×

Powrót trąb jerychońskich. The Gift (Atiye) - Sezon drugi

Na platformie Netflix zagościł jakiś czas temu drugi sezon serialu The Gift (tur. Atiye). Kontynuacja losów malarki, która w niezwykły sposób związana jest z Göbekli Tepe, to kolejne osiem odcinków przepełnionych dziwnymi artefaktami, fabularnymi zawijasami i moimi "ulubionymi" trąbami jerychońskimi. Kto nie czytał części pierwszej mojego wywodu (i nie wie, o co chodzi z tymi trąbami), zapraszam TUTAJ - to odnośnik do tekstu o sezonie pierwszym. A teraz już nie przedłużając - zapraszam na wykopaliska. 

Gdzie jest Miriam, Marian?! 

Halinka Kiepska, odc. 445 Poltergeist

Atiye/The Gift, sezon drugi, kadr z odc.5, Netflix


O czym to w ogóle jest? Ciąg dalszy...

Aby z rozpędem wkroczyć w wydarzenia sezonu drugiego, najlepiej byłoby obejrzeć tuż przed nim pierwszą serię. Zazdroszczę tym, którzy nie widzieli wcześniej tego serialu i mogli zobaczyć obie serie za jednym posiedzeniem. Niestety ja rzuciłam się na pierwsze odcinki jak szczerbaty na suchary, w parę dni od premiery, dlatego zabierając się za nowy sezon niewiele pamiętałam i chwilę mi zajęło, zanim poskładałam do kupy te szczątki swoich wspomnień o Atiye i jej stanie rodzinno-łóżkowym. W każdym razie stanęło na tym, że siostra głównej bohaterki umarła (w nie do końca naturalnych okolicznościach), a Atiye postanowiła wykorzystać fakt swojego niezwykłego połączenia z Göbekli Tepe i uratować Cansu. Tak to mniej więcej było. 

Seria druga to totalny mindfuck. Okazuje się, że Atiye trafia do równoległego wszechświata, w którym Cansu żyje, ale ma na imię Elif, i nie jest ona przybraną siostrą Atiye, lecz Ozana, a ojciec naszej głównej bohaterki wcale nim nie jest, bo nawet nie jest mężem jej matki. Więc bohaterowie niby ci sami (i wciąż jednowymiarowi jak cholera), ale jednak trochę inni. 

Zmienia się także tło wydarzeń. Ten inny świat nie jest normalny, a wręcz stanął na głowie. Fundament istnienia ludzkości został w niewyjaśniony sposób zachwiany - kobiety przestały rodzić dzieci, a każda ciąża kończy się śmiercią wyniszczonej od środka przez płód matki. Nie ma na to lekarstwa, jedynie cud mógłby zmienić sytuację. I tego cudu ma dokonać właśnie Atiye, a nie będzie to łatwe, gdy po piętach depcze jej przebiegły Serdar, a ukochany Erhan jej nie poznaje, bo niby skąd? A, jeszcze jedno - Göbekli Tepe nie zostało odkryte. 

Czyli zusammen do kupy drugi sezon jest o wszystkim i o niczym. Bo w ciągu ośmiu dość krótkich odcinków jest do przekazania tyle informacji, że tego się po prostu nie dało sensownie sklecić. 

Serdar zrobił sobie nawet makietę Göbekli Tepe...
Atiye/The Gift, kadr z serialu, Netflix

Fantastyka i pierdolamento

The Gift to serial, co do którego mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony obie serie oglądało mi się z lekkością i nawet dałam się w to wszystko wciągnąć, a obsada wyjątkowo mi pasuje, bo Beren Saat jest naprawdę świetna w głównej roli i nie wyobrażam sobie na jej miejscu żadnej innej aktorki. Z drugiej zaś trudno mi przełknąć pretekstową fabułę. No i już zaczynasz marudzić, Wiśnia, znowu będzie mamrotanie... 

Ano będzie. Bo The Gift w tej drugiej serii wygląda, jakby twórcom niby zależało na dotknięciu ważnej sprawy, ale nie potrafili zbudować wokół tego wiarygodnie wyglądającej scenerii. Na pewno znacie takie seriale, w których świat będący alternatywną wersją znanej nam rzeczywistości jest skonstruowany w przejmująco wiarygodny sposób. Tak jest np. w Opowieści Podręcznej. Całe tło wydarzeń nie jest tylko mało znaczącą scenografią, w której poruszają się bohaterowie, ale samo w sobie ma budzić emocje i budować napięcie. 

W The Gift tego nie ma. Mamy tu obraz rzeczywistości naszkicowany bardzo pobieżnie i potraktowany pretekstowo. Świat tkwi w kryzysie - od dłuższego czasu kobiety nie rodzą dzieci. Te zaś, które zachodzą w ciążę, umierają. Antykoncepcja to już nie jest kwestia czyjegoś chcenia czy niechcenia dzieci - teraz to wybór między życiem a śmiercią. Przyznacie, że to dość ponura wizja i zdecydowanie powinna podziałać na naszą wyobraźnię, wywołać jakieś emocje, dyskomfort, lęk, cokolwiek. Tymczasem jest to tak bardzo na bocznym torze, że można o tym zapomnieć. Gdyby ktoś od czasu do czasu nie bąknął gdzieś o tym, że zmarła kolejna ciężarna, to w ogóle byśmy nie zauważyli, że w tym "innym" świecie dzieje się coś szczególnie ciekawego. To jest ważne tylko wtedy, kiedy trzeba podkreślić wyjątkowość Atiye, która de facto poza chodzeniem z miejsca w miejsce nie robi tak naprawdę nic specjalnego. Ok, po drugiej stronie umie uzdrawiać Mocą, jak Rey w ostatnich Star Warsach, ale było tej nowej supermocy tyle, co kot napłakał. Swoją drogą, wątek Atiye jako wybawicielki kobiet, a przez to całego świata, mógłby być nie tylko niesamowicie interesującym głównym elementem fabuły, ale i pięknym hołdem dla kobiecości, gdyby tylko ktoś pozwolił mu w pełni wybrzmieć. 

Cały ten sezon jest ubogi w emocje. W ogóle nie czuć stawki, o którą toczy się gra. Nie czuć powagi sytuacji. Przecież problem z umieralnością kobiet w ciąży i tym, że nie rodzą się dzieci, to nie chwilowy problem, który da się odkręcić. To potężny światowy kryzys, dużo gorszy od tego, który dzieje się teraz wokół nas w związku z covidem. A oprócz tego są tu jeszcze trudne sprawy dotyczące pierwszoplanowych postaci, które także powinny (choćby w minimalny sposób) zaangażować widzów. No cóż, nie angażują. 

Zapytacie: może wyjaśnisz nam, o co tu właściwie chodzi? A ja na to: nie wiem, naprawdę nic z tego nie rozumiem. Niby często powtarzam, że oglądając jakiś serial, zwłaszcza fantastyczny, nie muszę wiedzieć wszystkiego, że wystarcza mi sam klimat i wartka akcja. I poczucie, że biegniemy - nieważne dokąd, ważne, że w ogóle. Ale w drugim sezonie The Gift nie ma nawet tego pościgu za fabułą. Zamiast ciekawej, rozbudzającej wyobraźnię historii, dostajemy niezrozumiały bełkot. Z początku wygląda to wszystko obiecująco - zagadka mistycznej bramy między wymiarami, opowieść o (jak się okazuje trwającym wieki) uczuciu Atiye i Erhana, tajemnicza organizacja stojąca za Serdarem oraz związek (w alternatywnej rzeczywistości jeszcze nieodkrytego) Göbekli Tepe z ciężarnymi kobietami. Ale jak się w to wgryźć, to pozostaje spory niedosyt. Serial zamiast wyjaśniać zagadki, wciąż tworzy kolejne. 

Chyba pisałam o tym w omówieniu pierwszej serii - wolałabym tę historię przeczytać, niż ją oglądać. W napisach końcowych pojawia się informacja, że serial powstał na podstawie książki Dünya'nın Uyanışı (po naszemu przebudzenie świata) autorstwa Şengül Boybaş. Mogę się założyć, że książka jest dużo ciekawsza, a twórcy serialu oskubali ją z tego, co w niej najbardziej intrygujące.

Dobra, to ponarzekałam trochę bardzo, ale tak w sumie to nie potrafię powiedzieć, że nie lubię tego serialu. Mam względem Atiye ciepłe uczucia, bo choć nie jest to serial moich marzeń i druga seria to średniawka, to jednak fajnie, że Turcy przynajmniej pod banderą Netflixa próbują robić jakąś fantastykę, a nie stale dobijający realizm i sprawy przyziemne. Co prawda jojczyłam, że po Protectorze i pierwszym sezonie Atiye mogliby sobie darować te próby, ale tylko krowa nie zmienia poglądów i ja właśnie zmieniam - chcę więcej tureckiej fantastyki! 

5 komentarzy:

  1. Jest i sezon 3. Co jakiś czas zastanawiam się czy zabierać się za ten serial, bo trzy sezony to już sporo. Co do Beren to chyba już zawsze moim pierwszym skojarzeniem z nią będzie serial Grzech Fatmagul. To od niego zaczęła się moja przygoda z tureckimi produkcjami. Jak podaje filmweb, na którym się trochę udzielam, powstała też indyjska wersja historii Fatmagul. A ostatnio także hiszpańska pt. Alba. Fajnie byłoby ją zobaczyć, tak dla porównania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O sezonie 3 "Atiye" napisałam w osobnym poście na Facebooku, nie miałam już tylu rzeczy do powiedzenia, żeby to puścić na blogu. Generalnie wiele rzeczy mogło zostać opowiedzianych w lepszy sposób, z taką obsadą chyba liczyłam na coś więcej, niż ostatecznie otrzymałam. Serial, nawet przy 3 seriach, nie ma zbyt wielu odcinków, poza tym one nie są tak długie, jak te z telewizji, więc w sumie można dość szybko przejść cały tytuł i chyba właśnie oglądanie wszystkich sezonów jednym ciurkiem jest optymalnym rozwiązaniem, bo kiedy ja oglądałam każdy pojedynczo, to kiedy wchodziły nowe odcinki, nie pamiętałam już połowy rzeczy, które się wcześniej wydarzyły.

      Usuń
  2. No i się doczekałam. Na Netflix wrzucono wspomniany powyżej serial "Alba". Chętnie porównam sposób przedstawienia tej historii oraz rolę Beren z rolą aktorki grającej główną bohaterkę w tym hiszpańskim serialu. W sumie to nawet lubię takie porównania. Można zobaczyć różne spojrzenia na tę samą historię. A Ty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak, i nie ;) z jednej strony dobrze czasem zobaczyć dwie wersje tej samej historii, żeby sprawdzić, jak to będzie wyglądała w różnych kontekstach obyczajowych, i jak wypadną inni aktorzy. Z drugiej, no ja nie lubię mielenia tego samego, tylko w innym języku. Nie jestem też wielbicielką Grzechu Fatmagul, z całym szacunkiem dla mocy, z jaką ten serial uderzył we właściwe struny, ale nie mam sentymentu do tego tytułu, nie lubię tego gatunku, nie odnajduję się w nim, więc tego remake'u też nie będę oglądać, bo zwyczajnie nie mam na to ani chęci, ani też czasu :) Ale spoko, że powstał, wielu ludzi na pewno ta historia poruszy. Pozdrowienia :)

      Usuń
  3. Wiadomo, że jeśli temat jest przedstawiony kropka w kropkę to oglądanie takich rzeczy praktycznie nic nie wnosi. Fajnie, gdy jest w tym jakaś świeżość. Co nie zmienia faktu, że do oryginałów zwykle mam największy sentyment. Również pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger