×

Love 101, czyli wracamy do liceum (Aşk 101 - sezon 2)

Za mną drugi sezon serialu Aşk 101 (Love 101) według scenariusza Meriç Acemi. Turecki Neflix długo kazał nam czekać na kontynuację losów piątki niepokornych nastolatków i ich nauczycieli. Ale koniec września przyniósł nam tę może nie upragnioną, ale z pewnością oczekiwaną serię zamykającą serial. Zamykającą, bo twórcy nie zdecydowali się ciągnąć tej historii w nieskończoność, tylko opowiedzieli ją w rozsądnych ramach czasowych. Jak wypadła druga seria? O tym w omówieniu. Jeśli umknęła Wam mocno niepoważna "recenzja" serii nr 1, zapraszam TUTAJ. Zaś streszczenie fabuły pierwszego odcinka drugiego sezonu znajdziecie na fanpage'u bloga na FB. 

Ja się odpierdoliłem, przyszedłem do tej szkoły, żeby się pokazać, tak? 
A go nie ma! Nie ma mojego, kurwa, krasza. 
I po chuj ja tam przylazłem? Żeby siedzieć z tymi debilami w tym kurniku zasranym? 
Nie!

Szymon Zaparty, kanał zaparty na YT

Love 101, prod. Ay Yapim dla Netflix, www.netflix.com

Cisza przed burzą

Na początku druga seria Aşk 101 wydaje się nie tak spójna, jak pierwsza, w której przez wszystkie odcinki widać cel – dzieciaki chciały uratować swoje tyłki, a pomóc im w tym miało zeswatanie jedynej przyjaznej im nauczycielki z charyzmatycznym wuefistą. Motyw ich działania był jasny, a podejmowane kroki – nawet jeśli momentami głupie – w gruncie rzeczy zrozumiałe. 

Sezon zamknął się wyrazem buntu naszych młodych bohaterów, a w wątku osadzonym w teraźniejszości – przybyciem jednego z chłopaków (teraz już dojrzałych mężczyzn) do rudery, będącej niegdyś domem jednego z nich. Nie wiedzieliśmy jednak, czy to Kerem, Osman czy Sinan. Ciekawość podsycały różne tropy, które podrzucali nam twórcy serialu. O dalszych losach piątki nastolatków można było snuć przeróżne teorie, mniej lub bardziej tragiczne. 

Druga seria, zwłaszcza w początkowych odcinkach, jest dla mnie jakaś taka... no sama nie wiem jaka. W scenach brak mi sensownego sklejenia ze sobą i - co najważniejsze - celowości zdarzeń. Niby coś się dzieje, ale to albo powtórka z rozrywki, albo jakieś absurdalne wymysły, jak np. wprowadzenie przez nowego dyrektora twardego reżimu na terenie placówki, przez co liceum staje się dosłownie obozem pracy umysłowej, w którym liczą się tylko najlepsze wyniki na egzaminie końcowym. Uczniowie stają na starcie wyścigu szczurów, coraz bardziej wyniszczającego psychicznie i fizycznie. 

Gdzie w tym wszystkim są nasi główni młodzi bohaterowie? Otóż chodzą z podkulonymi ogonami i grzecznie wykonują polecenia dyrektora. Postanowili się uspokoić? Posłuchali rodziców? A może pies jest pogrzebany gdzie indziej? Największą buntowniczką okazuje się Işık, która nie może pogodzić się z tym, że jej niedawni przyjaciele porzucili swoje ideały i posługują podstępnemu dyrektorowi. 

Z kolei u dwójki naszych ulubionych nauczycieli zamiast miłosnych uniesień jest rozstanie w absolutnie kuriozalnych okolicznościach. Wkurza mnie Burcu, która sama nie będąc pewna swoich uczuć, próbuje przerzucić winę na Kemala i na dodatek truje mu dupę o to, że nie jest tak oddany szkole, jak ona. Tyle że jemu naprawdę zależy - i na niej, i na dzieciakach - ale po prostu nie jest człowiekiem wylewnym. 

Do pewnego momentu odczuwałam w tej historii pewne wydumanie. Zmieniłam jednak zdanie wraz z pierwszym poważnym zwrotem akcji - ujawnieniem prawdy o tym, dlaczego Eda, Kerem, Osman i Sinan stali się nagle tacy potulni. I wydaje mi się, że właśnie wtedy zaczęłam naprawdę rozumieć ten serial. 

Szkoła naszym życiem jest, w szkole mamy z życia test...

Uzmysłowiłam sobie, że ta druga seria - bardziej niż rozwijaną po linii prostej fabułą - jest zapisem przeżyć, ludzkich wspomnień, które wracają po wielu latach. Bo wspominając sytuacje, które kiedyś wydarzyły się w naszym życiu, nie jesteśmy w stanie opisać wszystkiego co do joty. Coś dodajemy, o czymś zapominamy, jednym rzeczom nadajemy większe znaczenie, innym mniejsze, coś przekręcamy... Nasza pamięć jest nie dość, że zawodna, to jeszcze ulega zniekształceniom pod wpływem emocji. I taki właśnie jest ten sezon – to powrót do dni, które dla głównych bohaterów były początkiem końca beztroskiego dzieciństwa, nie zaś dokładne sprawozdanie. 

Love 101 jest więc dla mnie czymś więcej, niż jednym ze zwykłych seriali, z których oglądania nie pozostaje we mnie absolutnie nic. Nie brak tu moralizatorstwa, jednak w tym przypadku jakoś w ogóle mnie ono nie razi. Może jestem niedzisiejsza, ale doceniam, że Aşk 101 prezentuje wartości, które dziś dość często bywają traktowane w popkulturze jako nieatrakcyjne dla widza, także (zwłaszcza) w serialach młodzieżowych. Podoba mi się idea, że bunt dla samego buntu jest w gruncie rzeczy pozbawiony sensu. Dopiero bunt, który prowadzi do realnych zmian, do wewnętrznej przemiany i zrozumienia celu własnego życia, jest buntem pełnym. 

Scena, której towarzyszy podniosłe Non, je ne regrette rien Edith Piaf, jest niesamowita. Miałam gęsią skórkę. Ta ostateczna eksplozja długo powstrzymywanych emocji, już nie tylko paru problematycznych uczniów, ale wszystkich licealistów z İstanbul Tepebaşı Anadolu Lisesi, ten szał, rewolucja, Wolność wiodąca lud na barykady... Porażający obraz. To moja absolutnie ulubiona scena całego serialu. 

Sam finał ma bardzo pokrzepiający charakter. I nam, jako widzom, udziela ważnej lekcji, dając przy tym prztyczka w nos. Bo daliśmy się zwieść pozorom. Niby tak lubiliśmy tych naszych młodych bohaterów, a jednak zwątpiliśmy w to, że mogą wyrosnąć na ludzi. Uwierzyliśmy, że któreś z nich mogłoby iść do więzienia albo skończyć w grobie. Oceniliśmy ich tak samo, jak dyrektor Necdet i reszta nauczycieli, dla których uczniowie byli tylko stadem baranów. Tymczasem zwrot akcji w wątku osadzonym w teraźniejszości pokazuje nam, że nie wolno skreślać nawet największych buntowników i przegrywów. Bo za tym kryją się prawdziwe, niepohamowane emocje. 

Inne lekcje, których udziela nam Love 101, to np.:
  • że nie można dzielić ludzi na lepszych i gorszych;
  • że każdy musi sam dojrzeć do pewnych decyzji, albo do tego, żeby zrozumieć, po co są mu rzeczy, które dotąd uważał za bezsensowne;
  • że autorytetem nie jest ten, kto sam się nim obwołuje, ale ten, kto zapracował sobie na szacunek;
  • że dojrzewanie to proces trwający dłużej, niż szkoła;
  • że nie wszystkie młodzieńcze przyjaźnie trwają całe życie, ale pozostawiają po sobie trwały ślad. 

Ocena ogólna

Choć pod względem realizacyjnym nie jest to dzieło sztuki, to jednak przez wzgląd na pozytywne emocje, jakie ten serial we mnie wyzwolił, oceniam go jak najbardziej na plus. Obsada "młodzieżowa" dobrze spisała się w swoich rolach. Po raz kolejny jestem pod wrażeniem wątku Sinana i grającego go Merta Yazıcıoğlu, który znakomicie wcielił się w postać pogrążonego w permanentnej depresji i zmagającego się z rozdzierającą samotnością chłopaka (swoją drogą przyznajcie, że rodzice Sinana byli po prostu ostro popierdoleni - brak słów, żeby wyrazić to, jak go traktowali). Ale tak naprawdę wszyscy zagrali tu dobre role, nawet nie ma co się rozdrabniać. 

Warto wspomnieć, że "starszym" aktorom udało się znakomicie oddać charakter postaci, w które przez większość czasu wcielała się młoda obsada. Scen z dorosłymi Işık i Edą, które poznaliśmy już w serii pierwszej, jak i resztą paczki, nie było wprawdzie zbyt wiele, ale i tak mogliśmy przekonać się, jak doświadczeni aktorzy umieli wykorzystać w swojej kreacji charakterystyczne cechy gry młodszych kolegów i koleżanek. Byli w tym tak przekonujący, że naprawdę można było uwierzyć, że to ci sami ludzie. 

Mimo że na początku wkurzał mnie wątek Burcu i Kemala, to muszę przyznać, że jednak finalnie podobała mi się ich historia. Kemal to w ogóle bardzo ciekawy człowiek, małomówny i skryty, sprawiający wrażenie niedbającego o cokolwiek, a jednak okazał się szlachetny i oddany. Poza tym właśnie w tym wątku - co nie zdarza się często - pokazano, że kobieta może sama z siebie przyznać się do błędu, uświadomić sobie w ogóle to, że zjebała sprawę, a facet nie musi skakać koło niej jak małpa, żeby łaskawie mu wybaczyła niepopełnione grzechy. Choć rozstanie z pierwszego odcinka wyglądało kuriozalnie, to rozwój sytuacji między tą dwójką był ciekawy i niesztampowy. 

Ścieżkę dźwiękową, która nieszczególnie mną wstrząsnęła, zdecydowanie ratują klasyki muzyki poważnej - w postaci „Etiudy Rewolucyjnej” Chopina i „Czterech Pór Roku” Vivaldiego, a zawdzięczamy to wszystko nowej bohaterce – Elif, utalentowanej pianistce. Ależ ona uderzała w te klawisze! Podobała mi się ta postać, bo wprowadziła trochę świeżej krwi do obiegu, poza tym wątek jej i Osmana wypadł naprawdę dobrze. Co prawda jeszcze zanim ruszył drugi sezon pojawiały się głosy, że niepotrzebnie szukają Osmanowi pary, a niektórzy byli zawiedzeni, że wbrew pogłoskom, które krążyły wokół serialu już w zeszłym roku, Osman jednak nie będzie postacią o orientacji homoseksualnej. 

Po obejrzeniu drugiej serii stwierdziłam, że Elif jak najbardziej była w tym serialu potrzebna. Na jej przykładzie zobaczyliśmy, jaki koszt ponoszą młodzi muzycy za swoją wybitność. To ludzie, których pasja i talent zabijają wszystko inne – prywatne życie, wolny czas, miłość. Wszystko podporządkowane jest ciągłym ćwiczeniom, ciężkiej pracy nad ciągłym poprawianiem swoich umiejętności. I z jednej strony możemy ich podziwiać, a nawet im trochę zazdrościć – talentu, sławy, tras koncertowych po całym świecie. Ale nikt z nas nie zdaje sobie tak naprawdę sprawy z tego, co czują ci wspaniali ludzie, gdy wracają do swoich domów.

Bardzo chciałam, żeby ta kontynuacja nie okazała się rozczarowaniem. Na szczęście Love 101 mnie nie zawiodło. Szkoda, że serial nie ma szans na zostanie międzynarodowym hitem, niemniej i tak warto go obejrzeć. 

2 komentarze:

  1. Mimo, że ten serial jest u nas dostępny i mimo, że na Netfliksie sporo oglądam, to jednak za ten serial jakoś nigdy się nie zabrałam. Swoją drogą to, że seriale na platformy vod są robione inaczej niż te do tv jest oczywiste. Niemniej i w samej tv tureckie seriale codzienne, a te cotygodniowe to też dwa różne światy. Inne, inaczej opowiadane historie i realizacja też na wyższym poziomie. A tak przy okazji to w aktualnie emitowanym sezonie programu "Azja Express" początkowy etap podróży odbywa się właśnie w Turcji. Fajnie jest móc pooglądać sobie to wszystko z perspektywy innej niż serialowo-filmowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Love 101 ma w sobie jakiś taki urok. Może nie jest to najbardziej ekscytująca serialowa przygoda, ale za to można tu znaleźć sporo mądrych wątków :) Azji Express nie oglądam, z telewizorem mi nie po drodze totalnie haha

      Usuń

Chcesz podzielić się swoją opinią? Nie zgadzasz się z moją? Śmiało! Napisz komentarz :)

Copyright © Wiśnia w multiwersum seriali , Blogger