogóle ma być za samowolka, i każe matce to odkręcić i zabrać z powrotem tę kupę kasy, którą ta zapłaciła za ekskluzywne konsultacje w sprawie żeniaczki. 

W międzyczasie poznajemy jeszcze innych bohaterów, którzy będą się bawili w szukanie pary. Wśród nich jest prezes firmy zajmującej się produkcją gier mobilnych, którego matka - podobnie jak matka Hye-seung - szuka mu żony przez REX. A on dosłownie patrzeć nie może na baby po tym, jak go małżonka zostawiła z synem i poszła w kibinimater. Od tamtej pory jedynie przypadkowy seksik wchodzi w grę, a nie żadne tam małżeństwa. No ale spotyka się z tą szefową REX, która po powrocie do firmy nadaje mu tytuł Czarnego Członka (xD), czyli że facet jest w najwyższej klasie kandydatów (bo ma w chuj kasy). Oczywiście każda chce mieć Czarnego Członka, wkrótce zacznie się koło niego owijać pewna sprytna lafirynda, która wcześniej omotała nieboszczyka męża Hye-seung. 


Ową lafiryndą jest Jin Yoo-hui, po której widać ostre parcie na zamążpójście, of kors za obrzydliwie majętnego mężczyznę, dlatego zapisuje się do REX. Gdy wychodzi po konsultacji z jedną z pracownic REX, zauważa ją Hye-seung, która w nerwach tłucze jeden z wazonów. Jak się okazuje, Yoo-hui była kochanicą męża Hye-seung, która wkopała go w poważne tarapaty i rozbiła jego rodzinę. Hye-seung nie może się pogodzić z tym, że ktoś tak nikczemny nie dość, że nie został ukarany, to jeszcze ma zamiar udupić kolejne osoby. W kobiecie narasta potrzeba wyrafinowanej zemsty. W związku z tym bierze udział w tych matrymonialnych szopkach dla bogatych, przy okazji poznając tego kolesia od gier, na którego parol zagięła Yoo-hui. 

REX organizuje bal przebierańców, podczas którego jego zamaskowani uczestnicy mają się ze sobą zapoznać i pogadać, ale bez podawania personaliów. Tak w ogóle to motywem przewodnim są postaci z greckiej mitologii, za które niby się poprzebierali uczestnicy balu, choć uważam, że więcej zabawy byłoby, gdyby kazali im się przebrać za postaci z horrorów i np. lalka Annabelle spiknęłaby się z tym zabójcą z Krzyku xD No ale nie zapominajmy, że to grupa snobów, więc aesthetyczniej wyglądają długie suknie i fraki. Na podstawie wrażeń z tej wyjebanej w kosmos imprezy zaproszeni na nią ludzie mają się potem dobrać w pary, w sensie wybrać imię osoby, z którą im się najlepiej gadało, a po sparowaniu pogadać z nią już bez masek. Niby proste, a jednak okoliczności tego dobierania są tak samo klarowne i uczciwe, jak głosowanie na Eurowizji, czyli bez machinacji nie dałoby rady tego przeprowadzić. 

Ale jakkolwiek by człowiek nie kombinował, z losem nie wygra. W ten sposób historia Hye-seung i jej trudnej walki o sprawiedliwość toczy się własnym torem, a przy okazji kobieta zyskuje bratnią duszę w postaci tego typa od gierek na telefon. 

Im dalej w tę historię, tym więcej brudów wyłazi na wierzch. Wszędzie tylko układy i układziki, a ci najmniej zepsuci są manipulowani przez największych nikczemników. A już najbardziej obrzydliwą postacią jest dla mnie Choi Yoo-seon, czyli baba z REX, której posunięcia trudno zrozumieć z punktu widzenia normalnego człowieka. Raz że wyrachowana z niej prukwa, dwa - w jej kombinacjach naprawdę ciężko się połapać. Ale Jin Yoo-hui to także ohydna persona, można nawet rzec, że chujowa (żart z imienia zawsze śmieszny xD). Może to zabrzmi seksistowsko z mojej strony i może nawet się powtórzę, bo wydaje mi się, że kiedyś mogłam już gdzieś napisać podobny wniosek, ale w mojej opinii baby postępujące w taki sposób są dla mnie dużo bardziej wstrętne i odrażające od facetów zachowujących się podobnie. Daleko mi do wciskania kobiet w model delikatnych i niewinnych niewiast, no ale brzydzą mnie nikczemne babska, a miałam z takimi do czynienia w prawdziwym życiu i wierzcie mi - to jest naprawdę ohydne. 

Oprócz tego serial w fascynujący sposób ukazuje niedostępny nam, biedakom, świat wystawnych bankietów i zamkniętych imprez. Świat, w którym wartość ludzką wycenia się na podstawie zgromadzonego majątku. Jest to nawet w pewien sposób śmieszne i komiczne. Z drugiej zaś - przejmujące i wywołujące we mnie gęsią skórkę. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to, co oglądamy na ekranie (zarówno w tej, jak i innych dramach, np. Squid Game, w której bogole urządzają sobie krwawe igrzyska) to fikcja i wymysł scenarzystów, ale kto dostatecznie długo siedzi np. na Pudelku, ten ma też pewną świadomość, że bogatym ludziom po prostu czasem odpierdala z dobrobytu i urządzają sobie zabawy, na widok których zwykły człowiek co najmniej puka się w czoło. I jeśli ci najbogatsi z bogatych naprawdę bawią się w takie rzeczy, to ich świat jest czystym absurdem, a dosadniej mówiąc - jebaną patologią. 

Jednak mimo wspomnianych powyżej mocnych elementów fabuły, które wybijają tę dramę ponad granicę przeciętności, Remarriage and Desires okazuje się być wydmuszką - obiecuje ciekawą zawartość, która przy głębszym wgryzieniu się wcale nie jest tak mięsista, jakby się mogło wydawać. Spodziewałam się po tej dramie czegoś dużo bardziej wgniatającego w fotel, tymczasem jej forma jest moim zdaniem zbyt teatralna i sztywna. Praktycznie wszyscy bohaterowie zachowują się nienaturalnie, dialogi bywają drewniane, niby powinny być jakieś emocje, a ich nie ma. Brakowało mi tu "mięsa",  ukrytych smaczków, fabularnych twistów i przede wszystkim polotu twórców. Owszem, było w tym jakieś tam napięcie, ale znowu nie takie, żeby mnie ono szczególnie elektryzowało, a na to szczerze mówiąc liczyłam. 

I tak - z jednej strony uważam, że osiem odcinków to stanowczo za mało, by w sposób satysfakcjonujący i wyczerpujący pokazać wszystko to, co się w tym serialu odwala. Np. relacja Hye-seung i Hyeong-joo miała potencjał, i szkoda, że było jej na ekranie tak mało. Nie mówię, że to miałoby być ukazane w sposób typowy dla "normalnych" romansideł. Po prostu mam taki niedosyt informacji, że do niczego między nimi nie doszło, a tu nagle jakiś ślub z dupy bez większego wyjaśnienia. Może gdyby drama miała standardową liczbę odcinków - tak jak te kręcone dla stacji telewizyjnych - ta relacja miałaby więcej sensu, bo zwyczajnie byłby czas na jej spokojne rozwinięcie. 

A z drugiej strony drama jest tak rozmemłana, że w sumie lepiej byłoby, gdyby zamiast tych 8 odcinków po prostu wyszedł z tej historii dwugodzinny film. No takie tam marudzenie mnie dopadło. Ponieważ nie odczułam satysfakcji po skończeniu tego serialu, wrzucam go do worka, w którym trzymam dramy na poziomie "średniawka". 

Summer Strike

Główna bohaterka - Yeo-reum - jest zahukaną dziewczyną, której życie to ciągła gonitwa. W pracy jest popychadłem, a w związku nie dostaje tego, czego potrzebuje. Jakby nie dość jej było tej chujni, to jeszcze umiera jej mama. I całe to nagromadzenie dziadostwa doprowadza w końcu do tego, że kobieta nagle, pod wpływem impulsu, postanawia zrzucić z siebie ciężar bycia korposzczurem. Z dnia na dzień rzuca pracę (na koniec obnażając brzydką prawdę o jednym gnoju z firmy), z której nie miała właściwie nic poza pogardą, a potem pakuje manatki w jeden plecak i wyjeżdża gdzieś na prowincję - z zamiarem odnalezienia spokoju, którego tak bardzo jej do tej pory brakowało.

Tam oczywiście nie spotyka się z ciepłym przyjęciem mieszkańców, bo w końcu małomiasteczkowcy strasznie nie lubią obcych. Yeo-reum nie jest zatem łatwo, jednak wykazuje się dużym samozaparciem, bo tak bardzo chce wreszcie zasmakować bezczynności i życia, w którym nie musi się nigdzie spieszyć. Kobieta wynajmuje pomieszczenie, które kiedyś było jakimś klubem bilardowym, czy czymś w tym rodzaju. Taniość równa się bylejakość, więc stale są jakieś problemy z tym miejscem, jednak Yeo-reum się tym nie zniechęca. 

I tak zaczyna się nowy, niby spokojny, a jednak niepozbawiony różnych perturbacji etap w życiu Yeo-reum. Jej ulubionym miejscem w miasteczku staje się biblioteka, w której poznaje cichutkiego jak myszka bibliotekarza Dae-beoma oraz niepokorną nastolatkę Bom. Tworzy się między nimi silna, przyjacielska więź, w której każda z tych osób odnajduje to, czego jej było trzeba. Do tej trójki musimy jeszcze doliczyć kolegę Bom, który dopełnia tę osobliwą "ekipę". Codzienność próbuje ich wszystkich dobić, a oprócz tego zaczynają się dziać niepokojące rzeczy w związku z zajęciem lokalu przez Yeo-reum. Nie jest łatwo żyć spokojnie...

Summer Strike to jeden z tych seriali, które obejrzało w sumie 10 osób, a ci, co nie obejrzeli, nawet sobie nie zdają sprawy z tego, jaki diament im umknął. Co prawda jest to diament nieoszlifowany, bo parę rzeczy dałoby się zrobić w tym serialu lepiej (tu przeszkodą był zapewne budżet mniejszy niż te, którymi dysponują duże komercyjne stacje tv czy Netflix, bo podkreślmy, że Netflix jedynie dystrybuuje od jakiegoś czasu Summer Strike w niektórych krajach), jednak przekaz tej dramy, jej kojący klimat, bohaterowie bliżsi zwykłemu człowiekowi niż dziedzice fortun czy sama inscenizacja - umiejscowienie w jakiejś totalnej dziurze, czynią ten serial czymś wyjątkowym. Porównałabym tę dramę do Hometown Cha-Cha-Cha, z tym że Summer Strike nie jest tak przesłodzone, no i w gruncie rzeczy nie jest romansidłem. 

Muszę przyznać, że żałuję, iż nie umieściłam na liście swoich dramowych crushów Yim Si-wana, bo mam ewidentną słabość do tego aktora. On ma w sobie coś niesamowitego. Wspaniale gra postaci delikatne, ciche i subtelne, tak jak tu czy w Run On. A z drugiej strony doskonale sprawdza się w rolach totalnych czubów. Ostatnio słyszałam, że ma się pojawić w najbardziej niepotrzebnym drugim sezonie dramy ever, czyli w sequelu Squid Game, i tak jak wcale nie chciałam wracać do tego przereklamowanego serialu, tak dla niego chyba się złamię. W Summer Strike gra postać wybitnie inteligentnego bibliotekarza, który wydaje się bardzo zamknięty w sobie i nawet nie odzywa się do kogoś, zanim go dobrze nie pozna. Wielu uznałoby go za dziwaka. Tymczasem to najspokojniejszy, najcieplejszy i najprzyjemniejszy człowiek na świecie, któremu los nie oszczędził w dzieciństwie traumatycznych wydarzeń, rzucających zresztą cień na całe jego dorosłe życie. Jestem przekonana, że nikt nie zagrałby takiej roli lepiej, niż właśnie Yim Siwan. Ten aktor po prostu ma coś takiego, co pozwala mu doskonale kreować tego typu postaci. 

Ale tak ogólnie w Summer Strike cała obsada wypada znakomicie - bardzo naturalnie i wiarygodnie. No i nie widać gwiazdorstwa - każda postać jest jednakowo "zwykła", co aktorom udaje się idealnie pokazać na ekranie. Nie znałam Kim Seol-hyun z żadnej poprzedniej roli, ale jako Yeo-reum wypadła po prostu świetnie. Totalnie uwierzyłam w prawdziwość tej bohaterki i mocno jej kibicowałam przez cały serial. Oprócz tego bardzo podobała mi się jeszcze Shin Eun-soo jako Bom. 

Ogólnie rzecz biorąc bardzo wam ten serial polecam, zwłaszcza jeśli podobały wam się np. Run On czy Hometown Cha-Cha-Cha. Summer Strike może i nie powala wartką akcją czy niesamowitymi przygodami, ale za to ma w sobie ujmującą prawdziwość, a cała opowiadana historia obdarta jest z całego tego lukru, który wprawdzie lubimy oglądać w masie innych dram, ale czasem aż ma się ochotę na coś "bez polewy". Chyba nie ma tego na polskim Netflixie, ja oglądałam po angielsku (jak się tam w ustawieniach konta zmieni język na angielski, to nagle pojawia się mnóstwo takich dram, które nie doczekały się napisów po polsku i nawet nie są dostępne w wyszukiwarce, a po zmianie na angielski cudownie się odnajdują). 

Crash Course in Romance

Choi Chi-yeol jest słynnym na cały kraj nauczycielem w hagwonie (to taka prywatna, płatna, dodatkowa szkoła, do której dzieciaki chodzą po "normalnej" szkole, żeby się douczać). Jego twarz widnieje na billboardach, a on sam jest celebrytą świata edukacji. Prowadzi zajęcia z matematyki i jest cholernie skuteczny w swoich metodach nauczania, a żeby zapisać swoje dzieci na lekcje u niego, matki koczują wiele godzin w kolejce, żeby zdobyć miejsce w jego klasie. Jest bogaty i wydawać by się mogło, że niczego mu nie brakuje, ale szybko okazuje się, że mimo sukcesu tak naprawdę wiedzie smutne, pozbawione głębszego sensu życie. 

Chi-yeol jest samotny i zachowuje się jak zgorzkniały stary dziad ze skrzywioną miną (oprócz momentów, kiedy uczy dzieciaki), a do tego ma problemy ze snem i zaburzenia odżywiania, które sprawiają, że ani nie może jeść jak normalny człowiek, ani nie jest w stanie zasnąć w wygodnym łóżku. Chyba już nikogo nie zaskoczę, że jest to skutkiem przebytej w przeszłości traumy. 

Równocześnie poznajemy kompletne przeciwieństwo Chi-yeola, czyli Nam Haeng-seon - energiczną, żwawą i nieco postrzeloną właścicielkę sklepiku z banchan (czyli takiego lokalu, w którym można kupić różne świeżo zrobione drobne dania, przystawki, dodatki do ryżu i głównego dania - nie wiem, jak to lepiej określić). Kobieta była w przeszłości piłkarką ręczną (była nawet przez moment w kadrze narodowej, ale z niej zrezygnowała - o tym będzie nieco później), a teraz spełnia się w roli właścicielki małej gastronomii, kucharki, opiekunki brata będącego w spektrum autyzmu oraz matki nastoletniej córki. Mimo że ma na swojej głowie naprawdę dużo, jest wulkanem energii i zawsze ma na twarzy uśmiech. 

No i nie brnąc w jeszcze więcej szczegółów, któregoś razu asystent Chi-yeola kupuje mu jedzenie w knajpce Haeng-seon. Nauczyciel ma już wyrzucić przekąski (bo zazwyczaj co by nie zjadł, to od razu łapie go rzyganie), ale kiedy ich próbuje, jest oczarowany smakiem i młóci wszystko jak kombajn. Potem odnajduje ten lokal i zaczyna się tam stołować, ale jego pierwsze spotkania z właścicielką kończą się różnymi kuriozalnymi wypadkami. Potem jednak ich relacja zaczyna zmieniać swój charakter, a po drodze dostajemy jeszcze całkiem sporo dramy z chorobliwie ambitnymi mamuśkami, dzieciakami, które zarzynają się, żeby spełnić te oczekiwania, a nawet wątek kryminalny. 

Crash Course in Romance to z kolei jedna z takich dram, po których nie spodziewałam się niczego głębszego, a finalnie pozytywnie się rozczarowałam. Wydawać by się mogło (patrząc chociażby na wyraz romance w tytule), że to takie tam zwykłe romansidło, że ona kocha jego, a on ją. A tymczasem drama już od pierwszego odcinka zaskakuje mnogością ciekawych wątków i motywów. Właściwie ten romans głównych bohaterów stoi gdzieś z boku, a prawdziwą osią fabuły są patologie koreańskiej kultury zapierdolu, w której wielu młodych zdolnych ludzi zaharowuje się nad książkami, niczym konie w Zakopanem, zamiast cieszyć się swoją młodością. A tymi, którzy każą im to robić, są ich właśni rodzice - w przypadku tej konkretnej dramy matki, które rywalizują między sobą i walczą o prestiż, jakim jest syn czy córka na szczycie list najlepszych uczniów. Oczywiście, że wykształcenie jest ważne, a wsparcie rodziców i motywowanie przez nich do pilnej nauki są czymś bezcennym, natomiast powinno to się mieścić w pewnych granicach. Nie może być tak, że dzieciaki nie mają życia poza wkuwaniem, i że tylko to da im szczęście w przyszłości, a teraz muszą cierpieć (co niejednokrotnie kończy się wycieńczeniem organizmu czy wręcz obłędem). Crash Course in Romace jest jedną z dram, które świetnie pokazują problemy południowokoreańskich nastolatków - tak odmienne od tych, które oglądamy w produkcjach amerykańskich. 

Wpływ kultury zapierdolu i piętno, jakie może odciskać na ludziach, którzy doświadczyli w młodości patologicznych środków przymusu do nauki, dostrzec można także w wątku kryminalnym, który wpleciony w fabułę ciągnie się przez niemal całą serię. W tym wypadku akurat muszę przyznać, że to najsłabszy element całej historii, bo jest on banalnie prosty do rozwikłania. Działa to na takiej samej zasadzie, co wątek głównego zabójcy w Cafe Minamdang - po prostu wiadomo, że mordercą nie może być postać wyciągnięta z dupy w ostatnim odcinku, więc widz zaczyna podejrzewać bohaterów, którzy pojawiają się w każdym odcinku. I tak drogą eliminacji można to rozkminić w trymiga, co odbiera nieco zabawę. Ale że nie jest to główny wątek, da się go przetrawić. 

A tak w ogóle, że nie zaczęłabym tego oglądać, gdyby nie Jung Kyung-ho, którego uwielbiałam w Hospital Playlist. Tutaj aktor ten gra postać nieco podobną do Jun-wana - ambitną, oddaną swojej pracy i dość oschłą dla otoczenia, jednak w głębi będącą człowiekiem wrażliwym, zwłaszcza na niesprawiedliwość. Tyle że doktor Kim Jun-wan dosłownie wpierdalał ogromne ilości jedzenia, a Choi Chi-yeol cierpi na zaburzenia odżywiania. No i właśnie dlatego, że Jung Kyung-go ma bardzo szczupłą sylwetkę, aktor ten wydaje mi się idealnym wyborem do roli Chi-yeola. A oprócz tego ma też odpowiednią charyzmę do grania takich właśnie bohaterów i doskonale się sprawdza w scenach ze slapstikowym humorem, co udowadniał już w Hospital Playlist, a w Crash Course in Romance tylko to potwierdza. Jest przekomiczny, kiedy grana przez niego postać zostaje nagle oblana wodą z wiadra albo kiedy potyka się o własne nogi, i mimo że nie są to wysublimowane żarty, wypada to po prostu zabawnie i autentycznie śmieszy. 

Ale jeszcze większym uwielbieniem darzę w tym serialu nieznaną mi wcześniej Jeon Do-yeon. Grana przez nią Haeng-seon wskoczyła na listę moich ulubionych postaci żeńskich w dramach, bo jest tak cudowną bohaterką, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. I gdyby nie Jeon Do-yeon, która tchnęła życie w tę postać, pewnie nie byłabym tak zachwycona Haeng-seon. A jest to dla mnie postać niezwykła w swojej zwykłości. Mimo wielu trudności nie została sfrustrowaną cierpiętnicą, która żałuje każdego kroku w życiu. Zamiast tego zachowuje optymizm i roztacza wokół siebie pozytywną energię. Cieszę się, że w tej dramie pojawiła się taka bohaterka, bo prędzej spodziewalibyśmy się kobiety umęczonej i pragnącej ucieczki od szarego życia, a dostajemy postać pełną wigoru i optymizmu. Haeng-seon nie jest typem szarej myszki czy kopciuszka. Zna swoją wartość i pędzi przez życie z odwagą. Nie wciska się w kanony, tylko jest sobą. U-w-i-e-l-b-i-a-m!

W ogólnym rozrachunku Crash Course in Romance bardzo mi się podobał, bo to miła odskocznia od świata blichtru, a do tego serial niegłupi, rewelacyjnie łączący komedię z dramatem, z fajnymi bohaterami i tymi, którzy dostają nauczkę. Jeśli szukacie ciepłej historii o ludzkich uczuciach, które rosną we własnym tempie, to ta drama wam się spodoba. 

Semantic Error

No i na sam koniec zapodaję pierwsze w historii Zbiornika gejowskie romansidło - żeby było zgodnie z zamysłem tego cyklu, wzięłam takie z Korei, więc nie jest to serial aż tak bardzo popierdolony jak te z Tajlandii. Rzekłabym nawet, że to zupełnie normalna drama, więc może nie będzie aż tak wiele śmieszków, aczkolwiek puszczam do was oczko, że zanim ostatecznie zamknę moją budkę, przejedziemy się jeszcze na moment do Tajlandii xD Ale wracając do Semantic Error... 

Głównymi bohaterami są Choo Sang-woo i Jang Jae-young. Obaj chodzą na jakiś tam uniwerek, no i ten pierwszy jest zdolnym programistą z chujowym charakterem (introwertyk level hard i jak sobie zaplanuje, że ma być tak, a nie inaczej, to musi tak być), a ten drugi - utalentowanym grafikiem, też z chujowym charakterem (nie chce mu się chodzić na zajęcia i złośliwa z niego menda). Do tej pory każdy z nich żył własnym życiem i nie wchodził w drogę temu drugiemu. Ale pewnego razu Sang-woo solidnie się wkurza, że niektóre osoby przydzielone do projektu grupowego, w którym on też uczestniczył, miały na to wyjebane, i postanawia wykreślić je z listy współtwórców. A przez to osoby te nie dostają zaliczenia przedmiotu czy coś takiego.

Jedną z nich jest Jae-young, który dostaje kurwicy, jak się o tym dowiaduje. Koleś miał w planach wyjazd na jakiś staż czy dalsze studia za granicę, no i teraz to wszystko jebło, bo jakiś szczur go wykreślił z projektu (bardzo dobrze zrobił tak swoją drogą xD). Jae-young postanawia skontaktować się z Sang-woo, ale nieskutecznie. Wtedy zaczyna grubsze poszukiwania, a gdy już zupełnym przypadkiem chłopaki się spotykają, rusza karuzela drobnych uszczypliwości Jae-younga, który próbuje uprzykrzyć życie Sang-woo, choć trzeba przyznać, że robi to w naprawdę zachowawczy sposób, bo mógłby mu po prostu natrzaskać po ryju, a zamiast tego np. przychodzi na zajęcia cały wystrojony w czerwone ciuchy, bo to kolor, którego Sang-woo nie znosi najbardziej, wykupuje z automatu cały zapas ulubionego napoju Sango-woo, tak żeby dla tamtego nie starczyło, czy wreszcie zajmuje miejsca obok niego, żeby stale go irytować. 

Jak nietrudno się domyślić, wkrótce zaczynają pojawiać się między nimi pierwsze iskry czegoś pozytywnego, a ich znajomość ewoluuje od jawnej wrogości do pewnej sympatii. Aż w końcu obaj zdają sobie sprawę z tego, że czują do siebie coś znacznie więcej. 

Semantic Error to miniserial, którego obejrzenie zajmuje w sumie jakieś 3 godziny (i nawet istnieje wersja filmowa, łącząca w jedno wszystkie odcinki), trudno więc też oczekiwać nie wiadomo ilu zwrotów akcji czy jakichś długo nawarstwiających się problemów. Natomiast trzeba powiedzieć, że to przeurocza drama i bardzo subtelna w ukazywaniu męsko-męskiej zażyłości, a jednocześnie bez zamulania. I tak - wiem, że to drama na podstawie webtoonu, który już tak subtelny nie jest, aczkolwiek adaptacja wyszła naprawdę nieprzesadnie pikantna i to mi się w niej podoba. 

Ogólnie jestem zauroczona główną parą bohaterów i ich relacją, bo widać w niej niezłą chemię. A do tego fajny jest ten kontrast między nimi, że jeden jest skryty i zamknięty w sobie, a drugi otwarty i  charyzmatyczny. Poza tym sama różnica wzrostu też dodaje im uroku. Jak stoją obok siebie, to Sang-woo wydaje się taki malutki, że można go schować do kieszeni. Tymczasem grający go Park Jae-chan ma 1,77 metra wzrostu, czyli wcale nie jest jakiś wyjątkowo niski. Tyle że po prostu na takiego wygląda, kiedy stanie obok wielkoluda grającego Jae-younga, czyli Park Seo-hama (1,90 m). Tak czy inaczej, obaj aktorzy wypadają bardzo wiarygodnie w swoich rolach. 

Nie wiem, która scena was najbardziej poruszyła (mówię teraz do tych, co oglądali Semantic Error) ale ja uwielbiam tę, w której Jae-young i Sang-woo lądują w jakimś barze i koniec końców akcja gęstnieje tam do tego stopnia, że Jae-young ostrzega Sang-woo, że za minutę go pocałuje, jeśli więc ten woli uciec, to ma na to ostatnią chwilę, na co Sang-woo wcale nie ucieka, tylko sam przylepia się do ust Jae-younga. Dla mnie to na serio najbardziej satysfakcjonujący moment w tej dramie, a do tego świetnie wyreżyserowana scena - z gatunku takich, które życzyłabym sobie widywać w hetero romansidłach. 

Oczywiście serial polecam głównie tym, którzy bezproblemowo podchodzą do gatunku BL, bo nie chcę tym wpisem nikogo zmuszać do oglądania czegokolwiek, co byłoby sprzeczne z jego światopoglądem. Mój jest taki, że akceptuję świat, w którym każdy ma prawo do miłości.

*** 

No i w ten oto sposób dobrnęłam wreszcie do mety mej Zbiornikowej podróży. Myślę, że był to ostatni wpis z tego cyklu. Przed nami jeszcze 8 ostatnich tekstów. Potem omówienia pojedynczych dram będą pojawiały się tylko na fanpage'u na FB - wtedy, kiedy naprawdę poczuję potrzebę wygadania się po obejrzeniu jakiegoś tytułu. 

7 komentarzy:

  1. Anielka Żak3 lipca 2023 21:57

    Z tych seriali oglądałam tylko "Crash course in romance" oraz zaczęłam "Business proposal", ale nie ścierpiałam tego drugiego. Napiszę jednak, że "Crash course..." to moje największe i najlepsze zaskoczenie tym roku. Na początku nie chciałam posłuchać mojej przyjaciółki, bo myślałam, że nic mnie tam nie zainteresuje i że nie chce mi się patrzeć na "starą babę i starego chłopa". A szczerze, to wyszłam sama przed sobą na kretynkę. Ten serial jest jak gorąca herbata w zimny dzień albo jak autobus podjeżdżający pod zamarznięty przystanek. Jest tam tyle dobra i ciepła. Jest głębokość uczuć i szerokość myśli. Jest miłość, pokazana w wielu wariantach (bratersko-siostrzana, rodzicielska, toksyczna, romantyczna-dojrzała, romantyczna-pierwsza). Jest i rewia mody główny bohater wymiata tak samo jak swego czasu rewię robiła Suhan Cesur ve Guzel. Uroczy serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie to ujęłaś z tym porównaniem do gorącej herbaty w zimny dzień. Ta drama dokładnie taka jest - daje mnóstwo ciepła i pozytywnych emocji, choć przecież bohaterowie przechodzą przez różne trudne momenty. Ale dzięki tej głębi uczuć, poleganiu na sobie i wzajemnym wsparciu udaje im się przez nie przebrnąć. Stylówki głównego bohatera - TOP :)

      Usuń
  2. Ciekawi mnie czy kiedyś koreańskie seriale trafią do polskiej telewizji na takich samych zasadach jak turkisze. I czy np. doczekają się własnego kanału takiego jak Dizi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie - nie. Lata temu, tuż po tym, jak TVP puściła u siebie Wspaniałe Stulecie, na Dwójce była też emitowana "Cesarzowa Ki", drama historyczna m.in. z Ji Chang-wookiem. Mimo że trochę osób to oglądało, to jednak finalnie nie zażarło, nie powtórzył się sukces tureckich seriali. Myślę, że dla przeciętnego widza polskiej tv to po prostu jest inna bajka, zbyt duża egzotyka. Turcja też jest dla nas egzotyczna, ale jednak ludzie tam są bardziej podobni do nas i ten kraj jest nam bliższy, wiemy o nim więcej. Osobny kanał telewizyjny dla dram też raczej nie ma racji bytu. Odcinki i całe serie są w Korei dużo krótsze, musiałaby na tym kanale być duża rotacja tytułów, żeby nie zamęczyć widza wiecznymi powtórkami, a i tak ludzie woleliby Netflixa czy Viki, gdzie stale pojawia się coś świeżego. Takie jest moje zdanie na ten temat :)

      Usuń
    2. Rzeczywiście, pamiętam jak "Cesarzowa Ki" była na tvp2. Teraz w sumie o takie eksperymenty w tv jest jeszcze trudniej niż wtedy, bo platformy vod mają coraz większą przewagę nad tv. Osobiście mam teraz w poczekalni serial od Netfixa pt. "Dni". Będzie to chyba pierwszy japoński serial jaki obejrzę. Zainteresowała mnie jego tematyka czyli awaria w elektrowni atomowej w Fukushimie w 2011 roku.

      Usuń
    3. Cesarzowa Ki to była kompletna egzotyka, o historii dla nas nijak nie znanej wcześniej. To był serial o jakiś tam azjatyckich walkach o władzę z punktu widzenia polskiego widza. Aby koreańskie dramy spodobały się w Polsce trzeba by było wybrać odpowiednie seriale, bliskie polskiemu widzowi, temu, co lubi w "egzotyce". Jeśli już koniecznie drama historyczna to powinno być coś z japońskiej kolonizacji Korei na początku XX wieku i walka Koreańczyków w ruchu oporu. Jest kilka takich słynnych, dobrze nakręconych dram o tej tematyce, jak np Mr Sunshine, Bridal Mask. Polki widz jasno mógłby widzieć w tym porównanie do polskiej walki z okupacją niemiecką. Jeśli miałyby być to dramy współczesne powinny one być bez fantastyki i raczej dramy o bogaczach, zdradach, jak np The World of the Married. Aby widzowie naprawdę polubili koreańskie dramy musi je zacząć emitować TVP o najlepszych godzinach. W tych godzinach co teraz jest emitowane np Velvet, czyli po 20. Z innej tematyki, która pasowałaby do TVP idealna byłaby słynna drama Descendants of the Sun. Fikcyjne państwo w ogniu wojny i romantyczne miłości żołnierzy. W tej dramie są 2 historie miłosne: lekarki i żołnierza, żołnierki i żołnierza. Oczywiście wszyscy są piękni jak to w Korei, mimo śmigających pocisków wokół głów. Przy odpowiedniej promocji TVP mogłoby zrobić z dram koreańskich hity. Zwłaszcza teraz, gdy Polska tak blisko współpracuje z Koreą Południową militarnie i gospodarczo. To idealny moment.

      Usuń
  3. W Propozycji biznesowej nie wyczułam zbyt dużo żartu czy puszczania oka do widzą (w przeciwieństwie do Crazy love).
    Co do Remarrige and desires to oczarowana mnie ta drama, choć rzeczywiście brak tam kolejnej warstwy do odczytania, odkrycia, pomimo odmiennego pierwszego wrażenia. Niemniej główna para oczarowana mnie, pomimo że nawet za ręce się nie trzymali. I jeszcze piosenka, która powraca w najważniejszych momentach serialu i buduje napięcie (Seori - Wicked)

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger